Rozdział 79 Klub dżentelmena


Sprawy na razie idą po mojej myśli. Sojusznicy dogadani, nikt nie będzie się mieszał, ani reagować na prośby wsparcia ze strony bossa. Ba dodatkowo przyjdą mi z pomocą, kiedy okaże się nieunikniona. Ricardo również wywiązał się ze swojej roli. Załatwił nowego, zaufanego dostawcę broni, który wyposaży naszą rodzinkę podczas nazywanej przez niektórych z naszego otoczenia samobójczej misji. Jednakże w zamian mam udać się z Latynosem na jakieś jego spotkanie, na którym ponoć też mogę coś ugrać, jeśli dobrze się zaprezentuję. Przyznam szczerze, zaintrygował mnie z jednej strony, lecz z drugiej zawieranie teraz kolejnych nowych kontaktów, gdy wszystko praktycznie już dogadane, nie byłoby rozsądnym. Obecnie trzeba ostrożnie rozdawać karty. 

Całe spotkanie odbywało się na ostatnim piętrze, najwyższego w mieście wieżowca. Jak pomyślę o biedniejszych częściach Meksyku, bądź jego obrzeżach i tej całej biednej otoczce, jaka im towarzyszy, w tej chwili czuję się, jakby znajdowała się w zupełnie innym kraju. Jednak czego innego można spodziewać się po centrum stolicy. Musi dobrze się prezentować, aby zachęcać turystów do przyjazdów. 
Podjechaliśmy pod główne wejścia, jak pozostali, po opuszczeniu pojazdu, szybko zjawił się obok nas mężczyzna odpowiedzialny za odprowadzenie samochodu na strzeżony parking podziemny. Idąc głównych holem do windy w towarzystwie Ricardo, obserwowałam mijających nas samotnych eleganckich mężczyzn oraz tych w towarzystwie przeróżnych kobiet. Od odzianych w drogie, piękne suknie dam, po małolaty w kusych strojach. Interesujące środowisko, dodatkowo wszyscy zmierzają tam gdzie my.

Mój towarzysz wieczoru rozmawiał z różnymi osobistościami, przedstawiając mnie im jako swoją partnerkę. Niezręcznie czułam się, kiedy prowadził z kimś dialogi, a ja błądziłam wzrokiem po otoczeniu, nie wiedząc, jak się zachować. Później dowiedziałam się od niego, że znajduje się tutaj praktycznie cała śmietanka półświatka. Szefowie karteli, mafii, gangów, handlarze, przemytnicy, a to tylko część. Tyle czasu przebywam już w Meksyku i nawet przez myśl mi nie przeszło, że takie coś może być w ogóle organizowane. Odniosłam również wrażenie, iż niektóre twarze poznaję, ale gra pozorów.
Choć przyznam szczerze, że z jednym meksykanin mnie nie okłamał, ponieważ faktycznie byłam w stanie dobić małego interesu. Mianowicie przedstawił mnie swoimi dobremu przyjacielowi, któremu pokrótce wyjaśnił moją sytuację. Z początku nie był skory, do współpracy zemną, jednakże po zapewnieniach Ricardo, że jego przyszłej żonie można ufać, spojrzał na mnie inaczej. I takim o to prostym, szybkim sposobem zyskałam grupę osób, która po wszystkich zatrze wszelkie ślady - wyczyści dokładnie, bardzo dokładnie nawet najmniejszy zakamarek miejsca zbrodni, a przede wszystkim pozbędzie się ciał. Gdyż my po wygranej misji obalenia szefa wszystkich szefów, będziemy musieli szybko ewakuować się stamtąd, ponieważ gdy strzały ucichną, a nowina rusza w miasto - psy zostaną spuszczone ze smyczy i ruszą na naszą familię. Nie będzie czasu na zacieranie poszlak, prędka ucieczka oraz natychmiastowe ukrycie się, będzie największym priorytetem. 
W międzyczasie, gdy kończyliśmy już dogadywanie ostatnich szczegółów, do naszej rozmowy na uboczu sali podłączył się Latynos w średnim wieku. Spłoszył tym samym znajomego mojego udawanego narzeczonego, który na odchodne podał mi rękę, mówiąc, abym niczym się nie martwiła, ponieważ sam wszystkiego dopilnuje.

-Nie widziałem Cię tutaj wcześniej - rozejrzałam się po sali w poszukiwaniu mojego towarzysza wieczoru w momencie zbliżenia się do mnie nieznajomego. -Sama jesteś? Zapraszamy do towarzystwa - odwrócił się, wskazując głową na grupkę ludzi za jego plecami, usadowionej na kanapach pod oknem.

-Sama? Nie - Wzrokiem udało mi się odnaleźć Ricardo, pośpiesznie machnęłam do niego dłonią, zachęcając, by podszedł do mnie. 

-Ile dostałaś? - otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia. -Nie udawaj, że nie pamiętasz? - uśmiechnął się żmijowato. 

-Nie pamiętam? - powtórzyłam ze zmieszaniem w głosie.

-Wenezuela - zrobił krok w przód. -Nie ty jesteś tą wenezuelską dziwką? - zamarłam na dźwięk słów mężczyzny. -Nie czas wrócić do domu? - zbliżył się jeszcze bardziej, wręcz nachylając nad moim uchem, wykorzystując chwilę bezradności. -Ricardo wie, że trzyma dziwkę pod dachem? - wyszeptał rozbawionym głosem. Odepchnęłam faceta od siebie.

-Nie wiem, o czym mówisz - odpowiedziałam ze stanowczością, cofając się nieco. 

-Masz dług do spłaty - fuknął. -Wiem, jakim sposobem uciekłaś. Jako wspólnikowi, a dzięki Tobie również nowemu szefowi nie podoba mi się ten fakt - Uniosłam brew. -Zajebałaś mi przyjaciela suko! - chwycił mnie za lewy nadgarstek, nerwowo zaciskając dłoń i delikatnie mną szarpiąc. -Winna jesteś sporo peso chica, każde działanie, ma swoje konsekwencje, spłacisz go własnym ciałem! - nie wytrzymałam, bez zastanowienia spoliczkowałam mężczyznę, przyciągając tym samym spojrzenia ciekawskich gapiów.

Rozmowy w pomieszczeniu nagle ucichły, skupiając uwagę na naszej dwójce. Ricardo natychmiast podbiegł na miejsce kłótni, pośpiesznie przepraszając szatyna. Nie wierzyłam własnym uszom, podejrzewam, że może być istotnym graczem dla niego, ale nie powinien najpierw chcieć usłyszeć, jak do tego doszło? Choć w sumie, czy jest sens? Nie jestem jego prawdziwą narzeczoną, naszej dwójki prócz interesów nie łączy nic. Niestety nie każdy o tym wie.

-Wybacz Danielu za nią - skarcił mnie wzrokiem. Oczywiście zaraz Cię przeprosi - odwróciłam głowę w drugą stronę. 

-Naya! - nagle ogłuchłam na własne potrzeby. -Słyszysz?! - syknął mi do ucha, łapiąc rozwścieczony za ramię i delikatnie mną potrząsając.

-Nie! - zbuntowałam się. -Nie zamierzam przepraszać pajaca bez wychowania. -Taki wielce dorosły, a ośli łeb posiada - wyrwałam się z uścisku mężczyzny.

-Oj Ricardo, Ricardo - westchnął Daniel, pokręcać głową na boki. -Marnie widzę przyszłość naszych interesów.

-Daj nam chwilkę, zaraz cię przeprosi - uśmiechnął się zwycięsko na jego słowa.

Rozwścieczony meksykanin ponownie złapał mnie pod ramię, po czym z widocznymi nerwami wymalowanymi na twarzy, wyprowadził z głównej sali na korytarz, przepraszając wcześniej obecnych tam gości oraz obiecując niedługi powrót. Mężczyźni skinęli głową z widocznym prześmiewczym uśmiechem na twarzach. 

-Jak śmiesz! - wepchnął mnie do pustego pomieszczenia, po czym wymierzył siarczysty cios z otwartej dłoni na mój policzek. -Jakim prawem masz czelność odzywać się w ten sposób, ośmieszając mnie tym samym?! - od ruchowo złapałam się za bolące miejsce, zawieszając oszołomiony wzrok na Ricardo.

-Jakim? - opuściłam dłoń. -Takim samym, jakim oni mogą traktować mnie jak dziwkę! - uniosłam ze zdenerwowania głos. -Więc tak, mam takie samo prawo, jak oni - pewna siebie, zrobiłam krok w przód, nawiązując z nim kontakt wzrokowy. 

-Nie masz prawa! - wykrzyczał przez zęby.

Mężczyzna zamachnął się i ponownie uderzył mnie w twarz, lecz ze zdwojoną siłą. Zachwiałam się nieznacznie na nogach, w tym samym momencie poczułam silne szarpnięcie za włosy, mające na celu przyciągnięcie mnie bliżej niego, aby ponownie mógł mnie uderzyć, jednak teraz przyjęłam cios na podbrzusze. Odruchowo skuliłam się, ponieważ na chwilę jakby odcięło mi oddech. Niestety atak był na tyle zniewalający, że ugięłam się i przykucnęłam z bólu na podłodze. 

-Twoja zuchwałość ma swój urok, ale nie będę jej tolerował, kiedy szkodzi mojemu wizerunkowi, więc podnieś głowę, jak do ciebie mówię, bo w sekundę nauczę cię całej kultury macho obowiązującej w Meksyku - zrobił krok w przód.

-Cholerny Meksykański wizerunek - pomyślałam, powoli wstając.

-Teraz wrócimy tam jak gdyby nigdy nic, a ty ładnie przeprosisz - otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia, gdy usłyszałam drugą część zdania. -Prosisz się - pomachał głową na boki. -Rozumiem, że szefowa musi być harda, ale nie to stanowisko moja droga - wyciągnął rękę w moim kierunku. -Jeszcze nie to - dodał, kiedy podałam mu dłoń.

Przed opuszczeniem feralnego pomieszczenia, upewniłam się w lustrze, które wisiało na ścianie przy drzwiach czy nie wyglądam zbyt nieodpowiednio. Krew co prawda nie leciała, ale na policzku oraz w okolicach oka wystąpiło dość widoczne zasinienie, które choć trochę starałam się przykryć włosami. Pewnie niepotrzebnie, bo zaraz wszyscy i będą wiedzieli, co się wydarzyło pod naszą nieobecność, choć szczerze podejrzewam, że już przede mną zdawali sobie sprawę z dramatu, jaki się wywiąże, stąd na ich twarzach zawitały pogardliwie uśmiechy, kiedy wspólnie opuszczaliśmy pomieszczenie.
Po powrocie do głównej sali schowałam na chwilę godność w kieszeń i pokornie skłoniłam się przepraszająco w kierunku drania, który postanowił stać się prowodyrem mej zguby.

-Porozmawianie? - Mężczyzna, z którym jakiś czas temu miałam zgrzyt, przyłożył palec do swojego policzka, zerkając na mnie, nie ustosunkowałam się do tej zaczepki, zwyczajnie opuściłam głowę, odwracając się i kierując w stronę Ricardo. -Przeprosiny przejęte, ale błędem było, że Cię tutaj przyprowadził - śmiejąc się pod nosem, obrócił się na pięcie, odchodząc przed siebie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top