Szpital

R: Co się stało? Ja... Czy ja nie żyję? 

''Żyjesz, przeżyłaś. Czemu to zrobiłaś? J-ja nie chciałem do tego dopuścić... Przepraszam Rosie... Nie powinienem...''

R: Alec! Spokojnie jest dobrze!

Chwilę później weszli moi rodzice, siostra i lekarz. Zobaczyłam moją rękę całą zabandażowaną. Jedynie siostra była szczęśliwa, że żyję. Szybko mnie przytuliła, chociaż miała już 18 lat po prostu się rozpłakała. Ja nie miałam ochoty płakać, nie było po co. Za to zaczęłam się śmiać, nie wiem czemu, po prostu to było śmieszne. Siostra płacze przytulona do mnie, rodzice udają zmartwionych.

L: Nie masz z czego się śmiać Rosie, ledwo cię odratowaliśmy, co w tym śmiesznego?

R: Cała ta ''szopka'' jest śmieszna.

L: Że co?

R: No widzi lekarz, siostra wymusza płacz a rodzice udają, że się martwią. To jest śmieszne, a nawet komiczne. To, że ledwo przeżyłam też jest śmieszne.

Zaczęłam się znowu śmiać. Rodzina i lekarz patrzyli na mnie jakbym była nie wiem kim.

R: No co się tak patrzycie jak na psychicznie chorą.

Jeszcze bardziej się śmiałam.

M: Co ty robisz?!

T: Co ty chcesz osiągnąć?! Co?

R: Ja? Nic. Mówię co myślę, coś się nie podoba?

Wszystko mówiłam z uśmieszkiem na twarzy.

L: Chyba potrzebny będzie specjalista. Rosie zaraz zabiorę cię na rozmowę z psychologiem.

R: Po co? Ja jestem zdrowa.

W: Już to widzę...

R: Siostra ty siedź cicho jeszcze przed chwilą płakałaś, a teraz mi dogadujesz... Fajna mi siostra.

Podniosła się wzięła swoje rzeczy i wyszła.

M: I co zrobiłaś? Weronika chciała dobrze.

R: 'Już to widzę'

M: Jesteś po prostu wredna

Już chciała nie uderzyć w twarz ale ojciec złapał jej rękę.

R: No proszę uderz mnie znowu, proszę bardzo zrób to.

M: Ja wychodzę nie będę z nią siedzieć idę do Werki

T: Więc... co teraz?

L: Zabiorę córkę do psychologa, akurat jest dziś w szpitalu.

T: Dobrze a co potem?

L: Tego dowiemy się po rozmowie.

T: Dobrze rozumiem.

L: Rosie dasz radę sama wstać?

R: Jasne.

Lekarz zaprowadził mnie do jakiegoś pokoju i kazał mi usiąść.

L: Poczekaj chwilę i bez wygłupów rozumiesz?

R: Dobrze, dobrze.

R: Alec... Co teraz?

''Moja little psycho będzie dobrze, będę przy tobie obiecuję, pomogę ci''

R: Dziękuję Alec.

P: Dzień dobry Rosie

R: Dzień dobry

P: Mogę o coś spytać?

R: Pan jest tu od pytań więc proszę.

P: z kim rozmawiałaś?

R: emmm z nikim.

P: Dziecko nie możesz mi kłamać, mów wszystko.

R: No dobrze, rozmawiałam z moim przyjacielem Aleckiem.

P: On tu teraz jest?

R: Jest, stoi obok mnie.

P: Rozumiem, a więc przejdźmy do sedna, czemu chciałaś się zabić?

Co chwila coś zapisywał i robił notatki, zdziwiłam się, bo chyba najpierw powinien się przedstawić, może jest nowy? 

R: A czemu nie? Po co się męczyć dalej? Mogłam teraz odpoczywać, ale nie, bo ktoś mnie odratował. 

Psycholog dziwnie na mnie patrzył, nie wiedziałam o co mu chodzi, mówiłam prawdę.

P: Pokażesz mi ręce? 

R: Wiem o co panu chodzi i powiem tak... Na rękach jest mało, bardziej ramiona, nogi.

P: Nie boisz się bólu?

Zaczęłam się śmiać, prawie płakałam.

R: Bać się bólu? Ja? Nie, ja lubię ból, ból mi pomaga przeżyć. Wiem ironia, ból pomaga mi żyć a prawie umarłam.

P: Śmieszy cię to?

R: Dokładnie tak

Rozmowa jakby nie miała końca, nie wiem ile czasu to trwało, zadawał bardzo dużo pytań. Alec ciągle mi się przyglądał, uśmiechał się, był po prostu zafascynowany tym co mówię.

P: Dobrze już wszystko wiem.

R: Więc co?

P: Trafisz do zakładu psychiatrycznego.

Patrzyłam trochę zdziwiona na niego. Nie wiedziałam, że tam trafię.

P: Wiesz... Tam nie zabierzesz zbyt dużo rzeczy, prawie nic. Ale ja cię lubię, więc możesz zabrać telefon, tylko go dobrze schowaj i pamiętaj używaj go dopiero jak będziesz pewna, że cię nie przyłapią. Spróbuje żeby cię wzięli do zakładu w którym ja pracuję.

R: Dziękuję

P: Zaraz tu przyprowadzę twoich rodziców, muszę ich zawiadomić.

Po kilku minutach wrócił z moim ojcem, czyli moja matka już nie chcę mnie widzieć.

T: A więc co?

P: Córka musi być w zakładzie psychiatrycznym.
Ma schizofrenie, ataki lękowe, prawdopodobnie zespół Tourette'a i nie radzi sobie z autoagresją...

Ojciec tylko patrzył na psychologa z niedowierzaniem.

P: Ja zabiorę pana córkę, może wziąć kilka rzeczy z domu.

T: Dobrze, pojedzie pan za nami.

W końcu udało mu się coś powiedzieć.

Weszłam z psychologiem do domu, musiał mnie pilnować.

P: Rosie?

R: Tak?

P: Mów do mnie Derek, pomogę ci tam wyzdrowieć.

Mimowolnie się uśmiechnęłam.

Zaczęłam się pakować. Wzięłam trochę najwygodniejszych ciuchów, chciałam wziąć coś żebym mogła rysować, ale niestety nie mogłam. Nie pozwolono mi wziąć nic ostrego, ani żadnych pasków czy tym podobnych rzeczy. Spakowałam wszystkie moje książki, nie wiem ile tam spędzę czasu... Wzięłam to co mogłam i poszłam z Derekiem do jego samochodu.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top