Rozdział 46 Noc oczyszczenia
Wymiana poszła całkiem sprawnie, prócz początkowych, drobnych komplikacji oraz próby napaści wyszło dobrze. Zapewne, gdyby nie moja znajomość języka z łatwością, by nas ograbili, a tak nie mieli tego punktu zaskoczenia.
-Jesteście wierzący? - rzucił na odchodne mężczyzna z gołą klatką piersiową, na której widoczny był sporych rozmiarów tatuaż Matki Boskiej z Gwadelupy.
-Nie - odpowiedziałam stanowczym głosem, kładąc dłonie na biodrach i dumnie się prostując.
-Dlaczego? - spytał z ciekawością starszy mężczyzna przechadzający się obok nas, który najwidoczniej musiał słyszeć naszą rozmowę, gdyż przystanął obok na chwilę.
-Wiarę wymyślono, by człowiek się czegoś bał. W przeciwnym razie na świecie zapanowałby niewyobrażalny chaos - odrzekłam.
-Gente loca* - wymamrotał pod nosem, kręcąc głową na boki, po czym odszedł. Natomiast na twarzach Latynosów pojawiły się drwiące uśmiechy, przeplatane cichymi chichotami z ich strony.
-Do następnego. Loco! - Nim zdążyliśmy jakkolwiek zareagować, ich już nie było. Zniknęli. Rozpłynęli się w tłumie nic nieświadomych przechodniów.
W drodze powrotnej do bazy postanowiliśmy złożyć wizytę pewnym jegomościom. Adres otrzymaliśmy wraz z paczką od Mauricio.
Podjechaliśmy pod stary magazyn. Ubraliśmy maski i czekaliśmy. Gdy kurier pojawił się z przesyłką na miejscu, uznaliśmy, że będzie idealną przepustką. W pośpiechu chwyciliśmy w dłonie shotgun'y wybiegając z auta. Dyskrecji za grosz nie było w naszym zachowaniu, lecz przecież nie chodziło, o bycie niezauważonym, a o skuteczność i przekazanie informacji o nowym zawodniku w mieście.
Na pierwszy ogień szedł Jay. Mężczyznę, który otworzył drzwi posłańcowi obezwładnił za pomocą przysłowiową - Kolbą na ryj!
Wtargnęliśmy do środka.
Przebywających wewnątrz ludzi unieszkodliwiliśmy (ochrona w postaci mężczyzn oraz kilka kobiet pracujących nad produkcją białej śmierci). Po skrępowaniu dłoni, moi towarzysze ustawili ich w szeregu przede mną, po czym wydali rozkaz klęknięcia. Ich spojrzenia skierowane były na towar oraz pieniądze, które przynieśliśmy specjalnie i ustawiliśmy na jednej kupce przed oponentami.
-Czy wy wiecie głupcy, co robicie?! - krzyczał jeden z nich.
-To nie istotne - odpowiedziałam celując mu w głowę.
-Nie wiecie, kogo okradacie!
-To nie kradzież - wyciągnęłam z tylnej kieszeni zapalniczkę, a następnie rzuciłam ją na stos pieniędzy, który w mgnieniu oka zajął się ogniem.
-W mieście pojawił się nowy gracz - Tony powtórzył moją czynność, lecz z tą różnicą, że podpalił górkę ułożoną z porcji białego proszku. -Pamiętajcie o tym! - odwróciliśmy się na pięcie, opuszczając pomieszczenie.
Lepiej być incognito. Działać z ukrycia, nie narażając się na ataki. Jednak nie wszędzie tak się da. Naszym zadaniem było pokazanie, że starzy gracze nie przepadli tak łatwo. Wracają na rynek z nową siłą. Przede wszystkim młodą siłą, która utoruje dla nich drogę, a przy okazji zbierze kilka profitów, przygotowując sobie grunt na owocną przyszłość. Przez narobienie hałasu i zasianie ziarnka niepewności najłatwiej wzbudzić strach oraz odżywić dawne uczucie. Niestety po części staliśmy się mięsem armatnim, gdyż zemsty będą szukać na naszej rodzinie, nie ich. Ale jaki to problem, kiedy będziemy uzbrojeni po zęby? Plus nie mamy stu procenowej pewności, czy szukać będą z nami zwady.
Po powrocie do rezydencji każdy udał się w swoją stronę, wrzucając ówcześnie broń do białego hummer'a w schowanego przed sekundą w garażu pod płachtą.
-Rozpętaliśmy wojnę - Rozpoznałam głos Logan'a dochodzący za moich pleców. Zagaił rozmowę, przerywając moje rozmyślania i podziwiając piękny, kuszący wonią ogród rozpościerający się przede mną, delektując się przy tym dobrym spragnionym od dłuższego czasu papieroskiem.
-Czyż nie o to chodziło? - zaciągnęłam się papierosem. -Przed nami ciężka droga usłana kolcami, lecz warta pokonania -dodałam po chwili.
-Czy do Meksyku nie uciekają przypadkiem, tylko zdesperowani przestępcy? - spytał niepewnie.
-Przestań wierzyć plotkom - spojrzałam na niego z politowaniem. -Meksyk, to kraj wielu możliwości, mój drogi - przyłożyłam dłoń do jego klatki piersiowej. -Wiem, do czego zmierzasz i zapewniam cię, że nie masz się o co martwić. Dzisiejsza akcja była również niespodzianką dla mnie. Pewnie kilka takich jeszcze będzie, ale ochronę zapewnioną mamy - skinęłam do mężczyzny z ledwie zauważalnym uśmiechem na twarzy, zabierając rękę.
-Ochronę? Co jeśli okaże się ona nieskuteczna? - nasze spojrzenia skrzyżowały się na chwilę, po czym wróciliśmy do podziwiania widoków przed nami.
-Zadziała, ponieważ każda ze stron ma interes w tym, że żyją - zerknął na mnie kątek oka, unoszą lewą brew. -Natomiast jeśli, jakimś cudem naprawdę by zawiodła, oddam się za was.
-Zwariowałaś?! - zawołał ze zdziwieniem w głosie.
-Główny szef organizacji przestępczej zawsze jest wiele wart. Zresztą nie zapominaj, że prawdziwy szef najpierw dba o swoich ludzi, potem o siebie - uśmiechnęłam się.
Być może moim kompanom nie będzie odpowiadać, ma decyzja, lecz muszą uszanować moją wolę. Ponieważ dla szefa organizacji przestępczej priorytetem powinni być jego ludzie. Bez nich tak wysoka hierarchia w grupie nie byłaby możliwa. Jednakże nie zapominajmy, że przede wszystkim nie chodzi o sam fakt władzy, natomiast świadomość wynikającą z ich obecności. Ci ludzie pracują na Twoją pozycje, jeśli tego nie rozumiesz, nie masz prawa zwać się szefem!
Wpierw dobro grupy, na końcu Twe przyjemności.
Droga, po której stąpamy, bywa wyboista. Dlatego wzajemny szacunek oraz zaufanie są tak ważne w tej branży.
Tutaj nie ma „moich ludzi", czy ,,Twoich ludzi".
Tutaj są ,,przyjaciele". Rodzina, za którą gotów jesteś oddać życie.
Przypadkowa gromada obcych sobie osób, która stała się najbliższą familia*. Czyż to nie piękne?
Pamiętajmy, że rodzinę nie tworzą więzy krwi, lecz ludzie, z którymi dzielimy dobre i złe chwile. Ci, którzy nas kochają, obdarzają zaufaniem, chcą dla nas jak najlepiej, a przede wszystkim wspierają do samego końca. Ja znalazłam taką wesołą ferajnę pewnych panów, a czy Ty masz choćby jedną taką osóbkę u swojego boku? Jeśli tak, gratuluję, jesteś szczęściarzem :)
,,Szczęście nie jest czymś, co przychodzi gotowe. Ono pochodzi z Twoich własnych działań".
-Dalai Lama
*Gente loca - Szaleni ludzie (tłum. z hiszpańskiego)
*Familia - Rodzina (tłum. z hiszpańskiego)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top