rozdział 4
Kiedy weszłam do domu, rzucając plecak w przedpokoju na podłogę i mama nagle pojawiła się przede mną, oczekując wyjaśnień na temat tego gdzie byłam do tej pory, co robiłam i z kim, a ja wytłumaczyłam jej, że byłam z Noah i jego bratem w parku, skończyło się na cichym "aha".
Przypuszczałam, że albo była zazdrosna albo zadowolona z tego, że spędziłam czas z Noah, ale jaka była prawda- nie miałam pojęcia, ponieważ moja matka była mistrzynią w ukrywaniu swoich uczuć.
Ona jest takim zimnym głazem. A kamyczki uczyć nie mają. Albo mają a my o tym nie wiemy.
W każdym razie problem pojawił się wtedy, kiedy późnym wieczorem ubierałam trampki, żeby pójść spotkać się z moim chłopakiem- Shawnem Mendesem.
W ogóle nawet nie było mowy o żadnym spotkaniu, zacznijmy od tego.
- A gdzie ty się wybierasz, młoda damo?- moja matka skrzyżowała ręce na piersi, próbując wyglądać groźnie, co kompletnie jej nie wychodziło, ponieważ miała na sobie piżamkę w kotki i szczerze? Gdyby w szkole ją ktoś tak zobaczył, to kobieta nie miałaby życia.
Nie, że myślałam o tym kilka razy, żeby ją ośmieszyć na oczach całego liceum i podrzuć jakieś kompromitujące zdjęcia mojej kochanej-matki-wrednej-nauczycielki.
- Wychodzę- wzruszam ramionami.
- Chyba do swojego pokoju, w tym momencie.
- Mamo, nie jestem już dzieckiem i mogę wychodzić kiedy chcę- buntuję się chyba po raz pierwszy w życiu, bo zależy mi na tym spotkaniu jak na niczym innym.
- Niestety Perrie jesteś dzieckiem i to w dodatku moim. Więc maszeruj do swojego pokoju w trampkach czy tam bez, jak chcesz. Nie będziesz robić czegoś na co nie wyrażam zgody. Jak chcesz sobie wychodzić o takiej porze to się wyprowadź do burdelu.
Stałam przez chwilę, mając ochotę napluć mojej matce w twarz, a później tupnąć nogą i wyjść, ale wiedziałam, że gdybym opuściła ten dom to już nie miałabym do czego wracać.
Nie żartuję. Ona byłaby do tego zdolna.
Ugh, jak ja nienawidzę mojej matki.
Uniosłam podbróbek i z udawaną dumą pomknęłam do swojego pokoju, ale w drodze do mojego małego sanktuarium przeszkodził mi lodowaty głos matki.
- Jak jeszcze raz zobaczę przy twoim nazwisku nieobecności Perrie Flower, to porozmawiamy inaczej. I już nie będę taka miła.
Ha, mamo! Żart to ci się wyostrzył.
- Ty nigdy nie jesteś miła- powiedziałam, kiedy zamknęłam drzwi swojego pokoju na klucz i opadłam na łóżko.
Moje życie jest totalnie bezsensu.
Wychodzi na to, że na mojej drodze do szczęścia stoi moja własna matka. I to stoi tak zaparta jakby nie miała zamiaru ani drgnąć. W sumie nie drgnęła ani razu dotychczas, więc czego ja się spodziewałam? Że co? Jestem w trzeciej liceum i mogę robić to co mi się podoba? Ha, zabawne.
Przesunęłam wzrok z sufitu na moją ścianę pełną fotografii, a moje oczy spotkały się z brązowymi oczami Shawna, który robił śmieszną minę na jednym ze zdjęć.
Wyciągnęłam dłoń i przesunęłam palcem po twarzy chłopaka, zamykając oczy i podejmując decyzję, której prawdopodobnie będę żałować do końca swojego marnego życia.
Podniosłam się z łóżka i ostatni raz spoglądając na zdjęcie, wyszeptałam do Shawna "do czegi ty mnie doprowadzasz?", po czym otworzyłam okno i wdzięczna matce za to, że nie kazała zdjąć mi butów, a ja byłam na tyle leniwa, że nie chciało mi się ich ściągać, przerzuciłam nogi na zewnątrz, ostatni raz patrząc na wnętrze pokoju.
Mieszkałam na parterze, więc powinnam nie mieć trudności z wydostaniem się na zewnątrz, ale nazywam się Perrie Flower i jestem niezdarą.
Właśnie dlatego wylądowałam twarzą w jakimś krzaku, zdarłam sobie skórę na dłoniach i chyba uszkodziłam swoje spodnie, ale było zbyt ciemno, więc nie mogłam tego stwierdzić.
Udając, że nic się nie stało, ruszyłam w stronę budynku opuszczonej dyskoteki, kiedy nagle znów wylądowałam na trawie, przez coś leżącego na ziemi.
Nie osądzajcie mojej kondycji zbyt pochopnie, dobrze? Było naprawdę ciemno.
- Auć, patrz jak łazisz!- syknął konar drzewa, o który się potknęłam.
Chwila, Perrie. Przecież drzewa nie mówią. Twoje życie to nie film "Władca Pierścieni", a drzewa obok twojego domu to nie Entowie.
Więc kto leży w środku nocy pod moim domem...?
- Noah?
- Nie, to nie ja- usłyszałam ciche jęknięcie bólu.- Jestem pieprzonym Justinem Bieberem, który jest twoim stalkerem i obserwuje cię w nocy przez okno.
Kontur postaci zarysował się przede mną, a ja wśród ciemności dostrzegałam tylko szarą plamę, więc stwierdziłam, że Noah ma na sobie bluzę swojego klubu koszykarskiego.
- Może w końcu chwycisz moją dłoń i staniesz na nogi, łamago?- usłyszałam głos chłopaka gdzieś nad sobą.
- To ty podajesz mi dłoń? Wybacz, ale nic nie widzę w tych ciemnościach.
- Nie dość, że łamaga to jeszcze ślepa. Zapomniałaś okularów, prawda?
- Może.
Słyszę jego narzekanie, po czym czuję dłonie Noah na swoim ciele, które chwytają mnie pod ramionami i stawiają na nogi.
- Dzięki wybawco... A poza tym. Wiesz, że sama bym sobie poradziła?
- Tak jasne, tylko jeszcze jakieś kilka godzin poleżałabyś na tej mokrej trawie.
- To może dlatego, że jestem zaskoczona twoją obecnością? Co ty tutaj robisz tak właściwie?
Pytam, otrzepując przy okazji swoje spodnie z brudu, którego nie widzę, ale co tam.
- Jak to co? Przyszedłem do ciebie- mówi jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie, że przyjaciel zjawia się pod domem kumpeli w środku nocy.
Uniosłam brwi i posłałam chłopakowi spojrzenie w stylu "co do cholery?", zdając sobie sprawę po chwili, że jest za ciemno, żeby wyczytał coś wyrazu mojej twarzy.
- Jak to do mnie przyszedłeś, po co? Przecież widzimy się za parę godzin w szkole.
- Tak wiem- westchnął- ale jak byliśmy w parku to wydawałaś się taka smutna i nie chciałem o to pytać przy chłopakach...
Cholera jak ten chłopak musi dobrze mnie znać, skoro wie kiedy jest ze mną źle, a kiedy ja staram udawać się, że wszystko jest w porządku.
- ...ale wiem, że coś jest na rzeczy, Perrie. W szkole mi się nie przyznasz, bo będziesz mnie unikać, a przecież możesz mi powiedzieć, wiesz o tym prawda?
Wiem, że mogę Noah. Ale coś mnie powstrzymuje przed zrobieniem tego. Boję się, że mnie przez to wszystko będziesz oceniał, a ja tego właśnie nie chcę. W twoich oczach chcę być dawną Perrie, a nie Perrie, która ma chłopaka, który ją olewa.
- Tak wiem o tym- mówię po chwili- ale na razie wszystko u mnie okej, musiało ci się wydawać.
Przez chwile panuję między nami niezręczna cisza, a później Noah wzdycha.
- Skoro mamy jutro szkołę, to gdzie ty się w takim razie teraz wybierasz?
Noah czemu jesteś taki ciekawski?
- Um, bo ja właściwie szłam spotkać się ze Shawnem...
- Ze Shawnem?- wybuchnął, szepcząc.- W środku nocy? Przecież twoja matka cię zabije jak się dowie! Co ten chłopak jej nie zna, ani ciebie?
- Co masz na myśli mówiąc, że mnie nie zna?
Oburzyłam się lekko, bo Noah nie rozumiał mnie, a ja nie rozumiałam jego.
- Kiedyś nie zrobiłabyś tego swojej matce.
Jego słowa lekko mnie zabolały.
- Może to dlatego, że zawsze byłam pod jej kluczem i w końcu zaczynam się buntować, bo coś należy mi się od życia? Bo chcę zrobić coś dla siebie?
- Dla siebie czy dla Shawna?
Zacisnęłam usta w linie.
- Perrie, którą znałem kiedyś nie zrobiłaby takiej rzeczy, bo była inna i nie podobało się jej takie zachowanie u kogokolwiek. Co się stało z tamtą Perrie?
Tych słów z jego ust bałam się usłyszeć najbardziej.
- Trochę się zmieniła pod twoją ponad roczną nieobecność- powiedziałam lodowatym tonem.
- Nie. Wydaje mi się, że zmieniłaś się przez Shawna- powiedział jakby smutny.
Łzy zebrały się w moich oczach, ponieważ w końcu ktoś powiedział na głos to, co od dawna kryło się w moim sercu.
Pokręciłam głową, wypierając jego słowa ze świadomości.
- Rób co uważasz za słuszne Perrie, ale pamiętaj, że nie musisz się dla kogoś zmieniać, bo są osoby, które doceniają cię taka jaka jesteś.
Wyostrzając wzrok, zobaczyłam jak szara plama zaczęła się ode mnie oddalać.
- Mówisz o sobie, Noah?- krzyknęłam, niezbyt głośno, ale tak, żeby usłyszał.
- Jeśli pytasz mnie, czy moje uczucie do ciebie zmieniło się przez ten rok... to odpowiedź brzmi nie.
Zachłysnęłam się powietrzem, słysząc oddalające się kroki Noah.
Oparłam się plecami o konar drzewa i już w następnej chwili siedziałam na zimnej ziemi, walcząc z tysiącem myśli kłębiących się w mojej głowie.
~~~
wszystko u was w porządku?
lots of love~lexi xox
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top