Rozdział 18 Zemsta - Najmilsze ze słów
Otrzymane od Cripsów kordy doprowadziły mnie do opuszczonego domku pośrodku niczego - lasu o którym krążą paskudne plotki, a nocne wizyty w nim są ściśle zakazane.
Podjechałam autem najdalej, jak mogłam. Niestety 300 metrów od domu leśna dróżka dobiegła końca. Dalsza jazda samochodem była niemożliwa. Utrudniały ją wysokie krzaki, gęste trawy blisko osadzone koło siebie drzewa oraz ich powalone na ziemię pnie.
Opuściłam pojazd. Z trudem zaczęłam przedzierać się przez gąszcz. Przy okazji podwinął mi się rękaw kurtki i nadgarstkiem zahaczyłam o jakiś kolec, który z łatwością przeciął moją skórę.
Do moich uszu docierały nocne dźwięki lasu. Brzęczące wokół mnie komary. W oddali sarna, za plecami popiskiwania lisów. Pokonuje gęsto porośniętą ścieżkę, po czym wybiegam na polanę, od której odchodzą trzy dróżki. Zatrzymuję się na chwilę, zamykam oczy, wsłuchuję się w nocne życie. Nowa, nieznana mi energia napływa do mego ciała. Czuję życie toczące się aktualnie dookoła mnie. Odrzucam wszystkie troski na bok. Staram się zjednoczyć z tym miejscem. Gdy prawie mi się udaję z głębi lasu dobieg nagle podejrzany dźwięk. Cichy, spokojny las w jednej sekundzie zmienia się w miejsce rodem z mrocznej opowieści.
Kiedyś już słyszałam ten dźwięk. Kiedy miałam 15 lat, zapuściłam się tutaj ze znajomymi. Chcieliśmy udowodnić naszym starszym kolegom, że nie boimy się miejskich legend. Do dziś nie udało nam się rozwiązać zagadki, co za zwierze wydaje takie odgłosy.
Chyba że to nie żadne zwierze?
Nie zastanawiając się zbyt długo, wracam do rzeczywistości. Pomimo trzeźwego umysłu, serce bije jak oszalałe. Mimowolnie biorę do ręki kij leżący koło mojej nogi, po czym ruszam środkową ścieżką w kierunku dźwięku. Im dalej w las, tym wyraźniejszy pogłos.
Wszystko trwało kilka sekund. Coś przebiegło dość szybko kilka metrów dalej, ale wciąż w zasięgu mojego wzroku. Następnie las ponownie wrócił do swojej pierwotnej formy - cichej i spokojniej.
Prawdopodobnie jakieś głupie zwierze napędziło mi tylko niepotrzebnego stracha.
W międzyczasie nawet nie zauważyłam, kiedy dotarłam do docelowego punktu podróży.
Odnalazłam stary, opuszczony, podniszczony domek. Zatrzymałam się na moment na ganku, aby wyrzucić z dłoni prowizoryczną broń.
Pewnym ruchem ręki popchnęłam drzwi wejściowe. Wewnątrz panował mrok. Jedynie w kuchni tliło się malutkie światełko. Udałam się w jego kierunku. W pomieszczenia pośrodku zastałam przywiązanego do krzesła, nieprzytomnego mężczyznę ze spuszczoną głową oraz zakneblowanymi ustami. Świeczka na kuchennym blacie powoli dogasała. Atmosfera stała się ponura, gęsta i nieco mroczna.
Podchodzę do oponenta. Przykładam dwa palce do jego podbródka, po czym unoszę głowę. Wyciągam szmatę z buzi delikwenta. Ze snu zbudziłam go solidnym, serdecznym liściem. Zadziałało już za pierwszym razem.
-Gdzie jestem? Kim jesteś? I dlaczego jestem związany?! - zaczął się szarpać, próbując daremnie rozluźnić więzy.
-Pamiętasz młodego chłopaka, którego kilka dni temu kazałeś brutalnie pobić? - zaprzeczył.
-Ja pamiętam - zbliżyłam się wyciągając nóż z kabury. -Co więcej, pracuje dla mnie, a ja nie pozwalam, by ktokolwiek ruszyłam moich ludzi - złapałam go za włosy, po czym szarpnęłam mocno w tył.
-Myślisz, że zabicie mnie pomoże ci w wyrobieniu opinii na mieście? - zadrwił.
-Nie - pokiwałam przecząco. -Po prostu nie pozwolę, by mój legion, był poniżany - ze złością wbiłam nóż w prawe udo nieznajomego. Zawył z bólu.
-A co jeśli już zostali poniżeni? W dodatku jak cioty nie potrafiły się obronić. - zaśmiał się w głos.
-Wtedy - na mojej twarzy pojawił się łobuzerski uśmieszek. - Zjawi się szefowa, która oczyści honor swoich ludzi - wyciągłam ostrze z ciała mężczyzny, po czym ponownie je wbiłam, lecz tym razem w lewą nogę.
Zadałam chłopowi jeszcze kilka ciosów, dając upust swojej złości oraz agresji, która aktualnie rozpierała mnie od środka. Nigdy nie byłam tak wściekła, jak dziś.
Ziemia spłynęłam krwią. Rany cięte znajdowały się praktycznie na całym ciele osobnika.
Szybkie tortury nigdy nie są złe.
-Rozjebać się na swoich ziomków? Jak tak można? - zrobiłam dwa kroki w tył. -Ty śmiałeś nazywać się szefem? - wyciągnęłam broń z kabury przypiętej do paska od spodni oraz ukrytej pod skórzaną kurtką. -Wystarczyło odciąć ci jeden palec. W dodatku najmniejszy, byś został konfiturą - zaśmiałam się. -Jednakże nie złagodzi to twojej kary - uniosłam dłoń z pistoletem do góry, po czym wymierzyłam w głowę oponenta. -Spotkamy się w piekle - oddałam strzał.
Wystrzał deagle'a zbudził śpiące na pobliskich drzewach ptaki, które z prędkością światła oddaliły się z miejsca zbrodni, wywołując przy tym spory harmider.
Nikt nie ma prawa krzywdzić moich ludzie. Nie mówiąc już o tym, że osobniki, które z łatwością zdradzają Ci informacje o członkach swojej organizacji, nie mają prawa bytu.
Zemsta dokonana.
Skierowałam się do wyjścia. Początkowo zamierzał posprzątać po sobie ten bałagan. Nie bez powodu przyjechałam akurat autem, a nie motocyklem. Jednakże perspektywa ciągnięcia przez chaszcze trupa, nie uśmiechała mi się za bardzo. Jako że nie pozostawiłam po sobie żadnych śladów, więc odpuszczę sobie dokładnie dodatkowej roboty. Poza tym nawet szpadla ze sobą nie posiadam, a kupowanie takich rzeczy o 7 rano, mogłoby ciutkę zaniepokoić sprzedawców.
Miałam już opuszczać budynek, gdy w przejściu na kogoś wpadłam. Odruchowo się cofnęłam. Ujrzałam wtedy znajomą mi twarz, lecz ciekawiło mnie, skąd się tutaj wziął, a raczej w jakim celu?
Nocne wypady do owianych złą sławą lasów, prawdopodobnie rzadko dobrze się kończą...
Czy mi również grozi niebezpieczeństwo?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top