Rozdział 75 Przypadki chodzą po ludziach?


Nim pozostała część rodziny po nas przyjechała, przewiązałam twarz Jay'a nieco zakrwawioną chustą, którą miałam w kieszeni. Ceni swoją prywatność, zatem niech jego wizerunek wciąż pozostanie tajemnicą. 
Natomiast po powrocie do willi zostałam opatrzona przez Carter'a. Skończyło się na złamanym nosie i obrażeniach wskazujących na brutalne pobicie. Jednak z komandosem było poważniej. Musiał przyjechać lekarz. Ponoć jakiś stary znajomy naszego staruszka. Jak widać, kontakty nie tylko posiada w NY, ale poza granicami również. Musiał być ważną ikoną swego czasu.
Trwałam całą noc przy jego łóżku. Czułam się winna i chciałam mieć pewność, że przeżyje. Najbliższe godziny były decydujące. Choć tyle szczęścia w nieszczęściu, że pomimo złamanych kilku żeber, płuca pozostały nienaruszone. Niestety przez następne kilka dni, a może tygodni, nie pobiega sobie zbytnio. Rana po nożu była na tyle głęboka, że wymagała szycia oraz nie wiadomo czy coś nie zostało naruszone, ale według lekarza to okaże się z czasem. Sprawność powróci bądź nie. Mam skrytą nadzieję jednak, że wróci. Prawego barku również nie poużywa przez najbliższy okres. Cięcia na klatce piersiowej okazały się powierzchowne, przynajmniej w znacznej części. Niektóre, głębsze wymagały ingerencji nici, reszta została odkażona oraz zakryta opatrunkami. Ze względu na dużą ich ilość, zakazano mu na jakiś czas nosić bardziej przylegające ubrania. Dlatego mój drogi paraduje po domu z gołym torsem odziany jedyny w bandaże. I wścieka się, że każdy widzi jego blizny oraz tatuaże, gdyż to za wiele podpowiedzi może dawać odnośnie jego osoby. Liczne siniaki, otarcia, zadrapania, czy płytkie rozcięcia typu łuk brwiowy, warga z biegiem czasu zanikną, podobnie jak opuchlizna. Całe szczęście rozcięcie na głowie nie okazało się znaczącym i obeszło się bez wstrząsu mózgu. Krwotoków wewnętrznych też brak, o nie chyba najbardziej się obawiałam, kiedy widziałam, jak go biją.
I kiedy tak trwałam przy nim, analizowałam raz jeszcze całą sytuację. Starając się wyłapać najmniejsze elementy, gdyż wszystko mogło być istotne. Mogę nawet połudzić się o stwierdzenie, że porwanie przypadkowym nie było. Owszem istnieje może coś takiego, jak zbieg okoliczności, ale nie tak perfidny, jaki odbył się w tamtym momencie. Na moje oko Destin dał im cynk. Zaplanował to i zlecił. Dlatego nie zareagował, gdy do nas celowali, a odwrócił się na pięcie ze swym pseudo zamaskowanym przyjacielem. Tylko po co? Chyba, że...Ale nie, to chyba nie możliwe, aby był aż tak wyrachowany. Choć kto go tam wie po tym wszystkim. 
Rezydencja opływała bogactwem i luksusem. Drogocenne zdobienia, zagrożone gatunki rośliny przyozdabiające ściany, kolumny, czy fasady. Naszpikowana kamerami, ogromną ilością uzbrojonych po zęby ochroniarzy, dodatkowo przepełniona ukrytymi zabezpieczeniami. Do zwykłego gangu, czy proste kartelu taka górnolotność nie pasuje. Zatem zamieszkiwał tutaj ktoś bardziej znaczący. Mieszkańcy pobliskiego miasteczka utwierdzili mnie w moim przekonaniu. Doskonale wiedzieli, do kogo należy dom. I zdawali sobie sprawę z konsekwencji, jeśli powiedzą za dużo o właścicielu. Zabawne. Czy pan policjant nie wspominał kiedyś przypadkiem o potężnym bossie, który z zimną krwią zamordował na jego oczach ukochaną, ciężarną kobietę? Wspominał, prawda? Tak się złożyło, że zostałam złotą rybką Destina. Dwa życzenia spełniłam, lecz jak brzmiało trzecie, które nie zostało jeszcze wypełnione? Czy przypadkiem nie zapragnął jego śmierci? Miałam wydać ostateczny wyrok? Tak. 
Zatem, czy celowo wepchnął nas do paszczy lwa? Mimo iż nie miał pewności, jak zakończy się historia. Przecież, gdybyśmy tam zginęli, wszystko ległoby w gruzach. Nie dowiedziałby się nawet o naszej śmierci. Zakopaliby gdzieś pod drzewem, po czym wymazali wszelkie informacje o istnieniu takowej dwójki gringo. Nie rozumiem tego toku myślenia i zapewne nie zrozumiem. Najwidoczniej mój umysł nie jest wystarczająco szaleńcy lub przepełniony rozpaczą. 

-Potrzebujemy najlepszej broni w dużej ilości. Ciężkiego kalibru również. Odgrom amunicji i kilkunastu tłumików - weszłam do salonu, gdzie rozmawiali ponowie, przecierając sennie oczy.

 Podłoga nie jest jednak najwygodniejszym miejsce do spania. Szczególnie będąc skulonym w pozycji siedzącej, śpiąc na jednej ręce, a drugą z zatroskaniem trzymając za dłoń mężczyzny.

-Da się załatwić, ale po co? - spojrzeli z zaskoczeniem .

-Obietnice się dotrzymuje - puściłam oczko do mężczyzn, zadziornie się uśmiechając.

-Obecnie nie jesteście w formie - pomachał Carter na boki głową, z wymalowanym politowaniem na twarzy.

-Dlatego dokonamy tego za kilka dni - sprostowałam wcześniejszą wypowiedź. -Wszyscy - rzuciłam na odchodne, odwracając się na pięcie.

Misja może okazać się ryzykowną, więc potrzebujemy każdej siły. Ostatnią mam nadzieję, nie będzie. Choć muszę przyznać, że rzucamy się na głęboką wodę, chcąc ruszyć kogoś nietykalnego. Zaskarbił  sobie nie tylko zaufanie najważniejszej śmietanki przestępczej, ale jakimś cudem udało mu się pozyskać większość część mieszkańców. Głoszą jego słowa, spotkałam się nawet z małymi ołtarzykami, wtedy nie wiedziałam, jeszcze czyje to zdjęcia są na nich zmieszczone, lecz teraz podejrzewam. Cóż przekonamy się niedługo, czy rodzina wróci cało z misji samobójczej.

Po krótkiej rozmowie wróciłam do pokoju Jay'a. Zgarniając po drodze butelkę wody z kuchni oraz leki przeciwbólowe z łazienki na piętrze. Myślę, że okażą się przydatne, gdy zejdą znieczulenia, a już powinny przestać działać. Spędzam z nim tyle czasu, ponieważ chcę mieć pewność, że wydobrzeje. Martwię się i mam wyrzuty sumienie, gdyż cała zaistniała sytuacja miała miejsce przeze mnie. Układy z agentami, jak widać, nigdy nie kończą się dobrze. Mimo że początkowo układa się idealnie. Dasz im palec, chcą całą rękę. Takim sposobem stają się zachłanni, łapczywi. Pragną coraz więcej i więcej, nie zważając na potencjalne konsekwencje, dlatego prędzej czy później takowe znajomości szlag jasny trafić musi. Czyli filmy akcji czasem mówią prawdę. 
Jay również ceni swoją prywatność, obecnie nie może nosić maski z powdou odniesionych ran. Zakłada ją jedynie, gdy Carter przychodzi sprawdzić jego stan zdrowia, bądź chłopaki nie mogą obejść się bez odwiedzin u niego. Jednak nie trawa, to dłużej niż 10 minut. Przy mnie nie ma potrzeby ukrywania, ponieważ nie raz widziałam mojego szaleńca, to zdecydowanie większy komfort dla niego oraz pozostałych. 

-Jak się czujesz? - spytałam, zamykając za sobą drzwi.

-Jak gówno - odpowiedział obojętnym tonem.

-Daj sobie czasu - podeszłam do łóżka, odstawiając wodę oraz leki na szafkę nocną obok, po czym delikatnie usiadłam na skraju, kładąc ostrożnie swoją dłoń na jego.

-Nigdy mi go nie dawano i nie zamierzam go brać - na twarzy mężczyzny pojawił się grymas bólu, gdy spróbował unieść się nieco wyżej, podpierając łokciami. 

-Hardy wojownik - uśmiechnęłam się krzepiąco, gdy opadł z powrotem na łóżko z bezsilności. -Nie jesteś na wojnie - wycisnęłam dwie tabletki przeciwbólowe z papierka na swoją rękę. -Nikt nie wydaje ci już rozkazów - odkręciłam butelkę wody. -Nie kara za ich niewykonanie - podsunęłam dłoń z lekami pod usta Jay'a. -I nikt nie wymaga, byś był terminatorem - komandos zgarnął pigułki, a ja podsunęłam napój bliżej, by mógł je spokojnie połknąć, kładąc wcześniej prawą dłoń na tył jego głowy i unosząc ją delikatnie ku górze, wciąż uważnie mu asekurując. -Pozwól o sobie zadbać - pomogłam mu wrócić do pozycji leżącej. -Zwłaszcza że ma kto o ciebie dbać - ledwie odczuwalnie musnęłam jego usta, składając na nich czuły pocałunek. 

-Zabijemy kurwę - wyszeptałam niesłyszalnie sama do siebie pod nosem, uśmiechając się zawadiacko do mężczyzny.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top