~Chapter sixteen~


~♡~

Nie potrafiłam opanować śmiechu, który wydobywał się z moich ust. W pewnym momencie byłam zmuszona złapać się za brzuch, który z czasem zaczął mnie pobolewać przez nadmierny śmiech.

— Wtedy ona mu powiedziała, że rodzice go robili w rajtuzach — opowiadała blondyna również nie mogąc powstrzymać śmiechu. — Wyobraź sobie jakie to musiało być zabawne z ust wkurwionej osiemdziesięciolatki. Ten dzieciak zabrał tą piłkę i dał dyla do kolegów — zrobiła chwilę przerwy na głośny śmiech. — Narzeczony uznał, że Włochy to pieprzony kraj, ale i tak chętnie będzie tam wracać.

— Opowiedz o nim trochę więcej — zachęciłam, gdy odrobinę się uspokoiłyśmy. — Bo wiem tyle, że poznaliście się na lotnisku.

Annie zatopiła spojrzenie w czarnym stoliku, przy którym siedziałyśmy, a następnie znacznie zarumieniła najprawdopodobniej rozmyślając o swoim ówczesnym narzeczonym. Młoda kobieta skontaktowała się ze mną, gdy tylko wróciła do miasta i jak najszybciej umówiłyśmy się na spotkanie w galerii, w której właśnie przesiadywałyśmy w jednej z kawiarń. Najpierw byłyśmy na trzygodzinnych zakupach i dopiero teraz postanowiłyśmy się zatrzymać na kawę i słodki deser.

— A więc ma na imię Ross i jak mówiłam wpadłam na niego na lotnisku. Opieprzyłam go oczywiście za wpieprzanie się w kolejkę — zaśmiałam się na mało romantyczne pierwsze spotkanie. — Doszło między nami do poważnej kłótni, przez co ochroniarze musieli nas wyprosić z kolejki, więc spóźniłam się na samolot. Rossowi było przykro, że przeze niego nie mogłam polecieć i łaził za mną ciągle przepraszając. Nie miałam co robić, więc zgodziłam się na kawę, którą mi zaproponował — uśmiechnęła się szeroko. — Okazała się to być najlepsza decyzja w moim życiu — zachichotała. — Nie miał on większych planów na życie, więc po siedmiu godzinach rozmów uznaliśmy, że lecimy razem do Włoch. Cztery miesiące w tak cudownym miejscu we dwoje zrobiły swoje.

— Czyli tak po prostu poleciałaś na inny kontynent z nieznanym ci mężczyzną? — dopytałam nie wiedząc czy być pełna podziwu za odwagę czy śmiać się z jej głupoty.

— Po paru godzinnej rozmowie nie był dla mnie tak bardzo obcy — wyjaśniła. — Myślę, że to jest właśnie ten jedyny. Z resztą on również to czuje i właśnie stąd ten pierścionek — po raz kolejny pokazała mi biżuterię znajdującą się na jej palcu.

Pokręciłam z uśmiechem głową i z lekko przymrużonymi powiekami lustrowałam jej radość. Znam Annie stosunkowo krótko i tylko przez krótki okres czasu była moją nauczycielką, ale umiałam odróżnić u niej ten szczery uśmiech od tego sztucznego. Cieszyłam się jej szczęściem, więc również nie umiałam powstrzymać ciągnącego się na usta uśmiechu.

— Dobra koniec o Rossie, bo już pewnie uszy ma jak pomidor — zażartowała. — Lepiej opowiadaj jak się mają sprawy z Peterem. Jesteście już razem?

Zamrugałam kilkukrotnie, patrząc na nią jak na idiotkę i nie rozumiejąc pytania.

— Petera?

— Przystojnego, wysokiego bruneta — opisała go w trzech słowach. — Pamiętam, że ostro leciał na ciebie.

Zakrztusiłam się orzechową kawą, którą przełykałam, co było skutkiem krótkiego ataku kaszlu. Gdy tylko udało mi się uspokoić zajęłam się kończeniem spożywania ciasta cytrynowego, ignorując zaciekawiony wzrok rówieśniczki mojej starszej siostry.

— Jestem w szczęśliwym związku z Henrykiem Hart'em — oznajmiłam z pełną buzią. — To ten przystojniejszy od Petera blondyn — zaśmiałam się.

— Pieprzysz — rozchyliła ze zdziwienia usta. — No tego się nie spodziewałam.

— Szczerze, ja też nie — odłożyłam łyżeczkę na szklany talerzyk. — Jakoś krótko po pogrzebie mamy wyznaliśmy sobie uczucia. Potem przyleciał do mnie we Włoszech, gdy odwiedzałam babcię. Zbliżyliśmy się do siebie, ale po tygodniu pokłóciliśmy. Pod koniec sierpnia wróciłam do Swellview i znowu się pokłóciliśmy — uśmiechnęłam się niekontrolowanie, dostając ataku wspomnień. — Od początku coś nas do siebie ciągnęło, a teraz od prawie dwóch miesięcy jesteśmy razem.

Blondynka złapała mnie za dłoń i po raz kolejny posłała mi szczery uśmiech, który chwilę potem znikł z jej twarzy, gdy jej telefon wydał z siebie charakterystyczny dźwięk wiadomości przychodzącej z messengera.

— Na pewno nie masz nic przeciwko temu, aby moja stara jak świat siostra przyszła tu na chwilę? — upewniła się Clark.

Pokręciłam głową na co ona posłała mi wdzięczne spojrzenie i zerknęłam najprawdopodobniej na starszą siostrę, która zmierzała w naszym kierunku.

— Meg, to jest moja siostra Gwen, Gwen to jest moja była uczennica Megan — z miłym uśmiechem spojrzałam na kobietę, która usiadła na ciemnoszarej kanapie obok swojej siostry.

— To pani? — zapytałam zdziwiona. — Em, dzień dobry.

— Znacie się? — zdziwiła się dziewczyna.

Przegryzłam zestresowana dolną wargę i błądziłam spojrzeniem po twarzach obu blondynek. Nie mogłam uwierzyć, że przy ostatnim spotkaniu z Gwen nie dostrzegłam podobieństwa pomiędzy nią, a jej młodszą siostrą. Teraz gdy siedziały obok siebie wydawały się być do siebie takie podobne.

— Parę tygodniu temu zderzyłam się z panią na ulicy — wyjaśniłam niepewnie czekając na reakcję kobiety. — Dosłownie zderzyłam.

— Oh, tak pamiętam kochanie — zaśmiała się jak dla mnie mało przyjaznym śmiechem. — Co z telefonem?

— Do wyrzucenia — odparłam smutno. — Jestem w trakcie kupowania nowego.

Porozmawiałyśmy jeszcze przez parę minut dopóki Annie pokazała mi na swoim telefonie aktualną godzinę. Zbliżała się godzina szósta, a właśnie o tej godzinie Piper miała po mnie przyjechać. Z racji tego, że nadal nie posiadam telefonu nie mam możliwości zadzwonienia do niej, więc muszę pojawić się w umówionym miejscu punktualnie.

Po krótkim pożegnaniu z siostrami Clark szybkim krokiem ruszyłam w stronę górnego parkingu. Przez chwilę wystraszyłam się, że dziewczyna już odjechała, ale odetchnęłam z ulgą dostrzegając auto.

— Naprawdę bardzo dziękuję, że mnie odbierasz — odezwałam się po wejściu do samochodu.

— Zrobiłabyś w końcu prawko, a nie korzystasz z dobroci innych — uznała wyjeżdżając z parkingu.

— Czekam aż przyślą mi jakieś przez pomyłkę — odpyskowałam, zerkając kątem oka na jej rosnące zdenerwowanie.

Dziewczyna zaczęła opowiadać mi o dziewczynie z klasy, która po raz kolejny upokorzyła blondynkę w szkole. Dobrze wiedziałam, że młoda Hart potrafi się zemścić na takich dziewczyna jak Jana Tetrazzini, więc nie zdziwiłam się, gdy wspomniała o słodkiej zemście, którą wykonała.

Gdy skończyła opowiadać historię oparłam głowę o szybę i przyglądałam się ostatnim budynkom znajdujących się na obrzeżach miasta Rivalton, aż wreszcie je opuściliśmy. Miałam w planach przespać pół godzinną podróż, ponieważ powieki już same mi się przymykały przez małą ilość snu, ale blondynka doszczętnie zniszczyła moje plany jednym krótkim zdaniem.

— Podoba mi się Jasper.

— Co? — gwałtownie wyprostowałam się.

— Znaczy nie, że podoba podoba bo to jednak Jasper — poprawiła się mając utkwiony wzrok na jezdni. — Ale czuję do niego coś więcej niż tylko przyjaźń.

Zapadła niezręczna cisza, którą jedynie przerywał dźwięk jadącego samochodu. Nie wiedziałam jak mogę się zachować w tej sytuacji, ponieważ nie chciałam wybierać pomiędzy Piper a Abigail. Chciałam szczęścia dla ich obu, ale jednocześnie nie mogły jej doświadczyć. Widzę jaka moja kuzynka jest szczęśliwa u boku Jaspera mimo, że oficjalnie w związku nie są. Stworzyli relację dość silną i na moje oko wyjątkową, a uczucia Piper mogą wszystko zniszczyć czego nikt nie chce.

— Co mam zrobić? — zapytała cicho.

— Nie wiem, Pipes — wyszeptałam. — Ale... Jasper jest naprawdę szczęśliwy z Abigail.

— Tak, wiem — odparła smutno. — Nie chcę zepsuć mu związku.

Piper miała dopiero czternaście lat i ledwo wchodziła w świat rozterek miłosnych. Po jej zachowaniu mogę wywnioskować, że szatyn nie jest zwykłym zauroczeniem, a czymś o wiele poważniejszym.

— Musisz sobie z tym poradzić — pocieszająco pogłaskałam ją po udzie.

— Nie pierwszy, nie ostatni — zaśmiała się gorzko. — Teraz szybko zmieniamy temat, bo się rozpłaczę. Powiedziałaś Henrykowi prawdę?

Wstrzymałam oddech i uśmiechnęłam się niewinnie, próbując wymyślić na szybko plan na uniknięcie opieprzu, który zbliżał się wielkimi krokami.

— Niech zgadnę, nie gadałaś z nim?

— Nie miałam odpowiedniej okazji — głośno prychnęła.

— Nawet nie próbuj mi wmówić, że przez trzy dni żadnej nie było mimo, że praktycznie cały czas ze sobą spędzacie — wywróciła oczami, gdy się nie odzywałam. — Masz mu powiedzieć, gdy wrócimy do domu. Z tego co wiem jest teraz w swoim pokoju, bo odsypia nocne zlecenie.

Niechętnie skinęłam głową nie mając ochoty na dalszą rozmowę. Ponownie oparłam głowę o szybę, wyczekując powrotu do miasta, które jednocześnie kochałam i nienawidziłam.

— Wstawaj — poczułam dość mocne szturchnięcie w ramię.

Jęknęłam i niechętnie otworzyłam powieki, rozglądając się dookoła. Znajdowałam się w aucie, które stało na parkingu w domu Hart'ów. Najprawdopodobniej zwyczajnie zasnęłam, przez co skutkiem jest urwany film.

— Idź już do tego głąba — popędziła mnie.

— Dzięki za podwózkę — mruknęła na odchodne i ruszyłam w stronę drzwi do domu.

Niezauważalnie dla reszty domowników weszłam do salonu, a następnie na schody okropnie stresując się rozmowy. Byłam świadoma tego, że powinnam ją odbyć, ale próbowałam odwlec to na jak najpóźniejszą porę, która okazała się być teraz.

Po raz ostatni głośno westchnęłam i sięgnęłam za klamkę od drzwi pokoju mojego chłopaka. Skrzywiłam się, gdy drzwi zaskrzypiały przez co chłopak niespokojnie się przewrócił na drugi bok. Nie chciałam przypadkiem obudzić Henryka, a dobrze wiedziałam, że blondyn czuwa przez sen i jest wrażliwy na nawet najcichsze dźwięki.

Kucnęłam obok łóżka i szeroko uśmiechnęłam widząc spokojną twarz siedemnastolatka pogrążonego w głęboki śnie. Ostatniej nocy przestępcy dali popalić dla Kapitana B i Niebezpiecznego, a chłopak rano musiał iść do szkoły, więc nie miał okazji się wyspać tak jak jego mentor. Nie byłam zadowolona z tego, że musiałam go obudzić tym bardziej będąc świadkiem jego walki ze zmęczeniem w trakcie dnia, ale w głębi duszy wiedziała, że jeśli nie zrobię tego teraz to nie zrobię w ogóle.

— Hen... — delikatnie pogłaskałam go po policzku.

Zachichotałam, gdy pod wpływem mojego dotyku niekontrolowanie zmarszczył uroczo nos. Widząc, że zwykły głaskanie nie pomoże zaczęłam składać mokre całusy na całej jego twarzy zaczynając od czoła, a kończąc na szyi. W momencie, gdy na nią schodziłam zostałam gwałtownie pociągnięta wprost na ciało blondyna.

— Cześć skarbie — przywitał się uroczym uśmiechem i bardziej niż zwykle słyszalną chrypką.

— Nie chciałam cię budzić, ale musimy o czymś pilnie porozmawiać — zaczęłam z trudem.

— Ale coś się stało w Rivalton? — zapytał zmartwiony.

Jak najszybciej pokręciłam głową, aby rozwiać niepotrzebne scenariusze, które zapewne pojawiły się w jego głowie. Przez naprawdę długie godziny namawiałam Henryka i Ray'a na spotkanie się z Annie w sąsiednim mieście. Początkowo byli stanowczo na nie, ale z czasem okazali swój brak asertywności i zgodzili się na spotkanie.

— Musimy się pozbyć Suntly'ów — zagadałam, oczekując jego reakcji.

— Ja i Ray musimy się ich pozbyć — poprawił mnie. — Ty masz się nie mieszać.

— Ale Izabell była moją matką i równie bardzo co wy chcę, aby trafili do więzienia — złączyłam nasze dłonie. — Razem ich na pewno pokonamy. Tylko... potrzebujemy wziąć ich podstępem.

— Jakim podstępem, Megan? — głośno prychnął. — Słyszysz jak żałośnie to brzmi?

Przysunęłam się do tyłu, gdy chłopak czerwony ze złości próbował wykaraskać się ze swojego łóżka. Żałowałam, że w taki a nie inny sposób zaczęłam rozmowę, ale tak naprawdę nie wiedziałam nawet jak przekazać mu całą prawdę. Teraz nie jestem do końca pewna tego czy jest gotowy na usłyszenie jej.

— Proszę, nie denerwuj się — mruknęłam błagalnym tonem.

— Jak mam się nie denerwować skoro moja dziewczyna sama prosi się o kolejne porwanie, bo pewnie tym się skończy! — krzyczał bez pohamowania. — Potrzebujesz więcej atencji!?

Tym razem to ja głośno prychnęłam, czując narastającą złość na swojego partnera.

— Eee, co!? No wiesz, skoro ty i Ray od pół roku nie potraficie złapać jebanych morderców, którzy dosłownie siedzą wam pod nosem to chyba muszę w końcu zacząć działać! — warknęłam w jego kierunku.

— Działać?! Mam ci przypomnieć, że ci popaprańcy posiadają niekorzystne dla nas zdjęcia!?

— Dlatego potrzebujemy podstępu! — przypomniałam mu.

Najbardziej obawiałam się kłótni, która nastąpiła przez wzajemne niezrozumienie się. Nawet nie zdążyłam mu powiedzieć o bukiecie, numerze telefonu, zapisu z kamer i niedopracowanym planie, ponieważ chłopak od razu rozpoczął kłótnie.

— Nie chcę przez ten podstęp widzieć cię w trumnie — wyznał, nawiązując do szantażu Bena, o którym nie powinnam wiedzieć.

— I na tym zakończmy tą niepotrzebną kłótnię — uznałam smutnym tonem głosu. — Idę do domu, dobranoc.

Nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź opuściłam jak najszybciej pokój siedemnastolatka. Teraz przynajmniej wiedziałam, że nie mogę liczyć na swojego chłopaka i muszę poradzić sobie z tym sama, próbując nie wplątać w to przypadkiem Piper tym samym narażając ją na niebezpieczeństwo.

Po upewnieniu się, że chłopak na pewno nie wychodzi ze swojego pokoju, a w salonie nie znajduje się nikt inny oprócz mnie, sięgnęłam po telefon Siren, który był podłączony do ładowania i pobiegłam w stronę werandy. Dłonie mi się trzęsły, gdy próbowałam znaleźć małą kartkę z przepisanym numerem Suntly'a.

— Halo? — zapytałam niepewnie po wystukaniu numeru.

— Dobrze, że w końcu zadzwoniłaś, bo już chciałem wysłać kolejny bukiet tym razem z odmową współpracy — zadrżałam po usłyszeniu głosu mordercy mojej rodzicielki.

— Współpracy?

— Tak Megan, współpracy.

~♡~


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top