Ucieczka

Minęły dwa miesiące, dotąd wszystko było dobrze. Ciągła rutyna nudziła, prawie nic się nie działo. No prawie. Nie poprawiało nam się. A raczej pogarszało. Zaczęłam być bardziej agresywna, często mój mózg się 'zawieszał'. Nie wiedziałam czasem co się dzieje. Felix miał podobnie... Nie pasowało nam to. Coś tu bardzo było nie w porządku.

Rano wstaliśmy. Nie było nigdzie Lilith. Poszliśmy szybko do gabinetu Derek'a gdzie mieliśmy terapię. Powiedział nam, że Lilith jest zdrowa. Terapie i leki bardzo pomogły, przyjęła ją rodzina jej i Felix'a. Byliśmy trochę szczęśliwi, ale też smutni. Nie widzieliśmy już jej codziennie. Jej uśmiechu. Nie bawiliśmy się z małą. Ale najważniejsze, że już była zdrowa.

Wszystkie dni były podobne, nic się nie działo. Alec był jakiś cichy. Ale nadal wszędzie ze mną chodził. Ja miałam już dość. Dość tego budynku. Dość tych ludzi. Chciałam uciec. W nocy rozmawiałam z Felix'em i poruszyłam ten temat.

R: Ja już tu nie chcę być, nie jest lepiej... Tu miałam wyzdrowieć, a nie bardziej świrować! Coś bardzo jest nie tak. Dają nam złe leki?

F: Ciszej, bo nas usłyszą. Rozumiem cię... Też mam dość tego miejsca. A z lekami może masz rację. Nigdy nie wiadomo.

R: Felix? Robimy to?

F: Chcesz naprawdę uciec?

R: Tak. Alec nam pomoże. Tylko gdzie uciekniemy. Ja nie mam gdzie wrócić. Ty chyba też...

F: Znam pewną osobę, która może nam pomóc.

R: Czyli na prawdę uciekamy z tego popieprzonego miejsca?

F: Tak. Jutro na zajęciach pójdziemy na spacer. Trzeba będzie przeskoczyć przez płot i biec w stronę drogi.

Wstaliśmy na chwilę i przygotowaliśmy ważniejsze rzeczy. Jak wszystko ogarnęliśmy poszliśmy spać.

Rano byliśmy trochę podenerwowani, ale ukrywaliśmy to. Normalnie poszliśmy na śniadanie. Potem powiedzieliśmy w świetlicy.

Nareszcie zajęcia na dworze, potrzebne rzeczy wzięliśmy do kieszeni. Nie braliśmy dużo. Ja obowiązkowo wzięłam telefon. Siedzieliśmy przed budynkiem, czekaliśmy na chwilę nieuwagi personelu. Pacjenci biegali za jakąś ledwo napompowaną piłką, a personel z nimi. To było dość śmieszne z naszej perspektywy. Dorośli ludzie zachowywali się jak dzieci. Przyglądaliśmy się dalej.

Wyczuliśmy chwilę i nareszcie udało nam się wymknąć za budynek. Nikogo tam akurat nie było. Podbiegliśmy szybko do płotu. Był dość wysoki, Felix mnie podsadził, wspięłam się, podałam mu rękę i razem zeskoczyliśmy. Zaczęliśmy szybko biec. Zakład był otoczony lasem. Biegliśmy ciągle na przód nie patrzyliśmy się za siebie. Co jakiś czas któreś z nas się potknęło. Pomagaliśmy sobie nawzajem wstać. W końcu dotarliśmy do drogi. Felix znał kogoś kto by nas przechował w domu. Czekaliśmy, aż jakiś samochód będzie przejeżdżać, żeby złapać stopa. Samochody ciągle przejeżdżały, ale żaden nie chciał się zatrzymać. Po jakimś czasie nareszcie. Wsiedliśmy szybko do samochodu nie patrząc na kierowce. 

D: Gdzie chcieliście jechać?

Zmroziło mnie. Przeraziłam się lekko, dobrze znałam ten głos. Wiedziałam, że zjebaliśmy.

R: Derek?!

F: O kur...

D: Powiecie co wy odwalacie?

R: Derek... Proszę pozwól nam... My nie wytrzymamy tam dłużej... 

D: Pozwalałem wam na dużo, ale koniec z tym. Wracacie do zakładu. Wiesz dobrze, że musicie tam jeszcze być.

Zawiózł nas z powrotem do szpitala. Przed budynkiem stał radiowóz. No nieźle. Ochroniarze nas przejęli i  prowadzili do sali.

R: Gdzie wy nas prowadzicie?! Mieliście naszą salę.

O: Dzieciaki nabroiliście, wiecie o tym. Nie idziecie do swojej sali. Nie ma tak, że spróbujecie zwiać bez jakichkolwiek konsekwencji.

F: Gdzie nas zabieracie?! Nasza sala jest tam! Zostawcie nas! Puść!

O: Idziecie do izolatek. Ehh po co wam było uciekać.

R: Myśleliśmy, że się uda...

O: Nie udało się. I na pewno się nie uda więcej.

Ja nie chciałam tam iść. Nie chciałam być znowu sama. Miałam dość samotności.  Po tym jak znalazłam prawdziwego przyjaciela. Już musimy być rozdzieleni. Na prawdę wcześniej miałam już dość tego miejsca. Ale teraz je znienawidziłam. Myślałam, że Derek nam pomoże. Myliłam się. Nie wiedziałam co teraz się będzie działo. Zostaniemy już w izolatkach? Miałam nadzieję, że jednak nie.

Zaprowadzili nas i zamknęli w oddzielnych pomieszczeniach. Na dole była dość mała szpara łącząca dwie izolatki. Prawie tu nie było nic. Tak jak w innych salach białe ściany, ale te wyłożone były miękkim materiałem.

Nie wiedziałam co mam teraz zrobić. Nie wiedziałam Aleck'a. Leki zaczęły działać? Czy... on nie wróci? Dostałam ataku paniki. Nie, nie przeszło leki nie działają, chyba. Ale w takim razie czemu tu nie ma Aleck'a.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top