~Chapter ten~
~♡~
Wspięłam się na kolejny stopień drabiny i przywiesiłam trzy białe balony na ścianę obok drzwi wejściowych. Zadowolona z asymetrycznego efektu, zeszłam powoli ze szczebelków poszukując kolejnych wykonalnych dla mnie zadań.
Z racji tego, że bal odbywał się w piątek zaczęliśmy ozdabiać salę gimnastyczną. Charlotte jako główna organizatorka imprezy chodziła dookoła sali i dawała dla reszty uczniów zadania. Zaśmiałam się głośno widząc jak za pomocą miotły wyganiała z sali chłopaka z młodszej klasy, który przypadkiem rozlał sok porzeczkowy na podłogę.
— Z czego się śmiejemy? — zapytał zdezorientowany Henryk.
On także został po lekcjach, aby pomóc przyjaciółce w przygotowaniach. Jak na złość ciągle kręcił się obok mnie, a gdy ja odchodziłam powracał do mnie jak bumerang.
— Z ciebie — odparłam złośliwie i wzięłam kolejne trzy balony w celu przywieszenia ich już w niższym niż wcześniej miejscu.
Stanęłam obok stołu z białym obrusem, na którym będą znajdować się przekąski i na palcach próbowałam przywiesić balony we wcześniej wybranym miejscu. Jęknęłam zirytowana nie dosięgając do tego miejsca.
— Z czego się śmiejesz? — zapytałam słysząc głośny śmiech chłopaka.
— Jak to było? Z ciebie! — posłałam mu groźne spojrzenie. — Oj no, nie obrażaj się. Już ci pomagam krasnalu.
Prychnęłam i chciałam podać mu białe balony, ale Henryk nie chciał ich przyjąć. Zamiast tego złapał mnie mocno w okolicach tali i podsadził do góry. Całkowicie nie spodziewając się takiego ruchu z jego strony, pisnęłam krótko zwracając na siebie uwagę kilku osób znajdujących się blisko nas. Chłopak nie zwracając uwagi na kilku gapiów i nadal trzymał mnie w powietrzu, gdy ja szybko przywieszałam ostatnie sztuki.
— Coś za lekka jesteś — uznał po odstawieniu mnie na podłogę.
— Sugerujesz, że wyglądam na grubszą? — zapytałam lustrując z rozbawieniem jego panikę na twarzy.
— Nie — zaprzeczył natychmiastowo. — Chodzi bardziej o to, że... — przestałam go słuchać.
Rozglądnęłam się dookoła sądząc, że sala wygląda już całkiem nieźle. Zostało jedynie dodać kilka szczegółowych elementów, które dodadzą końcowego uroku sali.
— Trzymaj mnie, bo nie wytrzymam — powiedziała rozzłoszczona Abigail podchodząc do nas.
Zerknęłam na nią i na jej czerwone ze złości policzki. Dostrzegłam jak Hart spiął się przez moment, ale po powolnym wypuszczeniu powietrza wydawał się być bardziej wyluzowany niż na początku.
— Co się stało? — zapytałam skupiając się na kuzynce.
— Eleanor się stała — fuknęła biorąc dużego łyka wody mineralnej z półlitrowej butelki. — Denerwuje mnie.
Zmarszczyłam brwi na jej mało szczegółowe wyjaśnienie, które mimo dużej skromności dawały wiele niepokoju. Dotychczas zdawało się, że dziewczyny stanowiły parę idealną, której jedynym kryzysem były nieszkodliwe kłótnie. Mimo, że chodzą od niedawna to znają się niemal całe życie, więc rozumiały się wzajemnie jak nikt inny. Szczerze kibicowałam im od początku i liczę, że uda im się dojść do porozumienia.
— Powiesz coś więcej? — dopytywałam, gdy dziewczyna zajęła się opróżnianiem butelki.
— Ona jest strasznie zazdrosna — wyznała.
Zerknęła jeszcze na Henryka stojącego za mną, najprawdopodobniej zastanawiając się czy chłopak zasłużył na słuchanie jej narzekań. Machnęłam ręką, aby się nim nie przejmowała, a blondynowi posłałam znaczące spojrzenie.
— Ja wiem, że jej na mnie zależy, ale ciągła kontrola i czepianie się o każdego z kim rozmawiam nie będącym moją rodziną jest uciążliwe. Nawet teraz cały czas nas obserwuje — delikatnym ruchem głowy wskazała na dziewczynę ozdabiającą krzesełka.
Mało dyskretnie odwróciłam się w jej stronę, co również wykonał Henryk. Przysięgam, że ból jaki musiała wywołać u siebie Abigail, gdy uderzyła się z otwartej ręki w czoło, poczułam nawet ja jedynie słysząc to.
— W sumie to masz pewność, że ona jest stuprocentową lesbijką, a z tego co wiem to ty jesteś biseksualna, więc widzi zagrożenie u obu płci — odezwał się siedemnastolatek mimo, że moim spojrzeniem dałam mu do zrozumienia, aby się nie odzywał.
— Ale to mnie do cholery zdradził chłopak, a nie mam jakoś zastrzeżeń co do jej lojalności! — wysyczała przez zęby powodując, że chłopak cofnął się krok do tyłu. — Z resztą, nie ważne. Chcesz może dzisiaj u mnie nocować? — zwróciła się do mnie z zapytaniem. — Zdecydowanie potrzebuje babskiego wieczoru, ale bez dziewczyny — zaznaczyła.
— Niestety dzisiaj nie mogę — pokręciłam smutno głową. — Okres — szepnęłam, gdy posłała mi pytające spojrzenie.
Kiwnęła ze zrozumieniem głową i po krótkim pożegnaniu pobiegła w stronę partnerki, która najprawdopodobniej zaczęła wypytywać ją o naszą rozmowę. Po przyjrzeniu się dekoracjom i uznaniu, że moja pomoc jest w tym momencie zbędna, postanowiłam ruszyć do domu. Oczywiście towarzyszył mi w tym mój wierny sąsiad, który ze zdenerwowaniem przekładał w dłoniach telefon.
— Co ty taki zdenerwowany? — spojrzałam na niego lekko zmartwiona.
— Wydaje ci się — uśmiechnął się krzywo.
Zwracając uwagę na to, że Henryk jest pomocnikiem superbohatera i ma na głowie wiele obowiązków, to takie zachowanie u niego jest co najmniej niepokojące. Tak naprawdę to mogło stać się wszystko, a chłopak nie chce wyjaśnić o co chodzi nakręca mój niepokój jeszcze bardziej.
— Proszę, powiedz mi co się stało — poprosiłam, zatrzymując go na chodniku.
— Po prostu chodź — niespodziewanie splótł nasze dłonie razem i pociągnął w stronę ścieżki przeciwnej drodze do naszych domów.
W trakcie drogi z nieokiełznanym uśmiechem wpatrywałam się w nasze złączone dłonie, które zapoczątkowały pojawieniu się gniazda motyli w moim podbrzuszu. Wszystko wydawało się być takie piękne, nawet stare dęby znajdujące się przed wejściem do parku.
Zatrzymaliśmy się dopiero w altance, którą tak dobrze wspominałam. Wyglądała dosłownie tak samo jak parę miesięcy temu z tą różnicą, że na podłodze znajdowała się niepoliczalna dla mnie liczba skorupek od słonecznika.
— Poczekaj tutaj chwilę — zalecił i zniknął mi się oczu.
Westchnęłam krótko i zrobiłam kilka kroków, aby znaleźć się przy białej obręczy, zatapiając spojrzenie w pobliskich koronach drzew i latających obok ptakach. Ćwierkot ptaków był zdecydowanie jednym z najprzyjemniejszych dźwięków, które było dane mi usłyszeć. Kojarzyłam go z odpoczynkiem na świeżym powietrzu, krzyżującym się z przyjemną samotnością.
— Wiem, że bal jest już za trzy dni, a ja dopiero teraz odnalazłem odwagę, aby cię o to zapytać — odwróciłam się w stronę chłopaka, który wrócił z lekką zadyszką.
Tak się składa, że stanął w dość niekorzystnym dla niego miejscu, ponieważ słońce z ogromną intensywnością świeciło mu prosto w oczy powodując, że był zmuszony je lekko przymrużyć. Zaśmiałam się zaczerwieniona i przysunęłam się dwa kroki w lewo w cień, co chłopak wykonał także kilka sekund po mnie.
— Ale co ty... — nie dokończyłam, ponieważ nie kontrolowanie rozchyliłam usta ze zdumienia.
Chłopak uklęknął na jedno kolano, a zza pleców wyciągnął dużą, białą różę.
— Megan Elizabeth Castellano — zakryłam usta dłonią, a w kącikach oczu pojawiły mi się łzy. — Sprawisz, że stanę się najszczęśliwszym chłopakiem na Ziemi i zostaniesz moją partnerką na balu wrześniowym w ten piątek? — zapytał z drżącym głosem.
Henryk całkowicie mnie zaskoczył tym zaproszeniem, które pozostanie już w mojej głowie na zawsze. Nie pamiętam, kiedy ostatnio byłam taka szczęśliwa jak teraz. Emocje jednak wzięły nade mną kontrolę, ponieważ nie zrobiłam nic w kierunku chłopaka, oprócz cichego zalewania się łzami.
— Zrobiłem coś nie tak? — zmartwił się nadal klęcząc.
Mimo wielu łez spływających bezgłośnie po moich policzkach, uśmiechnęłam się szeroko i o miękkich jak wata nogach, kucnęłam obok niego.
— To ze szczęścia — wyszeptałam przyjmując różę w prawą dłoń. — Chętnie zostanę twoją partnerką Henryku Prudence'ie Hart'cie.
Zaskakujące jest to jak wiele można odczytać z oczu. Czekoladowe tęczówki blondyna w sekundę rozbłysły, a źrenice powiększyły się kilkukrotnie patrząc na mnie z wielką czułością. Nie czekając na pozwolenie położył obie dłonie na moich policzkach i wbił się intensywnie w moje usta.
Ten pocałunek był lepszy niż wszystkie inne. Był przepełniony tęsknotą i silnym uczuciem, którym siebie darzyliśmy, ale także szczęściem i ukojeniem dla nas obu. Od razu oddałam go czując, że była to rzecz, której potrzebowałam odkąd wróciłam do Swellview. Muskał, pieścił i ssał moje usta współgrają przy tym z moimi ruchami.
— Było warto tak się stresować — uznał pomagając wstać mi z podłogi.
Jak tylko oboje staliśmy na nadal trzęsących się nogach, objął mnie ramieniem ruszając w stronę wyjścia z parku, a następnie naszej ulicy.
— Dlatego latałeś za mną dzisiaj jak piesek? — zaśmiałam się, trafnie zauważając.
— Czekałem na odpowiednią chwilę — wyjaśnił, co spotkało się z moim jeszcze głośniejszym śmiechem.
W odpowiedzi przybliżył się bardziej, muskając krótko moje usta. Za krótko.
Nie sądziłam, że droga do szkoły może minąć mi tak szybko, ale zarazem przyjemnie. Dotychczas najlepszą formą przejścia jej było wsadzenie do uszu słuchawek i słuchaniu ulubionych utworów. Zwykła obecność chłopaka przyprawiała mnie o szaleństwo, które mimo ogromnej intensywności pozostawało w środku wypływając jedynie z szerokiego uśmiechu, który nie schodził mi z twarzy. Byłam spragniona jego obecności i chciałam wykorzystać każdy dany nam moment.
Byliśmy blisko. Nasze skomplikowane relacje nie pomagały w ustabilizowaniu naszych uczuć. Raz się nienawidziliśmy, a drugim razem kochaliśmy. Wszystko wydawało się być zwyczajnie mówiąc dziwne. Były takie momenty jak ten, gdy byłam wręcz pewna, że wszystko się ułoży, ale chwilę potem przez jeden błąd lub integrację osoby z zewnątrz, wszystko w jednej chwili runęło w gruzach. Sytuację się kilkukrotnie powtarzały, ale mimo to za każdym razem potrafiliśmy wszystko pozbierać i zacząć od początku. Początku, który nigdy nie przeszedł na wyższy poziom relacji, a jedynie stawał w miejscu.
— Co ty na to, aby wpaść do mnie, aby obściskiwać się na kanapie? — zaproponowałam dość odważnie, zauważając dobrze znany mi dom.
— Z miłą chęcią — musnął delikatnie mój zaróżowiony policzek.
Posłałam chłopakowi zdziwione spojrzenie, gdy drzwi wejściowe okazały się być otwarte. Ostatnim razem nie skończyło się to dobrze, więc panika, która wręcz w sekundę ogarnęła moje ciało była nie do opanowania. Zdaje się, że chłopak pomyślał o tym samym, ponieważ pierwszy wszedł przez drzwi do środka i powoli przesuwał się po domu, aby w razie potrzeby zainterweniować jak przystało superbohaterowi.
Mój głośny oddech nie pomagał mi w wysłuchiwaniu podejrzanych odgłosów. Gdy zbliżyliśmy się do salonu, usłyszeliśmy dość głośny płacz. Chłopak natychmiast rozluźnił spięte wcześniej mięśnie i bez żadnych obaw wszedł do pomieszczenia.
— Ray, co ty odwalasz? — zapytał z lekką kpiną w głosie.
Mężczyzna siedział na szarej kanapie otulony moim żółtym kocem, a w dłoni trzymał romansidło, najprawdopodobniej należące do Izabell. Jak tylko dostrzegł mnie i Henryka zaczął głośno krzyczeć, szybko wycierając spływające łzy po policzkach.
— Co wy tutaj robicie?! — wykrzyczał zdenerwowany.
— Ja tu mieszkam — przypomniałam mu znacznie się uspokajając.
— Wy mnie nie rozumiecie — uznał z grymasem na twarzy. — Jadę na lody, pa!
Zaciekawiona podeszłam do kanapy, aby przyjrzeć się książce, którą czytał mężczyzna. Parsknęłam śmiechem widząc największy wyciskacz łez jaki dotychczas czytałam.
— Wow, Ray umie czytać — uznał złośliwie chłopak.
— Albo po prostu oglądał okładkę — drgnęłam na głośny huk zamykanych drzwi wejściowych, który dał nam do zrozumienia, że pozostaliśmy sami w domu.
Chłopak spojrzał na mnie znacząco, a następnie usiadł na kanapie, odgarniając na bok wszystkie leżącej na niej przedmioty w tym chusteczki i koc. Jak tylko wygodnie się usadowił przyciągnął mnie do siebie tak, abym usiadła mu na kolanach, przodem do jego twarzy. Nie wytrzymując dłużej złączyłam nasze wargi w ponownym pocałunku, który z każdą przerwą na oddech pogłębialiśmy coraz bardziej.
— Tęskniłam za tym — wyszeptałam pomiędzy pocałunkami.
— A ja tęskniłem za tobą — wyznał, dysząc mi w usta.
W tym momencie uświadomiłam sobie, że miłość, którą darzyłam chłopaka przed rozłąką nie minęła, a wręcz stała się mocniejsza i intensywniejsza.
~♡~
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top