Rozdział 67 Miasto zapłonie
PERSPEKTYWA JAY'A
Mówiłem Nayi, żeby się do mnie nie zbliżała. Pozwoliłem jej nawiązać ze mną więź, która też ją zgubiła. Byłem naiwny, myśląc i obiecując sobie, że jej nie skrzywdzę. Wystarczająco kobiet w całym moim życiu ucierpiało. Ją mogłem sobie odpuścić, ale nie. Ona jest jeszcze młoda, a ja zafundowałem jej traumę na długie lata. Niestety nasz plan miał pewne luki, których wcześniej nie przemyśleliśmy, przez co nie wiem, jak spojrzeć jej w oczy. Może powinienem się odsunąć? By nie zadawać młodej więcej cierpienia. Szczerze mówiąc, nie mogę na nią patrzeć, ponieważ widzę swoją winę. Już zawsze każde spojrzenie na nią, będzie równało się z wyrzutami sumienia. Chociaż patrząc z jej perspektywy, moje odizolowanie się utwierdzi ją w przekonaniu, którego najbardziej się bała, a mianowicie że mnie obrzydza. I tak źle i tak nie dobrze. Będzie się niepotrzebnie obwiniała, że dopuściła do gwałtu, przez który odczuwam do niej wstręt. Co oczywiście jest kompletną bzdurą. Jak mógłbym ją obwiniać o coś takiego? A tym bardziej, jak mógłbym czuć do niej obrzydzenie? Ah ta mała wariatka. Zadała się z szaleńcem i chyba jej się udzieliło. Dla mnie nie ma to znaczenia. Wciąż będzie mnie pociągać. Nie ważne, czy będzie miała blizny, czy nie. Podobać mi się będzie w każdej wersji. Zbliżyć do niej też nie będę brzydzić, tylko jak mam Nayi wytłumaczyć? Została wykorzystana siłą, wbrew własnej woli i to wkurwia mnie najbardziej. Początkowo chciałem zachować zimną krew, gdy opowiadała mi o gwałcie i dać jej wsparcie, którego potrzebuję. Nie pokazywać gniewu, który w tamtym momencie we mnie narastał, by jej nie spłoszyć. Lecz gdy usłyszałem, co sukinsyn kazał jej robić pod prysznicem, coś we mnie pękło. Nie wytrzymałem.
Nauczę kurwy kultury!
Rozgoryczony wszedłem do pokoju Carter'a, w którym zastałem wszystkich zgromadzonych. Idealnie. Opracowywali plan wywiezienia niepostrzeżenie kobiet w kraju. Skomplikuję im nieco plany.
-Dziewczyny, pamiętacie adres tego burdelu? - przytaknęły, a wzrok wszystkich skierował się na moją osobę. Wpatrywali się podejrzliwie.
Dostałem dokładną lokalizację, po czym odesłałem kobiety do pokoju Nayi, aby zaopiekowały się nią pod naszą nieobecność wraz z Carter'em, który w tym czasie zorganizuje prywatny lot powrotny do Meksyku. Nie możemy skorzystać z publicznych lini lotniczych, za dużo gapiów, a stan szefowej zbyt ciężki. Za dużo niewygodnych pytań by padło. W międzyczasie przygotują ją do wyjazdu.
-Panowie co powiecie na opuszczenie Wenezueli w wielkim stylu? - spytałem, gdy Brasilia z Bashir'ą opuściły pomieszczenie.
-Zawsze - odparł Logan.
-Co ty kombinujesz? - spytał zdekoncentrowany Tony.
-Nauczyć kurwy paru rzeczy. I powinienem zrobić to na samym początku. Macie tą bronią, którą mieliście załatwić pierwszego wieczoru? - mężczyźni przytaknęli, po czym rzucili na łóżku czarną, podróżną torbę, wypełnioną po brzegi śmiercionośnym żelastwem.
-Świetnie - klasnąłem w dłonie. -Wyposażcie się wszyscy. Przystanek pierwszy feralny klub, od którego wszystko się zaczęło - złapałem za glock'a, po czym ruszyliśmy.
Za dnia, to miejsce świeci pustkami, bawi się tam jedynie szefostwo ze swoimi przydupasami. Dla nas lepiej. Szybko pójdzie i jadę spalić następny kurwidołek.
Lokalnymi furami zajechaliśmy pod nieczynny obecnie strip club. Na wejściu przywitała nas dwójka ochroniarzy. Szybka pacyfikacja w postaci kosy pod żebra i lecimy dalej. Całą ekipą wlecieliśmy do sali vip, w której przybywała piątka mężczyzn. Tych samych, którzy wtedy do nas zagadali. Pamiętam twarz wielka szefuńcia, który nagabywał młodą do tańca i jego ekipkę sługusów odwracających naszą uwagę.
-Czyżbyś szukał swojej suczki? - rozpoznał mnie bydlak. -Nie martw się twoją panienką dobrze już się zajmują - zaśmiał się w głos, wraz z pozostałymi.
-O nie, nie - wyciągnąłem broń z paska. -Już ją znalazłem - na ich twarzach zagościła powaga. -Was przyszedłem zajebać - powiedziałem rozbawionym głosem, wzruszając ramionami. -Bo widzisz jeden z drugim - podszedł bliżej, wycelowany w głowę szefa. -Nie wiecie z kim zadarliście - odbezpieczyłem glock'a,
Jeden z goryli wstał z kanapy, po czym podszedł do mnie.
-Wiesz, jak pięknie krzyczała, a jak jeszcze lepiej błagała - zaśmiał mi się prosto w twarz. Oj to był błąd.
Bezzastanowienia oddałem celny strzał w głowę ich szefa. Krew rozprysła się na ścianę obok, a pozostali moi towarzysze wycelowali w żyjące jeszcze łachudry.
-Jeszcze chcesz mi coś powiedzieć? - przechyliłem delikatnie głowę na lewo, potem na prawo. -Szefa już nie macie.
-Najlepsza zabawa zaczęła się, gdy dołączyła reszty - wyprostował się dumnie, uśmiechając zwycięsko. -Jak skomlała, gdy braliśmy ją we czwórkę - zaśmiał się szyderczo. -A jak zabawnie próbowała z nami walczyć. Teraz jak będziesz pieprzył swoją suczkę, to ze świadomością, że dostałeś śmiecia po nas - pozostała trójka wstała z kanapy, wyciągając broń i celując do nas.
-I mnie wkurwił - odwróciłem się do przyjaciół, wskazując na najbardziej rozgadanego z drani. Wiedzieli już co robić.
-I go wkurwiłeś - powtórzył rozkładając ręce Shane. -Teraz cię zajebie -dodał po chwili rozbawionym głosem.
Nie czekaliśmy na reakcję z ich strony. Bezskrupułów pociągnęliśmy za spust. Zostali rozstrzelani, nim zdążyli jakkolwiek odeprzeć nasz atak. Przemądrzałego rodzynka zostawiłem sobie na deser. Amir, Tony, Senri i Logan złapali mężczyznę, obalili go na ziemię. Z kabury na nodze wyciągnąłem nóż.
-I po chuj mnie wkurwiałeś? - uklęknąłem obok niego, rozpinając pasek jego spodni. -Było drażnić? - z pomocą Cole'a ściągnęliśmy jego spodnie, wraz z bielizną. Wierzgał nogami, starając się wyrywać, jakby myślał, że to go uratuje. -Zdradzić ci sekret? Jestem psychopatą - zaśmiałem się, przykładając nóż wojskowy do jego przyrodzenia -Skoro nie umiesz chuja trzymać w spodniach, ja rozwiążę twój problem - krzyk mężczyzny rozległ się po pomieszczeniu. Dookoła niego powstawała coraz większa kałuża krwi. -Masz na pamiątkę - rzuciłem mu uciętą częścią ciała prosto w twarz.
Otarłem nóż z krwi o jego koszulkę i pozostawiliśmy gościa w samotności z jego lamentem, odwracając się na pięcie.
-Znajdziemy tę kurwę! Tym razem zerżniemy ją na twoich oczach - wyglądał dość śmiesznie w obecnej sytuacji, próbując mi grozić, ledwie dukając.
-Bo się wrócę - odwróciłem głowę, opierając brodę na prawym ramieniu. Nagle zamilkł. Niesamowite.
Nie zabiję go, większą karą będzie życie ze świadomością, że z jego winy zostali zabici tamci. W dodatku niech pamięta, kto go ukarał. Wykrwawi się, dobrze, nie wykrwawi się też w porządku. Utraty swojej pseudo męskości bardziej zaboli, niż śmierć. To byłaby jednie przysługa dla niego, ja do uczynnych osób nie należę.
Przystanek drugi - Burdel
Dzięki dokładnym współrzędnym zajechaliśmy pod same drzwi. Przybywające w budynku kobiety musiały wypatrzeć nas przez okna, gdyż na widok 10-osobowej uzbrojonej grupy nagle zawrzały piski, wrzaski.
Kopnięciem z wyskoku wyważyłem drzwi, które upadając na kafelki, narobiły jeszcze większego hałasu. Przyjaciele zajęli się czyszczeniem dołu. Ja w towarzystwie Rigi'ego udałem się na górę. Ktoś na pewno tym rządzi. Po drodze na piętro eliminowałem kolejnych napastników. Otwierałem kolejno pokoje w poszukiwaniu tego najważniejszego. Przypadkiem natrafiłem na jedne zamknięte drzwi. Przestrzeliłem zamek. Gdy zajrzałem do środka, ujrzałem przerażone, skulone na ziemi kobiety. Czy tutaj trzymali Nayę? Rozkazałem laską zabierać dupę w troki i spierdalać, póki mają okazję. Szybko poderwały się na równe nogi i ruszyły do wyjścia. Mijając mnie w przejściu, dziękowały w różnych językach. Choć tyle dobrego zrobiłem. Przy okazji zatrzymałem jedną na chwilę, by zdradziła mi miejsce pobytu osoby zarządzającej tym. Dowiedziałem się, że ową osobę znajdę piętro wyżej w prowizorycznym gabinecie medycznym. Facet ponoć był ciężko ranny. Czyżby moja malutka zdążyła się już z nim rozprawić?
Po cichu wszedłem do wskazanego pomieszczenia. Za parawanem na kozetce rzeczywiście leżał ranny mężczyzna. Przy nim na krześle siedział typ bronią w ręku opartą na udzie. Wychyliłem się delikatnie zza zasłony, oddając niespodziewany strzał. Właściciel burdelu podskoczył przerażony, gdy ciało jego goryla upadło na ziemie.
Z każdym naszym kolejnym wystrzałem z broni dookoła narastał krzyk, taki jakiego nie słyszał dotąd nikt. Co trzeba zrobić człowiekowi, by tak krzyczał? Hm...Oj chyba znam odpowiedź - wkurwić Jay'a.
-Witam - wolnym krokiem podszedłem do łóżka. -Porozmawiamy sobie - usiadłem na stołku na zajętym wcześniej stołku, odkopując przy okazji ciało leżące przy łóżku na bok.
-Kim ty jesteś?! - krzyczał z przerażeniem w oczach.
Zabawne, tacy samcy alfa. Tacy bossowie, a jakie to buntownicze, silne, bezwzględne i nietykalne. Normalnie prawdziwi władcy, szkoda, że tylko jeśli chodzi o krzywdzenie kobiet, pokazują swą siłę. Kiedy naprzeciw wyjdzie im ktoś silniejszy od nich, podkulają grzecznie ogon.
-Ochrona! -Wrzeszczał na całe gardło.
-Co drzesz ryja? Nie żyją - oparłem broń na skraju łóżka, wycelowaną wprost w niego. -Miło zabawiało się pod prysznicem? - otworzył szeroko oczy ze zdumienia.
-Szukasz tej białej dziwki? - podniósł się lekko, podpierając przedramieniem i lewą dłonią trzymając się za bandażowany brzuch. -Uciekła. Jeszcze mnie postrzeliła.
-A ja cię zabiję - spuściłem głowę, kiwając nią na boki, po czym ponownie spojrzałem mu w oczy. -Niemoralne rzeczy kazałeś robić nieodpowiedniej kobiecie.
-To twoja dziwka? - W takim razie naucz szmatę lepiej ciągnąć, bo się krztusi - zaśmiał się, zbliżając do mnie.
-I po chuj mnie wkurwiasz? - podniosłem broń na wysokość jego głowy. -Ostatni, który to zrobił, skończył bez kutasa, chcesz powielić jego losy? - zamilkł. -Macie śmieszną tendencję chwalenia się czynami, które jedynie bardziej mogą was pogrążyć - wstałem, wciąż celując. -Na mnie wrażenia, to nie zrobi, lecz wy szybciej zginiecie - oddałem strzał, dokańczając to, co Naya nie zdążyła.
Wyciągnąłem z kieszeni plazmową zapalniczkę, którą przyłożyłem do parawanu. Zajął się ogniem, który rozprzestrzenił się na rzeczy obok. Opuściłem gabinet. Schodząc schodami, podpalałem kolejne drewniane elementy i tak aż do samego parteru. Płomienie z każdą minutą stawały się coraz większe. Czas wracać. Po opuszczeniu burdelu, jeszcze przez chwilę podziwialiśmy jak ładnie kolejne obszary elewacji zajmują się ogniem. Jednak dym był na tyle duży, że najwidoczniej zainteresowały się nim służby porządkowe. Z oddali usłyszeć można było policyjne syreny. Zbliżali się. Stawały się coraz głośniejsze. Zawijamy.
Biegiem wróciliśmy do hotelu pozbywając się po drodze aut. Carter z dziewczyna czekali już w gotowości ze spakowanymi wszystkich bagażami. Naya siedziała z widocznym bólem na twarzy na krześle z głową opartą o Carter'a.
-Młoda, wiem że nie chcesz, aby cię dotykał, ale nie ma czasu. - dziewczyna objęła mnie ramieniem na szyję, po czym podniosłem ją. Przyłożyła głowę do mojej klatki piersiowej i zamknęła oczy. Bashir'a okryła ją jeszcze bluzą, by choć trochę zakryć jej rany.
W pośpiechu zbiegliśmy do samochodów i dużą prędkością popędziliśmy na lotnisko, gdzie czekał już z odpalonymi silnikami pilot wojskowego samolotu. Nie powiedziałbym, że mało rzucający się w oczy transport wybrał staruszek, ale brał to co akurat dostępne było pod ręką i dało się przekupić za kasę. Zresztą lecimy do Meksyku. Kraju delikatne bezprawia. Gdy przekroczymy granicę syreny wenezuelskich wozów policyjnych nie będą nam straszne.
Zapakowaliśmy się na pokład i wyruszyliśmy w drogę powrotną do domu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top