Rozdział 27

Z West Forks do Orono drogą 201 mamy troszkę ponad 2 godziny, ponieważ to tylko 106 mil. Lecz ja pewien szczwany plan, aby jak najbardziej Morgan'owi zapadła w pamięć nasza wycieczka.

-Wiesz, że teraz musisz jak najbardziej upodobnić się do ludzi? - spojrzałam na mężczyznę rozbawionym wzrokiem.

-Ja? Do reszty zwariowałaś? Osoby mojego pokroju trzymają się z dala od takich ścierw - odwrócił głowę w stronę szyby.

-Też jestem ścierwem, nie mogę się nawet nazwać wampirem. Mimo wszystko podarowałeś mi swoją krew wiedząc, że to ryzyko - zerkałam kątem oka na zamyślonego władcę.

-Masz rację. Jesteś śmieciem, którego powinienem dawno się pozbyć, ale z drugiej z strony jesteś też użyteczną zabaweczką - spojrzał na mnie śmiejąc mi się lekceważąco przy tym w twarz.

-Zabaweczką? - wcisnęłam gaz do dechy. -Mam ci dostarczać rozrywki, kiedy będziesz znudzony? Panie - ostatnie słówko wypowiedziałam z ironią, po czym zbliżyłam się do mężczyzny.

Samochód jechał coraz szybciej, a ja nie patrzyłam na drogę przed nami, aktualnie nachylałam się nad Morgan'em i wpatrywałam mu się głęboko w oczy trzymając przy tym kierownicę tylko lewą ręką.

-A jak chcesz mnie panie zabić możesz to uczynić w każdej chwili - uśmiechnęłam się łobuzersko przygryzając przy tym lekko dolną wargę oraz kierując prawą dłoń mężczyzny na moją szyję. -Wystarczy, że mocniej zaciśniesz, a potem wyrwiesz serduszko biednej Nyks - zrobiłam smutną minkę, a następnie przesunęłam powolutku rękę wampira po mojej szyi oraz obojczyku, aż zatrzymałam ją w połowie mojej lewej piersi.

-Idiotka! Skup się lepiej na prowadzeniu - odepchnął mnie, a ja zaśmiałam się na głos.

-Idiotka i może być twoja - zażartowałam.

-Już miała być moja, teraz  podziękuję - westchnął, po czym pokręcił tylko głową z bezradności.

Reszta drogi przeminęła nam w ciszy. W sumie jestem troszkę w szoku, że Morgan potrafi też spokojnie rozmawiać. Zazwyczaj trafiałam na sytuacje, w których wampir darł się na innych i rozkazywał wszystkim dookoła. Natomiast za niesubordynację karał śmiercią. Zdarzały się oczywiście wyjątki od tej zasady np. gdy rozmawiał z moim ojcem. Jednakże wtedy to oczywiste, ponieważ mój tato był władcą wampirów, a do króla zawsze trzeba odnosić się z szacunkiem. Lecz jak widać ja jestem wyjątkiem, jeśli o to chodzi. Rzecz jasna, że kiedy wyda rozkaz wykonam go w mgnieniu oka, a gdy będzie miał kaprys zabrania mojego żywota nie sprzeciwie się, bo nie mogę tego uczynić. Mimo wszystko jest moim panem, ale w codziennych relacja nie muszę być mu posłuszna, szczególnie gdy rozmawia ze mną jako Morgan, a nie władca wampirów.

Po godzinie jazdy wjechaliśmy do miasteczka Solon. Uznałam, że zafunduje mojemu towarzyszowi kilku wrażeń. Jakbym chciała oraz zamknęła licznik w mustangu w Orono byli byśmy za 30 minut. Ale tak dobrze bawię się dręcząc wampira, że nie mogę sobie tak łatwo odmówić tej przyjemności. Z tego też powodu zrobimy sobie małą przerwę w podróży. Oczywiście nie przyznam się przed nim ile zostało nas do celu, ponieważ jeszcze by mnie zabił jakby się dowiedział, że jesteśmy już tak blisko, a ja celowo przedłużam.

Zatrzymałam się przed motelem na parkingu koło drogi, na którym stały tylko dwa samochody. Z czego jeden jak podejrzewam należy do właściciela, bądź pseudo ochroniarza, który od czasy do czasu mignie ci przed oczami kręcąc się wkoło budynku. Drugi zaś może kiedyś do kogoś należał dziś to wrak bez drzwi kierowcy oraz kół, a stoi tu jeszcze tylko i wyłącznie dzięki pustakom, które go podpierają. Neon zajazdu miga jak szalony wypalając się, a literka ,,A" z nazwy moteliku wisi na kilku kabelkach, które sprawiają wrażenie nie do końca trwałych. 

-Ja mam tam wejść?! - złapał się za głowy, gdy spojrzał na parterowy, drewniany budynek o brudnych szybach.

-Dokładnie! - wysiadłam z pojazdu.

Miejsce rzeczywiście nie zachęca do pobytu w nim. Podejrzewam również, że nie jedno żyjątko tam wyhodowali plus nie jeden futrzasty zwierzaczek biega po ich posesji, lecz pewnie rzeczy wymagają poświęceń. Aby dopiec władcy jestem w stanie się przemóc i spędzić noc w tym przybytku brudu i rozpusty. Gdyż jak mniemam to miejsce jedynie funkcjonuje jeszcze dzięki zdesperowanym przejezdnym, którzy zatrzymują się tutaj tylko i wyłącznie z myślą o małym cimcirimci. 

Wchodzimy do sodomy i gomory. Na wejściu za drewnianym, odrapanym kontuarem wita nas gruby, łysy facet w średnim wieku z długą siwą brodą oraz białym brudnym podkoszulku na ramiączka spożywający aktualnie posiłek. Na nasz widok ociera usta z resztek jedzenia przy pomocy swojego przedramienia, po czym z trudem unosi się z krzesełka.

Podeszłam bliżej. Recepcjonista intensywnie przyglądał się mojej osobie lubieżnym wzrokiem, lecz gdy dostrzegł, że do pomieszczenia z rękoma w kieszeniach dumnym krokiem wchodzi Morgan szybko spojrzał w innym kierunku, a gdy dołączył do mnie i stanął obok bezwstydny uśmieszek zniknął z twarzy gospodarza.

-Państwo chcą wynająć pokój? - zapytał.

-Owszem - odparłam.

-Na godzinkę? - rozbawiony spojrzał na wampira.

-Kpisz sobie ze mnie? W życiu bym jej nie tknął - westchnął podirytowany.

-Pokój numer 13 - wręczyłam mężczyźnie sto dolarów za wynajem, zaś on podał mi złoty kluczyk z pomarańczowym, plastikowym breloczkiem z białą karteczką w środku, na której odręcznym pismem była napisana liczba 13.

Wyszliśmy z budynku, w którym mieściła się prowizoryczna recepcja i udaliśmy się na tyły nieruchomości, za którym mieścił się placyk z brudnym basenem, a w okół niego kolejne budynki z pokojami. Idąc wzdłuż gankiem do wyznaczonych drzwi minęliśmy po drodze półnagą blondynkę, a więc moja teoria wcale nie była błędna. 

Dotarliśmy na miejsce. Włożyłam kluczyk do zamka, przekręciłam go, po czym popchnęłam drzwi do środka. Zapach stęchlizny od razu zaatakował nasze nosy, po omacku znalazłam kontakt, a gdy zapaliłam światło dostrzegłam duże, drewniane łóżku, które jak widać po swoim brudnym i odrapanym wyglądzie już dawno powinno przestać służyć komukolwiek. Zakurzony czerwony dywan we wzorki, a może raczej już czarny. Białe firanki, które zmieniły swą barwę na szarą. Pod ścianą koło okien biały, plastikowy, turystyczny stolik, a do niego dołączone dwa obskurne krzesła, jedno z rozprutym oparciem. W końcu pomieszczenia dostrzegłam kolejne drzwi, jak podejrzewam prowadzą do łazienki, ale chyba nie chce nawet tam zaglądać, po tym co ujrzałam teraz. Jeszcze otworzę je, a stamtąd wypełza pełno robali, albo czegoś gorszego.

-Ciekawe ile nowych żyć zostało spłodzonych w tym łóżku - Morgan nachylił się nade mną. -Bo ten materac chyba nie jedno pamięta - szepnął mi do ucha śmiejąc się, po czym nakierował mój wzrok na dziwne plamy pozostawione na pościeli. 

Wzdrygnęłam się na samą myśl o tym co powiedział wampir, ale teraz nie ma wyjścia. Nie mogę się wycofać chciałam dopiec władcy wampirów, więc muszę jakoś wytrzymać. Choć obecnie mam wrażenie, że on bawi się lepiej ode mnie, a szczególnie przygryzając mi.

-Idę się przewietrzyć - mój towarzysz opuścił budynek, pozostawiając mnie samą z dziwnym niesmakiem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top