Prolog

W pokoju znajdowały się dwie osoby. Jedna z nich, mężczyzna o czarnych włosach i śladach przypominających ciemne łzy na policzkach, nerwowo krążył po pomieszczeniu. Drugą osobą również był mężczyzna, tylko jego włosy były ciemnozielone i szyję miał owiniętą bandażem. Wodził wzrokiem za pierwszym i ziewnął ze znużenia, kładąc się na kanapie.

- Wiedziałem, że nie powinniśmy pozwolić mu z nią iść - westchnął czarnowłosy, kolejny raz tego wieczoru.

- Powtarzasz to co chwilę - leniwie odpowiedział jego kompan. - Uspokój się, Black zna Dessy'ego i jego dość specyficzny charakter. Nic mu się nie stanie, przecież to twój syn.

- To, że Desirée jest moim dzieckiem nie zmienia faktu, że to w co wpakowała go Blackout może skończyć się dla nas źle.

- Kochany nie panikuj mi tu - zielonowłosy wstał, podszedł do mężczyzny i położył dłoń na jego ramieniu. - To tylko przeczucie. Blackout się nim zajmie i nie ucierpimy na tym ani trochę.

- Zawsze tak mówisz, a potem i tak nasza reputacja spada, bo ona zmusiła to niemądre dziecko do zrobienia czegoś głupiego.

- Pamiętaj jednak, że to dzięki niej Dessy istnieje. Black przecież chciała, żebyśmy nie byli sami.

- Ale mieliśmy wtedy siebie nawzajem, pamiętasz?

- Tak, ale posiadanie dziecka było wspólną decyzją, a Blackout pomogła nam ją zrealizować. Wiec teraz nie panikuj, bo go gdzieś tam zabrała i chodź spać, późno jest.

Powiedziawszy to, niższy mężczyzna udał się w stronę drzwi.

- Czasem zachowujesz się tak samo jak ten twój walnięty brat, wiesz?

- Ej, twój brat jest taki sam i jakoś mi to nie przeszkadza!

- Wiem, ale pamiętasz co mi zrobił, prawda?

W pokoju zapanowała niezręczna cisza. Okropne wspomnienia przelanych łez zapanowały nad umysłami obydwu mężczyzn. Zielonowłosy przypomniał sobie te wszystkie noce gdy uciekał z domu żeby pocieszyć i uspokoić swojego przyjaciela oraz wszystkie blizny i rany na jego ciele. Krew odpłynęła z jego twarzy i zachwiał się. Przez chwilę widział przed oczami ciemne punkciki, które nagle zniknęły, zostawiając po sobie tylko ból głowy.

- Anthony? Wszystko w porządku? - spytał drugi mężczyzna.

- Tak, jest w porządku. - odpowiedział Anthony, wciąż lekko się chwiejąc. - To nic wielkiego Dominic, tylko te moje przeklęte bóle głowy

- Kiedy ostatnio brałeś leki? Sam wiesz, że będzie coraz gorzej jeśli nie będziesz ich brał.

- Jakieś dwa dni temu i tak, wiem że będzie gorzej. Powtarzam, nie panikuj.

Anthony kłamał. Nie ruszał proszków od ponad dwóch miesięcy ale nie chciał, żeby Dominic miał więcej powodów do zmartwień. On sam nie brał antydepresantów od dawna, ale coś zaczęło się znów pogarszać. Niestety Dominic ignorował symptomy.

- Lepiej chodźmy spać - rzucił Anthony, wychodząc. - Porozmawiamy z Solem jutro rano.

Dominic chciał dorzucić coś od siebie, ale niższy mężczyzna zdążył wyjść. Westchnął ze zrezygnowaniem i opuścił pomieszczenie, gasząc za sobą światło.

Niestety Sol przepadł, tak samo jak Blackout, Desirée i Electra.

~

Otworzyła oczy. Nadszedł czas, wiedziała o tym. Chwilę siedziała patrząc w głąb lasu i słuchając śpiewu ptaków. Pradawna bestia opętała kolejną duszę i pociągnęła za sobą zakładników.

- Będzie ciężko, ale damy radę - mruknęła do siebie i przybrała formę człowieka, by mniej rzucać się w oczy. - Nie obędzie się bez ofiar..

Podniosła się, lecz mroczne kajdany na jej nadgarstkach i kostkach zatrzymały ją przed kolejnym krokiem. 

- Oczywiście, jeszcze tylko was trzeba się pozbyć - powiedziała na głos.

Poczuła znajomą chłodną energię wewnątrz ciała. Cień otaczający ją zaczął pokrywać się szronem i pękać pod wpływem mrozu. Błękitny blask zalał puszczę i drzewa stały się białe od śniegu. Rozległ się potężny huk i lśniąca jasnoniebieskim światłem postać wzbiła się w powietrze.

Była wolna. Pierwszy raz od 200 lat.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top