Rozdział 70 Adrenalina, pasja i wolność!


Dość! Dość bezczynności! Wystarczy! Czas ruszać!

Zwlekłam się z łóżka. Zarzuciłam na siebie ciemny strój składający z bojówek połączonych z botkami na wysokim obcasie. Krótki hebanowy top odsłaniający fragment tatuażu pod biustem. Ramiona zakryłam ciężką, skórzaną kurtkę z mnóstwem ćwieków pokrywającym większość jej części. Do kieszeni spodni wleciały kluczki od auta, telefon i czarno-biała bandana na później. Broni, ani żadnych innych rzeczy służących do obrony własnej nie brałam. Nie w tym przypadku.
Lekko kuśtykając, choć wciąż dumnie, pokonywałam drogę przed sobą. Spojrzenia mijających mnie mężczyzn nie miały końca. Zdumienie, szacunek, zdezorientowanie, zdegustowanie, czy nie zrozumienie, współczucie i nawet ta cholerna litość - wszystko obecnie malowało się na ich twarzach.
Nic. Nic mnie nie zatrzymało. Kroczyłam dalej z dumnie uniesioną ku górze głową.

Nie można za długo się nad sobą użalać. Podobnie, jak nie można okazywać przed ludźmi, swych prawdziwych uczuć. Choćby cholernie Cię bolały. Słabości zazwyczaj ciężko ukryć. Staramy się je maskować, ale prędzej czy później wyjdą na jaw. Dlaczego? Dlatego, że osoba, która trzyma w tajemnicy wszystko, głęboko schowane przed światem. W końcu wybuchnie emocjonalnie. I tylko z tego powodu, że wystarczająco przykrości doznała. Po tym znów się zamknie, lecz dla otoczenia stanie się jeszcze chłodniejsza, niż wcześniej. Ponieważ nikt nie zapomina. Możesz udawać, że przebaczyłeś, ale stuprocentową prawdą nigdy to nie będzie. Oszukiwanie własnej osoby również na dobre nie wychodzi. Niszczymy sami siebie. Z dnia na dzień...aż rozsypiemy się mentalnie na tysiące kawałeczków, które całością nigdy już nie będą. Przykre, lecz czy ktoś kimś przejmuje się w tym świecie? Nie. A niestety słowa ranią czasem mocniej, niż czyny.
Z tego względu nie mogę dłużej siedzieć zamknięta w pokoju. Mimo że nie czuję się najlepiej. Ciało z biegiem czasu się zagoi. Natomiast zdruzgotany stan psychiczny się nie wyleczy. Bo jak skleić coś, co dawno zostało zdeptane? 
Każdy jest słodki i uroczy, gdy z Tobą rozmawia, kiedy przestaje ukazuje swe prawdziwe oblicze - rozmawiając za Twoimi plecami. Zabawne, że w tych czasach nie można ufać nawet rodzinie. 
Choć może mym problemem jest fakt, że za dużo myślę? Czy to wina zbyt silnego analizowania wszystkiego, co nawet zbędne. Może...
Bo czasem po prostu cholernie mi źle, lecz zdradzać swych uczuć nie lubię. Jay był pierwszą taką osobą w moim, przed którą naprawdę się otworzyłam. Wierzyłam, że mogę mu zaufać. Świat go nie oszczędzał, nie jedno widział i nie jedno poczynił. Zatem kto będzie lepszym mentorem dla zgubionej duszyczki, niż silny, doświadczony życiem mężczyzna. 
Jeśli chcecie zarzucić mi, iż nie potrzebnie namieszałam mu sobą w głowie, to proszę. Jednak pamiętajmy, że nigdy nie powinniśmy żałować przeszłości. Warto ryzykować czasem, ponieważ nie wiele możemy stracić, a niezmiernie dużo zyskać. Na przykład ja - nauczyłam się chyba kochać. Dbać o inną osobę. Gdzie wcześniej stroniłam od tych zabiegów. Jednocześnie stało się to mą zgubą. Spytacie czemu? Odpowiem z łatwością: osoby dbające jedynie o siebie, łatwiej przez życie stąpają. Jeśli nie jesteś empatyczny, nie jesteś łatwym celem. Natomiast na wrażliwe osoby haczyk zawsze się znajdzie.

Tak zmotywowana zasiadłam za kółkiem czarnego mercedesa.

-Dokąd to? - zza budynku wyłonił się Jay. Chwilę postał w bezruchu, bacznie mnie obserwując przed maską samochodu, po czym podszedł od strony kierowcy. Nachylił się, opierając lewą ręką o dach pojazdu, zapukał delikatnie palcem w szybkę, którą po chwili opuściłam. Z wyczekiwaniem wpatrywał się w czekoladowe oczy.

-Nienawidź mnie, jeśli chcesz - przysunęłam bliżej swoją twarz do jego zamaskowanej. -Kochaj, jeśli masz ochotę. Ignoruj, jeśli uważasz za słuszne. Jednakże nie staraj się mnie kontrolować - przekręciłam ledwie zauważalnie głowę na prawą stronę.

-Bo cię stracę? - przytaknęłam.

-Możesz mnie skrzywdzić. Wprowadzić mętlik w mej głowie. Zostawić blizny na ciele. Zniosę wszystko, lecz nie możesz mi odebrać wolności. Złota klatka nie dla mnie. Rozumiesz? - skinął głową. -Więc mnie w niej nie zamykaj - zrobił krok w tył. -Proszę. Kiedyś pewnie założysz mi smycz, ale jeszcze nie czas - po tych słowach komandos cofnął się jeszcze, po czym gestem dłoni wskazał na bramę wyjazdową, pozwalając odjechać.

Plan był prosty. Wykonanie, jak zawsze.
Pragnęłam się wyrwać z szarej rzeczywistości. Odpocząć od niej nieco. Kocham adrenalinę, ryk silników, pomieszany z zapachem palonej gumy. Za czasów Nowego Yorku uliczne wyścigi były moim konikiem. Uwielbiam wymykać się późną nocą, gdy wszyscy spali i pośpiesznie pędzić do rozwijania swej nielegalnej pasji. Wszystko po to, by przez chwilę poczuć się wolnym. Zamknąć licznik i mknąć z uśmiechem na twarzy wyznaczoną trasą, mijając kolejno uczestników. Po wszystkim wspólne jazdy drifty w małych, skrętnych, a czasem i górzystych ścieżkach. Grupa ludzi mknąca pod nocnym, gołym niebie zasypanym gwiazdami. Kiedy tak jedziecie, nie przejmujecie się niczym. Uczymy się żyć chwilą. Czerpać te momenty garściami i w końcu pomyśleć o sobie. Nie o innych. Ponieważ w tym czasie liczysz się tylko Ty i Twoja maszyna - oczko w głowie, w które włożyłeś całe serce. Spędzając na dopieszczaniu swojego maleństwa samotne wieczory w garażu z butelką Corony w dłoni po skończonej pracy, podziwiając swe cudeńko.
I wszystko poszłoby, jak po mojej myśli, gdyby w ostatnim wyścigu na samej mecie, nie zaczaiły się gliny. Nim zdążyliśmy, wyłonić zwycięzcę zapanował popłoch wśród obecnych. Każdy pośpiesznie rozjechał się w swoją stronę. Pech chciał, że za mną puściły się dwa oznakowane radiowozy i jeden nieoznakowany, który koniec końców niestety mnie złapał. Jednak za sprawą swoich niecnych, nie do końca poprawnych działań względem obywatela, ale z drugiej strony jesteśmy w Meksyku, więc to całkiem często spotykane zachowania. Bo kto uwierzy Ci, że tak nie było, jeśli nikt nic nie widział, gdyż dowody magicznie zniknęły.
Zatem zostałam aresztowana. I kiedy zobaczyłam, kto mnie w celi odwiedził, zaczęłam wątpić, że te trzy radiowozy całkiem przypadkiem uparły się na mój samochód.
Destin bez słowa wywlókł mnie zza krat, gdyż inaczej nazwać się tego nie dało. Rozumiem wszystko, ale eksponowanie siły, bo druga osoba obecnie jest bezbrona...Oj panie policjancie - nie ładnie.
Mężczyzna zaprowadził mnie prawdopodobnie do sali przesłuchań, a przynajmniej tak mi rozum sugerował, kierując się wyglądem szarego pomieszczenia.

-Teraz się zabawimy - zaśmiał się, przykuwając jedną z moich dłoni do metalowej rurki pośrodku stołu.

-Powodzenia - odrzekłam z pewnością w głosie, obserwując czyny mężczyzny, które skupiły się akurat na zacieraniu śladów.

Kamery w pomieszczeniu przestały działać...


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top