Rozdział 56 Życzenie drugie
Jak można było się domyśleć, cała akcja zakończyła się jednym, wielkim sukcesem, który pozostawił swoje piętno na naszym przystojnym panu funkcjonariuszu, zawdzięczającym nam swój awans. Według naszego ciemnego biznesu wystawiłam policji zwykłych, nic nieznaczących klapków. Bez których każdy się obejdzie, a jeszcze podziękuje za wyeliminowanie możliwej potencjalnej niegdyś konkurencji. Jednakże w ich mniemaniu rozbili szajkę potężnych mafiozów. Niech dalej myślą, że rozpracowali jedną z najpotężniejszych siatek przestępczych. Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz, dodatkowo dzięki takiemu myśleniu ja wraz z moją rodziną, wciąż pozostajemy bezpieczni. Lecz może zacznijmy od początku i pozwolicie, że pokrótce wyjaśnię Wam, jak do tego wszystkiego doszło, że umożliwiliśmy Destin'owi w takim szybkim tempie awans w hierarchii, a raczej daliśmy mu dostęp do dokumentów, które w przyszłości nie lada zamieszają.
Poprosiłam o namiary na grupkę Latynosów, którzy głównie działają na terenie faweli. Pod pretekstem wprowadzenia nowego produktu na rynek, który miałby być kupowany przez nas od nich, umówiłam spotkanie.
Gdy słońce zacznie zachodzić, a miasto budzić się do życia, spotkamy się na głównym placu w fawelach. Obrady na nich terenie miały zapewnić poczucie bezpieczeństwa oraz wszelkiej kontroli. Prościej mówiąc, miały uśpić czujność wroga. Udało się. Nie zabierałam ze sobą całej rodziny, dzień wcześniej wyznaczyłam na moich towarzyszy Jay'a, Amir'a i Carter'a. Pojechaliśmy jednym Hammerem, którym po 15 minutach spotkania uciekliśmy w tereny bardziej górzyste. Przed tym wszystkim podesłałam Destin'owi dokładne koordynaty i podsunęłam mu delikatnie propozycję odczekania kilku minut po dotarciu na miejsce, aby niby zdobyć więcej dowodów. Musiałam grać na czas, abyśmy zdążyli się zwinąć stamtąd, a nasz pan policjant, musiał sam wpaść na pomysł zbierania informacji, ponieważ w przeciwnym razie sami byśmy się złapali w tę pułapkę.
-Psy! - zdążyłam krzyknąć. -Wystawiliście nas, pożałujecie! - w pośpiechu odjechaliśmy, po czym kilka metrów dalej, oglądając z daleka cały ten wariacki nalot, na całe gardło wybuchliśmy śmiechem.
Kilka godzin wcześniej, lecz kilka minut przed w oczekiwaniu na Jefe i jego Amigos
-Zwykle ufaliśmy ci bezgranicznie - uniosłam brew, krzyżując ręce na klatce piersiowej. -Z nikogo, staliśmy się kimś, ale czy kontakty z gliną, który wie, czym się zajmujemy, są bezpieczne? - Logan stał w lekkim rozkroku z dłońmi podpartymi na biodrach, bacznie mi się przyglądając.
-Śledziłeś mnie? - zrobiłam krok w stronę mężczyzny.
-Szefowo z całym szacunkiem, ale szept nie bez powodu szeptem się nazywa - zaśmiał się pod nosem. -Przestało ci należeć na naszym dobru? - popchnęłam blondyna murek za nami. Zachwiał się nieco, przez co usiadł na cegłach.
-Nigdy nie będziecie mi obojętni - zbliżyłam się jeszcze bardziej. Blondyn siedział w rozkroku, wykorzystałam to, opierając lewo kolano o brzeg murka, między jego nogami. Prawą dłoń położyłam na ramieniu mężczyzny, natomiast lewa powędrowała na tył głowy, by za chwile przyciągnąć zamaskowaną twarz chłopaka do mojej. -Zapamiętaj sobie jedno! Ja też byłam nikim, byłabym nim dalej, gdyby nie wy. Jesteśmy rodziną! Jebaną kurwa rodziną z lekkimi co prawda zapędami socjopatycznymi, ale kurwa rodziną! I zaraz wam to udowodnię - odwróciłam głowę w bok, na dźwięk podjeżdżającego samochodu.
Stanęliśmy wszyscy naprzeciw siebie.
-Doszły mnie nie mile słuchy? - zabrałam głos jako pierwsza. -Jeden z twoich skrzywdził mojego człowieka - Jefe rozejrzał się po swoich ludziach, po czym zlustrował moich i finalnie zawiesił wzrok na mnie. -Co zrobimy z tym faktem? - subtelnie stukałam sobie opuszkami palców o kaburę na udzie.
-Było nie wtrącać nosa w nie swoje sprawy -odrzekł, dumnie się prostując.
-Czy nie wy przypadkiem wyznajecie zasadę oko za oko, ząb za ząb? - przytaknął. -Zatem idąc tym krokiem myślenia - odpięłam kaburę na udzie.
-Rewanż jest zawsze jest dobry - Latynosi wyjęli broń zza pasków. Nie przejęłam się tym. Z kabury na biodrze, wyjęłam tłumik pasujący kolorem do mojego złotego cudeńka, który na jego oczach zaczęłam zadowolona przykręcać, tworząc z deagle'a dzieło idealne.
-Jeden, jeden mój drogi - rzekłam niskim i nieco oziębłym głosem, wcelowując się w mężczyznę stojącego za plecami Jefe po jego prawej stronie.
Dźwięk upadającego na piasek mężczyzny rozniósł się po opuszczonej hali. Przyciągnął uwagę wszystkich. Jego amigos szybko zlecieli się sprawdzić jego stan. Natomiast szefu tej całej zgrai podszedł do mnie z bronią w ręku. Moi chłopcy już chcieli reagować, jednakże kazałam wrócić do poprzedniej pozy. W milczeniu stali grzecznie, wyczekując na rozkazy, ustawieni w jednym rzędzie za plecami swojej szefowej, w delikatnym rozkroku z rękoma skrzyżowanymi na piersiach oraz dumnie uniesioną głową.
-Zrób to - wyjęłam podejrzaną fiolkę z tylnej kieszeni. -Nie potrafisz grać uczciwie - wciąż trzymając szkło poza polem widzenia mężczyzny, prawą ręką mozolnie odkręciłam korek. - na twarzy meksykanina pojawił się grymas niezadowolenia. Uniósł dłoń z giwerą na wysokość mojej głowy, jednak nim zdążył oddać strzał, wyprzedziłam jego ruch, odsuwając się na lewą stronę oraz łapiąc za jego nadgarstek. Strzał został dokonany, lecz nie we mnie, a ziemię, na którą po chwili wylałam czerwoną zawartość, nie omieszkując chlapnąć tym gościa niby przypadkowo.
-Spadamy - wydałam rozkaz. -Dla was atrakcji nie koniec. -Psy! -krzyknęłam jeszcze na do widzenia ze zwycięskim uśmiechem skrywanym pod maską.
Wolnym, spokojnym krokiem opuściliśmy miejsce spotkania, bądź raczej zasadzki.
-Szefowo - W drodze do pojazdu zaczepił mnie Rigi.
-Nie interesuje mnie czyja wina. Nawet jeśli wasza, wciąż będę za wami murem stać, bo nikt rodziny krzywdzić mi nie będzie! - wsiadłam do samochodu, trzaskając z premedytacją drzwiami.
Drogę do rezydencji spędziliśmy w ciszy, przynajmniej trójka, która jechała ze mną w samochodzie. Czy jestem dobrą szefową nie mi oceniać, lecz o swoją rodzinę zawsze będę dbać! Nie ważne, czy mnie oszukali. Prawdę zataili, na własne potrzeby odnoście faktu, kto rozpętał burze. Ponieważ zemsty prędzej, czy później dokonam. Niektórzy w naszej branży wychodzą z założenia, że gdy ich człowiek zaczął, wskutek czego został raniony, to w porządku. NIE! To wcale nie dobrze. Za swoimi zawsze murem. Kto tej tezy nie rozumie, niech ze stanowiska szefa się zdegraduje.
Z dnia na dzień stajemy się innymi ludźmi, aż któregoś dnia staniemy się osobami, których sami nie poznamy. Stając przed lustrem każdego ranka i wpatrując się sobie głęboko w oczy, uznamy, że nie znamy osoby w odbiciu. Czyż to nie szaleństwo nie poznać siebie? Co musiało się wydarzyć, że patrząc w swoje oczy mówisz słowa ,,To nie ja".
Również nie wiem, co się stało, ale wiem, że to życie mnie zmieniło. Niby wciąż wyglądem ta sama ja - drobna brunetka, która pragnie zawładnąć światem. Lecz wzrok nie ten sam. Kiedyś patrząc w me czekoladowe oczy, wątpliwości nie miałam, dziś przeraża mnie spoglądanie w niej dłużej, niż parę sekund.
,,Lustro zwierciadłem duszy"
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top