08
Hayat.
- jesteś pewna, że chcesz zostać sama?
Zapytał Henry przy śniadaniu. Zdecydowałam, że sobie poradzę. Nie potrzebuję ochrony czy całodobowej niani. Mam psy, sama też potrafię się bronić i o siebie zadbać. A nie wiem jak rozwinie się "znajomość" z Flavio. Wolałabym nie wzbudzać podejrzeń, gdyby przypadkiem mnie odwiedził.
Podejrzewam, że już uruchomił kontakty by dowiedzieć się kim jestem i czego chce. Wszędzie widnieje jako Sofia Baroni. Nie do końca skłamałam. Sofia to moje drugie imię, Baroni nazwisko mojego świętej pamięci wuja który gówno miał wspólnego z mafią więc też nikt go nie znał. Posiadłość też kiedyś należała do niego. Po jego śmierci postanowiłam to wykorzystać. Nie miał rodziny więc nie miał komu tego zostawić, wykupiłam wszystko, razem z jego firmą i oto jestem.
- Henry, potrafię o siebie zadbać, poza tym nie będę sama.
Dopiłam kawę i wskazujący palec skierowałam na piątkę dobermanów które kręciły się po jadalni i obserwowały wszystko dookoła.
Widziałam, że mężczyzna nie był zadowolony z mojego pomysłu, w sumie się nie dziwiłam. Prawie zawsze byliśmy razem od śmierci moich rodziców.
Przeniosłam wzrok na Dallo który nic nie mówił. Wzruszył tylko ramionami, wiedział, że i tak nie wygra skoro coś postanowiłam.
- będzie gosposia, sprzątaczka i ogrodnik przyjdzie od czasu do czasu, akurat ta trójka doniesie wam szybciej co się dzieje niż ja zdążę mrugnąć.
Zaśmiałam się cicho i wstałam od stołu. To prawda, oni pracowali jeszcze u moich rodziców. Znają mnie od małego, czy to było bezpieczne? Uważam, że nie do końca ale ufałam im i nie miałabym sumienia by się ich pozbyć. Poza tym wiedziałam, że gdyby coś się działo, a ja nie miałabym jak - od razu poinformują Diego lub Henrego.
- dobrze, jeszcze dziś się wyniesiemy do centrum.
Zadecydował Diego. Wiedział, że Henry tak szybko się nie zgodzi, ale cóż.. nie mieli innego wyjścia.
Zagwizdałam i cała piątka znalazła się koło mnie.
- pojedziemy trochę pobiegać.
***
Pojechałam na najbardziej oddaloną i najmniej zaludnioną plażę. Zaparkowałam, wyszłam z samochodu, wypusciłam psy. Plaża była pusta, mało kto wie o istnieniu tego miejsca. Wzięłam głęboki oddech, lubiłam zapach morza. Spojrzałam na siedzenie na którym leżał pistolet.
Czysto teoretycznie powinnam go wziąć na wszelki wypadek. W praktyce co może mi się stać? Przecież poszłam pobiegać.
Schowałam spluwę do schowka, w razie gdyby ktoś miał jednak w planach też odwiedzić tą plażę i zerknąć przez szybę samochodu.
Zamknęłam auto, ruszyłam piaskiem w stronę brzegu. Odchyliłam głowę do tyłu, uśmiechnęłam się delikatnie. Przez chwilę poczułam się wolna i zupełnie normalna. Ale wcale tak nie było.
Związałam włosy w wysokiego kucyka i ubrana w sportowy strój ruszyłam przed siebie, a dobermany za mną. Fakt, mogły się wybiegać w ogrodzie, ale musiałam się wyrwać. Miałam dość słuchania Henrego, że to co robię jest nieodpowiedzialne, że przecież plan był inny. Przecież doskonale o tym wiedziałam, nie musiał mi tego mówić. Zaczął już w nocy gdy wróciliśmy z Diego i Henry dopatrzył się śladów palcy na mojej szyi.
Na samo wspomnienie wzroku, dotyku Rossetti robiło mi się gorąco. Zatrzymałam się gwałtownie i wzięłam głęboki oddech. Chwyciłam się obiema dłońmi za szyję i rozmasowałam, dokładnie tak jak poprzedniego wieczoru. Miałam wrażenie, że znów jego palce zaciskają się na mojej krtani. A przecież sam wzrok włocha zapiera dech w piersiach.
Gdy doszłam do siebie ruszyłam dalej. Plaża ciągnęła się wzdłuż niewielkiego klifu na którym stał jak sądziłam opuszczony dom. Od dołu nie wyglądał jakby ktoś tam mieszkał, nie był zadbany. Spojrzałam na zegarek, biegałam już dobrą godzinę. Jeszcze będę musiała wrócić.
Zatrzymałam się, napiłam wody i rozejrzałam dookoła. Psy zamiast odpocząć zaczęły się rozglądać, pociągały nosami jakby coś wyczuły, zaczęły krążyć koło moich nóg. Zmarszczyłam czoło, przecież jesteśmy sami. Nigdy bez powodu się tak nie zachowują.
Usłyszałam najpierw krzyk, później błagania, a następnie strzał.
Ja pierdole! Naprawdę nie mogli poczekać chociaż pół godziny aż będę w drodze powrotnej do samochodu?!
Na chuj mi to było!
Przykucnęłam chcąc objąć piątkę bydlaków i ich nieco uspokoić. Toto wpatrywał się w prowizoryczne schody które prowadziły na klif, a ten do opuszczonego domu, który prawdopodobnie był właśnie miejscem zbrodni.
- Zostań.
Powiedziałam twardo i pogładziłam go po karku. W dupie miał mój rozkaz. Rzucił się w stronę schodów i zaczął biec do góry.
- kurwa!
Krzyknęłam wściekła. Toto czasami się nie słuchał ale nigdy nie odpierdał aż takich cyrków.
Jak zajebią mi psa, ja zajebie ich.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top