Rozdział 16 Gdy demony pukają do głowy
Pod wieczór wybrałam się na drobne zakupy. Nocą wkradłam się po cichutku i położyłam wypełnione, dziecięcymi ubraniami torby na podłodze koło łóżka, w którym spała Sophie.
Nie chciałam jej, a myślę, że miła będzie to niespodzianka, gdy wstanie rano i ujrzy takie prezenty.
Ja tej nocy nie zmrużyłam oka, ani na sekundę. Nie potrafiłam, większość czasu przesiedziałam na zewnątrz, wpatrując się w gwiazdy oraz zastanawiając co dalej.
PERSPEKTYWA SOPHIE
Zbudził mnie w nocy straszny koszmar. Wszystko wróciło we śnie. Zerwałam się na równe nogi. W pokoju panował mrok. Nienawidzę ciemności. Kojarzy mi się ze śmiercią, która towarzyszyła mi dzień w dzień, aż do dziś.
Być może kiedyś przestanę o niej tak często myśleć, ale nigdy nie wyjdzie z mojej głowy. Zawsze będę miała, gdzieś z tyłu tę myśl.
Kiedyś zastanawiałam się, jakby wyglądało życie innych, gdybym nigdy się nie urodziła, bądź nie dożyła dzieciństwa. Czyżby otaczający mnie ludzie dziś byli szczęśliwsi? Zapewne. I tak byłam i pozostałą kulą u nogi. Często mi o tym przypominano i dawano do zrozumienia. Przywykłam, a przynajmniej tak mi się wydaję.
Może czasem odwiedziliby mój grób i raz na rok, zapalili świeczkę na znak pamięci o mnie. Pewnie, by tak było, ale tylko przez jakiś czas.
Czyżby moje prośby zostały wysłuchane? Bóg zesłał mi anioła pod postacią Shane'a, by uratował mnie z piekła?
Tak bardzo chciałabym mu podziękować, ale tak strasznie się boję. Nie potrafię się zbliżyć. Serce mi się kraje, choć już dawno pękło na pół. Nie ma chyba plastrów, które mogłyby je ponownie posklejać.
Początkowo prosiłam, błagam, by Bóg zabrał mnie do siebie, wyrwał z piekła. Choć mój ojciec mówił, że bardziej diabli. Jednakże oni też mnie do siebie nie chcieli przyjąć, ja chciałam dołączyć.
Dołączyć gdziekolwiek, by tylko męki się skończyły!
Wspomnienie koszmaru nasilało się, panika rosła. Mama Shane'a zawsze przy mnie była, kiedy ataki się nasilały. Gdy odeszła wszystko nabrało jeszcze większej mocy, ale wtedy miałam brata u boku, który potrafił całe noce trwać przy moim łóżku.
Pamiętaj, jak kiedyś zasnął na podłodze z głową opartą na moim łóżku. Tata wtedy bardzo się na mnie zdenerwował. Krzyczał, wymachiwał rękoma, próbował mnie nawet uderzyć. Shane zasłonił mnie przed ciosem. Kiedy zobaczyłam krew wypływającą z jego ust, rozpłakałam się. Moja histeria spowodowała jeszcze większą awanturę. Wtedy mój obrońca szybko wziął mnie na ręce oraz zamknął się ze mną w pokoju. Uspokajał mnie, a ja trzymałam go za dłoń, nie chciałam go puścić, więc biedny zasnął obok.
Bałam się tego pomieszczenia, dlatego wyszłam na korytarz. Stałam pośrodku holu, rozglądając się dookoła. Jednakże mój wzrok przykuły kołyszące się delikatnie korony drzew za oknem.
-Sophie? - nie słyszałam, kiedy ktoś się zbliżył.
Zlękłam się. Z ręką na sercu się odwróciłam.
-Co ty tutaj robisz? - dostrzegłam brata, który przede mną kucnął.
Nie potrafiłam mu odpowiedzieć, byłam na siebie wściekła. Nie pewnie wskazałam tylko głową w kierunku drzwi od pokoju Nayi.
-Wciąż masz napady? - nieśmiało skinęłam głową.
-Chcesz, żebym został przy tobie? - początkowo bez wahania się zgodziłam, ale po chwili odmówiłam.
-Dobrze - skinął głową. -W takim razie wracaj do łóżka - wstał. -Sen leczy, ale pamiętajmy się z niego zbudzić - odwrócił się, po czym odszedł.
Chciałam bardzo jego wsparcia, niestety bałam się powiedzieć tego na głos. Zdaję sobie sprawę, że brat mnie nie skrzywdzi, ale boję się, że będzie chciał mnie dotknąć.
Tak bardzo się boję...
Boję się, że jego dotyk przywróci złe wspomnienia.
Każdy mężczyzna jest taki sam. Potrafią tylko krzywdzić, nawet jeśli nie robią tego umyślnie, wciąż zadają nam ból. Za dużo przez nich wycierpiałam. Shane nie jest temu winny, ale mimo wszystko ucieczka jest wygodniejsza. Kiedyś będę musiała się z tym zmierzyć, ponieważ całe życie nie można wymykać się przeszłości. Trzeba stanąć z nią twarzą w twarz i wykrzyczeć jej, że już nie sprawia Ci bólu. Jednakże jeszcze nie teraz, później, dużo później, jak najpóźniej.
Z trudem zebrałam się w sobie, by ruszyć za braciakiem. Wiele kosztowało mnie to kilka kroków, a jeszcze więcej złapanie go delikatnie dwoma palcami za mankiet od bluzy.
Chłopak odwrócił się lekko zaskoczony. Spojrzał się na mnie, a kąciki jego ust ledwo zauważalnie uniosły się do góry.
-Nie chcesz, żebym odchodził? - nerwowo pomachałam głową na prawo i lewo, po czym niekontrolowanie zalałam się łzami.
Staliśmy na korytarzu, wpatrując się w siebie nawzajem. Naya z dwójką mężczyzn przyglądała nam się z daleka. Spuściłam głowę, łzy ocierałam rękawem koszulki, wciąż trzymając Shane'a.
-Mogę cię dotknąć? - spytał szeptem, by mnie nie spłoszyć.
Przytaknęłam.
-Będę przy tobie - położył dłoń na mojej głowie, po czym delikatnie pogładził po włosach.
Uniosłam głowę, nasze spojrzenia się skrzyżowały.
-Chciałbym, tylko żebyś o czymś wiedziała - zapłakana stałam przed bratem w niepewności. -Popełniam błędy, robię złe rzeczy, krzywdzę innych. Bliżej mi do diabła, niż anioła, jakim mnie postrzegałaś, ale za ciebie jestem gotów umrzeć - zaczęłam cicho szlochać.
Jego słowa mocno mnie dotknęły.
-Wiec bądź moim diabłem, ale żyj dla mnie - z trudem wydukałam po tylu latach milczenia.
-Sophie? - rzekł lekko drżącym głosem.
Bez słowa, niespodziewanie odwróciłam się na pięcie i ciągnąć za ubranie za sobą brata skierowałam się w stronę drzwi pokojowych.
W mojej głowie są potwory. Nie panuję nad nią. Jestem kontrolowana. W dodatku nie wiem przez co, a chętnie bym się dowiedziała. Lecz ten, kto tego nie doświadczył, nie będzie wiedział, co w me siedzi.
Raz śmiech, raz płacz.
Uśmiech pojawia się i znika w przeciągu sekundy.
Ty chcesz w prawo, coś pcha w lewo.
Myślisz jedno, robisz i wypowiadasz drugie.
Czy to upoważnia innych do narzucania o Tobie zdania? Nie.
Czy mają prawo nazywać Cię potworem, bo prawdziwa Ty zostałaś wyrzucona z ciała? Nie.
Czy powinni pomóc uporać Ci się z demonem, który tkwi w Tobie? Tak.
Czy ktoś, kiedykolwiek podjął się próby ratowania? Nie.
Miały dni, miesiące, lata...
Nikt nie pomyślał.
Zrobiono z Ciebie osobę, którą nie byłaś.
Zaś to coś wygrało.
Ciałem tutaj, duszą nie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top