Rozdział 48 Wspomnienie Pandory
Zasiadam za kółkiem czarnego mercedesa, driftem wjeżdżam w zakręt, przyciągając uwagę przechodniów. We wstecznych lusterkach zauważam sygnały rozświetlające drogę wokół nas, po chwili rozbrzmiewają dźwięki syren. Gonią mnie. Wciskam gaz do dechy. Odchodzę im, auto za mną wpada w poślizg, zderzając się z radiowozem, dając mi czas. Mknę ledwie zauważalnie ulicami Nowego Yorku pod osłoną nocy. Nie zatrzymuje się. Adrenalina już buzuje w żyłach, napędzając na dalsze działania. Pokonuję rondo na ręcznym hamulcem, bokiem wbijam się na piętrowy parking. Porzucam moją bestię na rzecz czarnej pantery, zwanej an również przez niektóre środowiska chernaya panamera*.
Ps. Na czele panamera, za nią podążające czarne G wagony. Uciekające wszyscy, bo gdy je widzisz, wiesz, że nadciągają kłopoty!
Zajeżdżam do klubu. Do środka dostaję się przez wejście dla personelu na tyłach lokalu. Przechodzą przez damską przymierzalnię, zrzucam z siebie kilka ciuszków. Sprawnymi ruchami rąk odrzucam na bok kotary. Stoję na scenie, wielokolorowe reflektory skierowane na mnie lekko mnie oślepiają, przez co nie dostrzegam tyłów lokalu. Między nogami dostrzegam sunącego po parkiecie Yellow, które zręcznie zgarniam z ziemi, po czym zarzucam sobie na szyję.
Kocie ruchy, zmysłowe poruszanie, frywolna i kokieteryjna mowa pobudzi zmysły i rozpali do czerwoności nie jednego delikwenta.
Jedni potępiają ten taniec, inni zakazują, a radość z jego wykonywania jest tak ogromna, że nikt się nie powstrzymuje i nie zważa na tego typu zakazy.
A wszystko to, było zwykłym snem. Wspomnieniem, zakopanym głęboko w mym umyślenie. Zapomnianym faktem z czasów naszej świetności w Starym, dobrym Nowym Yorku, gdzie znał nas każdy, lecz nigdy nie poznał i nie pozna prawdziwej tożsamości. Gdyż Legendy piszemy dzięki słodkim tajemnicą.
Wszystko tylko po to, aby na chwilę oderwać się od rzeczywistości.
Lecz dnia, to nie koniec. Po słodkim relaksie nadciąga brutalna chwila przyjemności. Z końcem dnia nie trzeba być już pięknym i pachnącym, zatem można dać upust negatywnym emocją zgromadzonym podczas całego ciężkiego dnia pracy na ukrytym przed światem ringu.
Napięte mięśnie, strugi deszczu, grzmoty w oddali. Charczenie przeciwnika, wybałuszone oczy. W spojrzeniu wroga nie widać już życia. Jego spojrzenie staję się tak samo martwe oraz przerażone, jak on. Niebo rozświetla błyskawice, przypominając dawno zasłyszane słowa: ,,Widzisz człowieka w tych martwych oczach? Czy widzisz swoje odbicie? ''
Pierwsze tchnienie. Drugie tchnienie. Trzecie tchnienie - ostatnie w całym nędznym żywocie. Serce zwalnia, aż w końcu staje. Fiolet rozciętych warg mówi o tym najlepiej - nie żyje.
Tytuł gladiatora może być tylko jeden!
W świetle księżyca grając Twój ostatni marsz.
Na długo zachowam wspomnienia tych tajemniczych nowojorskich nocy. Podobnie, jak magicznych wieczorów, blasku jego szarych oczu, ramion, którymi mnie obejmował, a przede wszystkim jego uśmiechu.
Przysiadłam na chwilę. Wiatr muskał mą skórę ciepłym powietrzem. Przymknęłam oczy, rozmarzając się o przeszłości. Na mojej twarzy na samą myśl o tym pojawił się delikatny uśmiech.
Skąpane w głębokim słońcu, moje słowa stają się pistoletem.
Otoczona ciszą, skąpana mrokiem swych słów. Otulona ciemnością nocy, oświetlona blaskiem gwiazd zagłuszonych wyniosłością srebrnej luny, spoglądam przed siebie. Wertując wzrokiem okna rezydencji. Moja familia zasłużenie odpoczywa w swych pokojach pogrążeni w objęciach Morfeusza. Natomiast ja znów wymykam się nocą niezauważona, aż przypominają się czasy Nowego Yorku, lecz zamiast pogłębiania hobby, zamyślona siedzę na balustradzie tarasowej, podziwiając różnorodność otaczającej nas fauny i flory. Wiele tu gatunków kaktusów, cedrów, ceidy, drzewa mahoniowego, orchidei i różnych odmian palm. W oddali na kamieniu wypoczywa legwan. Obok niego w pośpiechu przemyka skorpion. Gdzieś daleko słychać wilka prerii* budzącego wyciem tubylców ze snu. Na horyzoncie ledwie zauważalnie ponad murami rezydencji dostrzec możemy drobne światełka. Latarnię oświetlające ulice meksyku, by wraz z nastaniem nocy mieszkańcy mogli zaznać prawdziwej żywej atmosfery Meksyku. Najsłynniejsi meksykańscy muzycy - mariachi zachęcają wspaniałym rytmem do tańca.
Pokochałam ten kraj, mityczną krainę. Za jej piękno, legendy, historie, majestatyczne widoki i kolorowe zwyczaje.
Powoli swoimi czynami, słowami, a nawet wspomnieniami, niczym Pandora tworzę własny pełen tajemnic pojemnik skryty głęboko przed światem. Mój chimeryczny charakter powoli zamyka przede mną Pola Elizejskie. Prowadząc z biegiem czasu wprost do bram Hadesu. Czuję się jakbym, brała udział w wyprawie po złote runo.
Lecz moja podróż zmierza do zguby. Zguby, na którą sama się zdecydowałam.
Jednakże nasza tytaniczna praca, któregoś pięknego dnia pozwoli osiąść wszystkim na laurach. Może nawet moje sceptyczne nastawienie względem miłości, czy ugodzi mnie strzała Erosa? Wtedy śmiać się będę z głupców mówiących, że ten świat nie dla mnie. Nie istotnym jest nawet fakt, że nadejdzie pora, kiedy puszka pandory zniesie swą blokadę.
Zrzucimy z siebie kiedyś czapkę niewidkę? Dobre pytanie, a odpowiedź na nie udzielcie sami. Ludzie zaczną snuć o nas opowieści. Cytat: ,,Legends never die" nabierze nowego znaczenia. Ponieważ legendy nigdy nie umierają, ale prawdy też nie zdradzają. Tożsamość mej familii nigdy nie będzie obcym znana! Lata knuć, uwikłań, tajemnic oraz ukrywań, nie przepadną na marne.
Bo co by było, gdyby nas nie było?
Z upływem lat zrozumiemy, iż niektóre nasze drakońskie rządy sprawowane były dla naszego dobra. Abyśmy w przyszłości dali sobie radę, gdy rozstania nadejdzie czas.
Poza tym czy w życiu nie chodzi, żeby zasiąść na szczycie władzy?
I przestanę bać się krainy cieni, ponieważ świadomie się zdecydowałam. Jeden powie, że głupcem i tchórzem, który na łatwiznę poszedł. W rzeczywistości tchórzostwa się wyprę. Przystąpienie do półświatku, gdzie niebezpieczeństwo czyha na każdym rogu, mimo wszystko wymaga sporo odwagi. Natomiast do łatwizny się przyznam, ponieważ nie przypadkowo podjęłam decyzje o dalszym życiu. Lecz powiedzcie, kto sam nie połaszczyłby się na łatwy kąsek? Ponoć życie to dar, ale czy koniecznym jest skalać ten podarek ciężką pracą, by godnie żyć i potem nie pluć sobie w twarz? Nie! I jeszcze raz nie! Ponieważ w całym naszym żywocie nie chodzi o harówkę, a godne życie pozbawione zmartwień, szczęśliwe i spokojnego. Bez pieniędzy niestety tego nie osiągniemy i taka prawda. Możesz mówić, iż kasa sposobności nie daję, lecz bez niej jesteś nikim.
Więc co za tym idzie?
Morał z tego taki, że nie trzeba zapracowywać się na śmierć, by coś mieć. Bo gdy życie daje ci pomarańcze, zrób z nich sok. I nie przejmuj się, z jakiego źródła pochodzą. Czasem warto podjąć ryzyko. Ewentualnymi konsekwencjami potem martwić się będziemy. Jednakże, jeśli dobrze to rozegrasz, nigdy ich nie doświadczysz.
*Chernaya panamera - czarna panamera (tłum. z rosyjskiego)
*Wilk prerii - kojot
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top