Rozdział 21 Do dzieła

Następnego dnia późnym popołudniem obudził mnie zapach świeżo parzonej kawy oraz przepysznych tostów z awokado, łososiem wędzonym i jajkiem w koszulce. 
Otworzyłam oczy, rozejrzałam się po pokoju. Był pusty, ale na stoliku obok stało śniadanie, które swym kuszącym zapachem zbudziło mnie ze snu.
Z trudem podniosłam się do pozycji siedzącej. Sięgnęłam po filiżankę z cudnie pachnącym trunkiem, po czym wzięłam malutki łyk. W tym samym czasie do pokoju wszedł Jay.

-Jak się czujesz? - stanął przy łóżku w lekkim rozkroku ze skrzyżowanymi na klacie rękoma.

-Obolała, ale szczęśliwa - uśmiechnęłam się delikatnie.

-Sophie pomagała przyrządzać śniadanie - stwierdził.

-Naprawdę?! - zawołałam zaskoczona.

-Sami byliśmy w szoku. Kiedy usłyszała, że nasza szefowa źle się poczuła, uznała nieśmiało, że musimy szybko pomóc wrócić ci do zdrowia - stał nieruchomo.

-Pamiętaj o lekach, zajrzę później pomóc ci zmienić opatrunek, a teraz odpoczywaj - skierował się do wyjścia.

-Dziękuję - wymamrotał coś pod nosem, po czym opuścił pokój.

PERSPEKTYWA JAY'A

Wróciłem na dół do pozostałych, którzy aktualnie krzątali się po kuchni, sprzątając bałagan po śniadaniu. Klapnąłem na stołku przy kuchennym blacie, obserwując w ciszy poczynania przyjaciół.

-Jak tak szefowa? - spytał Enzo.

-Dobrze - odrzekłem krótko, zobojętniałym głosem.

-Nie jesteś zbyt rozmowny - wtrącił swoją uwagę Amir.

-Milczenie jest złotem, mowa srebrem - podsumowałem, opierając ze znudzenia głowę o ladę. 

-Jay?! - skarcił mnie Carter.

-Czego wy ode mnie oczekujecie tak  właściwie? - wstałem podirytowany.

-Wiesz coś i nie mówisz. Nie jesteśmy ślepi, ma z tobą najlepszy kontakt - zbliżył się do mnie 40-latek. 

-Jak z każdym z was - wzruszyłem ramionami.

-Nie - zaprzeczyli. -Tobie na pewno zwierza się częściej. Przyjacielu znam cię dobre kilka lat, nie oszukasz starego drucha - zaśmiał się. -Znasz prawdę, zgadza się? - uniósł brew.

-Wolałbym nie - wyszeptałem sam do siebie pod nosem. -Pytałem, ale milczała. Jednak wiem jedno, nasza szefowo to skończona idiotka. Jak można bez słowa zniknąć, nie informując swojej ekipy. Ja nie wiem, ta baba chyba zapomniała, że jest laską - westchnąłem. -Chuj wie co oni jej zrobili - machnąłem na to ręką, po czym odwróciłem się na pięcie.

-Jay?! - Carter ponownie przywołał mnie do porządku.

-Staruszku - odwróciłem się. - Sam nie masz pewności, do czego tam doszło, a Naya milczy - zadrwiłem z mężczyzny. -Nie zapominajmy, że to jednak dupa - zaśmiałem się, a następnie opuściłem pomieszczenie.

Pozostali również myślą podobnie, ale żaden z nich nie odważy się wypowiedzieć tego na głos. Naya podług nas to dzieciak, ale nie odzywam się, ponieważ widzę w tej dziewczynie trochę siebie za młodu. Tak samo porywcza i chętna do działania. Lecz jeśli stałaby się nam kulą u nogi,  wiadomo, że  nie mogłaby już być naszą szefową. I to są właśnie problemy lasek w tym świecie. Jeśli chcą do czegoś dojść w biznesie, muszą się bardzo pilnować, a nie ukrywajmy, lecz do prostych to nie należy. Zresztą idealny przykład mamy z naszą szefową.
Momentami zastanawiam się, czy ja w ogóle pasuje do tej rodziny.  Przebiegają mi przez głowę myśli, czy by nie rzucić wszystkiego i wyjechać. Przyłączyć się do bardziej doświadczonych, albo najzwyczajniej w świecie zostać wolnym strzelcem. Etat płatnego zabójcy wciąż wolny i czeka, a któż inny najlepiej pasowałby do tej roboty, jeśli nie były komandos?
Mimo wszystko nie mogę tak postąpić. Dużo zawdzięczam Carter'owi i chyba tylko to mnie jeszcze trzyma oraz może ciutkę ta gówniara. Nie wiedzieć czemu, ale mam przeczucie, że bez dobrego ochroniarza za długo nie pożyje w podziemiach.
Paskudna sytuacja.

PERSPEKTYWA NAYI

Ze smakiem zjadłam przygotowane przez moich towarzyszy oraz Sophie śniadanie. Po posiłku chciałam chwilę odpocząć, ale otrzymałam dziwnego SMS-a z nieznanego numeru. Choć jego treść ewidentnie wskazywała, kto jest nadawcą. Oczywiście napisał do mnie nie kto inny jak szef Cripsów. Kolejna groźba pod moim adresem, że mam się zgodzić na rozprowadzenie jego narkotyków, bądź następnym razem zrobią coś dużo gorszego. Nie łatwo będzie zakończyć tę sprawę. Prawdopodobnie skończy się rozlewem krwi, a w tej nierównej walce zwyciężyć muszę ja. Jednak obawiam się, że jeśli zaatakuję O.G. to cała złość gangu oraz jego odłamów skumuluje się na mojej rodzinie.
Eh...z tymi zwierzakami nie warto wchodzić w konszachty.

Zaoferowana telefonem nie zauważyłam, kiedy do pokoju wszedł Jay. Bez pytania wyrwał z dłoni mój telefon, po czym przeczytał na głos wiadomość.

-Wiesz, że nie odpuszczą, póki się nie zgodzimy? - spojrzał na mnie z politowaniem.

-Nie zgodzę się na dragi - odrzekłam stanowczym głosem.

-Świetnie - podszedł bliżej. -Zatem zaczną się łapanki, przemoc, strzelaniny - rozłożył ręce na znak bezsilności.

-Więc co? Mam się zgodzić?! - krzyknęłam oburzona.

-Ty jesteś szefową, kombinuj - usiadł na brzegu łóżka, po czym położył na kołdrze gazy, bandaże oraz maść, by następnie zacząć zmieniać mi opatrunek.

-Ok - z trudem podniosłam się z łóżka. -Szykować się - zamaskowany mężczyzna spojrzał na mnie zaskoczony. -Zamaskować się, uzbroić, wyprowadzić fury z garażu i czekać na mnie w nich! - wydałam rozkaz.

Mężczyzna początkowo próbował ze mną dyskutować, ale koniec końców doszliśmy do wniosku, że nie ma wyjścia i musi się posłuchać. Natomiast ja, nie będę jak słabeusz leżeć non stop. Wiadomo, gdybym odpoczęła troszkę dłużej, byłabym zdolna do większego działania, aktualnie lecę na oparach. Lecz Naya nie poddaję się tak łatwo.

Zadzwoniłam do Cripsa. Za godzinę kazałam mu czekać na siebie w dokach. W miejscu, gdzie dzień wcześniej odbierał transport. I teraz krótka piłka. Biorę te dragi, ale jemu nie będzie się to opłacało, bo tak już to rozegram. Bądź sam się rozmyśli i jeszcze będzie prosił, żebym tylko tego nie chciała. 

Uzbrojeni po zęby, pojechaliśmy na spotkanie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top