Rozdział 34 Nie jesteś potworem
Po powrocie do willi część panów udała się sprawdzić stan Kian'a. Pozostali wykończeni intensywnym dniem udali się na spoczynek do swoich pokoi. Należy się im, ciężko dziś pracowali. Dzięki nim będziemy w stanie przeskoczyć kilka etapów drogi do sukcesu i od razu wkroczyć na nowy poziom. Powolutku stajemy się istotnymi graczami. Droga przed nami jeszcze daleka, lecz już nie raczkujemy, a to się liczy oraz szanuje.
Siedziałam na brzegu łóżka, paląc papierosa i wpatrując się w uchylone drzwi balkonowe, w których ujrzałam Jay'a idącego do swojego pokoju. Jednakże po chwili zawrócił.
-Spać nie możesz? - spytał, zatrzaskując za sobą drzwi.
-Myślę - odparłam bez przekonania w głosie.
-Od kiedy? - zadrwił, po czym stanął przede mną.
-Czy nie powinieneś odnosić się z szacunkiem do swojej szefowej? - wstałam, udając oburzoną i krzyżując ręce na piersiach.
-W twoich snach moja droga - nachylił się nade mną, po czym delikatnie szturchnął mnie palcem w obojczyk, a ja opadłam z powrotem na łóżko.
-Dojdziemy na szczyt? - westchnęłam.
-Dojdziemy - mężczyzna usiadł obok mnie. -Z tobą u władzy i z nami podwykonawcami, sięgniemy szczytów - zaśmiał się.
-Przed chwilą dałeś mi do zrozumienia, że nie jestem dla ciebie szefową - spojrzałam na zamaskowanego.
-Wrócimy do tego tematu, kiedy indziej - odwrócił głowę.
-Odnosimy coraz więcej sukcesów, zyskujemy nowych, mocny sojuszników. Nie bawimy się już w mafię, powoli się nią stajemy, więc dlaczego trapi mnie to dziwne, niezrozumiałe uczucie? Skoro już niedługo nasz cel będzie na wyciągnięcie ręki - mój wzrok zawiesił się na drzewach za oknem.
-Zbyt wiele przykrych wydarzeń przytłoczyło cię przez ostatnie dni. Nie jesteś jeszcze przyzwyczajona do oglądania tak dużej ilości brutalnych zdarzeń w tak krótkich odstępach czasu, tym bardziej jeśli jesteś ich czynnym uczestnikiem - zaintrygowana słowami komandosa, spojrzałam na niego.
-A czy jest na to jakaś rada?
-Trzeba zająć umysł czymś innym - wstał z łóżka, po czym podszedł do drzwi tarasowych, które zamknął, a następnie opuścił rolety. Te same czynności powtórzył z pozostałymi oknami oraz drzwiami pokojowymi. -Dam ci powód do myślenia o czymś innym - ponownie usiadł obok mnie.
Uważnie obserwowałam ruchy mężczyzny, który rękoma sięgnął zapięć na tyłach maski. Powoli, nie śpiesząc się, rozpinał ją, a gdy doszedł do ostatniego zabezpieczenia, przesunął po niej dłonie na przód. Złapał za boki, po czym niepewnie zdjął.
Kamuflaż opadł. Budowana przez lata gra pozorów prysła w jednej minucie.
Jako jedyna doznałam zaszczytu ujrzenia Jay'a bez maski. Odkąd po raz pierwszy ją założył, nigdy się z nią nie rozstawał oraz przed nikim jej nie ściągnął, aż do dziś, kiedy postanowił obnażyć swoje prawdziwe oblicze przede mną.
Twarz komandosa była nieco zniekształcona. Poparzona lewa część twarz. Po prawej stronie dwie blizny, jedna z nich dość sporych rozmiarów na policzku. Druga mniejsza przechodziła przez usta. Włosów nie posiadał, ale za to był rzadkim szczęśliwcem posiadającym najpiękniejsze tęczówki, jakie kiedykolwiek widziałam. Lazurowe tęczówki z domieszką bursztynową barwą wkoło źrenicy. Szkoda, że nikt poza mną, nie ma możliwości ujrzenia tego spojrzenia. Spojrzenia przepełnionego aktualnie strachem, wstydem, a zarazem tak ogromnym obrzydzeniem względem swej osoby.
-Jesteś niesamowity - nachyliłam się nad mężczyzną, nie przerywając ani na chwilę naszych skrzyżowanych spojrzeń.
-Chciałaś powiedzieć potwór - zbliżył maskę do twarzy, by ponownie ją ubrać.
-Nie zakładaj - strach w oczach komandosa zastąpiło zaskoczenie. -Proszę - odsunęłam dłoń Jay'a na bok, po czym delikatnie wysunęłam maskę z jego uścisku.
-Nie jesteś potworem - niespodziewanie usiadłam okrakiem na jego kolanach.
-Nie boisz się? - spytał zdezorientowany, a ja zaprzeczyłam. -Nie obrzydzam cię? - ponownie zaprzeczyłam. -Jesteś pewna? - przytaknęłam.
-Zachłannym spojrzeniem zmyję twój wstyd. Następnie wpiję się w twoje usta i zabiorę z nich drżenie. Obejmiesz mnie, odwzajemnisz mój gest. Nasze serca przyśpieszą, ciepło ogarnie nasze dusze, a ty zrozumiesz, że nie masz prawa nazywać się potworem - posłałam mu łobuzerski uśmieszek.
-Popełniasz błąd - wyszczerzyłam się.
-Ok, więc daj mi go popełnić - musnęłam wargami jego usta. -Od początku ciągnie nas do siebie - nie skomentował moje uwagi, jedynie pokręcił z politowaniem głową.
-Ponoć nie romansujesz ze współpracownikami - bronił się, jak tylko mógł przede mną.
-Racja - przerwałam na chwilę. -Jay zwalniam cię - wróciłam do wcześniejszych czynności.
-Nie dowiary - westchnął.
PERSPEKTYWA JAY'A
Miałem obawy związane z pokazaniem Nayi prawdziwej twarzy, ale uznałem, że moje poświęcenie będzie wystarczająco, aby ona zaczęła rozmyślać nad czym innym. Dociekanie, dlaczego tak wyglądam? Co mi się stało? Czy dało się tego uniknąć? Wystarczająco zajęłyby jej umysł. Jednakże takiego obrotu spraw, jaki się wydarzył, nigdy w życiu bym się nie spodziewał. Podejrzewam, że ona również. Choć jak to mi przed chwilą stwierdziła, że od początku nas ciągnie do siebie, to ciężko już cokolwiek myśleć. Owszem dostrzegłem fakt, że ze wszystkich domowników, właśnie mi udało się zbliżyć do niej najbardziej, ale wątpię, by spowodowane było to jakimikolwiek uczuciami.
Brunetka wpoiła się w moje usta. Objąłem ją w talii, po czym odwzajemniłem pocałunek.
-Widzisz nie boję się ciebie - uśmiechnęła się szeroko. -Nie możesz nazywać się potworem - puściła mi oczko.
-Nie odrzuca cię wygląd, a czy odrzucą czyny? - spojrzałem na nią z zaciekawieniem.
-Przekonajmy się - zbliżyła się.
-Widziałem dużo - dużo, za dużo. Wybuchy, strzelaniny, gwałty, śmierć miałem to na porządku dziennym. Zabijałem - mordowałem z zimną krwią. Nieważne kim była dana osoba. Kobieta? Dziecko? Nie robiło mi to różnicy. Splamiłem ręce krwią. Najgorsze, że podobała mi się władza, jaką posiadałem. Strach w oczach oponentów łechtał moje ego. Szacunku zasłużenie nie wypracowałem. Ale jak zasłużyć na coś, czego nie posiadasz? Na moich oczach odebrano życie osobom, które mi ufały - uważały za przyjaciela. Przykre, lecz na wojnie nie ma przyjaciół, zapamiętaj to sobie szefowo - skinęła głową. -Słyszałem krzyki, płacz, szlochanie, łkania i błagania, bym przystał. Byłem nieugięty. Żadne zlecenie nie stanowiło dla mnie problemu. Zapewne, gdybym poznał cię w tamtym okresie czasu, dziś leżałabyś dwa metry pod ziemią - przysunąłem się i przejechałem zewnętrzną stroną dłoni po policzku dziewczyny.
-Padłabym twoją ofiarom? Dlaczego? - spytała nieśmiało, kładąc swoją dłoń na mojej i spoglądając mi głęboko w oczy.
-Ładna, młoda, charakterna. Takie dziewczyny miały popyt. Nie tylko odbiorcy lubią takie dziewczynki.
-Ile miała najmłodsza porwana? - dopytywała.
-Dziesięć lat, wyrwaliśmy ją siłą z rąk matki, by za chwilę przekazać bogatemu, starcowi z czarnego mercedesa pod domem rodziny - otworzyła szeroko oczy. -Ja nigdy nie ruszyłem młodszej, niż osiemnaście lat.
-Co się działo z tymi dziewczynami? - przysunęła się do mnie.
-Handel rozrasta się na wiele ścieżek - pokiwała przecząco głową. -Co się działo z nimi, gdy trafiały w twoje ręce? -sprostowała swoje pytanie.
-Różnie - wzruszyłem ramionami. -Zależało od dnia i humoru, ale o wszystkich słuch zaginął - rozłożyłem ręce na znak bezradności. -Armia lubi też współpracować z interesującymi ludźmi. Przemycałem narkotyki przez granicę, w końcu kto będzie podejrzewał komandosa? Prowadziłem nielegalne wyprawy w głąb niedostępnych dla zwykłych osób miejsc. Wymuszałem okupy, torturowałem członków rodzin na ich oczach. Szpiegów również wyłapywałem, a później dziwnych trafem znajdowały ich lokalne służby na granicach kraju. Wyrządziłem wiele zła, któregoś dnia to zrozumiałem. W biznesie nigdy nie kieruje się uczuciami, dla mnie również były one obce. Jednakże pewnej nocy spotkałem zagubioną dziewczynkę, której cudem udało się uciec z niewoli. Początkowo planowałem zwrócić zgubę prawnemu właścicielowi, ale jakimś cudem uległem urokowi małolaty, to mnie zgubiło. Cudem w bagażniku samochodu przemyciłem ją do sąsiedniego miasta, gdzie służby z poprzedniego miasta nie miały praw, a wszelkie umowy, jakie zostały tam zawarte z momentem przekroczenia granicy, stały się bezużytecznymi w świetle nowego prawa. Ulokowałem trzynastolatkę w dobrej rodzinie, która marzyła dzieciach, ale nie mogła mieć swoich. Gówniarze życie uratowałem, a sam zostałem posądzony o zdradę i skazany na śmierć. Świadom byłem konsekwencji swego czynu, zatem nie planowałem się ukrywać. Grzecznie czekałem, aż żołnierze zapukają do moich drzwi oraz przetransportują mnie do bunkru, gdzie zasłużenie zakończę swój żywot. Jak możesz dostrzec po mojej twarzy, a także ciele - rozpiołem kurtkę, uniosłem do góry koszulkę i ukazałem Nayi liczne ślady i blizny po tamtym pobycie.
Kobieta przejechała dłonią po moim ciele, następnie wciąż błądząc opuszkami palców po mojej skórze, dotarła do pleców. Czułem jak jeździ opuszkami po wyciętym zdaniu ,,Armii się nie zdradza".
-Koniec końców nie umarłem, jak widzisz - zaśmiał się, zasłaniając ciało koszulką oraz zapinając kurtkę. -Uratowały mnie osoby, po których nigdy bym się tego nie spodziewał. Nowi rodzice dziewczynki mieli przekupionego kapitana w naszych szeregach, któremu jakiś cudem udało się dotrzeć do mojego miejsca przetrzymywania i wydostać mnie stamtąd. Po tych zdarzeniach przywiało mnie do Nowego Yorku, spotkałem Carter'a, a teraz jestem tu, gdzie jestem i dobrze mi z tym faktem - uśmiechnąłem się do brunetki.
-Zdarza się, że w życiu popełniamy błędy - odwzajemniła uśmiech.
-Błędy? - powtórzyłem zaskoczony jej reakcją, a raczej jej brakiem. -Robiłem to z premedytacją.
-Ja z premedytacją dołączyłam do tego świata. Mam krew na rękach, jak Ty. I nie mam wcale na myśli faku, że przyczyniłam się do śmierci O.G. czerwonych, czy innych płotek. Czym, więc zatem się różnimy od siebie? Chcesz nazywać się potworem? Ok, ale w takim razie też nim jestem - nie skomentowałem wypowiedzi szefowej. Nie wiedziałem nawet, jak się do tego odnieść.
-Przeze mnie moja żona, wraz z nienarodzoną córeczką, popełniła samobójstwo. Nie wytrzymała, kiedy dowiedziała się o mnie prawdy. Przez cały czas mojej nieobecności myślała, że walczę uczcicie o nasz kraj, a w rzeczywistości było inaczej. Walka o sprawiedliwość została przyćmiona ciemnymi interesami kuszonymi większymi zarobkami, niż legalne - odwróciłem wzrok.
-W liceum handlowałam dragami - westchnęła, przyciągając tym samym moje spojrzenie. -Bardzo chciałam wyrwać się z domu. Żyć wolno, opływać w luksusach i mieć tyle kasy, aż nie będę miała na co jej wydawać. Towar brałam od miejscowego dilera. Pewnego dnia, gdy przyszłam po następną partię zastałam go pod wpływem środków odurzających. Prawie zostałam zgwałcona. Prawie, ponieważ śmiertelnie go raniłam, po czym uciekłam z jego towarem - przyglądałem się Nayi z niedowierzaniem. -O tym mówiła Sophie wtedy w salonie, segurejąc że mam krew na rękach - odebrało mi mowę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top