Rozdział 3
Kobieta o długich, brązowych włosach spacerowała po pomieszczeniu. Patrzyła na swoje miniaturowe odbicie w malutkiej kulce w jej dłoni. Uśmiechnęła się wiedząc, że trzyma drobny fragment esencji jednej z najpotężniejszych istot magicznych tego świata. Z jednej strony cieszyła się, że wreszcie zdobędzie to, czego najbardziej pragnęła, jednak z drugiej zdawała sobie sprawę, że rodzice chłopaka zaraz zauważą co się stało i zaczną go szukać. Właśnie to ich obawiała się najbardziej. Mogła łatwo ich powalić gdy byli osobno, lecz gdy tylko mieli siebie nawzajem w zasięgu wzroku to nie było sposobu by ich powstrzymać. Z refleksji wyrwał ją cichy szelest za plecami. Obróciła się i w wejściu zobaczyła młodą dziewczynę, urodą bardzo podobną do niej samej. Uśmiechnęła się miękko do córki.
- Hela, co się stało? - spytała. - Czyżby znów się opierała?
- Nie, nie przyszłam w tej sprawie - odrzekła Hela. - Chodzi o tego chłopaka, a dokładnie o tą obrożę co mu założyłaś
- O co ci chodzi? Czy jest z nią coś nie tak?
- Czy jesteś pewna, że wytrzyma poziom jego energii? Wiesz, przed chwilą próbował skorzystać z magii i to o mało nie rozsadziło obwodów Naszyjnika, a to prawdopodobnie była tylko mała cząstka tego, co on może zrobić.
Blackout podeszła do córki, jej granatowo czarne skrzydła lekko muskały ziemię. Położyła dłoń na jej ramieniu i patrzyła jak jej oczy zmieniają kolor z czerwonego w indygo. Po chwili odprawiła dziewczynę skinieniem dłoni i wróciła do oglądania niewielkiego obiektu, który skrywała w dłoni.
ᛏᚺᛖ ᛚᛟᛋᛏ
Dominic stał jak wryty. Potrzebował chwili, żeby zrozumieć stwierdzenie swojego męża. Próbował do niego podejść lecz Anthony za każdym razem się odsuwał, nerwowo przyglądając się mu z przerażeniem i smutkiem w oczach. Dominic w końcu nie wytrzymał.
- Dlaczego tak uważasz? - rzucił. - Wiem, że ostatnio byłem trochę oschły w stosunku do Ciebie i że jestem taki nieobecny. Nie mam na to wpływu. W mojej głowie znowu coś jest nie tak i staje się taki jak... jak wtedy
Anthony wciąż wpatrywał się w niego ze łzami i strachem w oczach. Nagle w stronę Dominica poleciał wazon, lecz w porę się uchylił. Flakon rozbił się o ścianę za nim, a kawałki porcelany płonęły jaskrawo zielonym ogniem.
- Co ty wyrabiasz?! - syknął, a jego tęczówki przybrały ciemnoczerwony kolor.
- T-To nie byłem ja! - bronił się Anthony.
Tylko po wyrazie jego twarzy Dominic stwierdził, że mówi prawdę. Podszedł do partnera i go objął. Obydwaj nie mieli pojęcia jak to się stało ani kto to zrobił. Zapomnieli o tym, że przed chwilą byli o włos od kłótni. Anthony zaproponował, że najlepiej będzie to sprzątnąć. Dominic podzielał jego zdanie i zobowiązali się żeby nie wspominać ani o niewielkiej sprzeczce, ani o wazonie.
Anthony nie miał pojęcia co się stało. Nikt z ich sąsiedztwa, z wyjątkiem nich samych, nie posiadał zdolności telekinezy, a tym bardziej pirokinezy. Jednak im dłużej o tym myślał tym bardziej był przekonany, że jednak gdzieś jest ktoś taki jak oni, jednak nie zaliczał do nich Blackout. Znał ją od co najmniej trzech tysięcy lat, więc niejeden raz miał okazję zobaczyć jak wybuchowa potrafi być. Tylko, że to nie mogła być ona, jej aura wahała się w odcieniach od granatowego do czarnego, a resztki flakonu płonęły jaskrawą zielenią. Sam też nie mógł tego zrobić, wyczułby to. Poza tym jego magia może i była zielona, lecz nie był to aż tak krzykliwy odcień. Usiadł na kanapie i próbował sobie przypomnieć czy kiedykolwiek spotkał kogoś z taką aurą. Wtedy go olśniło.
ᛏᚺᛖ ᛚᛟᛋᛏ
Jego nogi były jak z waty. Musiał się podpierać o ścianę by nie upaść. Wciąż czuł, że brakuje mu pewnej cząstki siebie. Czuł też jak krew spływa z rany ciętej na szyi za jego kołnierz. Czuł się dziwnie z tym uczuciem, rana nie krwawiła od dawna. Myślał nawet, że może się zagoiła, a tu takie coś. Nie chciał o tym mówić Solowi albo Electrze, byli już dostateczne zaskoczeni i może nawet zmartwieni tym, co się stało nie więcej niż pięć minut wcześniej. Pewna część jego głowy podpowiada mu, żeby jednak to zrobił, jednak bał się ich reakcji. Z tego co zauważył to bywali bardziej przewrażliwieni od jego rodziców, a to już był nie lada wyczyn.
Wtedy przypomniał sobie o nich. Zastanawiał się czy go szukają, czy zauważyli, że go nie ma.
Był ciekawy, czy za nim tęsknią.
ᛏᚺᛖ ᛚᛟᛋᛏ
Dominic wrócił do salonu, gdzie zastał Anthony'ego wpatrującego się niewidzącym wzrokiem w czarny ekran telewizora. Wiedział, że intensywnie nad czymś rozmyśla. Znał go dostatecznie długo, żeby wiedzieć, że w takich chwilach lepiej jest go nie ruszać. Tak naprawdę znali się od samego początku, czyli od jakiś czterech tysięcy lat. Zdawali sobie sprawę z wzajemnego istnienia i starali się przez ten czas nie wchodzić sobie w drogę, lecz dzięki pewnemu zbiegowi okoliczności, który spowodowała oczywiście Blackout z niewielką pomocą męża, znaleźli się w tym samym miejscu w tym samym czasie. Wtedy też zaczęli się posługiwać swoimi obecnymi personaliami. Co prawda imiona od zawsze mieli te same, ale potrzebne im były nazwiska.
I tak właśnie, po dwudziestu latach, znaleźli się w tym samym pokoju, ze złotymi obrączkami na palcach i z dzieckiem, które nie wiadomo gdzie się podziało.
- Wiem kto to był - powiedział nagle Anthony, odwracając się do męża.
- No więc? - Dominic skarcił się w myślach za aż tak oschły ton. - Kto to zrobił?
- Mam przeczucie, że to Phil
- Phil?! Przecież on boi się rozpalić zapałkę, a użycie telekinezy żeby rzucić wazonem przez pokój i jeszcze go podpalić graniczyłoby z cudem
- Nie zrobił tego z własnej woli. Prawdopodobnie ktoś nim manipulował.
W pomieszczeniu zapanowała cisza, którą po chwili przerwał Dominic.
- Blackout.
ᛏᚺᛖ ᛚᛟᛋᛏ
Phil odzyskał świadomość tego, co robi dopiero gdy wsiadał do samochodu. Wcześniej z magii korzystał tylko raz i zrobił sobie przy tym krzywdę. Tym razem jednak matka miała nad nim kontrolę. Nie wiedział czy strach przed wymawianiem jej imienia lub myśleniem o niej jest normalny. Z jedna strony uważał swoje obawy za bezpodstawne, z drugiej jednak wciąż pamiętał co mu zrobiła. Potrząsnął głową w daremnej próbie pozbycia się wspomnień i drżącą dłonią włożył kluczyk do stacyjki, po czym odpalił auto i odjechał. Czuł się źle z tym, co zrobił, lecz nie miał kontroli nad swoimi czynami i mógł się tylko przyglądać. Dodatkowo dobijała go muzyka Mindless Self Indulgence nagrana na płytę od Kathy. Wyjeżdżając z miasta usłyszał bas z intro Lights Out, co trochę poprawiło jego humor. Mimo tego gdy tylko zbliżał się do kopalni to tym bardziej chciał zawrócić, żeby tylko nie spojrzeć w twarz kobiecie, która prawdę mówiąc zrujnowała jego życie i czasem bawi się nim jakby był tylko marionetką w jej przedstawianiu. Zaparkował między drzewami w pobliskim lesie i ruszył w kierunku jaskini. Zdawał sobie sprawę, że gdy tylko wejdzie do środka znów straci kontrolę nad tym, co robi, mówi i myśli. Zatrzymał się przed wejściem i obejrzał się za siebie. Obrzucił wzrokiem okolicę: las, góry, leśną drogę i miasto w oddali. Wiedział, że może tego miejsca już nigdy nie zobaczyć. Wziął głęboki wdech i wszedł do kopalni. Po chwili popadł w stan nieświadomości.
~
Heather nerwowo spacerowała po parku. Trudno było jej się skupić, jej myśli wciąż okupowała ta dość nietypowa rodzina. Zatrzymała się przy stawie i patrzyła na pływające po jego powierzchni kaczki i łabędzie. Wokół niej kręciło się kilka rodzin z dziećmi. Od czasu do czasu zerkała na nich z odrobiną zazdrości. Jej własna rodzina taka nie była, wszyscy trzymali dystans do siebie, a w szczególności do niej samej.
Heather westchnęła, przypominając sobie dzień, w którym jej siostra przyłapała ją na próbie rzucania cienistych zaklęć. Kilka godzin później jej rodzice wyrzucili ją z rodziny.
Została sama, przynajmniej tak jej się wydawało.
A bestia zebrała swoje pierwsze żniwo.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top