Rozdział 76 Nieszczęścia chodzą parami
W międzyczasie w Nowym Yorku, Przed High School
-Nie tęsknisz czasem z bratem? - spytała przyjaciółka Sophie.
-Tęsknię, ale rozumiem - odrzekłam z delikatnym smutkiem. -A ty nie tęsknisz czasem za swoją rodziną i krajem? - spytałam Hinduski, również uratowanej przez ciocię Naye.
-Kiedyś - westchnęła. -Już nie. Życie dało mi drugą szansę, nie zamierzam jej zmarnować - uśmiechnęła się, obejmując mnie ramieniem. -Wracajmy do domu, wujek pewnie czeka z obiadem - pokiwałam głową przytakująco, widząc jej uśmiech.
Odkąd pamiętam, zaklinałam swoje życie. Szczerze go nienawidziłam, przeklinając każdego dnia. Póki żyła mama jakoś nam się wiodło. Choć, to chyba za dużo powiedziane. Ona jedynie hamowała zachowania toksycznego ojczyma. Ukrywała skrupulatnie przed nami niewygodne rzeczy. Zamieniała gorzką prawdę w słodkie kłamstwo, lecz mocno odbijało się to na niej. Nocne libacje mężczyzny wraz z jego przyjaciółmi wykańczały ją nie tylko psychicznie, ale i fizycznie, doprowadzając finalnie do jej odejścia od nas. Wtedy też wszystko zaczęło odbijać się na Shane, wcześniej nie zdawałam sobie sprawy, ilekroć musiał cierpieć, ponieważ przed atakami ojczyma chroniła go matka. W naszym domu często dochodziło do aktów przemocy, przewijał się alkohol na przemian z narkotykami. Z czasem nawet policja przestała reagować na zawiadomienia. Przykre, ale życie na Bronxie do łatwych nie należy. Zwykle omijały mnie te sytuacje, gdyż byłam od nich odsuwana. Mama zamykała mnie wtedy w pokoju, zakładała słuchawki na moje uszy, po czym składała czuły pocałunek na moim czole, mówiąc mi, że wszystko będzie dobrze oraz żebym nie wychodziła, póki po mnie nie przyjdzie. Czasem czekałam kilka minut, a innym razem parę godzin, nie mając świadomości o dantejskich scenach za jego zamkniętymi drzwiami.
Pamiętam, że raz naszłam nieświadomie na taką sytuację, pod nieobecność rodzicielki, która akurat przebywała w pracy. Opuszczenie nas na te kilka godzin i pozostawienie z ojczymem było dla niej niewyobrażalnym bólem. W tamtym okresie z naszej dwójki najgorzej traktowany był Shane. Na mnie bardziej skupił się po śmierci mamy, a kiedy pozbył się brata, hamulców już nie miał. Bita, molestowana i wykorzystywana seksualnie dziewczynka przez bliską w teorii osobę oraz jego znajomych. Natomiast braciaka od zawsze bił go, upokarzał, każąc robić absurdalne rzeczy godzące w dumę chłopaka, często w obecności jego znajomych. Kiedy próbował się bronić, groził mu, że zabije naszą matkę, bądź mnie. Raz widziałam na własne oczy, jak rozbił szklane naczynie na jego głowie, dlatego, że nie chciał podać mu alkoholu. Po czasie mam wrażenie, że zadawanie mu bólu było jakąś jego chorą formą pożywki z niepokojącymi zapędami. Byłam też świadkiem, jak prawie skatował go na śmierć, okładając niemiłosiernie jakimś metolowym prętem, ponieważ chciał mnie uchronić przed jego dotykiem. Przez tę sytuację oraz poczucie winy, bo gdybym nie krzyczała, on by nie zareagował, zamknęłam się w sobie. Przestałam się odzywać, a strach przed mężczyznami z każdym dniem wzmagał. Straciłam już nadzieję. Po latach ponownie mogłam usłyszeć znajomy głos. Myślałam, że to jedynie fatamorgana, spowodowana oszołomieniem po wizycie nieznajomego mężczyzny w mojej sypialni, ale gdy po zdjęciu opaski ujrzałam brata, z grupką znajomych poczułam ulgę. Dzięki nim jestem dzisiaj tutaj, gdzie jestem. Chodzę do najlepszej szkoły, mam przyjaciół, nadopiekuńczego wujka, u którego mieszkam wraz z Parvati. I może długo jeszcze nie zaufam płci męskiej, jednak dzięki rozmowom z drugim wujkiem lekarzem powoli staje na nogi. Starają się nas naprawić z Parvati, o ile w ogóle da się naprawić coś, co zanikło lata temu.
Gdy już miałyśmy się zbierać pod szkoły, podbiegła do nas zapłakana Brooklyn. Początkowo jej nie poznałam, ponieważ po wyjeździe mojego brata oraz reszty rodziny, a także rozpoczęciu nauki w nowej szkole, kontakt się nieco ograniczył. Jednakże przypomniałam sobie, jak spędzaliśmy noce u jej brata w domu. Wspomnienia powróciły.
-Co się stało? - zapytałam z przejęciem.
-Mój brat - dukała łamiącym głosem.- On, oni, oni go - jąkała się. -Zabili - padła na kolana, zalewając się łzami oraz skrywając twarz w dłonie.
-Zabili? - powtórzyła nie pewnie hinduska.
-Zastrzelili go - siedziała na ziemi, cicho szlochając. -Wychodziliśmy z domu. Mieliśmy jechać na wspólny obiad. Nie zdążyłam nawet krzyknąć, by go ostrzec, kiedy nagle wyjechali zza rogu ostrzeliwując naszą dwójkę - kontynuowała zrozpaczona.
-Z tobą w porządku? - zlustrowałam dziewczynę od stóp go głów.
-Nie, delikatne draśnięcie - złapała się odruchowo za zakrwawione ramię, delikatnie je osłaniając przed wścibskimi spojrzeniami. -Osłonił mnie własnym ciałem, przypłacając to życiem. Zmarł, zanim zdążyła dojechać pomoc. Wykrwawił się! A te jebane policyjne patałachy nie udzieliły mu nawet pomocy! - zezłoszczona podniosła się z ziemi.
-Jeśli było już za późno, nie mogli nic zrobić - przytuliłam ją do siebie.
-Ale co ja teraz zrobię -objęła mnie. -Zostałam sama. Znowu! On mnie uratował przed prawdziwym bratem, dał dom, zapewnił najpotrzebniejsze rzeczy, zadbał nawet o wykształcenia. Stał się rodziną, której nigdy nie miałam i co teraz?! Co?! - krzyczała desperacko.
-Powiadomię wujka. On przekaże cioci - spojrzała na mnie niepewnie.
-Nayi? - spytała, przekręcając nieco głowę w lewą stronę. Przytaknęłam.
-Chodź z nami - uśmiechnęłam się ze współczuciem do Brooklyn, wciąż ją obejmując oraz prowadząc w stronę czarnego bentleya, którym właśnie podjechał pod szkołę wujek Connor, by nas odebrać, jak co dzień.
Bez zastanowienia zapakowałam ciemnoskórą nastolatkę do pojazdu, po czym pośpiesznie wyjaśniałam całą sytuację. Nie chciałam, aby wuj pomyślał, że znów pakujemy się w kłopoty. To ostanie, o czym bym marzyła. Za bardzo o nas dba, aby odwiedzać się w taki porażający sposób. Gdy wszystko by już jasne, zabraliśmy ją do naszego domu, w którym została jej udzielona odpowiednia pomoc od drugiego wujka Mateo, najlepszego przyjaciela Connor'a. Tak swoją drogą okazała się, że prócz specjalizacji psychiatrii zajmuje się również chirurgią ogólną oraz plastyczną. Ostatnie zaskoczyło mnie chyba najbardziej.
I jak to działa, że z ludźmi, z którymi przebywamy najwięcej czasu, najmniej o nich wiemy? Natomiast z ludźmi, którymi widujemy się raz na jakiś czasy, wiemy o nich wszystko?
W międzyczasie wysoki śniadoskóry dobrze zbudowany mężczyzna o orzechowych włosach z ciemnym zarostem, odziany w ciemnoniebieski garnitur z odpiętą marynarką, wykonał telefon do Meksyku.
Jednego naszemu wujaszkowi nie odbiorą, a dokładniej jego uroku osobistego.
Spojrzałam w jego stronę. Stał tyłem do nas, prawą dłoń trzymał w kieszeni spodni, lewą z komórką trzymał przy uchu, skrupulatnie opowiadając zaistniałe wydarzenia i bacznie obserwując w zamyśleniu rozpościerającą się panoramę Manhattanu przez wielkie sięgające, aż sufitu okno.
Zapewne nikt nie spodziewał się tak zwariowanego dnia, lecz mam nadzieję, że mimo wszystko nie skomplikuje on nic jeszcze bardziej, ponieważ nie chciałabym, aby ciocia ponosiła tego konsekwencje, gdyż razem z nią odpowiedzą pozostali wujkowie w tym mój brat. Za dużo zła się wydarzyło i za dużo krwi przelało, żebym znów musiała kogoś opłakiwać. Pozostał mi jedynie Shane i nie chcę tego zmieniać. Gdyby nie on, nie byłoby mnie. Nie zdążyłam jeszcze mu podziękować, powiedzieć, jak bardzo go kocham oraz ile mu zawdzięczam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top