rozdział 3
HARRY
Lot samolotem to nie jest szczyt marzeń, ale musiałem jakość to znieść. Nie zawsze mamy to co chcemy, taki jest świat. Przy starcie zacisnąłem mocno powieki i modliłem się w duchu by ta przeklęta maszyna nie spadła. Nie wiem dlaczego miałem taki wstręt do latania, ale działo się to od dziecka i choć nie cierpiałem na lęk wysokości to wzbijanie się w powietrze w metalowej puszce z oknami nie było dla mnie miłym przeżyciem.
- Możesz już się rozluźnić. - usłyszałem szept siostry i dopiero wtedy spróbowałem otworzyć oczy. Najpierw jedno, niezdarnie, jakbym nadal nie był pewny tego co mogę zobaczyć, potem drugie aż ujrzałem uśmiech mamy i Gemmy.
- To nie jest śmieszne. - mruknąłem i chciałem włożyć w uszy słuchawki z muzyką, którą zgrałem sobie na iPad'a przed wylotem.
- To jest bardzo zabawne, Hari. - chichot Gimi rozszedł się wokoło a mnie zrobiło się ciepło na sercu. Tak dawno nie słyszałem żeby się śmiała, żeby coś wydawało się jej zabawne. Jeśli już pojawiał się u niej uśmiech to był to sztuczny grymas na potrzeby uspokojenia mamy, czy pokazania mi, że nie jest aż tak źle. Dzisiejszy był bardzo naturalny. Prawie taki jaki pamiętałem sprzed roku, a to napawało optymizmem i wlało do mojego serca odrobinkę nadziei, że ten wyjazd był nam potrzebny.
- Mogę posłuchać czy mam dotrzymać wam towarzystwa miłe Panie? - zapytałem wskazując na słuchawki, a one znów się zaśmiały a potem siostra wzięła ode mnie jedną i wsadziła sobie do ucha.
- Włącz to w końcu albo ci pomogę. - warknęła i zatonęła w oparciu fotela. Posłałem uśmiech otuchy mojej mamie a potem sam wepchnąłem słuchawkę do swojego ucha i włączyłem pierwszy utwór z listy.
Melodia, która popłynęła była jak balsam. Nie dałoby się opisać słowami jaka jest. Było w niej wszystko co powinna zawierać muzyka by oddziaływać na ludzi. Pewne nuty były mi znane i zacząłem zastanawiać się skąd... jakbym słyszał je w filmie... może w teatrze... sprawiały, że chciałem śpiewać, że chciałem być szczęśliwy, że chciałem po prostu... żyć. Człowiek, który ją tworzył musiał kochać grać, był artystą w każdym aspekcie tego słowa, miało się wrażenie, że chce rozmawiać za pomocą każdego pojedynczego dźwięku, że chce pokazać co kryje świat.
- Ej, dzieci musicie powoli kończyć. - szturchnięcie w kolano sprowadziło mnie na ziemię ale Gemma nadal pogrążona była w słuchaniu.
- Już mamo. - odpowiedziałem i wyciągnąłem słuchawkę z ucha siostry na co ta spojrzała na mnie mrużąc wściekle oczy.
- Oddawaj. - szarpnęła za kabelki a ja mimowolnie zacząłem się śmiać.
- Podobało ci się?
- Niesamowite... - szepnęła – Kto to?
- To nie jest ważne. - puściłem jej oczko i zacząłem sprzątać swoje rzeczy. Nie musiała na razie wiedzieć, że osoba, która umiliła nam lot do Londynu będzie moim nauczycielem i opiekunem, nie musiała wiedzieć, że mimo że nie znałem Louis'a Tomlinson'a osobiście już był moim idolem.
Kiedy trafiliśmy do hali przylotów skanowałem wszystko wokół mnie by odnaleźć babcię w tłumie zgromadzonych tu ludzi. Nie widzieliśmy się od roku i nie miałem pojęcia czego mogę się spodziewać, jedyne co było pewne to to, że będzie wyróżniać się spośród wszystkich starszych osób i się nie pomyliłem. Ubrana elegancko w kapeluszu na głowie wymachiwała rękoma tak, że dziwne było, że nie przetrąciła kogoś obok siebie. Gdy nasze oczy się spotkały jej uśmiech się poszerzył, a obok usłyszałem wzdychającą Gimi.
- No i się zaczyna. - moja siostra nagle przestała być zadowolona, co nie powinno mnie było zaskoczyć a jednak tak się stało i trochę się zdenerwowałem. Moje dłonie w momencie były spocone a kark swędział niemiłosiernie. To będzie trudniejsze niż sobie wobrażałem.
Nim się spostrzegłem babcia tuliła Gemmę do siebie a na nich wisiała mama. Czy tylko ja się czułem jak piąte koło u wozu? Stałem, patrzyłem i najchętniej bym gdzieś uciekł, najlepiej na koniec świata gdzie nikt mnie nie znajdzie.
- Chodź tu Harry! - krzyknęła nagle babcia Stephanie i jej szczupłe ramiona owinęły się wokół mnie. Była dużo niższa, więc musiałem się schylić by ją również przytulić. Nie wiem co było powodem nagłej zmiany mojego samopoczucia ale kiedy ta kobieta mnie przytuliła poczułem się, że jestem w domu, że teraz już nic się złego nie stanie, że teraz może być tylko lepiej.
Mama wzięła Gimi za rękę, ja szedłem z babcią za nimi i przypatrywałem się jak moja siostra ściąga kaptur z głowy.
- Nie wierzę. - szepnąłem niby do siebie, ale kobieta obok mnie usłyszała to i poklepała mnie po ramieniu.
- Wszystko się ułoży, Skarbie. Jesteście w domu.
- Nie wiem babciu. To wszystko jest trudne. - powiedziałem prawdę, życie nigdy nie wydawało mi się tak złe jak przez ostatni rok.
- Czas leczy rany a tu będzie wam lepiej.
- Nigdy nie będzie lepiej.
- Ciesz się, że ona żyje, że jej nie zabrał ze sobą, Kochanie. - te słowa wmurowały mnie w ziemię. Nigdy nie rozmawiałem z babcią na temat tego co się stało, to był temat, którego nikt w domu nie poruszał, teraz nie będzie wyjścia. Ta starsza pani wyciśnie to ze mnie jak sok z cytryny, co do tego nie miałem wątpliwości.
- Cieszę się. Naprawdę się cieszę.
Po dotarciu do domu, babcia Steph zaprowadziła każdego z nas do swoich pokoi. Mój znajdował się koło pokoju siostry i miałem nadzieję, że chociaż tu uda jej się przesypiać noce bez koszmarów, które ją gnębiły. Wszedłem do swojego i się zakochałem. Ciemno bordowe ściany i ciemne meble idealnie się komponowały, sprzęt grający najlepszej klasy stał na komodzie i wołał by go uruchomić a duże łóżko zapraszało by odpocząć. Odwróciłem się do babci i zamknąłem w uścisku.
- Dziękuję.
- Nie ma za co, Harry.
- Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy. - westchnąłem i usiadłem na łóżku przecierając twarz dłońmi. Chciało mi się płakać, odczuwałem tą potrzebę wiele razy ale dopiero teraz mogłem to z siebie wyrzucić. Spojrzałem na tą starszą kobietę a miłość w jej oczach przelała czarę goryczy i najzwyczajniej w świecie się rozryczałem. Łzy po prostu płynęły a wraz z nimi ciężar jaki spoczywał na mnie od roku, cały żal, smutek.
- Spokojnie Hari. - poczułem jak babcia gładzi moje plecy w pocieszeniu i byłem jej za to wdzięczny, bo co z tego, że byłem dorosły, co z tego, że byłem facetem. Było mi cholernie źle i nie mogłem nikomu tego powiedzieć, bo musiałem być silnym dla mamy i Gem, przed nimi musiałem pokazywać jaki jestem niezwyciężony.
- Dzięki, babciu.
- Powiesz teraz co tam się tak naprawdę stało? Muszę to wiedzieć, żeby pomóc. - w pierwszej chwili kiwnąłem w zaprzeczeniu.
- To było piekło. Istne piekło na ziemi. - szepnąłem a przed oczami znów miałem obraz sprzed roku.
Rok wcześniej
Telefon od sąsiadów...
Policja...
Karetki...
Wycie syren...
Żółta taśma dookoła domu...
Jedna ofiara śmiertelna...
Jedna ofiara w stanie krytycznym...
Milion pytań policji...
Milion zadawanych pytań...
i to jedno najważniejsze... DLACZEGO?
Siedziałem z mamą w szpitalu od kilku godzin. Nikt nie chciał nam nic powiedzieć. W najgorszych koszmarach nie widziałem tyle krwi. Wtedy drzwi sali operacyjnej otwarły się z hukiem a w naszym kierunku zmierzał lekarz.
- Pani Styles?
- Co z moją córką, panie doktorze? - mama płakała a ja trzymałem ją mocno za dłoń.
- Pani córka przeżyła. Było ciężko, ale udało się zatamować krwotok. Najbliższa doba będzie decydująca. - na słowa lekarza mama straciła grunt pod nogami, musiałem ją mocno złapać by nie uderzyła o zimną podłogę. Posadziłem ja na krześle a sam podszedłem jeszcze raz do lekarza, który o dziwo nie opuścił miejsca, w którym stał.
- Panie doktorze, może mi pan powiedzieć coś więcej na temat Gemmy? - głos mi się łamał, ale musiałem wiedzieć.
- Kula przeszła obok serca. Miała naprawdę dużo szczęścia. Jest jednak jeszcze jedna sprawa...
- Tak?
- Załatwcie dobrego psychologa. Dam wam listę specjalistów, ale przed wami trudne zadanie. Będziecie potrzebować wsparcia, a ona w szczególności.
------------------------------------------------------------------
...bo pisanie to coś co pozwala choć na chwilę zapomnieć...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top