Dos. Latryna
Wspomnienie z Toledo: Trening strzelecki
"W końcu coś się będzie dziać!" pomyślałam. Gdy wszyscy zjedli, Profesor zaprowadził nas do skrzyni z bronią. Wielkością przypominała latrynę.
— Latryna! — powiedziałam do Denvera.
— Nie, to nie latryna! To mogiła! Wpędziłaś Profesora do grobu! — odpowiedział, po czym oboje zaczęliśmy się śmiać.
— Dziecinni jesteście — stwierdził Berlin.
— Po prostu umiemy się bawić, a ty nam tego zazdrościsz — odparł Denver.
— Niech wystąpią ci, którzy potrafią strzelać — wtrącił okularnik, przerywając ich dyskusję.
Z szeregu wystąpiło pięć osób. Oslo, Helsinki, Berlin, ja i Denver. Spojrzałam na Loczka zdziwiona i zagadnęłam go:
— Przecież mówiłeś, że nigdy nie strzelałeś.
— Nic takiego nie mówiłem — zaprzeczył.
— Mówiłeś, a Moskwa to potwierdził — odparłam.
— Wcale nie! Prawda tato? — odwrócił się w stronę Moskwy.
Również się odwróciłam w stronę najstarszego z nas.
— Ja nic nie wiem — odpowiedział tata Loczka, puszczając mi porozumiewawcze oczko.
Odpowiedziałam tym samym, a Denverka zatkało. Potem mimowolnie się wycofał z powrotem do szeregu. Następnie nasz Anioł Stróż poprosił, aby nasza czwórka wzięła broń i pokazała jak się strzela. Tak zrobiliśmy. Wzięłam karabin M16, po czym odbezpieczyłam go i zamontowałam magazynek. Przeładowałam broń - i bum, mogłabym powystrzelać wszystkich jak kaczki. Nie zrobiłabym tego, to jasne. Następnie Profesor poprosił nas, abyśmy zaczęli strzelać. Stanęliśmy na wyznaczonych miejscach, po czym przygotowaliśmy się. Ustawiłam się w odpowiedniej pozycji... ułożyłam odpowiednio karabin... uspokoiłam oddech... i na znak okularnika nasza czwórka zaczęła strzelać. Jak mi poszło? Zajebiaszczo. Tarcza była pełna dziur. Gdy skończyłam, popatrzyłam na opuszczoną ze zdziwienia koparę Rio, który jeszcze niedawno mówił, że na pewno strzelam gorzej niż ślepy. Naprawdę mi przykro, że Tokio związała się z takim kretynem. Tak, wiem o ich związku. Moja "bliźniaczka" wygadała się Nairobi oraz mnie, podczas jednego z naszych babskich wieczorów. Spojrzałam na tarcze moich towarzyszy. Poszło im tak samo dobrze.
— Byliśmy ZA-JE-BIŚCI, panowie! Piątka! — powiedziałam radośnie do mężczyzn obok.
Potem przybiłam piątkę z Oslo, a następnie z Helsim. Z Berlinem też udało mi się przybić piąteczkę, co w sumie trochę mnie zdziwiło, bo on rzadko robił takie rzeczy typu przybicie piątki czy przybijanie żółwika. Czy dżentelmeni nie mogą przybijać piąteczek?
— Teraz nauczycie resztę. Kopenhago, ty będziesz nauczycielką Denvera i Rio, Oslo będzie uczył Tokio, Helsinki Moskwę, a Berlin Nairobi. Pracujcie, a ja będę was obserwował — oświadczył Profesor, po czym usiadł na krześle nieopodal.
"Uczniowie" wzięli ze skrzyni bronie i porozchodzili się do swoich "nauczycieli". Denver oraz Rio podeszli do mnie, a ten pierwszy zagadał mnie bardzo oficjalnym tonem:
— A więc, mistrzu Kopenhago, naucz nas jak się strzela.
— Ależ oczywiście, mój drogi padawanie. Zaraz wam pokażę, jak naładować broń — odpowiedziałam tym samym tonem głosu.
Pokazałam chłopakom jak odbezpieczyć broń, naładować i przeładować. Później powiedziałam im o wyregulowaniu oddechu i uspokojeniu się. A potem, z iście pirackim tonem, zarządziłam:
— A teraz, drodzy kamraci... ognia!
Denver i Rio zaczęli strzelać. Jak im poszło? Rio wyszło całkiem nieźle. Denverowi nieco gorzej poszedł początek, gdyż w ogóle nie trafiał w tarczę. Potem szło mu lepiej, nawet trafił w środek. Chłopaki trenowali dalej, a ja cały czas ich obserwowałam, do tego czasem zwracałam im uwagi, że coś robią źle. Oczywiście nie obyło się bez małej sprzeczki z Rio, który zaczął marudzić, że się mądruję. Zgasiłam go tym, że jak jest taki mądry, to niech sam naucza. Serio, jak można być aż tak wkurzającym? Nie rozumiałam tego. Niedługo potem mieliśmy przerwę, na której Rio znowu zaczął się ze mną kłócić:
— Mała panna przemądrzalska....
— Coś ty powiedział? — zapytałam zdenerwowana.
— Że jesteś mała panna przemądrzalska, która myśli, że jest mądrzejsza od innych!
— Lepiej uważaj Rio, bo dostaniesz w ryjo.
— Co tu się dzieje? — zapytała Tokio, która właśnie do nas podeszła.
— Ona mi grozi! — Rio zrobił z siebie ofiarę.
— Jak to "grozi"?! Młoda, odbiło ci?! — spytała "Matylda".
— Ja mu grożę?! Wolne żarty! Mógł nie zaczynać! — odpowiedziałam.
— Czego nie zaczynać?! — dopytała dziewczyna tego palanta.
— Kłótni! Mógł sobie oszczędzić docinek i nie nazywać mnie "małą panną przemądrzalską"! — wyjaśniłam.
— To prawda? — zapytała Tokio swojego chłopaka.
— N-nie... — skłamał Rio.
— Są tu jacyś świadkowie? — zadała kolejne pytanie jego dziewczyna.
— Ja — wtrącił Denver.
— I ja — dodała Nairobi.
— Ja też. Naprawdę urocze są te ich kłótnie — stwierdził Berlin.
— Zakończmy może te sprzeczki i wejdźmy do środka. Pogoda wskazuje na to, że niedługo zacznie padać — wtrącił Profesor, a my zgodnie z jego prośbą weszliśmy do środka wraz z skrzynią z bronią (żeby nie zamokła). W domu każdy poszedł w swoją stronę.
Był już późny wieczór, a ja leżałam sobie w piżamce w łóżku. Wtedy usłyszałam pukanie do mego pokoju. Powiedziałam "Proszę", a drzwi się otworzyły. Stał w nich Denver.
— Hej... myślałem, że do ciebie zajrzę... wiesz, w końcu jesteśmy przyjaciółmi, przyjaciele się wspierają, a podczas kolacji widziałem, że byłaś dość zmęczona — powiedział.
— Może trochę... chodź, siadaj. Tylko zamknij drzwi — poprosiłam, po czym podniosłam się do pozycji siedzącej.
Denverek wszedł, wykonał moją prośbę i usiadł obok.
— Rio czasami przesadza, wiem — zaczął rozmowę.
— Czasami? Zawsze kiedy jestem w pobliżu musi mi dokuczać. Nie przejmuję się tym, po prostu wkurza mnie to i to strasznie — wyjaśniłam.
— A powiedz mi... kiedy zaczął się ten konflikt pomiędzy wami? — zapytał.
— Kiedy wyrzucił na moją osobę całą zawartość dżemu truskawkowego w drugim tygodniu naszych przygotowań do napadu.
— Pamiętam to. Pachniałaś truskawkami przez kolejne kilka dni.
— Nie przypominaj mi tego.
— Najwyraźniej będziecie żyć w ciągłych konfliktach...
— Tia...
— Zmieńmy temat. Opowiedz mi coś o sobie. Jesteśmy przyjaciółmi, a przyjaciele wiedzą o sobie wszystko.
— Złamiemy zasady Profesora, Denver.
— Trudno! Rio i Tokio już je złamali, a jakoś kary nie dostali. Ale zrymowałem...
— Dobra, ale ty opowiesz mi coś o sobie.
— Zgoda.
Gadaliśmy do późnej nocy. O naszej przeszłości, naszych ulubionych rzeczach, zainteresowaniach... później były tematy nieco bardziej prywatne, mówiliśmy o swoich rodzinach. Opowiedziałam Denverowi o moich dwóch ojcach, a on mówił o swojej matce. Zostawiła go, gdy był jeszcze mały. Gdy o niej mówił, w jego głosie było dużo... nienawiści? Na pewno nie wypowiadał się o niej dobrze. Było mi strasznie szkoda mojego przyjaciela, więc na znak pocieszenia, przytuliłam go. Odwzajemnił uścisk, po czym wyszeptał:
— Daniel.
— Hm? — spytałam, a następnie spojrzałam na niego.
— Daniel. Tak mam na imię.
— Ładnie — powiedziałam. — Cruz — dodałam po chwili.
— Też ładnie.
— Dzięki.
Potem się puściliśmy i tak siedzieliśmy. Położyłam głowę na jego ramieniu, a on położył swoją na mojej. Siedzieliśmy tak w ciszy, aż usłyszałam ciche oddychanie. Denver zasnął. Nie miałam serca, aby go obudzić, więc zamknęłam oczy, w celu zaśnięcia. Potem była tylko ciemność.
Obudził mnie dźwięk lampy aparatu. Otworzyłam oczy, po czym zauważyłam Nairobi z aparatem fotograficznym. Poczułam, jak mój przyjaciel zabiera swoją głowę, dzięki czemu mogłam się wyprostować. Denverek zapytał:
— Co... co się dzieje?
— No i po co się budziliście?! Wyglądaliście bardzo uroczo! Ale przynajmniej mam zdjęcie... — odpowiedziała Nai.
— Po co ci zdjęcie? — spytałam, ziewając.
— Żeby zapamiętać ten piękny widok, gdy razem spaliście. Sami zobaczcie — odparła, a potem pokazała nam zdjęcie, na którym spaliśmy razem.
— Skasuj to... — zarządził Loczek, ziewając.
— Em... nie — powiedziała brunetka.
Wtedy do pokoju wparowała Tokio, która powiedziała:
— Profesor was prosi na śniadanie... a wy co tak siedzicie? — dopytała, patrząc na mnie i na Denvera.
— Zobacz to — odparła z uśmiechem Nairobi, po czym pokazała Tokio zdjęcie.
— O Matko... cukrzyca... śmierć! Jacy wy jesteście słodcy! — stwierdziła krótkowłosa.
— Bardzo śmieszne... a spróbujcie to pokazać reszcie, to dam wam popalić... — wymamrotał mój przyjaciel.
— Zastanowimy się — odpowiedziały jednocześnie.
— I bardzo dobrze. Denver, złaź z mojego łóżka — zarządziłam.
Mój przyjaciel bez słowa wstał i wyszedł z pokoju. Również wstałam, po czym założyłam kapcie i zwróciłam się do Nairobi:
— Skasuj to z tego aparatu cyfrowego, bardzo ślicznie cię proszę.
— Już, już kasuję. Po prostu musiałam to chwilowo uwiecznić — odparła "właścicielka" aparatu. — Już. Widzisz, nie ma — powiedziała, pokazując mi ekran na aparacie.
— Dziękuję. Skąd właściwie wzięłaś ten sprzęt? — dopytałam.
— Znalazłam, sama nawet nie wiem skąd on się tutaj wziął — odpowiedziała.
— Załóżmy, że w to wierzę — odparłam.
— Dobra, opowiadaj. Ty i Denver... ten teges? — zapytała Tokio, poruszając dwuznacznie brwiami.
— Fuj! Weź się puknij w główkę! Jesteśmy tylko przyjaciółmi! Bratem i siostrą! Nic więcej! — powiedziałam, z naciskiem na "nic więcej".
— Wygłupiam się tylko... ale, gdybyś była starsza, poleciałabyś? — dopytała krótkowłosa.
— Może tak, może nie. Nie wiem — odparłam. — Możecie wyjść? Chcę się umyć i przebrać.
— Dobra... — odparły niechętnie, po czym wyszły, zamykając za sobą drzwi.
"Jasny gwint! Co one sobie myślą?" zapytałam się w myślach. Ludzie bywają dziwni, nawet tacy najlepsi przyjaciele.
~💶~
Drugi rozdzialik za nami, mam nadzieję, że się Wam spodobał.
I, możemy otworzyć szampana, bo... dzisiaj pierwsza drama. Mini, ale drama.
Jeśli pojawiły się jakieś błędy ortograficzne lub interpunkcyjne możecie dać znać.
Do zobaczenia!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top