Rozdział 14 Wina w parze z karą
Przechadzałam się po willi, rozmyślając nad dalszym życiem.
Szłam długim wyłożonym z desek balkonem na pierwszym, mijając kolejno przeszklone pokoje mężczyzn, czy łazienki. Wędrowałam tak w te i tamtą, pogrążona w swoich przemyśleniach.
Nasz nowy dom znajduje się w lesie, na obrzeżach miasta. Modernistyczna willa posiada 8 sypialni, 4 łazienki, 1 pomieszczenie biurowe. Zaś na parterze mamy duży przestronny salon, prywatny zaszklony basen, duży taras oraz mniejszy tarasik ukryty między pomieszczeniami. Uwielbiam to miejsce, mimo że dookoła znajdują się szyby i każdy wszystko widzi, cudnie pije się tam kawę o poranku. Słońce budzi się ze snu, a ja zasiadam w wygodnym fotelu, na stoliku przede mną stoi filiżanka z dobrym trunkiem, czasem leży również książka, bądź kilka papierów związanych z pracą. Z uśmiechem na twarzy rozglądam się wokół siebie, podziwiając miejsce, w którym się znajduje, a następnie mój wzrok przyciąga niebo.
Willa jest jedno piętrowa, ale z żadnym razie nam to nieszkodni. Miejsca jest, aż ponadto. Przeszklony dół, oraz góra nadają jej charakteru. Idąc w kierunku drzwi wejściowych, dostrzeżemy przód budynku wykonany jakby z szarej blachy falistej. Piętro wykończonej jasno-brązowymi deskami ułożonymi poziomo. Na tyłach parceli posiadamy piękny, ogromny, drewniany taras.
Wyszłam przed dom na papierosa. W międzyczasie dołączyli do mnie pozostali.
-Jakie plany na dziś szefowo? - zapytał Enzo.
-A co chcecie robić? - spytałam obojętnym głosem, zaciągając się przy tym jednocześnie.
-Zemsta? - zasugerował Shane, spoglądając na mnie z zaintrygowaniem.
-Mam im łeb odciąć i zakopać w lesie? - rozejrzałam się po mężczyznach.
-Nudne - na twarzy Senri'ego malował się grymas niezadowolenia.
-Ok - skinęłam głową. -Mogę podrzucić je na najbliższą komendę, pasuje? Mniej nudne mój drogi przyjacielu? - spojrzałam rozbawiona na chłopaka, a on z uśmiechem od ucha do ucha jedynie przytaknął na mój plan. Ewidentnie przypadł mu do gustu.
Uśmiechnęłam się sztucznie, po czym usiadłam na drewnianej podłodze.
-Co jest szefowa? - zapytał zaintrygowany Carter.
-Macie czasem tak, że coś was męczy, ale nie wiecie co? - skinęli głową.
Westchnęłam.
-Chuj w to - wstałam energicznie na równe nogi, podskakując przy tym, a następnie prawie biegiem udałam się do środka budynku w celu przygotowania do zemsty.
Słowo moich członków rodziny jest dla mnie najważniejsze. Jeśli kiedykolwiek dojdzie do jakiegoś spięcia między nami, a inną ekipą, która zapragnie mścić się na nas za wybryk moich chłopaków to rzecz jasna, że pójdę za nimi. Nie ważne kto zaczął, najważniejsze jest dla mnie nich zdanie i nawet jeśli to oni zawinili pierwsi i tak pójdę za nimi. W końcu jestem ich szefową, a dobro mojej rodzinki stawiam na pierwszym miejscu.
-Szefowo? - w drodze do domu, zaczepił mnie Shane.
Spojrzałam na niego pytająco, a on poprosił mnie o rozmowę w cztery oczy.
Odeszliśmy z dala od grupy.
-Mój ojczym - usiadł na brzegu fontanny, spuszczając głowę.
-Pamiętaj, że nie jesteś nikomu nic winien - przysiadłam się. -Nie należysz już do tamtego świata - położyłam dłoń na ramieniu chłopaka. -Masz nowy - posłałam mu delikatny uśmiech.
-Zgadza się, ale tam zostało moja młodsza, przyrodnia siostra. Z bydlakiem, który nie ma żadnych hamulców. Wykończył moją matkę, a wyrzucając mnie z domu pozbawił małej ochrony - zmierzyłam blondyna wzrokiem. -Wiem, że powinienem mieć wyjebane, nie prosić o pomoc, ale chodzi o dziecko. Przysięgam, że to ostatni raz, kiedy mnie takiego widzisz. Gdy doprowadzę tę sprawę do końca, stanę się jeszcze większym skurwielem, którego potrzebujesz posiadać w swoich szeregach.
-Zatem zakończmy to - wstałam. -Lecimy solo? - przytaknął. -Wyprowadź furę i czekaj pod domem, zaraz przyjdę - udałam się do gabinetu.
Trzymałam tam swoje wyposażenie do walki i nie tylko.
Ubrałam czarne bojówki, które połączyłam również z czarnymi workerami na obcasie. Do tego hebanowa bluzka, skórzana, krótka kurtka z ćwiekami oraz ozdobną czaszką na plecach. By nie zostawić nigdzie swoich odcisków palców, ubrałam skórzane rękawiczki także z ćwiekami, by dobrze komponowały się ramoneską. W kaburze na udzie skrywał się złoty nóż z grawerowaną rękojeścią ,,The Legends". Przy pasku od spodni pod skórą w kaburze krył się złoty deagle. Natomiast w kaburach na szelkach mieściły się dwie awaryjne beretty.
Cały strój dopełniłam czarną zakrywającą twarz oraz szyję z szarym nadrukiem czaszki. Oczy ukryłam pod okularami przeciwsłonecznymi. Zaś na związane w niski kucyk włosy założyłam ciemną, czapkę z daszkiem.
Dołączyłam do Shane'a.
Po godzinie jazdy dotarliśmy na Bronx.
Jadąc tamtejszymi ulicami autem za 150 tysięcy dolarów, dość mocno przyciągaliśmy uwagę gapiów. Czuliśmy się nieswojo w tamtym momencie.
Zatrzymaliśmy się pod brudnym, śmierdzącym budynkiem.
Dosłownie śmierdzącym - resztki gnijącego jedzenia porozrzucane na ulicy, osikane kąty łącznie z otwartymi drzwi klatki schodowej oraz unoszący się w powietrzu fetor stęchlizny. Jeszcze chwila, a zwróciłabym lunch. Lecz wtedy wymiana maski gwarantowana.
Po wyjściu z auta wzrokiem zmierzyło nas kilku czarnoskórych mężczyzn. Jednakże żaden z nich nie odważył się zabrać głosu. W sumie troszkę się nie dziwię, widząc tak uzbrojone osoby, z czego jedną zamaskowaną. Oni już wiedzą, że taki widok nie wiążę się z niczym dobrym, a w czyjeś porachunki mieszać się nie opłaca. Więcej strat, niż zysków.
Schodami weszliśmy na drugie piętro. Shane sam udał się do drewnianych drzwi o numerze 13 na końcu korytarza. Chcieliśmy zachować element zaskoczenia, a może raczej zabawić się troszkę kosztem naiwnego ojczyma.
Oparłam się plecami o ścianę, skrzyżowałam na piersi ręce i czekałam.
PERSPEKTYWA SHANE'A
Po wejściu do mieszkania zaatakowała mnie woń spalenizny oraz dziwny, niezidentyfikowany smród. W pomieszczeniu panował zaduch, dym papierosowy i nie tylko unosił się w powietrzu, a raczej stał w miejscu.
Żółte, brudne, odrapane z farby ściany, zarzygana podłoga. W kuchni pełno butelek oraz puszek po browarach walających się na ziemi. W zlewie pozostawiona sterta nieumytych talerzy z niedojedzonymi resztkami, nad którymi gromadziły się stada much. Natomiast w salonie na kanapie najebany w trzy dupy ojczulek wraz ze swoim koleżką.
-E wstawaj! - kopnąłem w oparcie.
-Co jest kurwa?! - ledwo wydukał.
-Gdzie Sophie? - rozejrzałem się dookoła.
-Co ty tu robisz?! - zerwał się na równe nogi. -Wypierdalaj stąd, nie masz tu wstępu - podszedł chwiejnym krokiem do mnie, po czym chciał mnie uderzyć. Lecz zdążyłem zareagować, złapać go za rękę i odepchnąć. Mężczyzna wpadł w drewniany stolik za swoimi plecami.
W pośpiechu wbiegłem do pokoju dziewczynki z nadzieją zastania jej tam. Na szczęście udało mi się, ale widok, który tam zastałem, na zawsze pozostanie w mej pamięci.
Rozwiązałem więzy, którymi została przykuta do łóżka. Roztrzęsionej, przerażonej moim dotykiem siostrze, zdjął przepaskę z przekrwionych od płaczu oczu oraz taśmę z drobnych, przesuszonych usteczek. Na mój widok ewidentnie kamień spadł jej z serca. Choć tego nie okazywała, dało się wyczytać z jej spojrzenia.
-Nie bój się, wróciłem po ciebie - odgarnąłem nieuczesane włosy ze ślicznej niegdyś nieskazitelnej buźki, po czym delikatnie wziąłem Sophie na ręce i wyniosłem z pokoju.
W salonie naprzeciw wyszedł mi ojczym, który w międzyczasie zdążył wygrzebać się z pozostałości drewnianego stolika za jego plecami. Dostrzegłem również, że zniknął jego przyjaciel, a to znaczy, że łatwo się nie poddadzą oraz trzeba być czujnym. Nigdy nie wiadomo, co może się wydarzyć w danym momencie. Życie potrafi w ciągu sekundy obrócić się o 180 stopni, czego doświadczyliśmy nie jeden raz podczas swojego żywota.
-Zostaw ją! - rozbił szklaną butelkę, a następnie zaczął wymachiwać przede mną tulipanem. Jakby miało to zrobić na mnie jakieś większe wrażenie.
-Spróbuj kurwa, a będą zdrapywać twój mózg ze ścian! - w progu dostrzegłem szefową mierzącą z pistoletów do dwójki mężczyzn. Gdyby nie Naya chłop za mną, zapewne już dawno wbiłby mi kosę, którą tak usilnie dzierżył w dłoni.
-Co to za suka?! - splunął kobiecie pod nogi.
Brunetka spojrzała z pogardą, po czym rzuciła kolejną groźbę w kierunku ojczulka. Chwilę wcześniej pozbawiła go, jego wspólnika tłumacząc się tym, że nie mogła się doczekać, aż wypróbuje nowy tłumik. Przerażony facet natychmiast wypuścił z dłoni szklane narzędzie, a następnie rozsiadł się na kanapie, jakby wcześniej nic się nie wydarzyło. Zmierzył wzrokiem szefową, mnie, a na końcu jego lubieżny wzrok spoczął na mojej siostrze.
-W sumie, jak chcesz to bierz tę szmatę - założył nogę na nogę. -Pożytek z kurwy marny! Gotować, sprzątać nie potrafi, zarobek z niej żaden, w dodatku jebana kłoda - zaśmiał się w głos, czułem, jak buzuje we mnie krew.
Odstawiłem Sophie na ziemię. Naya objęła ją ramieniem pomagając utrzymać dziewczynie równowagę.
-Biłeś ją, bo nie chciała dla ciebie zarabiać! I gwałciłeś, bo taki miałeś kaprys! Ona ma kurwa, jebane 14 lat! A ty zaraz przekonasz się, że diabeł istnieje naprawdę - ostatnie zdanie wypowiedziałem ze stoickim spokojem, ale z nikczemnym uśmiechem na twarzy.
Naya obróciła w dłoni pistolet, po czym wyciągnęłam w moim kierunku rękę z nim.
Chwyciłem za rękojeść i odebrałem od niej.
Wyprowadziła z mieszkania młodą, gdy odwróciły się tyłem, wymierzyłem broń w głowę ojczyma. Tuż między oczy, idealnie w sam środeczek.
PERSPEKTYWA NAYI
Wspólnie z szatyneczką opuściłam przyszłe miejsce zbrodni. Nachyliłam się nad nią, niby zagadując, by zakryć jej uszyka.
Po chwili usłyszałam dźwięk wystrzału broni.
Po tym czasie Shane dołączył do nas.
Wziął Sophie ponownie na ręce, a ja przykryłam bosą i półnagą dziewczynkę swoją kurtką.
Opuszczając budynek przed wejściem na nasz widok trójka mężczyzn palących papierosy, których zresztą spotkaliśmy już wcześniej, skinęłam ledwo zauważalnie do nas głową. Najwidoczniej koszmar nastolatki trwał od dawna i nikomu nie był obcy.
Dziś jednak dzięki kochającemu bratu, zakończył się raz na zawsze.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top