I Chłopiec o cerze różanej
Trzy szybkie kroki.
Dwa ruchy w lewo, jeden w prawo. Następnie unik przed ciosem przeciwnika. Krok w tył, a potem wyprowadzenie ciosu końcowego.
Niewolnik padł na piaszczystą ziemię pokonany, natomiast stojący nad nim młodzieniec, ciężko oddychając, wyprostował się dumny z siebie.
To już czwarty raz, gdy wygrał z jednym z najlepiej wyszkolonych w walce niewolników!
Jego bystre oczy uniosły się i rozejrzały po całej palasterze w poszukiwaniu ojca, który zawsze przyglądał się jego ćwiczeniom. O ile zawsze było tu odpowiednim słowem. Od niedawna, zaczął uczestniczyć w walkach na świeżym powietrzu. Od niedawna również jego nauka zaczęła wykraczać poza pismo i grę na instrumentach. Co niebywale go cieszyło.
- Brawo chłopcze! - usłyszał głos za swoimi plecami, na co odwrócił się, widząc swojego pedotrybę.
Był to człowiek średniego wzrostu i budowy. Jego dłonie uderzały o siebie, wydając charakterystyczny odgłos oklasków. Po chwili dołączył do niego również paidotribes. Nauczyciel wychowania fizycznego, od którego nauki zaczął pobierać kilka miesięcy wcześniej.
Stojąc przed nimi, wyprostował się dumnie i wypiął pierś, wiedząc, że zadowolił ich. Czego nie mógł powiedzieć o swoich nauczycielach muzyki i czytania, których jawnie ignorował i omijał ich lekcje. Nie sprawiały mu takiej przyjemności jak możliwość spędzenia czasu na świeżym powietrzu. Wbrew temu, co powtarzała mu matka. Twierdziła, iż z jego delikatnością i podatnością do zachorowań na różne choroby nie powinien zbyt wiele przebywać na dworze. Co dojrzewającemu młodzieńcowi, bardzo się nie podobało. I nie miał on żadnych obiekcji, by ową niechęci okazywać.
Następnie wzrok chłopca przeniósł się w drugą stronę. Na ojca, który ku jego niezadowoleniu i może też rozczarowaniu toczył rozmowę z mężczyzną, którego niedane było mu poznać. Jednakże czy chciał poznawać człowieka, które odbierał uwagę jego ojca mającą skupić się na jego pierworodnym synu? Bardzo wątpliwe.
Mimo to wygląd owego człowieka nieco go zainteresował. Zdecydowanie mógł określić i dodać do grupy atrakcyjnych mężczyzn, których bogowie obdarzyli urodą.
- Panie — dobiegł go głos z prawej strony.
Jego oczy podążyły za nim nieco niechętnie gdy tylko poznały ich właściciela.
Jego niewolnik, imieniem Ot.
Choć czy takie imię nosił? Czy jedynie zostało mu ono nadane? Niekoniecznie go to obchodziło.
Ot był nieco wyższy od niego samego i stał teraz ze złotą tacą i dzbanem wody. Na jego widok młodzieniec odczuł palące uczucie pragnienia w gardle. Sięgnął więc po kubek i upił kilka łyków nagrzanej od słońca wody.
Skrzywił się z niesmakiem, patrząc karcąco na niewolnika, który spuścił wzrok, czując mało życzliwe spojrzenie swojego młodego Pana.
Wiedział, że stanie się ono jeszcze mniej życzliwe, gdy otworzy usta, przekazując mu wiadomość, jaką mu nakazano.
- Panie... Już pora obiadu. Pani matka nakazuje Ci wrócić do posiadłości. Prosiła też by...
- Dobrze, jeśli takie jest jej życzenie — odetchnął głęboko chłopak o karmelowo-złotych, sięgających do ramion włosach. - Przygotuj mi pierw kąpiel, nie zamierzam zasiąść do posiłku, wydzielając taki fetor — rzekł z obrzydzeniem.
- Oczywiście mój Panie. - skłonił głowę, oddalając się do łaźni.
Co prawda niedane było mu dokończyć tego, co chciał powiedzieć, jednak nie zamierzał się narażać. Młody Pan bywał... łatwy do zirytowania.
***
Gdy zmierzał w stronę rezydencji, poczuł dłoń na ramieniu. Jego twarz rozpromieniła się nieco na widok ojca, któremu teraz nie towarzyszył już nikt, komu nie wypadałoby przerywać rozmowy.
- Widziałeś ojcze, jak dobrze mi szło? Pokonałem niewolnika mojego nauczyciela cztery razy — powiedział z zadowoleniem.
- Zaiste, walka szła Ci z łatwością. - skinął głową jego rodziciel — Jednak pamiętaj Luanie, że ćwiczenia fizyczne, gimnastyka i zapasy, to nie są jedyne umiejętności, jakie musi posiąść młodzieniec chcący osiągnąć szacunek społeczeństwa i poparcie w polityce. Nauka łaciny, pisma oraz czytania jest bardzo ważna, powinieneś...
- Już wystarczająco dużo czasu spędziłem nad tabliczkami pełnymi liter i pergaminami zapisanymi najróżniejszymi językami. Gra na lirze to najnudniejsze zajęcie na świecie. Tyle czasu spędziłem w czterech ścianach! Niczego tak bardzo jak spędzania czasu na spacerach lub walkach nie darzę miłością.
- Nie sporty i walk powinieneś darzyć miłością a nauki. Jeszcze tak wiele przed Tobą... - westchnął mężczyzna — Pomówimy dziś o tym przy obiedzie.
- Jeśli taka Twoja wola ojcze — wywrócił oczami niechętnie.
Nie przepadał za rozmowami wychowawczymi.
Uciekł jak najszybciej do łaźni. Od razu zrzucił z siebie tunikę, rzucając ją na posadzkę.
Po coś w końcu ma się niewolników.
Wsunął się do balii, mrucząc z zadowoleniem.
Chwilę później jego niewolnik wszedł do wody tuż koło niego. Stał nago w wodzie, nacierając ciało młodego pana olejkami. Luan wpatrywał się przed siebie, popijając wino z kryształowego kielicha.
Ciało niewolnika, mimo iż sam mógł określić je ładnym i atrakcyjnym, kompletnie go nie interesowało. Nie leżało w jego gustach, choć prawdę mówiąc, ciała niewolnic również nie powodowały u niego zachwytu. Nie spędzało mu to jednak snu z powiek. Był ignorantem w tej kwestii.
- Pańska matka prosiła dziś o przygotowanie Ci odświętnej szaty — zaczął ostrożnie ciemnowłosy chłopak, dokładnie myjąc jego ramiona.
- Na jakąż to okazje? - zainteresował się młodzieniec, uchylając oczy. - Spodziewamy się gości?
- Nie wspominała o naszykowaniu większej ilości nakryć niż zwykle, więc to wątpliwe mój Panie...
- A więc pozostaje jedynie możliwość, iż będę musiał wysłuchać biadolenia na temat mojej rozwiązłości i braku samodyscypliny — westchnął, znów opierając głowę o zagłówek.
- To wyraz troski Pana oraz Pani, zależy im na twojej przeszłości. Znalezieniu dobrej żony, osiągnięciu wysokiego stanowiska. Może gdybyś zwrócił uwagę na...
- Nie pozwalaj sobie — skarcił go ostro Luan — Nie jesteś od prawienia mi kazań.
- Tak, Panie. Wybacz mi, pragnę jedynie Ci pomóc — skłonił głowę, kuląc się lekko na uniesiony ton.
- Nie potrzebuję pomocy, zwłaszcza od niewolników — ignorując, iż ten nie zakończył jeszcze mycia jego rąk, odsunął się i wyszedł z wody. Stanął nago na nagrzanych od pieca, złotych kafelkach w oczekiwaniu.
Ciemnowłosy chłopak, od razu podążył za nim, klękając, i rozpoczynając wycieranie jego ciała z kropel wody.
Luan niecałe kilka miesięcy temu osiągnął szesnasty rok życia. Było to prawdziwe wydarzenie, gdyż to właśnie od tego czasu matka zezwoliła na jego naukę fizyczną. Wcześniej, przez swoją chorowitość, i podatność na przeziębienia rzadko opuszczał mury rezydencji. Nie uczestniczył w zabawach ani przyjęciach. Nie miał też zbytnio przyjaciół w swoim wieku.
Teraz gdy zaznał wolności, nie pozwalał nikomu wpłynąć na jej odebranie. Jego podejście i zapał do nauki zniknęły, a zastąpiła je chęć jazdy konnej. zapasów i walk. Ku wielkiemu smutkowi i zgryzoty matki i ojca. Jednak przede wszystkim to jego rodzicielka martwiła się o zdrowie swojego jedynego syna.
Jego zdaniem - zupełnie niepotrzebnie.
Mimo to, lata w zamknięciu, niczym ptak w klatce nadały jego skórze, jasnego, niemal białego odcieniu, który teraz, był bardzo pożądany zarówno u kobiet jak i młodych mężczyzn. Młody chłopak nie przykładał jednak do tego zbytniej wagi, mimo iż zdawał sobie sprawę z atrakcyjności i urody, jaką został obdarzony przez bogów. Jego ciało było szczupłe, teraz z niewielkimi mięśniami wypracowanymi w ostatnim czasie, które mimo wysiłków były ledwie widoczne. Włosy o jasnym, złoto-karmelowym odcieniu, sięgały do obojczyków, zawijając się na końcach w falowanie loki. Natomiast jego intensywnie zielone oczy, pełne bystrego blasku dodawały uroku jego niezwykle dziecięcej twarzy.
Tak... Młodzieniec ani odrobinę nie wyglądał na swój wiek. Dziecinna twarz i budowa, jednoznacznie na to wskazywały. Tak samo jak niski wzrost. Przypadkowy przechodzeń dużo bardziej nadałby mu wiek czternastu lub może nawet trzynastu lat, ale zdecydowanie nie szesnastu.
Patrzył przed siebie, co jakiś czas jedynie zerkając na niewolnika, który po dokładnym wytarciu go, założył mu wyjściową tunikę, dodając aksamitne szaty.
- Gotowe, Panie — wymruczał, odsuwając się o krok.
Luan ocenił jego pracę, poprawiając niewidoczne zagięcia.
- Może być — zdecydował łaskawie, następnie udając się do jadalni, nie zwracając uwagi na fakt, iż jego niewolnik nadal jest nagi. Jego zdaniem nie musiał w ogólne przejmować się chłopakiem.
- Matko, ojcze... — przywitał się z rodzicielami skinieniem głowy, gdy dotarł już do komnaty jadalnej.
Kobieta uśmiechnęła się lekko na jego widok, jednak na jej twarz szybko wkradł się zatroskany wyraz. Wskazała na miejsce naprzeciw siebie. Po prawej stronie ojca, który jako najważniejszy zajmował główne miejsce na szczycie, bogato zastawionego stołu.
- Nakazaliście, bym ubrał odświętne ubranie. Jest ku temu jakaś okoliczność? - zapytał, na co zauważył jak zarówno jego matka jak i ojciec wymieniają spojrzenia.
Nic jednak nie odrzekli. Jego ojciec zaczął jedynie spożywać posiłek, dając tym samym znak, iż pozostała część rodziny również może już zacząć.
Dopiero wtedy Luan odczuł, jak bardzo jest głodny. Wiele godzin spędzonych na dworze, dało się we znaki. Po kilku minutach spędzonych w ciszy, mężczyzna zabrał jednak głos, tuż po zamoczeniu ust w czerwonym alkoholu.
- Znów opuściłeś zajęcia gry na lirze — zaczął — Twój nauczyciel, czekał na Ciebie długi czas, tymczasem okazałeś mu jawny brak szacunku, nie stawiając się punktualnie, a wręcz w ogóle!
- To cud, że zauważył moją nieobecność. Ślepiec jest tak stary, iż ledwo potrafi zapamiętać melodię. Nie widzę potrzeby, by do niego chodzić. I tak nie nauczy mnie niczego nowego — powiedział butnie.
- Kleofas jest bardzo mądrym człowiekiem. Długo trwało wyproszenie go, by został twoim kitarzystą. Zajęło to wiele mojego czasu, a i było kosztowne — zaznaczył mężczyzna ostrym tonem — Jesteś mu winien szacunek i posłuszeństwo, chłopcze!
- Fabio... - Dłoń kobiety spoczęła na ramieniu męża w uspokajającym geście, a ona sama znów przeniosła wzrok na syna. - Ojciec ma rację, powinieneś bardziej szanować swojego nauczyciela. Jednak rozumiem, jest on już w sędziwym wieku, zarówno on jak i Arediusz, twój gramatysta.
- Tak jak mówisz Matko. To już starcy. Przebywanie z nimi szalenie mnie nudzi - zignorował wybuch ojca, wiedząc, że i tak ujdzie mu to na sucho.
Jego rodzice byli zdecydowanymi przeciwnikami stosowania kar cielesnych i jakichkolwiek innych. Nigdy nie musiał się więc tego obawiać, mimo iż wielokrotnie jego nauczyciele sugerowali taką metodę w celu zmotywowania niechętnego do nauki chłopaka. Jego rodziciele odmawiali tego jednak stanowczo ku jego uciesze.
- Dlatego też podjęliśmy pewną decyzję — powiedział starszy mężczyzna, wbijając wzrok w syna.
- Jaką, ojcze? - zapytał ciekawy, unosząc na nich zielone, duże oczy.
- Czy to aby dobry pomysł by... - zaczęła jego matka, jednak ten machnął zdecydowanie dłonią.
- Masz już szesnaście wiosen, to wystarczający wiek... Wręcz nawet zbyt późny, by podejmować taką decyzję. Twój stan zdrowia przez ostatnie kilka miesięcy utwierdził mnie jednak w przekonaniu, iż jesteś na to gotowy. Nie tylko on, bo jak mówi twoja matka również sędziwy wiek nauczycieli, którzy nie sprostują twoim oczekiwaniom. - dodał niechętnie. - Czas, byś otrzymał swojego miłośnika...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top