Rozdział 12 Sojusz zerwany
Kilka miesięcy później
PERSPEKTYWA ENZO
-Dlaczego tak nie trawisz młodego? - spytałem Jay'a.
-Bo nie - odrzekł nerwowo.
-Nawet robotę na gaił - spojrzałem na przyjaciela.
-Mam mu być wdzięczny?! - syknął przez zęby, przyciskając mocniej głowę oponenta do ziemi.
Przez kilka miesięcy sporo się zmieniło. Szefowa nabrała większej pewności siebie, Senri wyzdrowiał oraz podał nam kilka interesujących dla nas adresów, zaś w Jay'u zwiększył się poziom agresji. Na chwilę obecną bez kija nie podchodź.
-Zapierdalaj po pieniądze, albo zaraz rozpierdolę łeb twojego koleżki o te jebane płytki! - krzyknął do mężczyzny pod ścianą, który w pośpiechu pobiegł do pomieszczenia obok.
-Spokojnie przyjacielu - zaśmiałem się pod nosem.
-Powiedziałbym ci coś, ale się zamknę - strzelił w ścianę w celu pogonienia ofiary.
PERSPEKTYWA NAYI
Kilka godzin później Enzo przyniósł mi torbę pełną pieniędzy. Panowie spisali się perfekcyjnie, a Senri jak się okazało, nie oszukał nas i nie wystawił. Jednakże zaniepokoiło mnie, że wraca w pojedynkę. Gdzie zgubił swojego towarzysza?
-A Jay? - rozejrzałam się dokładnie po pomieszczeniu, lecz nie odnalazłam go wzrokiem nigdzie w pobliżu.
-Opuścił zdenerwowany budynek. Myślałem, że tutaj przyjedzie, ale okazało się inaczej.
-W jakim kierunku się udał? - zbliżyłam się do mężczyzny.
-W stronę Brooklynu - odrzekł niepewnie.
-Kurwa! -w pośpiechu pobiegłam do sypialni.
Spod łóżka wyciągnęłam mój nowy nabytek w postaci shotgun'a, po czym biegiem popędziłam do samochodu. Jeśli Jay w pojedynkę, nocą udał się na najniebezpieczniejszą dzielnicę, na której królują uliczne gangi, to nie wróży to nic dobrego.
Uważałam ostatnimi czasy jego zmianę, niestety nie wiem, czym jest spowodowana oraz jakbym mogła mu pomóc, gdyż nie rozmawia ze mną. Z tego względu pozostaje mi go tylko chronić przed błędami, jakie popełnia.
Choć przez ostatnie kilka miesięcy nasze stosunki w Bloods'ami były dobre, tak teraz się popsuły. Nie informowałam o tym Tony'ego, ponieważ ta papla nie zachowałaby tego w tajemnicy, a ja nie chciałabym reszta, musiała się martwić. Tym bardziej możliwe, że to z mojej winy rozpadł się nasz sojusz. Lecz jak na szefową przystało, przecież nie można przyznać się do błędu rzecz jasna...Ba, nawet nie zamierzam.
Wiedziałam, gdzie mają kryjówkę, zatem nie problemem było dla mnie odnalezienie starego hangaru na skraju ich granicy dzielnicy.
Wpadłam do środka z bronią w ręku, oddając strzał ostrzegawczy z pompy w powietrze. Tynk z sufitu lekko osunął się na ziemię, a moi przeciwnicy w popłochu wybiegli mi na przywitanie.
-Czego tu szukasz?! - krzyknął w moim kierunku przywódca czerwonej bandy.
-Macie mojego człowieka, a ja nie pozwolę, by uszło wam to płazem - wymierzyłam broń w mężczyznę, lecz ten na mój gest zaśmiał się w głos.
Początkowo nie wiedziałam o co chodzi, lecz gdy poczułam zimną lufę przytkniętą od tyłu do mojej głowy, już wiedziałam.
Niechętnie oddałam shotgun'a. Niestety mieli lepsze argumenty, niż ja. Przyznam szczerze, że nie spodziewałam się takiego obrotu spraw, choć było to bardzo prawdopodobne.
Jeden z członek gangu podniósł z ziemi moją broń, po czym zaniósł ją do osobnego pomieszczenia nieopodal drzwi wyjściowych. W drodze powrotnej postaram się ją odzyskać.
Zostałam zaprowadzona do pomieszczenia, w którym przetrzymywali Jay'a.
Po przekroczeniu progu ujrzałam przywiązanego do krzesła, zakrwawionego, ze spuszczoną głową przyjaciela. Jak mniemam, próbowali go torturować w celu pozyskania od niego cennych informacji. Jednakże nie wiedzą, że ten zamaskowany szaleniec to były komandos, którego nie tak łatwo zmusić do mówienia.
-Jay w porządku? - chciałam podejść do znajomego, ale poczułam na swoim ramieniu ciężką męską dłoń, która mnie zahamowała.
-Szefowa? - ledwo wydukał zaskoczonym głosem.
-Szefowa? Interesujące. Myślałem, że złapaliśmy jakiegoś frajera, a to twój człowiek, zatem każę go zabić za to, co uczyniłaś, ale wpierw coś mu pokaże - zaśmiał się złowieszczo, po czym podszedł do mnie.
Delikatnie obiłam wtedy tego chłopa, a ten wciąż będzie to wypominał i się mścił. W dodatku zasłużył sobie, a że potem kopnęło mu się w kalendarz to już nie moja wina.
-Na kolana suko! - krzyknął, a jego głos rozbrzmiał, po całym pomieszczeniu.
-Chyba śnisz - splunęłam mu w twarz. Ewidentnie nie spodobało mu się moje zachowanie, ponieważ chwilę potem przyjęłam mocny cios na mój policzek.
Odruchowo odwróciłam się w stronę Jay'a, któremu przy głowie trzymano wymierzoną broń.
-Jak mówię na kolana ździro to na kolana - rękojęscią od glocka rozciął mój prawy łuk brwiowy, upadłam, a następnie przyjęłam silnego kopniaka na brzuch.
-Ze mną się nie dyskutuje! - złapał mnie za włosy, po czym siłą uniósł do góry.
-A teraz udowodnimy twojemu przydupasowi, że jego szefowa to zwykła szmata -nie wypuszczając mnie z uścisku, drugą ręką powoli zaczął odpinać pasek od spodni.
-Ze mną też się nie dyskutuje - wyciągnęłam niewielkich rozmiarów nóż z buta, po czym wbiłam go idealnie w przyrodzenie mężczyzny.
-I skończą się nocne schadzki - zaśmiałam się na głos, a następnie z dłoni przerażonego bloods'a wyrwałam pistolet, za pomocą którego obaliłam chłopa obok Jay'a.
Większość przydupasów ruszyła szefuńciowi na ratunek, a ja wykorzystałam sytuację na wydostanie zamaskowanego komandosa na zewnątrz. Teoretycznie trochę inny plan miała, ale muszę przyznać, że to wyszło jeszcze lepiej, niż pierwotny cel. Dla pozbawienia wielkiego przywódcy gangu jego klejnotów warto było dać sobie obić buźkę, choć z łatwością byłam w stanie się przed nim obronić. Jednakże zgrywanie zakłopotane, przerażonej dziewczynki czasem lepiej się opłaca, zresztą przekonaliście się dzisiaj o tym razem ze mną. Raz na jakiś czas warto poudawać przygłupią osobę haha...
Pół godziny później podczas drogi powrotnej samochodem
-Zaimponowałaś mi szefowo - wzrok Jay'a skupił się na mojej osobie.
-Chciałam ich rozstrzelać, ale kiedy kazał paść mi na kolana, przejrzałam go, uznałam, że to będzie lepszy fun - wyszczerzyłam się sama do siebie.
-O rozmnażaniu może pomarzyć - przyjaciel rzucił uszczypliwą uwagę.
-Tylko rozmnażaniu? Koniec z dupeczkami - zaśmialiśmy się w głos.
Bo czasem dla niektórych warto zaryzykować. Wbiegnięcie samej wprost do paszczy lwa nie było mądrym posunięciem, ale jedynym słusznym. Nie mogłam porzucić swojej rodziny na pastwę losu i tak bez walki oddać go tym dzikusom.
Dla każdego z nich gotowa jestem poświęcić swoje życie.
Dla każdego prawdziwego szefa, jego ludzie powinni być najważniejszymi.
Na pierwszym miejscu ekipa, na drugim rodzina.
Ekipa, która jest Twoją rodziną.
Zatem co z prawdziwą rodziną? Dziećmi, mężem, bądź żoną? Zabawy w dom schodzą na dalsze plany, a najlepiej jakby wcale ich nie było.
Ktoś zapyta czemu tak? - Odpowiedź jest prosta - Ludzie, z którymi spędzasz całe życie, pracujesz z nimi, mieszkasz, oglądasz na co dzień, wspólnie popełniacie grzeszne czyny oraz wspólnie się przed nimi bronicie. Oni znają Cię lepiej, niż kto inny. Oni powierzyli Ci swoje życie. Oni obdarzyli Cię zaufanie, choć nie musieli. Dla nich jesteś najważniejszą i najistotniejszą osobą w ich życiu, na której polegają. A w trudnych momentach liczą na Twoje wsparcie i pomoc, którą zawsze otrzymają. Gdyż masz wobec nich zobowiązania. Oni ofiarowali Ci siebie, zaś ty ofiarujesz im siebie. Zobowiązujesz się być dla nich dzień i noc. Zapewnić odpowiednie wygody, luksusy, lepszą przyszłość.
Gdy Cię potrzebują, rzucasz wszystko i pędzisz na złamanie karku do swojej rodziny. Nie ważne, z kim aktualnie przybywasz, lub gdzie. Możesz właśnie spędzać namiętną noc z Bradem Pittem, albo Angeliną Jolie. Gówno nas to obchodzi, bo Twoi ludzie mają być dla Ciebie NAJWAŻNIEJSI! Jeśli nie są, to gówno, nie szef z Ciebie!
Ps. Spokojnie, shotgun również wrócił do prawowitego właściciela :D
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top