seven
- Kochanie, jestem w domu! - zawołał Michael, kiedy wszedł do sklepu 10 minut przed zamknięciem
- Nie jestem twoim „kochaniem", a to nie jest twój „dom" – odpowiedział Luke.
Układał ołówki na innych ołówkach na kasie, starając się sprawić, by balansowały. Zmiana naprawdę mu się dłużyła, Michael był dopiero drugim klientem.
Mike wzruszył ramionami.
- Byłem blisko. - Udał się na tył sklepu, rozglądając się po alejkach. - Gdzie są markery Copics?
- Rząd dwunasty - westchnął Luke. Kochał swoją pracę, ale jednocześnie jej nienawidził. Pchnął stołek bliżej kasy i ziewnął. Odepchnął wieżę ołówków, wkładając je z powrotem do kubka.
- Potrzebujesz jakiś prowiant, póki tu jestem? - To było autentyczne pytanie.
Luke się zarumienił, nigdy nie prosił o pomoc. Nawet jako dziecko z trzema połamanymi palcami i łzami w oczach, wyszeptał "czuję się dobrze".
- Nie, nie, jest porządku. To wszystko na dzisiaj? - Wyprostował się na krześle, wskazując na trzy opakowania markerów.
- Tak. Mam dziś wystawę, naprawdę dużą.
Blondyn starał się nie przewrócić oczami, kiedy zarozumiały Michael wrócił do siebie.
- Brawo - powiedział.
- Dzięki. Ta galeria dobrze płaci. Moje nazwisko jest na samym szczycie. Czy to nie jest niesamowite?
- Słuchaj, wiem, że jesteś z siebie dumny. Brawo ty. Ale naprawdę mnie to nie obchodzi. Zabierz swoją sztukę współczesną z mojego trawnika. - Luke spakował jego zakupy bez patrzenia na młodszego chłopaka.
Michael podał mu kartę kredytową z uśmiechem.
- Twoja nienawiść do sztuki współczesnej jest naprawdę zabawna. Kocham to.
- Przestań mnie irytować. Wynocha z mojego sklepu. - Luke wstał i podał Michaelowi plastikową torbę. Wsunął stołek pod ladę i wyłączył maszynę. Nikt nie przyjdzie w przeciągu pięciu minut, które zostały do zamknięcia. Nikt.
- No nie wiem, mam trochę czasu na mówienie o głębokiej, psychologicznej walce, jaką sztuka współczesna wydaje się być. - Michael oparł się o blat, a jego ciemne oczy spoglądały na Luke'a, chodzącego po alejkach i sprzątającego na następną zmianę jutro rano.
- To nie jest głęboka walka psychologiczna, to jest cholerna prosta linia – wypluł Luke. Krążył po sklepie, dzwoniąc kluczami w ręku. Drzwi na zaplecze zostawił otwarte, by słyszeć Michaela - zakładając, że zamierza mówić. Luke chwycił swoją torbę i wyłączył światło.
- Nie wiem, nie sądzę, że wyglądasz na głębokiego - dokuczał Michael. Choć Mike rządził praktycznie całym współczesnym światem, wiedział, że to niedorzeczne. Mógł wyskoczyć z idiotycznym pomysłem i sprzedać go za dziesięć tysięcy.
Luke przewrócił oczami, kiedy zaczął gasić światła.
- Przykładasz różowy pędzel do płótna i nazywasz to swoją walką z samym sobą. Dostajesz pozytywne recenzje i artykuły napisane o czymś, przy czym słabo się starałeś.
- Czy ty w ogóle patrzyłeś na moją sztukę? - Jego ton zmienił się z drażniącego na poważny. Michael przekręcił torbę w ręku, kiedy zaczął iść za Lukiem.
- Oczywiście, że tak, chciałem zobaczyć, czy jesteś taki wielki, na jakiego się kreujesz - zareagował ostro Luke. Zamknął i zakluczył drzwi frontowe. Odwrócił się w stronę Michaela. Połowa jego twarzy była oświetlona przez latarnię, wyglądał jak anioł.
- Czy... Naprawdę ci się nie podoba?
Luke spojrzał na Michaela. Brak pewności siebie przemykał po jego twarzy jak reflektory na scenie.
- To znaczy, nie nienawidzę jej. Myślałem, że jest świetna, Mike, ale możesz robić znacznie więcej. Masz w sobie tyle życia, tyle do pokazania, a marnujesz je na to.
Michael spojrzał na swoje stopy, otarł rozerwanym butem drugi i skinął głową.
- Ej, nie sprawiaj, że będę czuł się źle. - Luke położył dłoń na ramieniu Michaela, opierając ją delikatnie na karku. Jego długie palce dotknęły lekko farbowanych włosów. - Daleko zajdziesz, dzieciaku. Nie wpasowuj się w normę, bądź sobą. Rób swoje. Przestań próbować być jak każdy inny.
Michael kiwnął głową. Jego oczy już się nie świeciły, były szkliste i smutne.
- Powinienem iść. Do zobaczenia w przyszłym tygodniu czy coś. - Odwrócił się plecami, pozwalając ręce Luke'a opaść do jego boku.
- Hej, czekaj! - zawołał Luke, działał szybko, by nadrobić zaległości. - Kiedy ta wystawa? Przyjdę.
Mike pociągnął nosem i uśmiechnął się. Spojrzał na Luke'a, jego oczy znów były pełne nadziei.
- Wyślę Ci wszystkie szczegóły dzisiaj wieczorem.
Luke lubił mieć coś, na co z niecierpliwością czekał. Dzisiejszy wieczór.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top