Rozdział 52 Nie taki diabeł straszny (...)

Pokój, w którym się obudziłam, różnił się od dotychczasowych, w jakich przebywałam. Na pierwszy rzut oka. Pokój przestronny, lecz przez brak mebli oraz panujący tam półmrok, wydał się nieco mroczny. 
Po przebudzeniu długo dochodziłam do siebie. Wirowało mi w oczach, ledwie dostrzegałam zarysy konturów postaci oraz przedmiotów przede mną. Ból towarzyszący przy najmniejszych ruchach stawał się coraz bardziej uciążliwy. Gardło ściśnięte, usta spierzchnięte od krwi, a w uszach ciche pogwizdywanie. Pokręciłam na boki głową, starając się otrząsnąć, następnie oparłam ją o oparcie krzesła i odchyliłam delikatnie w tył.  Wtedy, jak za mgłą dostrzegłam pochylającą się nade mną zamaskowaną postać.

-Budzimy się! - rozpoznałam męski głos, po czym zostałam oblana kubłem zimnej wody.

Wiele słów cisnęło się w tamtym momencie mi na usta, ale zachowałam ciszę.

-Meksyk rządzi się swoimi prawami. Pamiętasz, kogo postrzeliłaś ostatnim razem? - nieznajomy położył prawą dłoń na moim ramieniu. -Musisz to jakoś wynagrodzić - zaśmiał się.

Do pomieszczenia bez maski wszedł dowódca swatu, z którym zdążyliśmy się już zapoznać. Kilka kroków przede mną postawił odwrócone krzesło, siadając na nim okrakiem i krzyżując ręce na jego oparciu. 

-Umiesz mówić? Przypominam, że fakt, iż jeszcze posiadasz ubraną maskę, jest gestem grzeczności z naszej strony, ale zaraz możesz przestać być anonimowa! - krzyknął jeden z nich, łapiąc mnie brutalnie za podbródek i unosząc lekko ku górze moją głowę.

-Uważacie, że się przestraszę? Chcesz, ujawnij moją tożsamość, a co się potem z tobą stanie, inna kwestia - zaśmiałam się.

Po moich słowach mężczyzna wstał i siłą ściągnął materiał okrywający twarz. Wizerunek przestał być tajemnicą, ale szczerze wątpię, aby kiedyś to wykorzystali, ponieważ zbyt wiele niejasności jest w tej sprawie, a przede wszystkim nie w taki sposób, jak powinna, została rozwiązana.  
Przywódca podszedł do mnie bliżej, po czym kilkukrotnie uderzył mnie z pięści w twarz. Z rozciętej wargi zaczęłam sączyć się krew. Z frustracją wymalowaną na twarzy zacisnął palce na mojej szyi, utrudniając tym samy w dopływie powietrza. 

-Od kiedy psiarskie porywają obywateli, przetrzymują, grożą i znęcają się psychicznie oraz fizycznie? - ledwie spytałam z ironią w głosie.

-Kim jesteście? Z kim się spotykaliście? Czym się zajmujecie? Podasz mi imiona i nazwiska swoich ludzi, siebie i osób istotnych, a przy okazji tych, z którymi się spotykaliście, a przemyślę twoje wypuszczenie bez uszczerbku na zdrowie. Jak już wcześniej wspominaliśmy co się dzieje w Meksyku w Meksyku pozostaje - zaśmiał się.

-Pierdol się! - splunęłam krwią pod nogi funkcjonariusza. 

-Ok, w takim razie zabawimy się - przeciął moje więzy.

Za włosy zostałam podniesiona z krzesła. Natomiast kopnięciem w kolano udało się sprowadzić moją skromną osóbkę do parteru. Usiadł okrakiem na moich nogach, jedną ręką zaciśniętą trzymał na gardle, a drugą zaczął powoli ściągać górę moich ubrań. Rzecz jasna starałam się bronić, ale w tym momencie pozostali, którzy do tej pory tylko biernie się przyglądający, postanowili dołączyć do zabawy, poprzez unieruchomienie mi rąk. 

-Sprawię, że będzie bardzo bolało - z uśmiechem na twarzy wyciągnął nóż z kabury, po czym zaczął się nim bawić. -Chyba że zechcesz się z nami podzielić pewnymi informacjami, wtedy natychmiast zaprzestanę - odwróciłam wzrok.

Żebym miała zginąć, nigdy swoich nie zdradzę. O to pierwsza zasada w tym świecie. Ze służbami porządkowymi nie współpracujemy, a kto na taki układ idzie, długo nie pożyje.

Mężczyzna z kieszeni wyciągnął zapalniczkę. Odpalił ją, a następnie przy jej pomocy zaczął nagrzewać czubek ostrza, by za chwilę przeciągnąć nim po mojej nieskazitelnej jeszcze wtedy skórze. Ból, jaki towarzyszył mi w tamtym momencie, jest wprost nie do opisania. Niewyobrażalna krzywda. Abym nie krzyczała, zostały zakneblowane mi usta. Jedynie z oczu czasem sączyły się łzy, lecz staram się nad tym zapanować. Nie mogłam okazać słabości. Wystarczyło, że leżałam na ziemi przed obcymi mężczyznami pół naga w samej bieliźnie, ponieważ po kilkunastu cięciach uznano, iż dolna część ciała nie może pozostać nienaruszona. W końcu trzeba zachować symetrie. Moja duma doszczętnie została mi odebrana i wystarczająco podeptana, bym przez dłuższy czas miała to w pamięci.
Ciało krwawiło, a jednocześnie niesamowicie paliło. Boli, tak strasznie boli, ale nie mogę do słabości się przyznać. Lecz co boli mnie bardziej ciało, czy psychika? 
Rozebrana, pobita i poraniona, a wszystko by wydusić ze mnie informację.

-Znasz średniowieczną torturę polegającą na 1000 cięć? - spojrzałam na mężczyznę. -Już niedługo dobijemy tej liczby, jeśli nie zaczniesz współpracować!

-Nie będę - wydukałam odwracając głowę na bok i opierając lewy policzek o zimną posadzkę.

-Twarda z niej zawodniczka - do pomieszczenia wszedł latynos w średnim wieku. -Moi drodzy skoro przemoc nie działa, może trzeba inaczej ją skrzywdzić, jak poprzedniczki - zaśmiał się w głos, polewając alkoholem rany na nogach i wywołując mój krzyk.

Nim się zdążyłam zorientować, meksykanin kucał już nade mną. Złapał mnie za podbródek i nakierował mój wzrok na swoją twarz. Mrużyłam oczy, starając się dostrzec jego twarz.
Pożerał mnie spojrzeniem, prowokacyjnie się uśmiechając oraz błądząc palcami po ciele. Każdy dotyk tego obleśnego typa sprawiał mi ból, lecz jego to nie interesowało, gdyż cel był inny. Czułam, że dobrze się bawi, czując przechodzące po moim ciele dreszcze. Lewą dłonią łajdak pieścił moją pierś, prawą natomiast powędrował w okolice uda i lekko ją zacisnął. Niestety w obecnej sytuacji byłam bezradna. I choć bardzo bym chciała się bronić, nie dałam rady. W tamtym momencie byłam jedynie zdana na porywaczy, a nic nie wskazywało, aby chcieli zaprzestać swoich działań, wręcz przeciwnie. Latynos złapał dwoma palcami za skrawek materiału, powolutku zaczął zsuwać dolną część bielizny.

-Wystarczy! - jeden z funkcjonariuszy odciągnął ode mnie sukinsyna. -Tortury względem wyciągnięcia informacji, to jedno, ale gwałt dla własnych przyjemności, to drugie i nie pozwolimy na to!

-Głupcy. Wiecie, ile było takich przed nią. Nie jesteście stąd, to nawet nie ma pojęcia. - zaśmiał się.

Po jego słowach padł rozkaz, by jeden z nich mnie opatrzył oraz przypilnował, gdyż pozostali muszą sobie uciąć z oponentem drobną pogawędkę.
Gdy wszyscy opuścili pomieszczenie, a w mężczyźnie, który się do mnie zbliżył, rozpoznałam chłopaka, któremu groziłam, w ogródku rezydencji postanowiłam, to wykorzystać.

-Pomóż mi, proszę. -spojrzałam na niego. -Pamiętam cię, puściłam cię wtedy i nie dałam skrzywdzić, chcesz pozwolić mnie zabić? - syknęłam z bólu, gdy przyłożył nasączaną płynem gazę, do rany na przedramieniu.

-Nie zabiją, ale mnie już owszem, jeśli ci pomogę - wyszeptał na ucho.

-Umyślnie nie zabiją, nieumyślnie już gwarancji nie masz. Proszę, zapewnię ci nietykalność, nikt nie musi się dowiedzieć -uniósł brew. -Uratuj mnie, a nie pożałujesz - w milczeniu kontynuował opatrywanie. -Jestem niczym złota rybka, spełniam marzenia - wysiliłam się na sztuczny uśmiech.

-Więc spełnisz moje trzy? - nerwowo przytaknęłam, widząc, że drzwi w oddali powoli się otwierają. -Teraz zostawią cię, byś dogorywała w samotności, licząc, że się złamiesz. W nocy prawdopodobnie postanowi odwiedzić cię mężczyzna sprzed sekundy. Wykorzystamy to. Stworzę ci drogę ucieczki, zaś winą obarczymy jego za twoje zniknięcie - puścił mi oczko.

-Będziesz w pobliżu?

-Nie dałaś mnie wtedy skrzywić, choć z łatwością mogli oddać strzał, więc ja nie pozwolę, by położył swoje łapska na tobie - nieznajomy wstał, po czym położył obok mnie na ziemi swoją kurtkę. -Przykryjesz się sama, gdy rany zaczną mniej boleć - skierował się do wyjścia, zostawiając mnie w głuchej ciszy.

W świetle księżyca grając swój ostatni marsz.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top