Rozdział 35 Plan awaryjny


Zeszłam do piwnicy sprawdzić, jak się ma nasz więzień oraz chciałam zapytać go o pewną rzecz, która niemiłosiernie trapi mnie od dzisiaj rana. 
W pomieszczeniu zastałam przywiązanego do krzesła Kian'a. Widzę, że w tej kwestii akurat nie wiele się zmieniło. Enzo natomiast zmienił wartę z Rigi'm.

-Dobrze się bawisz? - spytałam uszczypliwie, idąc w kierunku mężczyzny.

-Wyśmienicie - splunął krwią pod moje nogi. -Ale twoje przydupasy biją, jak panienki - zaśmiał się w głos.

-Zwykle nie kierujemy się emocjami względem naszych członków, ale zdarzają się wyjątki i zanim coś powiesz, uprzedzę twoje następne pytanie. Tak dołączysz do nas, czy ci się podoba, czy nie. Natomiast teraz grzecznie zamkniesz mordę i będziesz odpowiadał tylko pytany - zgromiłam go wzrokiem.

-Twoim pomysłem było nasłanie tych chłopaczków na O.G. Bloodsów? - milczał.

-Odpowiadasz, albo każe cię rozjebać - zawołałam do siebie Enzo.

-Twoim pomysłem było nasłanie tych chłopaczków na O.G? - niechętnie ponowiłam swoje pytanie.

-Nie tylko to było moim pomysłem - zaśmiał się, a my w tym momencie dostrzegliśmy migające czerwono - niebieskie światła radiowozu na ścianie w piwnicy, wpadające przez małe okienku na poziomie gruntu. 

-Psiarskie! - krzyknęłam zdezorientowana. -Kurwa miała nadajnik! Nie sprawdziliście?! - wykrzyczałam, kiedy zbiegli się pozostali. -Zabierajcie go i uciekajcie, pamiętajcie, by po drodze pozbyć się tego gówna - w pośpiechu wszyscy skierowaliśmy się do fur.

Rozjechaliśmy się w różne strony. Kątem oka, odjeżdżając, obejrzałem się przez ramię. W tylnej szybie dostrzegłam, że za ostatnim Brabusem puściła się jedna radiola, ale powinni sobie poradzić i szybko ją zgubić. O ile wpadną na pomysł wykorzystania terenowych aspektów naszego złotego cudeńka. 
Przez najbliższe kilka dni możemy pomarzyć o powrocie do willi, jeśli w ogóle będzie nam to dane. Na szczęście ubezpieczyliśmy się z Carter'em na wypadek takiej sytuacji. Rzecz jasna nie podejrzewaliśmy, że kiedykolwiek będzie nam dane, brać w niej udział, jednakże przezorny zawsze ubezpieczony. Tym bardziej że żyjemy w świecie, jakim żyjemy. Krótko mówiąc, nieobliczalnym oraz nieprzewidywalnym.

Po półgodziny schronienie znalazłam na dzielnicy czerwonych w domu ich przywódcy Drake'a. Przewidywalne to, a jakże banalne, że akurat do niego zgłosiłam się o pomoc. Ale pomyślmy, w jakim innym miejscu w obecnej sytuacji mogłabym być bezpieczniejsza, niż dzielnica gangu, która jest omijana szerokim łukiem przez służby porządkowe, ponieważ za dużo przez nich papierkowej roboty, a ciągle spisywanie raportów z tych samych przestępstw z czasem staję się nużące. 
Zostałam również poinformowana o sytuacji swoich ludzi. Carter wraz z Jay'em, Sophie oraz mocno problematycznym oponentem skryli się w domu najlepszego przyjaciela staruszka na uboczu poza miastem. Shane z Logan'em uciekli do kolegów po fachu. Rigi natomiast udał się do swojego dawnego, nieczynnego już od paru miesięcy warsztatu samochodowego, zabierając ze sobą Enzo. Amir wykorzystał jeszcze swoje niewymarłe do końca kontakty w branży rozrywkowej i zszedł do podziemi klubów nocnych w towarzystwie Senri'ego oraz Tony'ego. 

Zakończyłam właśnie rozmawiać przez telefon, gdy do salonu wszedł zastępca Drake'a z trzema pozostałymi członkami ulicznego gangu.

-Problemy w raju? - rzucił ironicznie w moim kierunku.

-Nie twój zafajdany interes - wstałam nerwowo z kanapy, po czym skierowałam się w stronę kuchni.

-Mój, dopóki przebywasz w naszym towarzystwie i bałamucisz naszego O.G - zbliżył się do mnie.

-Bałamucisz? Ty siebie słyszysz? Dragi ci mózg wyżarły?

Najwidoczniej poruszyłam wrażliwy temat, ponieważ chwilę później rozwścieczony mężczyzna złapał mnie za gardło i z całej siły pchnął na lodówkę. Z każdym ego kolejnym zaciśnięciem kłykciów na mojej szyi - ciężej mi się oddychało.

-Jesteś u nas suko i nie podskakuj, bo takie kurwy biorę na śniadanie - nachylił się nad moim uchem. -Chłopaki chętnie się tobą zajmą - syknął mi na ucho.

-Ale czym ty mi teraz grozisz kolego? - zbliżyłam się do mężczyzny. -Porwanie? Gwałt? Pobicie? Śmierć? - zaśmiałam się. -Myślicie, że mnie obejdzie coś takiego? - przewróciłam oczami. -Panowie, nikt nie ma tak wyjebane na życie, jak ja - rozłożyłam ręce. -Chcesz wojny? Dostaniesz! Ale zapamiętaj, że wasz pseudo gang jest niżej w hierarchii, niż ja - z premedytacją sprzedałam gościowi solidnego kopniaka kolanem wprost w jego klejnoty.

-Suka! - odwinął się, po czym uderzył mnie z pięści w brzuch.

Z bólu odruchowo zgięłam się, łapiąc za bolące miejsce. W tym czasie mężczyzna złapał mnie za włosy. Szarpnął moją głową do tyłu, a następnie z całej gruchnął nią o blat przed nami. 

-Zapamiętam sobie to - ledwo wydukałam, po czym straciłam przytomność.

Gdy ponownie ją odzyskałam, znajdowałam się w pokoju Brooklyn.

Typowy zagracony pokój, jak każdej nastolatki z dużym łóżkiem, mnóstwem plakatów, porozrzucanymi po całym pomieszczeniu ubraniami oraz niezliczoną ilością przeróżnych dupereli niezbędnych do życia walających się dosłownie wszędzie, nawet po podłodze, a w rzeczywistości są to zbędne niepotrzebne do życia pierdoły, zajmujące jedynie przestrzeń życiową.

-Brooklyn? - dostrzegłam siedzącą pod oknem przy biurku postać czytającą coś w laptopie.

-Oo - wstała z krzesła. -W końcu się obudziłaś - podeszła do mnie z uśmiechem na twarzy, po czym usiadła na brzegu łóżka. -Mój brat cię w nocy do mnie przyniósł - odgarnęła z twarzy moje włosy.-Będzie ślad - zachichotała dotykając opatrunku na nosie.

-W nocy? - spytałam zaskoczona. 

-Zgadza się, mamy już ranek -wstała. -Pójdę po niego i przyniosę ci coś do jedzenia - opuściła pokój.

Interesująco zaczyna się mój pobyt tutaj. Cholernie nakurwia mnie łeb. Z oddychaniem też średnio, a nie wspominam już o bólu, jaki mi towarzyszy. A w ogóle gdzie podziały się moje ubrania?
Kiedy tak analizowałam sobie brak mojej garderoby do pokoiku, wróciła szesnastolatka w towarzystwie Drake'a.

-Spokojnie, to ja cię rozbierałam nie mój brat - zaśmiała się pod nosem, stawiając na stoliku obok łóżka kanapkę z serem, pomidorem, sałatą oraz kubek kawy.

O.G. wskazał młodej damie wzrokiem drzwi, co było jednoznaczne z jej wyjściem. Gdy zamknęła za sobą drzwi z drugiej strony, usiadł na brzegu łóżka. Ściągnął bandaż z mojej twarzy, potem prawą ręką podłożył mi pod głowę. Syknęłam z bólu. Nachylił się nade mną, delikatnie rozgarnął włosy i zerknął, jak mniemam na kolejną ranę, lecz tym razem głowy.

-Mocno musiałaś uderzyć głową, o posadzkę upadając, ponieważ rana jest dość spora - zabrał dłoń. -Przeżyjesz, straciłeś dużo krwi. W pierwszym momencie ogromna kałuża czerwonej cieczy zmyliła mnie i już myślałem, że nie żyjesz, ale na szczęście oddychałaś. Powiesz mi, kto się dopuścił tego czynu? Sprawca musi zostać ukarany. Nikt nie będzie podważał decyzji O.G! - głos mężczyzny stał się nieco donośniejszy, ale zaraz znów się uspokoił.

-Przewróciłam się - mrużyłam z  bólu oczy. -Wiesz śliska podłoga i te sprawy - wysiliłam się na sztuczny uśmiech.

-Ta, ta...w dodatku nocna pora...oczywiście - wstał z łóżka. -Mogłem się spodziewać, że nie zostaniesz snitch'em*. Szanuje za milczenie - złapał mnie za rękę. -Ale poinformuj może chociaż, jak będą próbowali cię zabić? - zaśmiałam się, po czym przytaknęłam. -Odpoczywaj wariatko - ucałował mnie w dłoń, a następnie opuścił pomieszczenie, mijając się w progu z wracającą z kuchni z kolejnym śniadaniem dla siebie Brooklyn.

Gdybym poznała go wcześniej i w innych okolicznościach, kto wie? Niestety niedane mi, to było. Obecnie, choć zaskarbił sobie całą moją sympatię, nie mogę obiecać mu nic więcej. Pierwszy raz żałuje, że ktoś z gangu nie jest przysłowiowym zwierzakiem, jak to jest powszechnie uznawane. Drake różni się kolosalnie od innych członków, aż czasem się zastanawiam, czy aby na pewno wychowywał się tutaj i pochodzi z tego samego środowiska co pozostali?

,,Ten wilk rozumie, że do szczęścia nie dąży się poprzez kalkulację. Rozumie, że żadna znacząca relacja nie może się opierać na kontrakcie. Na pierwszym miejscu jest lojalność."

-Mark Rowlands, Filozof i wilk. Czego może nas nauczyć dzikość o miłości, śmierci i szczęściu.

*Snitch - kapuś

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top