02
Flavio.
Rzym.
2020 rok.
Wszedłem do sypialni ojca gdzie ten leżał na łóżku. Chorował, miał raka który zżerał go od środka, jego dni były policzone. Wiedział, że niewiele mu zostało, zabronił podłączania kroplówek czy podawania chemii która i tak nic nie pomagała. Chciał być świadomy swoich ostatnich dni.
- usiądź synu.
Powiedział spokojnie i zakaszlał w chusteczkę plując krwią. Zająłem miejsce na fotelu przy jego łóżku i spojrzałem na jego twarz. Wyglądał okropnie, ale nie mogłem się dziwić ani go winić za nic. Starszy mężczyzna wyciągnął teczkę z szafki nocnej i mi podał. Uniosłem pytająco brew ku górze i dopiero po chwili otworzyłem czarna teczkę, wzrokiem skanując jej zawartość.
Byłem pieprzonym Donem, myślałem, że wiem o wszystkim.
- Szukam jej siedem lat, zapadła się pod ziemię, musisz ją znaleźć. Kiedyś obiecałem Berardi, że się nią zajmę gdy coś im się stanie. Nie dotrzymam obietnicy, dlatego proszę o to Ciebie, znajdź ją i się nią zaopiekuj.
Wpatrywałem się oniemiały w zawartość teczki. Hayat Berardi, urodzona 24 sierpnia 1997, mieszkała w Turcji. Było zdjęcie. Jedno jedyne, dziewczynki. Tak, dziecka. Jak miałem ją znaleźć, mogło się zmienić wszystko, jej wygląd, rysy twarzy. W końcu była już kobietą, a nie dzieckiem. Na zdjęciu może miała z pięć lat. Widziałem już ją kiedyś.
- Pamiętam ją.
Powiedziałem bardziej do siebie niż do niego. Przejechałem kciukiem po zdjęciu. Pamiętam jak pierwszy raz poleciałem z ojcem do Turcji. Miałem wtedy czternaście lat, ona z cztery, może pięć. Wbiegła do gabinetu z psem. Z pieprzonym szczeniakiem i cieszyła się jakby dostała gwiazdkę z nieba. Usmiechnąłem się pod nosem na samo wspomnienie. Przeniosłem wzrok na ojca, a w jego oczach zobaczyłem nadzieję.
- Zgoda.
***
Tydzień później zmarł. A ja wiedziałem, że znajdę ją nawet jeśli będę miał jej szukać do usranej śmierci.
2023 rok.
- pobrudziłeś mi koszule Ben.
Powiedziałem poirytowany, odłożyłem obcęgi na stół i spojrzałem na pobitego mężczyznę w średnim wieku. Oh, i był bez dwóch palców.
- nie ujebałem Ci całej ręki, bo w końcu musisz jakoś zarobić te pieniądze żeby je oddać.
Wzruszyłem ramionami, wsunąłem papierosa między usta i pochyliłem się w stronę dłużnika.
- powinieneś być mi wdzięczny.
Usmiechnąłem się i wyprostowałem. Kiwnąłem głową do moich dwóch ludzi którzy stali przy drzwiach.
- doprowadźcie go do porządku.
Skierowałem palec wskazujący w kierunku pobitego.
- masz dwa tygodnie.
Odwróciłem się na pięcie i ruszyłem w stronę drzwi. Zignorowałem jego krzyki, że nie da rady uzbierać tyle pieniędzy w tak krótkim czasie. Wiedziałem o tym i szczerze miałem to w dupie. Mógł się nie zaciągać, sam do mnie przyszedł prosić o pożyczkę, a przecież wiedział jak to się skończy gdy nie odda. Wyszedłem z magazynu, dopaliłem papierosa i wyciągnąłem telefon z kieszeni. Wybrałem numer Dario i nacisnąłem zieloną słuchawkę. Odebrał po trzech sygnałach.
- macie coś?
Zapytałem od razu, w odpowiedzi najpierw dostałem westchnienie, dopiero po chwili się odezwał.
- Flavio, nie ma nic. Nikt nie wie o jej istnieniu. Zajmujemy się tym już trzy lata, twój ojciec szukał jej siedem. Nie uważasz, że w przeciągu dziesięciu lat mogło się dużo wydarzyć?
Otworzyłem samochód i wsiadłem na miejsce kierowcy. Obiecałem, nie odpuszczę. Przecież musiała gdzieś być. Uruchomiłem już wszystkie kontakty, ba, nawet sprawdziłem wszystkie burdele. Zapadła się pod ziemię.
- szukajcie dalej.
Rozłączyłem się, rzuciłem telefon na miejsce pasażera i ruszyłem z piskiem opon. Potrzebowałem prysznica.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top