Rozdział 23 Naprzód...


Po zakończonym spotkaniu przed domem na ganku zastaliśmy Sophie. Siedziała samotnie z kubkiem ciepłej herbaty w dłoniach. Intensywnie wpatrywała się w rozciągający przed nami las. Odesłałam towarzyszących mi mężczyzn do środka budynku, a sama cichutko dosiadłam się bez słowa do dziewczynki.
Przed dłuższą chwilę podziwiałyśmy morze drzew z zapartym tchem, pogrążone w bezczynności. 

-Kiedyś pewien mądry mężczyzna opowiedział mi legendę o celtyckim raju zwanym Avalon - zaciekawiona szatynka spojrzała na mnie kątem oka. -Mityczna wyspa, Ziemia kobiet, Wyspa Jabłek, lub Wyspa Jabłoni - na której trwa nieustanna wiosna, panuje nienaruszalny pokój, choroby nie mają dostępu do jej brzegów, a ziemia jest tak urodzajna, że szczęśliwcy, którzy dotarli do Avalonu, nie muszą martwić się o jej uprawianie, gdyż sama dostarcza wszystkich potrzebnego pożywienia- Dziewczynka odwróciła się w moim kierunku, a ja z uśmiechem na twarzy kontynuowała swą opowieść. - Avalon również określany jest krainą zmarłych, a ci, którzy zasłużyli, na pośmiertny żywot  wieczny przebywają tam, zażywając rozkoszy stołu i łoża. Legenda mówi, że  właścicielkami wyspy są piękne kobiety, czarodziejki, oczekujące na przybycie bohaterów. Władczynią jest wieszczka przepowiadająca przyszłość, zaś jej mąż jest strażnikiem poruszającym się po morzu rydwanem zaprzęgniętym w potwory. Mieszkańcami wyspy jabłek są przeważnie bogowie, królowie, czy bohaterowie, którzy są nieśmiertelni i wiecznie młodzi - spojrzałam na las. -Spoglądając na zielone płuca ziemi rozpościerające się przed nami, od razu na samą myśl nasuwa mi się ta legenda. Tajemniczy las, który pomimo smutnej panującej aktualnie jesieni, wciąż  pozostaje zielony, kusząc niesamowitą wonią kwiatów - uśmiechnęłam się do Sophie.

-Jak miał na imię ten mężczyzna? - spytała niepewnie.

-Carter - odrzekłam ze spokojem w głosie.

Na dźwięk tego imienia szybko się podniosła. 

-Jeśli chcesz biegnij do niego teraz - puściłam jej oczko. -Myślę, że z chęcią opowie ci ciąg dalszy historii - opanowanym, ciepłym głosem, wciąż delikatnie uśmiechając się do nastolatki, skinieniem głowy zachęciłam ją do działania.

Długo na reakcję nie musiałam czekać. Zafascynowana dziewczynka z zawrotną prędkością pognała do domu w poszukiwaniu naszego osobistego mędrca. 
Wydawać, by się mogło, że nie nadajemy się na wychowanie dziecka i w zupełności nie byłoby to kłamstwem. 
Dom przepełniony złem, niezagojonymi ranami i bestialskimi mieszkańcami, nie jest odpowiednim miejscem dla pokrzywdzonej czternastolatki. Zaś my nie nadajemy się na autorytety. Moi współpracownicy mówią, że sama jestem jeszcze dzieckiem. Zapewne mają rację, ponieważ często przebywając w ich otoczeniu, czuję się zagubiona. Ciężko sterować osobami, które mają większe doświadczenie, niż Ty. 

Wstałam. Odpaliłam papierosa, po czym wolnym krokiem podążyłam w stronę gęstwiny.
Zatrzymałam się na skraju zieleni, delektując chwilą spokoju z papieroskiem w prawej dłoni. 

-Sprytnie - rozpoznałam głos Jay'a, dochodzący zza moich pleców.

Uśmiechnęłam się pod nosem.

-Grunt mieć sposób - puściłam oczko do chłopaka. -Weź Amir'a, Enzo. Ubierzcie, co chcecie, lecz macie mieć zakrytą szyję, dłonie i zamaskowane twarze. Czekajcie na mnie w mercedesie przed domem - zgasiłam papierosa, po czym skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej. -Ja prowadzę - dodałam na odchodne.

Nastał czas prezentów oraz rekrutacji nastał.

Dołączyłam do mężczyzn. Wsiadłam za kierownicę, po czym ruszyliśmy w kierunku hangarów, w których ostatnio mieliśmy interesujące spotkanie. 
Przed wjazdem na teren przewiązałam sobie na twarzy czerwoną bandanę uzyskaną od poprzedniego szefa. 
Nie bez powodu wciąż ją posiadam, a obecny przywódca kazał mi ją zatrzymać oraz nie wstydzić się  z nią obnosić. 
Zabawna historia, ale to opowieść nie na teraz.

Dookoła panował mrok, a ja powoli jechałam coraz bardziej, wgłąb pomieszczenia. Na samym końcu hangaru za wielkimi, drewnianymi skrzyniami pod ścianą stały dwie przesyłki skryte pod białymi płachtami. 

Wysiadłam z pojazdu. Mężczyźni podążyli za mną. Następnie złapałam za jedną z krawędzi narzuty, po czym  sprawnym ruchem ściągnęłam ją. Tę samą czynność powtórzyłam z drugim przykryciem. 
Kiedy wszystko opadło oczom moich towarzyszy ukazały się dwa złote Brabusy 550 Adventure 4x4 ze czarnymi elementami. Niezależnie czy podróżujemy po równym asfalcie, czy planujemy wypad do dżungli, to auto nas nie zawiedzie. Dlatego właśnie postawiłam na ten model. Potrzebujemy mocnych samochodów, które przy pierwszym uderzeniu nie rozsypią się w drobny mak, lecz zmiotą przeciwnika z drogi. Ekstremalnie przerobiony brabus napędzany V8 z prędkością ponad 200 na godzinę przy 3 tonowym obciążeniu oraz rozpędzający się w 6,7 sekundy do setki to całkiem szybka i masywna bestia. Rozdmuchane panele nadwozia, przedni zderzak skrywający sporą wyciągarkę. Dodatkowe wloty na masce karmiące silnik powietrzem plus dodatkowe oświetlenie. Jednak to nie wszystko, ponieważ pod karoserią ukryto wzmocnione zawieszenie, które możemy kontrolować z kabiny pasażera oraz płyty chroniące podwozie przed kamieniami, czy korzeniami. Natomiast cała skorupa tej bestii skrywa luksusowe wnętrze wykonane z wysokogatunkowej  skóry. Znajdziemy tam również kilka bajerów w postaci kilku wyświetlaczy multimedialnych, bądź uchwytów na kubki potrafiący ogrzewać, lub chłodzić dany napój. Jednakże nam na luksusach nie zależy, gdyż dane pojazdy mają służyć nam do pracy, a nie relaksu.

Mężczyźni podejrzliwie obserwowali wszystkie moje ruchy. Natomiast ja otworzyłam w jednym z aut tylne drzwi w celu zaprezentowania dwóch, drewnianych skrzyń spoczywających na tylnych siedzeniach. 

-Pozostałe znajdują się w bagażniku - zamknęłam drzwi. -Drugi brabus zawiera to samo wyposażenie - puściłam oczko do chłopaków.

-Szefowo co to za auta? - spytał zmieszany Enzo.

-Nasze - odparłam bez zastanowienia.

-Jak to? - dopytywał.

-Nie martwcie się, wszystko z nimi w porządku. Opłacone wraz z zawartością, a wyprzedzając wasze kolejne pytanie - to tak, stać nas na nie. Kluczyki w stacyjce. Amir bierz jednego, Enzo drugiego, Jay do mnie i jedziecie za mercedem.

Moi współtowarzysze pośpiesznie wykonali rozkaz.

-Szefowo, skąd masz kasę na te bajery? - zapytał Jay, po wejściu do samochodu.

-Nie o wszystkim muszę wam mówić - odpaliłam silnik, po czym ruszyłam naprzód, a za nami złote  terenówki.

-Zdążyliśmy się o tym przekonać - przytaknął niechętnie Jay.

-To świetnie, bo teraz jedziemy po nowego rekruta - zaśmiałam się, zrywając prawą ręką bandanę z twarzy.

-Rekruta? - powtórzył zaskoczony.

-Owszem - skinęłam głową. - Ale jeszcze o tym nie wie - wyszeptałam rozbawionym głosem pod nosem.

,,Życie jest pełne niespodzianek. Tych dobrych i tych złych, złe się dzieją tylko wtedy, gdy ma się stać coś dobrego i zajmie jego miejsce"


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top