Rozdział 39



Morgan zbliżył się do naszej dwójki, po czy ukucnął przy nas.

-Wezwałaś mnie z jej powodu? - spojrzał na mnie z niedowierzaniem, a ja przytaknęłam.

Złapał dziewczynę za podbródek, a następnie poruszył jej głową w prawo, lewo, do dołu i do góry oglądając ją dokładnie. Następnie przyłożył dwa palce do szyi, aby sprawdzić puls.

-Umiera. Serce zaraz się zatrzyma - wstał i zrobił krok w tył.

-Pomóżmy jej - spojrzałam na władcę.

-Ludzie rodzą się i umierają, taki ich los. Nie nam ingerować w życie ludzkie - odrzekł lodowatym głosem.

-Ale przecież możemy ich przemieniać - improwizowałam.

-W pozostałych pokojach również umierają inne kobiety - zamilkł nagle. -Jedna z nich właśnie odeszła - dodał po chwili ze spokojem. -Mam ją uratować, podarować moją krew i wziąć za nią odpowiedzialność? Ona ma może z 16 lat, nie potrzebuję opiekować się dzieciakiem. Jeśli ją uratujemy będzie musiała zostać z nami na wieki, bo już nigdy nie będzie mogła powrócić do starego życia - westchnął.

-Proszę, panie pomóż - wstałam.

-Miałem spokojne życie - ponownie westchnął ciężko. -Pojawiłaś się i wywróciłaś wszystko do góry nogami, spokój się skończył - nachylił się nad panienką, po czym wziął ją na ręce i zniknął.

Wezwałam do siebie przywódcę demonów, któremu za oczyszczenie budynku oraz uwolnienie dziewcząt obiecałam przygarnięcie tych ziem. Odważnie robię oddając wampirzą lokalizacją w ręce demonów jako ich nową siedzibę, ale wiem że robię słusznie. Po mimo swoich wad najlepiej zaopiekują się tym dobytkiem oraz nie sprawiają zbytnio problemów, a ja będę mieć ich zawsze blisko siebie.   

Krzyki, tłumy uciekających, po ścianach spływająca krew...tak kończy się zadarcie z Nyks.

-Mordecai! Desmond! - wołałam krocząc powoli w ich kierunku.

Gdy już myślałam, że jestem bliska złapania tej dwójki, ku mojemu zdziwieniu naprzeciw stanęli przywódcy zakonu.

-Skąd wy tutaj?! - krzyknęłam zszokowana.

-Kiedy ktoś pragnie zemsty, której tylko ty możesz dokonać zrobi wszystko - podbiegł do mnie jeden z nich łapiąc mnie za gardło.


Za chwilę podbiegli następni, by mnie obezwładnić. Widziałam jak przywódca demonów ze swoimi podwładnymi próbowali biec w moim kierunku z pomocą, ale co chwila ktoś ich powstrzymywał.
Zostałam osłabiona podejrzanymi ziołami, które w kontakcie z moją skórą sprawiały mi ogromny ból.
Ten, który zwerbował mnie lata temu do zakonu wyciągnął zza płaszcza drewniany kołek koloru białego z czarnym zakończeniem. Jak się dowiedziałam w tej części narzędzia znajduje się trucizna, która po zetknięciu z moim sercem spowoduje moją śmierć.
Śmierć tak długo wyczekiwaną przez wszystkich.

-Powinnaś umrzeć razem z tą ladacznicą podczas porodu - nachylił się nade mną. -Gdybyśmy wcześniej się zjawili i użyli silniejszej trucizny, nie przeżyłabyś, a on nie zdążyłby ci podać swojej krwi - przyłożył kołek do mojej klatki piersiowej, po czym powoli zaczął go dociskać.

Szarpałam się, ale w tych murach nie miałam pełnych mocy. Czułam jak narzędzie śmierci zagłębia się coraz bardziej zbliżając do mojego serca. 
-Dziwne uczucie, ogarnia mnie dziwne ciepło,  po mimo że w rzeczywistości nie żyje - pomyślałam spoglądając kątem oka na kałuże krwi na ziemi, która wydobywała się z mojego ciała.

Demony nie odpuszczały i cały czas starały się przebić przez atakujących, by mnie uratować, ale zbyt dużo wrogów ich otaczało. 
Drewno dotknęło mojego serca. Krzyknęłam z bólu. Z ust zaczęła się wydobywać szkarłatna ciecz. Z bezradności przekręciłam głowę w prawo, dostrzegłam wtedy moich przyjaciół biegnących do mnie.

-Pani! - krzyknęła Neferet, za którą biegł Dashan oraz mój demoniczny stróż.

Natychmiast łowcy ruszyli w ich kierunku. Rozpoczęła się walka. W między czasie usłyszałam, że zakon atakuje również rezydencje, którą starają się obronić jej mieszkańcy z rozkazu władcy, który nagle gdzieś zniknął.
Trójka przyjaciół dzielnie walczyła. Udało im się przedrzeć do mojej osoby. Niestety za późno. Kołek przeszył me zimne, martwe serce. Przeraźliwy krzyk obiegł ponure mury budynku. Egipcjanka podbiegła do mnie zabijając przy okazji w szale łowców, którzy mnie ukatrupili. 

-Ta historia nie może się tak skończyć - zrozpaczona wyciągnęła narzędzie z klatki piersiowej.

-Nie zawsze jest tak jak chcemy - ledwo wydukałam przez krew w moich ustach.

-Przeżyjesz, uczynimy cię jedną z nas, musisz tylko poprosić - zrozpaczony Ray uklęknął obok mnie łapiąc moją dłoń.
Odmówiłam chłopakowi.
-Poproś - przywódca demonów stanął za szatynem, lecz ja ponownie odmówiłam.
Powoli ogarniała mnie ciemność, oczy same się zamykały, a mi tak bardzo chciało się spać.
Postanowiłam się poddać, wystarczająco długo walczyłam, kiedyś trzeba powiedzieć stop. Najwidoczniej nie dane było mi żyć. Przeznaczenia nie da się oszukać, prędzej czy później znajdzie drogę i Cię dopadnie. Szkoda, że nie nauczyłam się tego wcześniej. Może wtedy inaczej wykorzystałam, bym ofiarowaną mi nieśmiertelność. Kto by pomyślał, że kiedyś komuś uda się zabić boginię nocy. Gdyby moi przyjaciele nie rozszarpali mężczyzn na kawałki teraz mieliby czym się chwalić.

Zamknęłam oczy. Oddałam się ciemności. Nastała błoga cisza, a ja odnalazłam swoje światło w tunelu, do którego podążyłam.

,,Ciemność łapczywie dni jasne pożera.
Ciemność  żąda i wszędzie dociera.
Ciemność słucha, patrzy i czeka.
Ciemność dniem rządzi, z triumfem nie zwleka.
Czasem w milczeniu ciemność nadchodzi.
Czasem w radosnych werbli powodzi"

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top