Rozdział 84 Nie ufaj...


Następnego dnia, późnym popołudniem

-Wstawaj - poczułam delikatne szarpnięcie za ramię. -Wstawaj! Słyszysz? -rozpoznałam męski głos. -Nie chcesz chyba zostać tu na stałe? Wstawaj! - wzdrygnęłam się, słysząc pytanie, po czym mozolnie otworzyłam oczy.

Ujrzałam stojącego przy moim łóżku Thiago.  Z ciężkim trudem podniosłam się do pozycji siedzącej, wciąż szczelnie opatulając się kołdrą, gdyż nic pod nią nie miałam. W końcu wyrzucili mnie, jak ostatnią szmatę. Przesunęłam się bardziej na skraj mebla, opuszczając tym samym nogi na podłogę. Ochroniarz przyjrzał się mojej poobijanej twarzy, następnie zlustrował resztę ciała, na tyle na ile było ono widoczne. Bez słowa podszedł do szafy, by wyjąć z niej kolejną kusą sukienkę koloru bieli, gdyż obecnie tylko taką garderobę posiadałam. Wyciągnął rękę z nią do mnie i odwrócił się, kiedy odebrałam od niego odzież. Pośpiesznie zrzuciłam z siebie nakrycie i nasunęłam materiał na nagie ciało. 

-Już - wymamrotałam niepewnie, gdyż nie byłam do końca przekonana, czy chcę, by widział mnie w stanie takiego upodlenia, które dla mnie osobiście dawniej byłoby nieakceptowalne. 

-Nie będę pytał - powiedział odwracając się, wywołując sztuczny uśmiech na mej twarzy.

-Miałam być niedysponowana, to jestem - puściłam oczko srebrnowłosemu, wstając z łóżka.

-Nie, aż tak - chwycił mnie pod ramie, gdy się delikatnie zachwiałam. -Później cię opatrzę, bo do naszego lekarza raczej nie chcesz. A teraz udasz się na koniec korytarza, drzwi we wnęce po prawej stronie - przerwałam wypowiedź mężczyzny.

-Wiem, tam jest gabinet - dokończyłam, odwracając wzrok. 

-Nikt nie powinien się tam kręcić, praktycznie cały klub pojechał na party - dodał patrząc przed siebie. 

Wiedział, że przypadkiem tego nie wiem. Domyślał się, że stała mi się krzywda za tymi drzwiami, dlatego szybko odwrócił ode mnie wzrok.

Prowadził mnie pod ramię wzdłuż korytarzem. Lekko przygarbiona z opuszczoną głową oraz włosami zachodzącymi na twarz kierowałam wzrok w ziemię. Nie chciałam wzbudzać podejrzeń. Po kilku metrach rozdzieliliśmy się niepostrzeżenie. Thiago kręcił się w pobliżu gabinetu, lecz i tak musiałam się spieszyć, gdyby ktokolwiek mnie w nim samą nakrył, byłby koniec. I szczerze wątpię, czy srebrnowłosy rycerz, bądź sam Ricardo daliby radę stawić czoła handlarzom ludźmi. W pośpiechu przeglądam wszystkie szuflady oraz szafki starając się zostawić po sobie, jak najmniejszy bałagan. Ostrożnie odkładałam wszystko na swoje wcześniejsze miejsce.I kiedy miałam się już poddać, gdyż nie mogłam odnaleźć, interesując mnie rzeczy, wpadłam na pomysł zajrzenia do najbardziej absurdalnej i oczywistej kryjówki, jaka może istnieć. Czyli tak zwana kryjówka bez kryjówki. Dokumenty leżały dosłownie na samym widoku, przykryte stertą bezwartościowych papierów oraz świerszczyków na biurku obok laptopa. Pewnie, dlatego początkowo ominęłam to miejsce. Jednak intuicja raz jeszcze kazała przeszukać przeklęty mebel, wywołujący setek przykrych wspomnień. Z sercem w gardle wybiegłam z gabinetu. Przeraziłam się, gdy nie ujrzałam na nim Thiago, a jakiegoś obcego mężczyznę.

-Skąd się tu wzięłaś? - schowałam teczkę za plecy, gdy odwrócił się w moim kierunku.

-Byłam tam - wskazałam bez zastanowienia na przypadkowy pokój przed sobą.

-Tam? - powtórzył pytająco, idąc w moim kierunku. -Z klientem? - ochroniarz o masywnej sylwetce stanął przede mną. 

Rozpoznałam go. Pamiętam. To ten sam facet, który wtedy ugadał się z tamtymi gości. I to on wraz z kolegą przyszedł po dodatkową zapłatę w postaci mnie. 

-Tak - przytaknęłam nie śmiało. 

-Więc dlaczego sterczysz tutaj, zamiast pracować! -wrzasnął, zamachując się, by zadać cios. -Bezużyteczna dziwka! -zamknęłam odruchowo oczy, lecz nie skarcił mnie. 

Powolutku otworzyłam je z powrotem. Srebrzysty wybawca powrócił. Zatrzymał rękę mężczyzny, nim spotkała się z moją twarzą. Odetchnęłam z ulgą na jego widok.

-Pilnuj swojej suki i nie wpierdalaj się w moją juryzdykcję - fuknął, odpychając ochroniarza i stając przede mną.

-Moja posłusznie pracuje, twoja nawet tego nie potrafi - odburknął ze złością w głosie.

W  międzyczasie Thiago wyciągnął rękę do tyłu i dyskretnie przejął ode mnie teczkę. Mniej podejrzeń będzie on z tym wzbudzał, niż zwykła kurtyzana. On jeszcze może coś załatwiać, a ja, jakie miałabym wytłumaczenie? Dokładnie, żadne. Jednakże wciąż trzymał ją za plecami.

-Trzeba nauczyć ją posłuszeństwa! - machnął wzburzony dłonią. -Osobiście załatwię jej przeniesie do piwnicznych szmat - zaśmiał się, puszczając do mnie oczko. Wzdrygnęłam się, chowając bardziej za srebrnowłosym chłopakiem.

-Byś mógł gwałcić ją do woli? Spróbuj. Kolegę też zaprosisz? - mężczyzna ze zdziwieniem przysłuchiwał się słowom. -Czy kontakty ochrony z klientami nie są zakazane? - spytał ironicznym tonem.

-Thiago! - warknął. -Myślisz, że jak masz lepsze układy, to kim jesteś?! Ta kurwa sama dała! - gestykulował nerwowo.

-Ta kurwa, sprawia, że zarabiam. Pozbaw mnie zarobku, ja pozbędę cię życia - przestraszony facet zrobił krok w tył. Myślisz, że ścierwa jak tym będą szukać? Nie, więc wypierdalaj! - zaśmiał się, zwycięsko uśmiechając.

Kiedy upierdliwy ochroniarz poszedł w siną dal. Mój obrońca schował dokumenty pod marynarkę, po czym wróciliśmy do pokoju. Z powodu niedyspozycji, którą potwierdził burdelowy lekarz, który swoją drogą nawet na oczy mnie nie widział, ale mniejsza o to, dostałam dwa dni na szybką rekonwalescencję. 
Ochroniarz zamknął drzwi na zamek. Usiadłam na skraju łóżka, zdjęłam niewygodne szpilki z obolałych nóg, po czym westchnęłam ciężko. W tym czasie współwinowajca zbrodni powrócił standardowo z łazienki, trzymając w dłoniach apteczkę, którą odłożył obok mnie na łóżku, również samemu siadając na nim. Teczkę uprzednio położył na szafce nocnej nieopodal. Spojrzał wymownym wzrokiem na mnie. Początkowo nie chciałam by mnie opatrywał. Robił to wcześniej, lecz za każdym razem czułam się nieswojo. Thiago co prawda nie interesuje moje ciało, co pokazywał niejednokrotnie. Nigdy nawet przypadkiem nie zboczył wzrokiem, tam, gdzie nie było to konieczne. Mimo wszystko krępuje mnie fakt świecenia nagością przed wszystkimi. Westchnęłam z bezradności, po czym odwróciłam się do niego plecami, zsuwając sukienkę na pas.

-Kiedy się uwolnię? - spytałam. -Zdobyłam potrzebne dokumenty - dodałam, gdy moje słowa obiły się echem.

-Przekaże je Ricardo - odparł bez emocji, nie przerywając opatrywania ran na plecach.

-Przekażesz? - przytaknął. -Thiago - głos powoli mi się łamał, a oczy stawały szklane. -Nie pomożesz mi? - nie odpowiedział. -Nie uwolnię się? - łzy mimowolnie powoli spływały z bezradności po policzkach. -Zostanę tutaj? - bezzastanowienia odwróciłam się do srebrnowłosego.

-Odwróć się - zmierzył mnie wzrokiem. -Zostałaś sprzedana - odrzekł chłodno. -Czego się spodziewasz? Nie wyprowadzę cię stąd jak gdyby nigdy nic - pokręcił głową na boki. -Zrobili z ciebie dziwkę, taka prawda - otarłam wierzchem dłoni łzy, starając się powstrzymać płacz. -Odwróć się! - ponowił swoją prośbę, nieco bardziej stanowczym tonem. Posłusznie wykonałam rozkaz.

Cicho szlochałam, dając upust emocją w czasie, gdy mężczyzna wrócił do opatrywania mego ciała. Po dokładnym zdezynfekowania wszystkich pozostałości poprzedniego wieczoru mężczyzna wstał, zabierając dokumenty ze stolika, pozbawiając tym samym możliwości ucieczki.

-Ubierz się - dodał łapiąc za klamkę drzwi.

-Po co? - wzruszyłam ramionami. -I tak pewnie zaraz ktoś zawita do tego pokoju, będę już przygotowana - parsknęłam, odwracając wzrok.

-Głupia - spojrzałam na mężczyznę. -Nie powiedziałem, że zostaniesz tu na zawsze, ale że nie mogę cię wyprowadzić. Zabiliby cię, jakbyś spróbowała uciec, rozumiesz? - skinęłam przytakująco. -Odejść nie możesz, ale możesz zniknąć - uśmiechnął się kącikiem ust, puszczając mi przy tym oczko, po czym zniknął za pokojowymi drzwiami.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top