~Chapter thirteen~
~♡~
— Więcej szczegółów! — zażądał Ray, lustrując wyczekującym wzrokiem mnie i Henryka.
Burknęłam pod nosem, aby był ciszej i ponownie zatopiłam twarz w bluzie blondyna, którą miał właśnie na sobie. Dosłownie przed chwilą oficjalnie wszystkim ogłosiliśmy, że zostaliśmy parą, co jest skutkiem wielu pytań ze strony bruneta. Czując irytujące pulsacje w okolicach skroni i nieustępującą suchość w gardle, mocniej wtuliłam się w chude ciało chłopaka chcąc zasnąć, co było w tej chwili wręcz niemożliwe.
— I po co ci było tyle pić? — zapytał złośliwie Henryk nadal obejmując mnie ramieniem.
Mając łatwy dostęp do jego żeber, niezauważalnie wcisnęłam w nie palca przez co chłopak zawył krótko z bólu. Mojego kościstego palca nawet nie powstrzymała bluza chłopaka o kolorze kwiatu rozmarynu, która od razu zawładnęła moim sercem, gdy było mi dane ujrzeć ją po raz pierwszy dzisiaj rano.
— Piłaś? — zainteresował się Ray. — Więc pewnie boli cię głowa!? — krzyknął mi do ucha, powodując intensywniejsze pulsacje.
— Durniu — wyprostowałam się, nadal siedząc na kanapie.
Sięgnęłam po plastikową butelkę stojącą na podłodze, czekającą na to, abym po nią sięgnęła i zachłannie zaczęłam wypijać resztki wody mineralnej. W tym samym czasie Henryk sprawnymi ruchami dłońmi, odgarnął moje niesforne kosmyki włosów z twarzy.
— Jako odpowiedzialny opiekun prawny Megan nie powinieneś wściekać się, że się upiła, a nie znęcać się nad nią? — wtrąciła Char, mając zatopiony wzrok w ekranach.
— Dobrze, że nie jestem odpowiedzialny — zaśmiał się głośno Ray, czekając aż reszta osób w pomieszczeniu także do niego dołączy, ale jednak to nie nastąpiło. — No nic. Po prostu cierp — uznał, będąc nadal rozbawionym moim obecnym stanem.
I tak nie było ze mną aż tak tragicznie, jak z Jasperem i Abigail. Rozpili się oni do takiego stopnia, że Henrykowi trudno było ich zaprowadzić do samochodu. Dokładnie pamiętam jaka przymulona byłam, gdy dojechaliśmy o czwartej na podjazd pod moim domem. Na domiar złego zwymiotowałam na blondyna, gdy ten pomagał mi wykaraskać się z wozu. Jestem mu tak bardzo wdzięczna, że od rana nie poruszył tego tematu mimo, że już kilkukrotnie miał okazję.
— Idealnym lekarstwem na koca jest parujący rosołek — odezwał się Schwoz, wchodząc do pomieszczenia.
— Mówi się kaca, Schwoz — poprawił go Kapitan. — Gdzie jest Jasper? — zapytał rozglądając się po pomieszczeniu w poszukiwaniu pracownika.
— Jasper umiera — oznajmiła brunetka. — Chlał z Meg — wyjaśniła po chwili.
— Masz kategoryczny zakaz spożywania alkoholu — rozkazał Ray wskazując na mnie palcem tak, aby zapewne wyglądało to groźnie.
Wywróciłam oczami i z głośny jękiem wstałam z kanapy, nawet nie próbując brać słów mężczyzny na poważnie. Próbowałam rozciągnąć niektóre części ciała, które pod wpływem ruchu zaczęły strzelać. W momencie, gdy mój kark wydał z siebie strzygnięcie, po kryjówce rozniósł się dźwięk alarmu. Charlotte, która znajdowała się najbliżej ekranów odebrała zgłoszenie.
— Dwóch zamaskowanych rabusiów próbuje obrabować aptekę — oznajmiła, patrząc z wyczekiwaniem na Ray'a i Henryka.
Superbohaterowie wywrócili oczami, nie mając najmniejszych chęci na rozprawianie się z miejscowymi kryminalistami. Westchnęłam próbując z pomocą przeszywającego wzroku dać im do zrozumienia, aby się ruszyli.
— To wasza praca — odparłam zakładając ręce na piersi.
— To wasza praca — powtórzył po mnie cienkim głosem brunet.
Pierwszy wstał Hart, który widząc mój błagalny wzrok ściągnął swoją fioletową bluzę i rzucił ją w moim kierunku, co spotkało się z moim wesołym okrzykiem. Chłopcy stanęli obok siebie i chwycili kolorowe gumy.
— Żuj gumę młody — powiedział Kapitan, czekając na rym Henryka.
— A potem pójdziemy na jagody? — spojrzeliśmy na niego rozbawieni. — No co? Rymy mi się skończyły — wyjaśnił. — Buzi na pożegnanie?
Zaśmiałam się krótko i podbiegłam do chłopaka, który był już w stroju Niebezpiecznego i złożyłam na jego wargach krótkiego całusa.
— Będę musiał się do tego przyzwyczaić — uznał Ray, wchodząc do tuby. — Pełna moc! — wrzasnął, a chwilę później w kryjówce pozostała ze mną tylko Charlotte ze Schwozem.
Patrzyłam jeszcze przez chwilę na tuby, po czym nałożyłam na siebie bluzę chłopaka. Nie wiedząc co ze sobą zrobić podeszłam do brunetki, która była zajęta szukaniem jakichkolwiek informacji na temat przestępców. W kółko odtwarzała nagranie z monitoringu znajdującego się w aptece, ale wydawało się to być zbędne, ponieważ każdy z mężczyzn miał na sobie czarne kominiarki.
— Szukasz czegoś konkretnego? — zapytałam, gdy dziewczyna ciągle przewijała do jednego momentu.
— W zasadzie to nie, ale — zapauzowała i obróciła się, aby spojrzeć mi w twarz. — Oni nie zachowują się jakby chcieli okraść tą aptekę — zmarszczyłam brwi nie rozumiejąc. — Bo patrz. Przyszli do tej apteki i pierwsze co zrobił jeden z nich to zerknął na kamerę. Ten wyższy podszedł do aptekarki i mierzył do niej bronią, a ten drugi czwórkę klientów zagonił w kąt. Zdaje się, że jakoś specjalnie nie chciał pilnować tych ludzi, ponieważ ta kobieta chwilę później poinformowała o tym policję, która poinformowała nas. Jak aptekarka wydawała mu pieniądze to ten i tak ciągle zerkał na kobietę, która dzwoniła. Dopiero jak się rozłączyła to strzelił prosto w kamerę, przez co nie mamy wglądu, co mogło się dziać dalej.
— Uważasz, że zrobili ten napad tylko po to, aby zwabić Kapitana i Niebezpiecznego? — kiwnęła potwierdzająco głową.
Poczułam jak moje ciało przeszywa nagła panika, która całkowicie odwróciła moją uwagę od natrętnego bólu głowy.
— Ale oni mają broń, a co jeśli zrobią coś chłopakom?! — chodziłam dookoła kryjówki ze zdenerwowaniem przeczesując kasztanowe włosy.
— Megan, uspokój się! — wrzasnęła Charlotte zwracając na siebie moją uwagę. — Ray i Henryk zwalczają zbrodnie w Swellview od lat, a jakoś dalej mają się dobrze. Są to zwykli rabusie i zapewniam, że szybko się z nimi uporają — poklepała dłonią po moim ramieniu, starając się tym samym dodać mi otuchy. — Chłopcy wiedzą co robić.
Wypuściłam powoli powietrze z ust, starając się unormować przyśpieszony oddech. Page miała rację, a ja niepotrzebnie panikowałam. Jednak ciągłych złych wizji nie byłam w stanie opanować tym bardziej, że to był pierwszy raz jak przy mnie dostali wezwanie.
— Muszę się przewietrzyć — uznałam wiedząc, że nie przesiedzę na miejscu do powrotu swojego chłopaka i opiekuna.
— Tylko uważaj na siebie — posłała mi swój opiekuńczy uśmiech i ponownie usiadła na obrotowym fotel, aby kontynuować analizowanie nagrania.
Kilkoma słowami pożegnałam się jeszcze ze Schwozem, który był całkowicie pochłonięty naprawianiem maszyny z jedzeniem, a następnie opuściłam kryjówkę. Skierowałam się prosto do domu, aby po krótkim spacerze chociaż trochę odpocząć.
Żyjąc bez świadomości, że twoja ukochana osoba codziennie naraża się na niebezpieczeństwo ratując innych jest o wiele łatwiejsze. Dopiero teraz zmierzyłam się z tymi wszystkimi emocjami, którym towarzyszyła nadmierna troska. Z tyłu głowy ciągle szumiał mi cichy głosik, który jak najszybciej kazał mi ostrzec chłopaków przed zasadzką, którą mogli zorganizować kryminaliści. Całą sobą starałam się w to nie mieszać i dać im działań jak powinni. Zapewne gdyby była taka potrzeba to Charlotte od razu poinformowałaby ich o swoich podejrzeniach.
Skupiłam się na swoich myślach, więc po usłyszeniu dzwonka z telefonu gwałtownie drgnęłam. Nie myśląc za wiele, wyciągnęłam go z tylnej kieszeni czarnych jeansów, wpatrując się w siedmioliterowe imię. Liczyłam na to, że będzie to ktoś bardziej rozeznany w temacie napadu, ale osobą dzwoniącą okazała się być Abigail.
— Abi? — odezwałam się po naciśnięciu zielonej słuchawki.
— Mnie chyba pojebało — wyznała bezpośrednio.
Zaśmiałam się krótko czekając na serię jej narzekań, która po wczorajszym wieczorze na pewno nastąpi.
— Skąd ten wniosek? — zapytałam nie ukrywając rozbawionego tonu głosu.
— Ciebie to kurwa bawi? — krzyknęła, ale chwilę potem głośno jęknęła przez zapewne nagły ból głowy. — Nienawidzę mieć kaca.
— Mogłaś nie pić — powiedział odrobinę ciszej widząc sąsiadkę, która zmierzała w stronę pobliskiego sklepu. — Dzień dobry — uśmiechnęłam się odrobinę sztucznie.
Jak tylko wyminęłam kobietę po sześćdziesiątce, ponownie przyłożyłam słuchawkę do ucha.
— Kontynuuj — odparłam zawijając niżej na dłoniach bluzę Henryka, która skutecznie ogrzewała mnie, mimo zimnego wiatru.
— Może po prostu powiem ci co się stało, bo znając ciebie to pędzisz do Henryka, albo od Henryka, aby coś szybko zrobić i znowu do niego iść — prychnęłam na jej słowa. — Dobra nie chcę wiedzieć, bo jak się rozgadasz to nie będzie końca — wywróciłam oczami. — Przespałam się wczoraj z Jasperem — wypaliła.
— Co?! — zatrzymałam się na środku chodnika. — Przecież odwieźliśmy was do domu. Dwóch osobnych domów — zaznaczyłam.
Nie sądziłam, że Jasper i Abigail tak szybko przystąpią do największej bliskości jaką można ze sobą przeżyć. Po dłuższym namyśle to nawet nie spodziewałam się, że w ogóle do tego może dojść. Chociaż zwracając uwagę na to, jak szybko znaleźli wspólny język i na impulsywność Abigail, to wszystkiego mogłam się spodziewać.
— Po pijaku napisałam do Jaspa, że nie mogę spać to uznał, że do mnie przyjdzie — wyjaśniła odrobinę niewyraźnie. — Przyszedł i trochę pogadaliśmy. Wbrew pozorom jest naprawdę dobrym słuchaczem i doradcą. Wtedy postanowiłam zadzwonić do Eleanor i z nią pogadać, ale wiesz tak szczerze. Może byłam pod wpływem alkoholu, ale jednak ogarniałam. Pokłóciłyśmy się i to dość poważnie. Ostatecznie zerwałyśmy. Potem już wszystko działo się tak szybko. Na początku mnie pocieszał i już nawet nie wiem kiedy dokładnie wylądowaliśmy razem w łóżku. Ale było fajnie — uznała, na co się zaśmiałam.
— I co planujesz z tym zrobić?
— Jak na razie to nic — westchnęła. — Co ma być to będzie. Najwyraźniej los tak chciał.
— A jak się czujesz po zerwaniu? — dopytywałam, aby wiedzieć w jakim stanie jest moja kuzynka.
Uwielbiała robić wrażenie groźnej dziewczyny, która nie przejmuje się dosłownie niczym. Jednak jak ją lepiej poznasz, to zauważasz jakie ma kruche serce. Pod warstwą mocnego makijażu i czarnymi ciuchami skrywa się nastolatka, która tak samo jak każda inna nie umie poradzić sobie z niektórymi rzeczami, które zsyła na nią życie.
— Smutno mi, ale nie przeżywam jak po Oliverze — odsunęła telefon od ucha, aby krzyknąć coś dla mnie niezrozumiałego. — Mama mnie woła. Mogę zadzwonić potem?
— Jasne — uśmiechnęłam się delikatnie zauważając swój dom. — Trzymaj się Abi.
— Ty też Meg, buziaczki — rozłączyła się.
Pokręciłam głową ze zrezygnowaniem starając się dłużej nie rozmyślać o sprawach łóżkowych moich przyjaciół. Ponownie wsunęłam telefon do kieszeni i z szerokim uśmiechem skierowałam się trawnik należący do mojej posesji.
Delikatnie przymrużyłam powieki dostrzegając na werandzie bukiet fioletowych tulipanów. Rozejrzałam się po ulicy, lecz nikogo oprócz mnie na niej nie było. Poczułam ciężką gulę w gardle i niepewnie postawiłam parę kroków do przodu, trawnikiem zmierzając w stronę wejścia do domu.
A co jeśli są zatrute?
Była to pierwsza myśl, gdy kucnęłam obok pięknie rozkwitniętych kwiatków. Postanowiłam jednak zaryzykować i o drżących dłoniach sięgnęłam za łodygi, które dzięki czarnej wstążce zawiniętej w kokardkę tworzyły piękny bukiet.
— Od kogo to? — na werandę weszła niska blondynka patrząc z zainteresowaniem na trzymane w moich dłoniach tulipany.
Przez chwilę obserwowałam ją jak wygodnie zasiada na kanapie ogrodowej i bawi się różowym etui od telefonu, czekając na moją odpowiedź.
— Jeszcze nie wiem — odpowiedziałam zgodnie z prawdą, wstając z kafelek. — Dla Meg, od Bena — przeczytałam na głos napis na etykiecie.
Piper w przeciągu paru sekund podeszła do mnie i wyrwała kawałek ładnie ozdobionego papieru. Kilkukrotnie czytała dedykację z podpisem, gdy ja próbowałam nabrać więcej powietrza w płuca, co wydawało się być trudniejsze niż zazwyczaj.
— Chodź — niespodziewanie pociągnęłam dziewczynę w stronę drzwi wejściowych, które chwilę potem zamknęłam od środka na klucz.
Szybkim krokiem poszłam do kuchni i wrzuciłam do pustego zlewu bukiet, rozwalając go przy tym. Zmarszczyłam brwi dostrzegając czarną kopertą, którą Suntly zdołał schować pomiędzy płatkami korony. Pokręciłam zdesperowana głową i powoli zsunęłam się plecami po jasnych meblach lądując na zimnych kafelkach sądząc, że to dla mnie za dużo.
Pragnęłam w końcu pogodzić się ze śmiercią rodzicielki i spróbować ułożyć sobie życie, ale mężczyzna, który mi ją odebrał nieustannie próbuje przypominać o swojej obecności. Byłam pewna, że chciał się zemścić za śmierć swojej córki i brata, ale nie wiedziałam jaki dokładnie ma cel. Jednak wertując w dłoniach kopertę pierwszy raz od dawna nie poczułam się bezsilna. W środku mogło być wszystko, a ja miałam do tego dostęp.
— Weź głęboki oddech, wstań z podłogi i otwórz tą kopertę — zaleciła Piper, która również była roztrzęsiona, ale umiała racjonalnie myśleć.
Skinęłam ze zrozumieniem głową i wykonałam jej polecenie. Przeklęłam pod nosem nie umiejąc bez uszkodzeń otworzyć koperty, więc zwyczajnie porwałam ją z boku tak, aby nie uszkodzić jej zawartości.
— Mamy przejebane — mruknęłam pod nosem oglądając po kolei zdjęcia, które zostały mi przekazane.
Fotografie przedstawiały głównie Kapitana i Niebezpiecznego bez masek przywiązanych do krzeseł w tej cholernej piwnicy. Gdy wraz z Piper przejrzałyśmy wszystkie położyłam je na blacie i zaczęłam się niespokojnie przemieszczać po pomieszczeniu targając swoje włosy.
— Tu masz dowód naszej przewagi, więc radzę posłusznie wykonywać polecenia, ponieważ zdjęcia w każdej chwili mogą ujrzeć światło dzienne. Jednak myślę, że możemy się jeszcze dogadać... — przeczytała głośno czternastolatka notatkę na odwrotnej stronie jednego z zdjęć. — O kuźwa, podał swój numer — spojrzała na mnie zdziwiona. — Powinnyśmy iść z tym do kryjówki i wspólnie ustalimy co zrobić.
Podeszłam szybko do nastolatki i złapałam ją gwałtownie za ramiona, kręcąc z zdesperowaniem głową.
— Nie możemy tego zrobić — posłała mi pytające spojrzenie. — Parę tygodni temu spotkałam Cheta, który mi zagroził, że jak będziemy ich szukać to upublicznią te zdjęcia. Powiedziałam to chłopakom i Ray był gotowy przeszukać całe miasta tylko po to, aby ich zatłuc. Ostatecznie udało nam się go powstrzymać, ale gdyby zobaczył te zdjęcia na pewno zacznie działać.
— I dobrze! Trzeba znaleźć tych gnojków! — podniosła głos, próbując przekonać mnie do swojej racji.
— Jeśli ich tożsamość wyjdzie na jaw nie będą mieć życia — uznałam patrząc na nią ze łzami w oczach, którym nie pozwalałam wypłynąć. — Muszę sama to z nimi załatwić, a ty mi obiecaj, że nie piśniesz nikomu ani słowa. Uwierz, że to jest dla ich dobra — dodałam błagalnym tonem głosu.
Blondynka pokręciła bezsilnie głową i głośno westchnęła, ku mojemu zdziwieniu ukazując swoją kapitulację.
— Pod jednym warunkiem — przegryzłam dolną wargę. — Nie robisz nic bez konsultacji ze mną, okej? Nie zostawię cię w tym samej.
~♡~
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top