Veinte. Znowu razem

Środa; drugi dzień napadu
Ten dzień zaczął się jak każdy inny. Ci co mieli iść na wartę przy zakładnikach poszli na nią, ci co mieli iść pracować przy złocie, poszli przy nim pracować, a ci co nie mieli nic do roboty to się obijali. Pilnowałam wraz z Sztokholm zakładników, kiedy podszedł do mnie Salem.
— Możemy porozmawiać? — spytał nieśmiało.
Spojrzałam na Mónicę, która kiwnęła głową na znak, że mogę na chwilę "zejść". Odeszłam z przyjacielem na bok.
— Co się stało? — zapytałam.
— Wczoraj... kiedy kłóciliśmy się z Gandią... nie wiem jak to ująć...
  — Wpadłam w szał?
Pokiwał twierdząco głową. Westchnęłam, po czym powiedziałam:
  — Słuchaj, jest jedna rzecz, którą musisz o mnie wiedzieć. Czasami... wybucham. Nie kontroluję wtedy swoich emocji, nieważne jak bardzo chciałabym to zrobić, nie potrafię. W takich sytuacjach jestem zdolna do wszystkiego. Nie myślę o konsekwencjach. Gdyby nie Berlin, Gandia zostałby wykastrowany widelcem. Ta, wychodzę na wariatkę, wiem... jeśli nie chcesz mieć ze mną do czynienia...
  — Nieprawda. Trzeba akceptować ludzi takimi, jakimi są. Poznałem cię jako miłą, odważną dziewczynę z mroczną stroną. Taką cię lubię.
  — Uroczy jesteś.
W tym samym momencie podeszła do nas Sztokholm.
  — Chodźcie szybko, Palermo zwołał zebranie — poinformowała.
  — Palermo... co on tak się rządzi? Chyba miał dowodzić ramię w ramię z Berlinem — przypomniało mi się.
  — Też chciałabym wiedzieć, czemu uważa się za pana świata, ale musimy się pośpieszyć — odpowiedziała i pokazała gestem ręki, żebyśmy poszli za nią.
Spotkanie miało odbyć się w bibliotece. Na miejscu czekała reszta bandy. Palermo, który nie miał już opatrunku na głowie, a jedynie przepaskę piracką na lewym oku, powiedział:
  — Posłuchajcie mnie uważnie! Mam informację, że zaraz będą chcieli tu wejść policjanci. Dlatego rakiety w dłoń i do roboty! Będziemy strzelać do pierwszych pojazdów szturmowych jakie się nam nawiną!
  — Profesor tak kazał zrobić? — spytała Tokio, niezbyt zachwycona tym pomysłem.
— Nie, bo straciliśmy z nim łączność, więc będziemy improwizować — odparł Palermo.
— Chyba cię coś boli! Zaprzepaścimy jedynie szanse na to, że oddadzą nam Rio! — stwierdziła Tokio.
— Wolisz zginąć?! Jeśli nie, to masz się mnie słuchać! — rozkazał Palermo.
Berlin złapał się za głowę, mamrocząc coś w stylu "Boże, czy ty to widzisz i nie grzmisz".
— Kłótniami tego nie załatwimy — wtrąciłam. — Ale rakiet też nie powinniśmy używać.
— To co? Jaki masz plan, Andrés Junior? — zapytał dowódca.
  — Planu nie mam, ale na pewno nie zamierzam wysadzać na samym starcie pelikanów! — odparłam.
  — To jak to załatwimy? — spytał Helsinki.
  — W inny, mniej wybuchowy, sposób — odpowiedziała Tokio.
     Skończyło się na tym, że policja chciała nas odurzyć specjalnym gazem. Zapobiegliśmy temu poprzez założenie masek do nurkowania oraz przy użyciu butli z tlenem. Uwięziliśmy policjantów w pokoju otoczonym ładunkami wybuchowymi. Kazaliśmy im rozebrać się do samych majtek i śpiewać "Bella Ciao". Cały "koncert" nagraliśmy i przekazaliśmy nagranie Profesorowi, który mógł użyć tego w negocjacjach. Negocjacjach, które zakończyły się tym, że mieliśmy wypuścić czterdziestu zakładników, a policja miała nam oddać Rio. Tak też się stało. Zakładnicy opuścili bank, a Rio przyszedł do nas odpicowany jak na komunię. Drzwi do budynku już się zamykały, kiedy ni stąd ni zowąd do środka wleciał Superman. Choć raczej powinnam powiedzieć Potato-Man. Dokładnie, nie przesłyszeliście się. Arturo Roman, wielki showman i idiota, we własnej osobie zaszczycił nasze skromne progi, dołączając do grona zakładników. Stanęłam nad leżącym na podłodze mężczyzną, a kiedy ten spojrzał w górę, przywitałam go:
  — Hej Arturito — powiedziałam uśmiechając się najszerzej jak umiałam, po czym kucnęłam. — Jak tam rączka? — dopytałam.
Jego oczy rozszerzyły się z przerażenia. "Tak tak, mały Arturo. Wróciłeś prosto do piekła" pomyślałam prześmiewczo.
      Nadeszła pora, w której mieliśmy "oficjalnie" powitać Rio. Przytulanki i takie tam. Kiedy informatyk stanął naprzeciwko mnie, przez dłuższą chwilę patrzyliśmy na siebie ze zmrużonymi oczami.
— Nie bądź taki, chodź się przytul — odezwałam się nagle, po czym przytuliłam chłopaka. — Osioł — wymamrotałam mu do ucha.
— Mała panna przemądrzalska — odpowiedział.
"Czy tęskniłam za nim i za jego docinkami? I ciągłymi kłótniami z nim? Tak" pomyślałam.

~💶~

I... cięcie! Mamy to! Rio wrócił! Arturito niestety też. Cóż, bywa.
Mam nadzieję, że rozdział się Wam podobał, jeśli znaleźliście jakieś błędy możecie mnie śmiało poinformować, a ja się z Wami żegnam i do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top