Rozdział 72 Porwanie


Porwani pod osłoną nocy, wywiezieni w nieznane.

Całą drogę spędziliśmy w ciszy. Zamknięci z porywaczami na pace czarnego busa. Skrępowali nam ręce z przodu, lecz nie mogliśmy tego wykorzystać do żadnej ucieczki, ponieważ siedzieli naprzeciw nas, a jeden z nich trzymał broń wycelowaną prosto we mnie. Miało to na celu ujarzmienie wojowniczej duszy komandosa. 
Kiedy zbliżyliśmy się do nowego miejscu naszego pobytu, przewiązano nam oczy jakimiś ciemnymi szmatami, które zdjęto nam dopiero po wejściu do piwnicy.
Wyszarpani z pojazdu, siłą zaprowadzeni do pomieszczenia przesiąkniętego niepokojącym odorem stęchlizny połączonej z unoszącą się w powietrzu śmiercią. Ściany ubabrane od zaschniętej już krwi. Te mury nie jedno widziały, a starannie poukładane na stołach narzędzie nie pierwszy raz kogoś raniły. Przeraża mnie ta dokładność szczegółów w tak obskurnym miejscu.

-Witam w moich skromnych progach - ściągnięto nam opaski, a wtedy ukazał nam się widok sześciu niezamaskowanych mężczyzn.

Czują się pewnie. Nie ukrywają się, to zły znak. Prawdopodobnie miejscowa policja je im z rąk. Ciekawe czy Destin również? Gdyż średnio śmierdzi mi to przypadkowym spotkaniem. Zresztą, jakie prawdopodobieństwo, by czegoś tak w ogóle występowało.

-Dawno nie mieliśmy tutaj żadnych gości - przemówił mężczyzna z tatuażem na twarzy. - Całe 4 dni - dodał po chwili, uśmiechając się szaleńczo. -Akurat brakowało nam rozrywki - ściągnął marynarkę, po czym wręczył ją nieznajomemu obok niego i natychmiast ruszył w moim kierunku, podwijając rękawy bordowej koszuli.

Delikwent złapał mnie za ręce, a następnie za pomocą drugiej pary kajdanek przykuł mnie do ściany, w której zamontowano specjalne metalowej kołatki. Coraz bardziej przeraża mnie wyposażenie oraz styl tego pomieszczenia. Oni są przygotowani na każdą ewentualność, bardzo nie dobrze. Prawdopodobnie oni nie chcą rozmawiać. Gdyż tortury sprawiają im radość. Natomiast ofiary tutaj trafiające nigdy ponownie świata nie ujrzały. Znajdujemy się aktualnie w miejscu bez wyjścia. Miejscu, gdzie wszystko się kończy.
Dwójka z nich dźwignęła z ziemi Jay'a. Zgarnęli krzesło spod ściany, które ustali na środku, przodem do mnie. Usadzili siłą na nim wojskowego, krępując dodatkową liną jego ręce z tyłu. Zdjęli również z w twarzy maskę, która skrupulatnie pozwalała mu zapewniać sobie pewnego rodzaju bezpieczeństwo. 

-Masz patrzeć mu w oczy - rzucił maskę wprost pod moje nogi.

Obawiałam się o życie Jay'a, a jednocześnie buzowała we mnie złość. Dlaczego nie próbował się ratować? Czemu po prostu mnie nie zostawił, tylko dał się posłusznie zwabić do auta. Teraz nie musiałby cierpieć. Na siebie też jestem wściekła. Jak mogłam nie zareagować. Jak w ogóle doszło do sytuacji, gdzie widzimy, że podjeżdża podejrzany bus i zamiast uciekać, staliśmy jak wryci, czekając na ich reakcję. Tyle czasu robimy w tym biznesie, że doskonale dało się przewidzieć, co nastąpi dalej. Idioci. Po prostu idioci! Więcej dodać się tutaj nie da i nawet nie potrzeba. To określa więcej, niż tysiąc słów. 

Zaczęło się...A ja nie mogłam zareagować. Siedziałam biernie oraz przyglądałam się, jak biją mojego na swój skomplikowany sposób mężczyznę. Zastanawia mnie jedynie, co na celu mają ich działania. Pragną informacji? Działają na zlecenia? Bawią się ludzkim życiem?
Z rozciętego łuku brwiowego spływała cienką stróżką krew, która skapywała na nogi mężczyzny. Dla nich wciąż mało. Na twarzy Jay'a ląduje kolejny celny cios w szczękę, który rozcina jego wargę. Komandos spojrzał w moim stronę, starając się mnie dostrzec. Jednak dość mocno opuchnięte lewe oko mogło mu nieco utrudnić. Kiedy głowa mężczyzny bezwładnie opadła, a on zaczął dusić się własną krwią, odpuścili. Niestety nie z litości, lecz z wymiany narzędzia. Z gołej pięści, do wojskowego noża. 
Bardzo chciałam, to przerwać, ale nie możemy okazywać  słabości. One są zgubą ludzkości.

-Życie bywa przykre, czyż nie? - zaśmiał się brunet, wbijając z impetem noż w udo Jay'a.

Zacisnęłam pięść ze wściekłości. Kilkukrotnie powtarzali daną czynność, jednak komandos nie złamał się, ani na chwilę. Znosił ból w ciszy, choć widziałam po wyrazie jego twarzy oraz zaciśniętych zębach, że gdyby tylko mógł, ciskałby piorunami. 
Odwiązali go od krzesła. Kopniak na klatę sprowadzili go na ziemię. 

-Dość! - krzyknęłam.

-Mam przestać? - oprawca spojrzał na mnie. -Chcesz uratować swojego mężczyznę? - skinął do nieznajomego obok mnie, który odkuł moje dłonie. -Wstań i podejdź - machnął ręką. -Co cię z nim łączy? - stałam nad nim, przyglądając się jego raną, po czym skierowałam wzrok na kata.

-Masz konkretny powód, dla którego nas porwałeś? Bo szczerze wątpię, że obchodzi cię nasza rzekoma relacja - nasze spojrzenia skrzyżowały się, natomiast szef szajki wybuchł śmiechem.

-Głupia nie jesteś - skinął głową do mężczyzny pod ścianą, który rzucił apteczkę pod moje nogi. -Opatrz go - uniósł brew ku górze.

Podniosłam zestaw lekarski z ziemi. Pomogłam Jay'owi zmienić pozycję na siedzącą, tak aby jego plecy napierały na ścianę za nim. Na twarzy komandosa pojawił się grymas bólu. Widziałam, że stara się z tym walczyć, nie pokazywać swych dolegliwości, ale każdy mój dotyk sprawiał widoczne cierpienie. Ledwie nieodczuwalnie przemywałam zaschniętą już krew. Na rozcięty łuk brwiowy założyłam trzy stripy. Opuchnięte oko przemyłam zmoczonym wacikiem z solami fizjologicznymi. Wargę otarłam z krwi, lecz nie miałam czym zatamować krwawienia. Gdyż na taką przypadłość najlepiej zastosować wacik nasączony zimną wodą, której aktualnie nie posiadałam. Spowodowałoby to obkurczenie naczyń krwionośnych oraz zatamowanie krwawienia. A tak po prostu omywałam co jakiś czas szkarłatną ciecz, aż sama ustała. Zauważyłam również, że wojskowy ma problem przy drobnych ruchach np. skręceniu tułowia, czy głębszym wdechu. Obawiam się, że kopnięcia, które przyjął na klatkę piersiową, doprowadziły do złamania żeber. 
Po prowizorycznym opatrzeniu Jay'a kazano mi się od niego odsunąć, by szumowina z nożem myśliwskim miał do niego lepszy dostęp. Uklęknął obok, bacznie obserwując jego ruchy. Komandos siedział po przytomny ze spuszczoną głową, którą podniósł na chwilę, by zerknąć, kto zaraz zamierza go ranić. Trzymał się prawą ręką za lewą stronę tułowia, wciąż milcząc.

-Kazałeś mi go opatrzeć, by znów go torturować? - przytaknął.

-Moi ludzie nie lubią babrać się we krwi - pokiwał głową na boki.

Nie lubią babrać się we krwi? To ciekawe, bo ich działania definitywnie temu przeczą.

-Co chcesz za zostawienie go? - nagle wszystkie zaciekawione spojrzenia mężczyzn skupiły się na mnie. 

-Co turystka może mi zaoferować? - zaśmiał się.

Turystka? Czyżbym przespała jakiś moment? Czy to ma znaczyć, że oni nie wiedzą, kim jestem? Przecież to wszystko nie ma najmniejszego sensu. Co na celu miało nasze porwanie, jeśli Destin nie wyjawił prawdy o moim udziale w organizacji przestępczej. Chciał nas chronić w taki sposób? Lecz gdyby nie chciał krzywdy mojej i Jay'a nie zleciłby porwania. Chyba? Moi drodzy zgłupiałam...

-Wy kobiety bywacie durne - westchnął brunet obok mnie. -Wiążecie się ze złymi chłopcami, bo was pociągają, potem poniżacie się dla nich, błagając o przebaczenie, gdy przeszłość ich doścignie. - spojrzał na mnie, po czym skierował wzrok na podłogę przed nim. 

Schowałam dumę w kieszeń i grając niewinną turystkę, za którą mnie uważali, posłusznie wykonałam rozkaz, który jasno dał mi do zrozumienia. Uklęknęłam przed nim, zaciskając mocno zęby. Tak na wszelki wypadek, by znów niekontrolowanie nie wypalić z jakimś niepotrzebnym zdaniem. 

-Warto za nimi ganiać? - przytaknęłam. -Naprawdę warto znosić problemy z nich powodu, a nie prościej wybrać osła, który byłby na wasze usługi i nie trzeba by uganiać się za nim? - potwierdziłam. -Romantyka, grzecznego, lekko nieśmiałego chłopca - dodał po chwili. -Proś! - krzyknął, po czym nachylił się nade mną oraz złapał za podbródek, tak by nasze spojrzenia mogły się połączyć w jedno.

-Ty nie chcesz bym błagała - uniósł lewą brew ku zdziwieniu. -Chcesz mnie upodlić, by jego zabolało - obejrzałam się za siebie, spoglądając na Jay'a. -Nie rozumiem, dlaczego tak ci na tym zależy, ale błądzisz - wstałam, odtrącając dłoń mężczyzny.

-Nie rozumiesz? Pokaże ci! - złapał mnie za kark i obrócił tyłem do siebie. -Podnieść go! - dwójka kryminalistów z bandanami na twarzach, siłą posadzili komandosa na krześle pod ścianą. Wciąż mnie trzymając, zbliżyliśmy się do niego.

-Dobrze bawiło się będą alfą i omegą? - zwrócił się do pobitego. -Ilu ludzi skazałeś na straty? - milczał. -Skazałeś na śmierć młodego chłopaka - dalej trwał w ciszy. -Dokonałeś złego wyboru, o którym nikt mnie nie wiedzieć. Dziwnym trafem namierzono cię, a ty ponosisz konsekwencje za stare dzieje - wybuchnął śmiechem. 

Złoczyńca jednym, szybkim ruchem, rozciął moją bluzkę, która chwilę potem opadła na ziemię wraz z bluzą. 

-Dla jasności, nie mi oceniać twoje czyny - wyciągnął nóż zza paska. - Ale zlecenie, to zlecenie - przyłożył zimne ostrze do mojej skóry, po czym przeciągnął nim po całej długości klatki piersiowej.

-Więc czemu się nie dogadamy, jeśli chodzi o pieniądze? - Jay w kocu się odezwał. -Jakiś podrzędny policjancik nie ma więcej kasy, niż zaprawiony w boju komandos - z trudem podniósł się z krzesła. 

-Zgoda, ale kara to kara - wręczył wojskowemu ostrze, ociekające jeszcze moją krwią. -Naznacz ją, potem porozmawiamy o interesach - stałam w bezruchu, obserwując mężczyzn.

Nie zamierzałam protestować, bronić się, czy usilnie próbować przerwać tej szopki. Skoro porwanie zlecił Destin, który darzy wielki wstręt do Jay'a mogłoby się skończyć to różnie. Nawet czyjąś śmiercią, taki scenariusz nie jest dla nas przychylny. Nie możemy również zapominać, w jakim miejscu się znaleźliśmy. Stoimy przed prawdopodobnym szefem gangu, otoczeni jego ludźmi. Pamiętajmy też, że znajdujemy się w Meksyku. Mieście, gdzie kobieta pełni rolę jedynie cieni, służących bez własnego zdania i woli twórczej, osób w całości podporządkowanych humorom mężczyzn. Dla prawdziwego Meksykanina istnieje tylko jedna kobieta, którą należy szanować - jest nią Matka Boska z Guadalupe. Przemoc i ograniczone prawa wolności traktuje jako naturalne. Kultura macho, jest jak mur nie do przebicia. Gdzie iść po pomoc, gdy nawet służby bezpieczeństwa bywają katami? O czym nie raz mogliśmy się przekonać mając z nimi styczność podczas całego naszego pobytu tutaj. I z tego samego powodu nie będę stawiać oporu, szczególnie że mają mnie za niedoświadczoną turystkę, która dała ponieść się uczuciom względem drania. 
Zdaję się na Jay'a i nie będę zła za to co się zaraz wydarzy, ponieważ wiem, że musi zdobyć poklask w oczach latynosa. 
Pierwszym zadaniem komandosa było wyrycie nożem pod moim obojczyku słowa marcado*. Zacisnęłam mocno zęby, po czym nerwowo zaczęłam rozglądać się po pomieszczeniu. Rozbawione twarze rzezimieszków utwierdziły mnie w przekonaniu, że równo pod sufitem nie mają. Zamknęłam oczy oraz odwróciłam głowę w bok, kiedy zimne narzędzie dotknęło skóry. Ból towarzyszący podczas cięcia, bywał nie do zniesienia. Miałam wrażenie, jakby moje ciało płonęło, a ciepła spływająca po klatce krew wypalała kolejne ślady. 

-Jeszcze imię - oddał głos z oddali z widocznym rozbawieniem w głosie.

Wzięłam głęboki wdech i wydech. Jay spojrzał na mnie wymownie, lewą dłoń położył na moich plecach, usztywniając tym moją lekko chyboczącą się postawę. Obrócił nożem w ręku i wyrył w skórze na piersi swe imię, tuż pod słowem marcado. Na długie lata pozostanie zemną, to zdanie. Tym prostym sposobem według Meksykanina został uznana cudzą własnością. Natomiast komandosowi chyba udało się mężczyznę utwierdzić w jego strukturze macho. Aby móc spróbować z nim debatować. Szczególnie, gdy zapłacona za nasze krzywdy.
Żałuje jedynie, że nie zna prawdy. Zapewnie niezmiernie zdziwiłoby go, że nie od dowodzi, a ja nie jestem zwykłą turystką, która przyjechała na wakacje do Meksyku i została, gdyż zakochała się w tamtejszym bad boy'u. 

-Pokaż się - główny szef podszedł do mnie szybkim krokiem, łapiąc za włosy. -Zorra marcada** - powiedział z pogardą, po czym rzucił mnie na ziemię zadając kilka mocnych kopnięć. -Tyle znaczycie - spłunął przede mną.

Hm...szkoda jedynie, że gdyby nie my - kobiety. Wy mężczyźni nic byście nie znaczyli. Słaba płeć? Nie, lecz taką udaje, byście mogli czuć się ważni oraz znaczący. Nawet za największymi przywódcami stały zawsze kobiety. Głos rozsądku, który szeptał do uszka, jak ma postępować, by zbić się na szczyt. Lecz czy będąc na tym szczycie ktoś podziękował? Nie, bo myślał, że to jego zasługa. Przykre, że w niektórych miejscach zakorzeniła się zła tradycja, a w ludziach złe nawyki. Wydaje się, że co poniektórzy zapominają, że ich wielki ród macho nie powstałby nigdy, gdyby nie matki, żony. Takie przypadki zdarzają się na całym świecie. Nie tylko tutaj. W Nowym Yorku, czy Wenezueli również miałam przykre zdarzenia, ale w niektórych region brak szacunku jest bardziej widoczny. Przykre. Panowie zapominają, że naszą rolą nie jest bycie służącą, niewolnicą bez własnego zdania, bo nie ukrywajmy ale to my pełnimy najważniejszą rolę. Tylko dlaczego same dajemy się wpychać w cień i pozbywać zasłużonego szacunku? Miłość uzasadnieniem nie jest, jeśli komuś przez myśl to przebiegło. Gdyż we wszystkim musi być umiar oraz rozsądek moi drodzy.

-Starczy! - dostrzegłam idąc w naszym kierunku Jay'a. Mężczyzna zaprzestał swoich działań, zaintrygowany jego postawą. -Nie zauważyłeś do kogo należy? - wyciągnął do mnie rękę, pomagając wstać, po czym przeniósł ją na tył głowy i wtulił w swoją obolałą klatkę piersiową. - Negocjujmy - dodał stanowczym głosem.

Włosy opadły na moją twarz, odcinając od widoku otaczających mężczyzn. Odczułam spokój. Przez chwilę mogłam odetchnąć z ulgą, wiedząc że na swój pokręcony sposób jestem bezpieczna w jego ramionach.


*marcado - naznaczona

**zorra marcado - naznaczona dziwka(lisica) 
Pst. samo zorra oznacza lisica. Natomiast w języku hiszpańskim lisica jest jednym z wariantów słownych tuż obok fulana, czy  pelandusca znaczących dosłownie dziwka. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top