Drugi - Jesteś nikim.

         

| 𝕄𝕠𝕔𝕟𝕖 𝕨𝕖𝕛𝕤́𝕔𝕚𝕖 |

Witam w naszym skromnym liceum — mówię pewnie, krzyżując ramiona na piersi. — Krótka wycieczka, mam nadzieję, że masz dobrą pamięć.

— Wampiry mają świetną pamięć — rzuca, wciąż dotrzymując mi kroku.  — Miło ze strony szkoły, że zaserwowali mi człowieka jako przewodniczkę.

— Podobno to nie szkoła ci mnie zaserwowała — sarkam dźwięcznie, wywracając przy tym  znudzona wzrokiem. — Możemy iść? Chciałabym to szybko załatwić i wyjść wcześniej do domu.

— Jesteś dziwnym przypadkiem, McLean — uśmiecha się. — Pierwsze dziecko człowieka i Wampira, jakie kiedykolwiek urodziło się w Tennessee.

— Widzę, że ktoś odrobił lekcje — komentuję spokojnie. — I przez to musiałam zrezygnować ze spokojnego, ludzkiego liceum na rzecz tego, przepełnionego krwiopijcami.

— Obiło mi się kiedyś o uszy, nie dodawaj sobie od razu — parska śmiechem.

      Zderzenie się z przepełnionego kpiną i pogardą śmiechem, jeszcze bardziej zniechęca mnie do jakiejkolwiek znajomości z tym Wampirem. Wydaje się wykorzystywać swoją pozycję oraz fakt, że należy do przystojnych mężczyzn.

      Momentalnie unoszę brwi w górę i spoglądam chłopakowi prosto w jego jasnoniebieskie oczy. Ignoruję dreszcz, który przechodzi wzdłuż kręgosłupa i w osłupieniu mu się przyglądam. Ten błękit mógłby zmrozić krew w żyłach.

— Wampiry mocno oddziałują na ludzi.

— Chyba nie w tym przypadku — bąkam i sprawnym krokiem przemieszczam się na główny korytarz. W skrócie mówię gdzie znajdują się poszczególne klasy, pokazuję stołówkę i bibliotekę, po czym tak jak powiedział dyrektor, zaprowadzam go do tylnich drzwi

      Od razu napominam, że to jedyne miejsce gdzie uda mu się zapalić w trakcie trwania zajęć.  Wampir od razu wyciąga z kieszeni paczkę papierosów i czerwoną zapalniczkę, po czym wsadza używkę między wargi. Podpala grubego papierosa zaciąga się nikotyną, wypuszczając efektownie dym. Wsuwa lewą dłoń do kieszeni swoich czarnych spodni i odchyla głowę w tył.

       Wygląda naprawdę dobrze, rozkoszując się tak papierosem. Opiera się plecami o ceglany mur szkoły i po prostu rozgląda się dookoła paląc, tlącego się pomiędzy jego palcami papierosa.  Nie odzywa się, wyglada jakby całkowicie się wyłączył — tu nasuwa mi się pytanie, czy nikotyna ma jakieś specjalne działanie na Wampiry? Może umarli odczuwają dwa razy bardziej, relaksując się przy tym i rozluźniając.

      Jeśli chodzi o nadnaturalność, jest to dla mnie po części nowe. Chodziłam do ludzkiego liceum, gdzie nie było ani jednego Wampira. Wszystko było idealnie, dopóki mój ojciec nie wrócił z jakiejś tam wampirzej ekspedycji, która trwała prawie moje życie i postanowił wszystko mi zrujnować.

      Nagle stał się wspaniałym rodzicem, dbającym od dobro własnego dziecka. Zapragnął, bym poznała całą prawdę o nim, jak i o świecie w którym żyję. Liczył na wampirzego potomka, którego chyba ciężko jest w jakikolwiek sposób spłodzić.

— Skończyłeś? — pytam, budząc go z dziwnego transu.

— Nie możesz mnie poganiać — kpi z delikatnym uśmiechem. — Nie zapominaj McLean, że od teraz ja będę tutaj rządził.

— Padam na kolana — wywracam teatralnie wzrokiem.

— To przy okazji otwórz buzię.

       Staję osłupiała, lustrując mulata wzrokiem. Zaciskam szczękę, starając się nie powiedzieć zbyt wiele. Unoszę brew w górę i podchodzę w końcu  bliżej ciemnowłosego. Zadzieram głowę wyżej, żeby nasze spojrzenia się skrzyżowały i delikatnie się uśmiecham. Lawrence układa wolną dłoń na moim biodrze, przez co przechodzi przeze mnie dreszcz, który zamierzam zignorować.

— Marzenia nie bolą — mruczę, dotykając chłodnej dłoni, ułożonej na moim lewym biodrze. — Ale czasami mocno rozczarowują.

— Nie narzekam na brak chętnych, więc nie będę rozczarowany —parska, zabierając rękę. Stawia spory krok w tył, wyrzucając wypalonego papierosa za siebie. Drapie się po głowie i wymija mnie sprawnym ruchem. —Irytujesz mnie już pierwszego dnia, McLean.

— Więcej pokory, bo daleko w tej szkole nie zajdziesz — mówię, na co odwraca się w moim kierunku z tym niegrzecznym uśmieszkiem rozciągającym się na jego twarzy.

*


— Gotowa na hemogonnię świty Lancastera? — rzuca Meadow, wskakując na moje łóżko. Czasem moja przyjaciółka sprawia mi ten zaszczyt i składa mi poranną wizytę. Możemy rano coś zjeść, czy pomalować się przed zajęciami. Jej wczorajsze humorki prawdopodobnie poszły już w zapomnienie i całe to poirytowanie. z niej spłynęło.

      Brunetka spogląda na mnie, kiedy próbuję doprowadzić moje brwi do porządku. Zawsze mam problem żeby obie były takie same.  Meadow mam łatwiej... zna jakieś zaklęcie, który raz dwa nakłada perfekcyjny makijaż. Znalazła gdzieś zaklęcie w książce dla leniwych i...

— Meadow! — krzyczę, zdając sobie sprawę z dość istotnej sprawy, na która żałuję, że nie wpadłam wcześniej. Przecież nie muszę męczyć się z tym szybko wysychającym cholerstwem.

— Nie krzycz świrusko, siedzę obok ciebie — sarka, wyciągając się wygodnie na dwuosobowym łóżku. — No dawaj, co się uroiło w twojej białej główce.

— Pomalujesz mnie? — uśmiecham się ciepło, podchodząc do Czarodziejki. Siadam obok  i uśmiecham się jeszcze szerzej, dopóki nie czuję nieprzyjemnego, rozrywającego bólu w kącikach. Dziewczyna mamrocze coś pod nosem, jednak wypowiada dziwne zaklęcie i macha mi dłonią przed twarzą.

       Jak poparzona podchodzę do lustra i dokładnie się w nim przeglądam. Idealne brwi, cienkie kreski, jasny podkład, mocny rozświetlacz i zabójcza maskara. Otwieram ze zdziwieniem usta i odwracam się do Meadow.

— Geniusz — wskazuję na nią palcem. — Jesteś genialna. A ja się zawsze zastanawiałam jak można codziennie tak idealnie wyglądać...

— Do tego dochodzi też kwestia genów i pielęgnacji — cmoka. —Stroisz się dla Lancastera?

— Co?

— Nigdy nie używałaś rano niczego więcej niż tuszu i kreski do brwi. Założyłaś też obcisłe jeansy i krótki top, Imogen. To nie jest w ogóle w twoim stylu, przyznaj się Lawrence zawrócił ci w głowie, a śmiałaś się ze mnie. — mierzy mnie wzrokiem, dokładnie analizując mój dzisiejszy strój.

— Bzdury — marszczę brwi. — Spędziłam z nim pół godziny i nie zrobił na mnie dobrego wrażenia. Już to widzę jak dzisiaj wszyscy ukrócą mu tą jego pewność siebie.

— Kto ukróci? Błagam cię, Imogen. Kiedy to do ciebie dotrze, że każdy Wampir musi usługiwać i słuchać się Wampirów najwyższego stopnia? Lancaster jest Wampirem najwyższego stopnia! Nie licząc Charlesa Torenau i jego wychowanka, którzy jako przedstawiciele całej populacji mają piąty stopień. Dorian Torenau, czyli jego jakby przysposobiony syn jest potęgą tego świata. Nie zna się wielu Wampirów piątego stopnia. Po śmieci Charlesa zna się w sumie tylko Doriana. Zobaczysz dzisiaj jakie zamiesznie wprowadzi samym pojawieniem się. Dla Wampira to zaszczyt służyć komuś takiemu jak właśnie Lancaster, powiem ci więcej. Czarodziejki też muszą szanować Wampiry czwartego stopnia, wszystko jest w naszym kodeksie — mówi, przepełniona ekscytacją — Lancaster to sensacja.

— Już, oddychaj — śmieję się, chwytając zamszową torbę. — Wstawaj, bo się spóźnimy. Jak się pospieszymy to zobaczymy jego wielkie wejście.

      Docieramy do szkoły w dziesięć minut, parkując samochód Meadow na pobliskim parkingu. Spokojnym krokiem wchodzimy do mocno oblężonej szkoły i stajemy przy rzędzie kolorowych szafek. Jak zawsze zamierzamy poczekać na Gabe'a, jednak naszą uwagę od razu przykuwa obruszenie przy wejściu.

       Stoję właśnie z szeroko otwartymi oczami u boku Meadow, przyglądając się scenie, odgrywającej się przede mną. Lawrence Lancaster wchodzi do szkoły, otoczony najpopularniejszymi Wampirami w szkole i z szerokim uśmiechem czerpie satysfakcję ze swojej wysokiej pozycji. Wszyscy ustawili się tak, by chłopak mógł bez problemu przejść.

       Mimo, że to jego pierwszy dzień Lancaster już prowadza się jak Pan.

       Nagle staje tuż przede mną.

— McLean... — jęczy, spoglądając w moje czarne oczy. — Dlaczego nie potrafisz się dostosować i odsunąć na bok?

— Mam się odsunąć byś mógł przejść? — parskam, krzyżując ramiona na piersi. Nie zamierzam się tak bawić. — Nie muszę być ci uległa.

— W porządku, nie będę miał nic przeciwko jeśli mnie zdominujesz — uśmiecha się, oblizując wargi. — Na przykład na siedzeniu mojego auta.

      Mówi to tak głośno, że każdy mógł to usłyszeć. Zawsze staram się trzymać w cieniu, a teraz stoję twarzą w twarz z prawdopodobnie aktualnym królem tej szkoły i każdy może usłyszeć jak proponuje mi seks w samochodzie. Jak jakiejś taniej dziwce.

— Twoje niedoczekanie, Lancaster — syczę, zaciskając drobne dłonie w pięści. Krew zaczęła we mnie buzować, przyprawiając mnie prawdopodobnie o delikatny rumieniec na twarzy.

— Czyżby?  — prycha, stawiając krok bliżej. Moje czoło praktycznie styka się z jego mocno zarysowaną szczęką. — Założymy się?

— Jeśli nie chcesz mieć we mnie wroga to lepiej odpuść — mówię powoli, ignorując zgromadzony wokół nas tłum gapiów. Ja jestem wściekła, on rozbawiony — Mówię poważnie. Możesz sobie być Panem Wampirów, jednak dla mnie wciąż jesteś nikim. Zwykłym uczniem, który próbuje pokazać jaki to nie jest świetny.

— Jestem świetny.

— Nie interesuje mnie twoje narcystyczne zdanie na swój własny temat — zaczynam pewnie. — Jesteś aroganckim dupkiem, który myśli, że jest lepszy od każdego. Ale mylisz się.

— Bo jestem lepszy, rozumiesz? Jestem Lancasterem, szlachtą i dziedzicem.

— Jesteś nikim, Lawrence — prycham i odwracam się do Meadow. Chwytam ją za dłoń i opuszczamy towarzystwo, zmierzając w kierunku mojej szafki. — Zarozumiały idiota. Nic więcej.

— To dopiero było mocne wejście — chichocze, na co morduję ją spojrzeniem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top