nine

Luke miał ramiona owinięte wokół Michaela. Jego lewa ręka była wyciągnięta, pozwalając Michaelowi spać spokojnie na jego przedramieniu. Luke czuł ślinę skapującą po jego skórze, ale starał się o tym nie myśleć.

Jego prawa ręka dotykała zgiętych nóg Mike'a, jego zimne palce muskały skórę od kolan do ubranych ud, w górę i w dół. Lubił dotykać Michaela, ale nie był zakochany.

Stoczył się z łóżka, jego zimne stopy dotknęły doskonale wypolerowanej podłogi. Było zupełnie inaczej, niż budzenie się we własnym łóżku. Luke wstał, sięgając po szorty. Podniósł gładki materiał kciukiem i palcem wskazującym, szybko unosząc go do nosa. To na pewno nie pachniało dobrze, ale też nie na tyle źle, żeby Luke ich nie założył.

Wsunął szorty, zawiązują mocno sznurek wokół jego chudych bioder. Podłoga skrzypiała przy każdym jego kroku, kiedy szedł przez przestronną sypialnię. Zamknął za sobą drzwi, pociągając za klamkę i przesuwając ją w dół.

Mieszkanie było ciche, a Luke nie znał drogi. Chciał dostać się do studia, musiał zobaczyć ten pokój jeszcze raz. Czuł, jakby nic złego nie mogło się w nim nigdy wydarzyć. To była inna planeta, inny wszechświat, układ słoneczny tego pokoju. Luke czuł się tak daleko od Ziemi, kiedy siedział na tej poplamionej farbą podłodze.

Dotarł do kilku drzwi, znalazł biuro, łazienkę, pokój gościnny. Zostały drzwi po lewej stronie, najbliżej otwartej przestrzeni, którą nazywał salonem. Otworzył duże drzwi, czując się nagle mile widzianym i na swoim miejscu.

Luke zrobił mały krok. Drugi. I kolejny duży krok. Potem praktycznie biegł. Obszedł pokój z uśmiechem na ustach. Jego palce dotykały stosów płótna, nie rozumiejąc, jak Michael nie mógł skończyć ani jednego.

Pod ścianą było sześć wielkich pudeł. Każde pudło wyglądało jak olbrzymie pudełko kredek Crayon. Wewnątrz były płótna, wszystkie z plamami farby i namalowanymi liniami, pokazującymi to, jak Mike chciał, żeby to wyglądało. Luke wiedział, że zrezygnował, wiedział, że nigdy nie skończy żadnego z nich.

Podszedł bliżej, wyciągając jedno najbliżej niego. Wszystko było zbyt ostre. Jego umysł starał się naśladować realizm, i to mu nie wychodziło. To było jak próba krojenia banana pomarańczą: nie miało sensu.

Odłożył je na bok, podnosząc następne. Paleta kolorów była idealna, wszystkie barwy między niebieskim a fioletowym. To tak, jakby ogród eksplodował na płótno w najlepszy możliwy sposób. Ale nie było żadnych ostrych linii. Ani jednej. Kilka chwil zajęło Luke'owi, zanim dobrze zrozumiał dlaczego nie podobał mu się ten obraz.

Każde pojedyncze płótno takie było. To było coś dziwnego, coś nie działało. Typowe błędy nowicjusza. Złe kolory, zbyt podobne, zbyt rozmyte, zbyt mdłe, zbyt jasne.

- Wiedziałem, że cię tu znajdę – głos Michaela wypełnił głowę Luke'a.

Blondyn odwrócił się w stronę drzwi. Michael był ubrany w obcisłe dżinsy i białą koszulkę.

- Usiądź.

- Co?

- Nauczę cię jak szkicować – powiedział Luke. Zaczął wkładać płótna z powrotem do pudeł.

- Luke, wiem jak szkicować.

Blondyn pokręcił głową, gdy krążył po pokoju.

- Widziałem te prace. - Wyjął nieużywany (co za niespodzianka, nieużywany) blok z szuflady po przeciwnej stronie pokoju. - Wszystkich z tych błędów można było uniknąć, jeśli tylko przedstawiłbyś zarys.

- Szkicuję w głowie.

Luke chwycił dłoń Michaela, sadzając go przy sztaludze.

- To tak nie działa, kochanie. - Podszedł do biurka w rogu, przekopując się przez pył, aż znalazł puszkę węgielków.

Mike przewrócił oczami. To jest to, co dostaje się przez spanie z artystami i pozwolenie im zostać na noc.

- Co chcesz, żebym naszkicował? Ciebie?

Luke pokręcił głową, czułby się źle patrząc na kogoś, kto go szkicuje. Wyszedł z pokoju bez słowa. Spieszył się, kiedy chodził po całym poddaszu. Jego wzrok skanował każde możliwe miejsce, aż znalazł ramkę ze zdjęciem jego rodziny. Wszyscy byli ubrani odświętnie, jego matka w aksamit, Michael i jego ojciec w dopasowane smokingi. Chwycił zdjęcie i pobiegł z powrotem do studia. Położył zdjęcie po lewej stronie Michaela.

- Naszkicuj swoją matkę.

- Moją mamę?

Luke skrzyżował ramiona na piersi, stojąc tuż za plecami Michaela. Był wyprostowany, jego postawa wywierała presję na każdym oddechu Michaelu.

Mike przyłożył węgiel do papieru, zaczynając od podstawowych kształtów twarzy matki. Naszkicował jej ostre kości policzkowe i duże usta. Lubił przesadę.

- Szybciej - powiedział surowo Luke. Krążył po prawej stronie Michaela, a następnie wokół sztalug. Jego oczy obserwowały panoramę miasta, każdy był gotowy na niedzielny spacer o poranku. Luke nie wychodził na zewnątrz.

Obrał drogę powrotną tylko po to, żeby być rozczarowanym.

- Zwróć uwagę na źródło światła. – Jego słowa były krótkie i opanowane, niskie i głębokie. Michael nie lubił Luke'a w jago nauczycielskim trybie. - To nie jest cień, to pieprzona jaskinia!

- Przestań na mnie wrzeszczeć!

- Skup się! - krzyknął Luke. Podszedł do bloku, skanując papier. - Nie przeciskaj węgla tak mocno.

Mike się rozluźnił, starał się zignorować skurcz w palcach, pot na linii jego włosów, a także ból głowy w czaszce.

- Przestań odrywać węgiel od kartki.

Luke obserwował każdy jego ruch bardzo uważnie, oczy bolały go, kiedy wzdrygał się na każdą niewłaściwą linię na szkicu. Michael miał tendencję do nadmiernego poprawiania. Zrobiłby zły guz na nosie matki i po prostu powiększył cały nos.

Palce roztarły węgiel, rozmazując cień pod oczami.

- Oczy z kartki, patrz na wzór.

Spacerowanie Luke'a jeszcze bardziej denerwowało Michaela. Zagryzł wargę, aż metaliczny smak własnej krwi wypełnił mu usta. Zacisnął kostki w lewej ręce, dopóki nie zdrętwiały.

Luke wziął od niego kartkę, podnosząc blisko do oczu.

- Dobry szkic, ale nie jak zdjęcie. - Oderwał się od strony. - Spróbuj jeszcze raz. - Luke trzymał w dłoni szkic, podchodząc do ściany. Chwycił pinezkę, przypinając go.

- Dlaczego to zrobiłeś? – zapytał Michael, spoglądając na szalonego blondyna znad bloku.

- To będzie twoja motywacja. Rysuj, aż to stanie się doskonałe. – Dwudziestoośmiolatek znowu stanął za Michaelem, palcami dotykając jego ramienia.

- Możemy zrobić przerwę? Jestem głod...

- Nie. - Mike czuł oddech Luke'a na karku. - Nie, dopóki nie będzie tego w twoich oczach, w twoich rękach, w twojej duszy, rozumiesz? Rozumiesz? - Położył rękę na Michaelu, ułatwiając im dotyk. Michael zamarł, nie mogąc się ruszyć. Spojrzał na ich ręce, dłoń Luke'a była taka duża i opiekuńcza, nawet jego głupia dłoń. - Cholera, Mike, nie! Wszystko źle! Wszystko jest źle! - Luke wstał, wyrzucając ręce w powietrze. - Czego oni cię uczyli w tej szkole artystycznej?! Śmieci! - Przesunął sztalugi, klękając przed Michaelem. - Słuchaj, to nie chodzi o to, jakiego podłoża używasz, tylko o ciebie. To ty. To jest twoja ręka, która jest przymocowana do ciała, a w twoim ciele jest bijące serce, dobrze?

- Nie rozumiem tego, to tylko sztuka.

Luke wstał z szeroko otwartymi oczami.

- To tylko sztuka?! Tylko sztuka?! - Był bardzo głośny, a Michael cichy. - Nie jesteś gotowy na najbardziej podstawowe rzeczy, myślisz za dużo! Wynieś się ze swojego mózgu i wykorzystaj oczy! Masz wszystko przed sobą, użyj tego!

Mike spojrzał na swoje drżące dłonie.

- Nie prosiłem cię o pomoc.

- Nie prosiłem cię o upodlenie całego mojego świata. - Luke odwrócił się, podchodząc do okna. Pochylił się, unosząc ręce, aż spotkały się ze swoim odbiciem.

- Może myślisz za dużo.

- Nie myślę wystarczająco.

Michael wstał, krzesło zaskrzypiało. Podszedł do Luke'a. Ich dwie sylwetki zapatrzyły się na miasto, tak samo zagubione w swoich myślach.

- Za bardzo się stresujesz.

- To jedyny sposób, żeby wszystko zostało zrobione – odpalił.

- Po prostu weź głęboki oddech, Luke. To tylko sztuka.

xxx

W tym opowiadaniu jest tak pięknie pokazane, że nie można upodabniać innych do siebie. To niewykonalne. Każdy pojmuje świat inaczej i ma inne wartości. Szkoda, że Luke na siłę chce zmienić Michaela, nie pozwala mu być sobą.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top