~Chapter six~

~♡~

W pośpiechu starałam się wytrzeć każdą łzę spływającą po moim policzku, ale z racji tego, że nadal płakałam było to niemożliwe. Czułam taką pustkę w sercu, że nie umiałam się uspokoić. 

— Co się stało Meg? — zapytał Jasper, gdy wyszłam z zaplecza. 

Smutno pokręciłam głową i biegiem opuściłam sklep. Słyszałam niewyraźne wołanie szatyna, ale przez dudniące serce nie byłam w stanie nic zrozumieć. Stojąc już na chodniku kilka metrów od Składu Rupieci zatrzymałam się, aby złapać chociaż trochę świeżego powietrza. 

Raniące słowa Henryka nadal chodziły po mojej głowie powodując, że całkowicie zagłuszały moje aktualne myśli. Poczułam się zwyczajnie oszukana. Jeszcze miesiąc temu byłam gotowa spędzić z nim najpiękniejsze chwile mojego życia, a dzisiaj słyszę, że nie chciał związku, który by tylko uwiarygodnił naszą miłość. Bynajmniej uważałam to za miłość. 

Ponownie poczułam się wykorzystana i porzucona. Miałam tą świadomość, że naszą pierwszą poważną kłótnie wywołałam ja i to przeze mnie nie mieliśmy kontaktu przez te kilka tygodni, ale pragnęłam to wszystko naprawić. Tak naprawdę to przez cały czas liczyłam, że jak tylko przebrniemy przez tą ciężką rozmowę to wrócimy do tego co było kiedyś, aż w końcu będę mogła z dumą oznajmić, że jestem dziewczyną Henryka Hart'a. Niestety, ale nie żyjemy w bajce, a rzeczywistości z losem, który zwyczajnie kpi sobie z naszych planów.

— Megan — poczułam dłoń na ramieniu. 

Przez płacz, którym się wręcz dusiłam nie umiałam rozpoznać głosu osoby, stojącej za mną. Nie mogłam poradzić sobie z nadzieją, która mi podpowiadała, że to może być blondyn, z którym jeszcze chwilę temu prowadziłam burzliwą kłótnię. Jednak, gdy w końcu zabrałam się za odwagę, aby się odwrócić i ujrzeć tą osobę lekko się zawiodłam, ale z drugiej strony poczułam niezrozumiałą ulgę. 

— Tak mi przykro Meg... — odezwał się Manchester, ale nie zdołał dokończyć, ponieważ niespodziewanie przytuliłam się do niego. 

Czułam potrzebę wypłakania się w czyiś ramionach, a mężczyzna był najbliższą mi aktualnie osobą. Zdaje się, że Ray całkowicie nie spodziewał się takiego ruchu z mojej strony, ale ku mojemu zdziwieniu objął mnie jeszcze mocniej, powoli gładząc dłonią po moich plecach. 

— Nie słyszałem rozmowy, ale wnioskuje po tobie i Henryku, że nie była ona za przyjemna — powiedział z wyczuwalnym smutkiem w głosie. 

Zaskakujące jest to jak Ray Manchester zdołał się zmienić przez te kilka miesięcy. Miałam możliwość poznać go jako egoistycznego i zabawnego szefa moich przyjaciół, a skończyło się na tym, że został mężczyzną przy boku, którego moja rodzicielka spędziła ostatnie dni swojego życia, nie żałując żadnej chwili z nim spędzonej. 

Prawdą było to, że mężczyzna zamartwiał się jak każdy inny człowiek. Bywał wesoły, wściekły, a nawet smutny. To normalne zachowanie następujące u homo sapiens. Z racji tego, że nigdy wcześniej nie otworzył swego serca przed kobietą, a jedynie przeżywał tymczasowe relacje, które w nijaki sposób wpływały na jego życie nie posiadał tej wrażliwości.

Izabell sprawiła, że Manchester otworzył swoje serce i pokochał kogoś równie mocno co siebie. Nauczył się tak potrzebnej w jego życiu wrażliwości i empatii, ale także doświadczył okropnego bólu psychicznego, który niegdyś był dla niego zwykłą abstrakcją. W końcu jak może cię boleć coś w środku bez najmniejszych obrażeń fizycznych? Owszem, może. Wystarczy stracić jedną z najważniejszych dla ciebie osób, a wyzwolisz ból tak silny, że nie będziesz w stanie wykonywać najprostszych czynności życiowych dopóki nie przebrniesz przez najtrudniejszy okres.

— Nie chciałam go stracić — łkałam zalewając łzami t-shirt bruneta.

— I nie straciłaś — zapewnił. — Henryk czasami wypowiada wcześniej nie przemyślane słowa, a potem, gdy uświadamia sobie co zrobił, stoi w miejscu z otwartą buzią. To tylko kłótnia i nie możesz przez nią rezygnować z powstania mojego shipu! — odparł wesoło. 

— Mam wrażenie, że bawimy się w kotka i myszkę — stwierdziłam znacznie się uspokajając. 

— Dajcie sobie trochę czasu, a zobaczysz, że wszystko się ułoży — uśmiechnął się pocieszająco. — A teraz pozwól, że zabiorę cię do mojej ulubionej lodziarni za rogiem! 

Chciałam zaprotestować, ale bez mojej zgody zostałam pociągnięta wzdłuż chodnika. Mężczyzna zasypywał mnie różnymi opowieściami tylko po to, aby zająć czymś moją uwagę. Najbardziej zaskakujące było to, że jednak to działało. 

— Jaki jest twój ulubiony smak? — zapytał, gdy weszliśmy do pobliskiej lodziarni. 

— Miętowe — odparłam po zobaczeniu wszystkich smaków. 

— Dwa rożki po dwie gałki miętowych z kawałkami czekolady. 

Czarnowłosa kobieta posłała Ray'owi uśmiech, rumieniąc się delikatnie. Najprawdopodobniej brunet wpadł jej w oko, co jest skutkiem nagłego onieśmielenia. Parsknęłam śmiechem na to, iż Manchester nie dostrzegał niewinnych uśmiechów skierowanych do niego, tylko nadal był zajęty opowiadaniem o swojej Rybce. 

— Jak tylko wkładałem dłoń do klatki to Rybka od razu mnie gryzła, skubana. Dlatego nie lubię chomików — zapłacił za lody. — Do widzenia! 

Nie umiałam powstrzymać śmiechu wychodząc z małej lodziarni. W tak krótkim czasie mój humor przeszedł tak diametralną przemianę, że nawet mi trudno było w to uwierzyć. 

— Dziękuję — uśmiechnęłam się szczerze. 

— Za co? — zdziwił się. 

— Po prostu za to, że jesteś, pocieszasz mnie i nie oceniasz. I kupiłeś mi loda — dodałam.

— Bell chciała, abym się tobą zajął — usiedliśmy na pobliskiej ławce. — Jesteś jej młodszą wersją za, którą czuję się w pewnym stopniu odpowiedzialny. Podziwiam cię Meg, wiesz? Straciłaś obojga rodziców, a mimo to nadal jesteś w stanie się uśmiechać. Myślę, że ja w twojej sytuacji już bym się nie podniósł. 

— Też myślałam, że już się nie podniosę, ale wszystko jest do przeżycia. Wystarczy trochę czasu — poklepałam go po ramieniu. — A ja myślę, że poradzisz sobie w każdej sytuacji. 

— Wiem, jestem wspaniały — zaśmialiśmy się.

Uświadomiłam sobie, że zaczęłam nowy etap w moim życiu. Nie mogę użalać się nad przeszłością, a zająć się teraźniejszością i przyszłością. Niektórych rzeczy nie jesteśmy w stanie zmienić, ale możemy się postarać, aby bliska przyszłość była przyjemniejsza.

— Chciałbyś pojechać ze mną do babci, Lucy i Abigail? — zapytałam. 

Ich także nie informowałam o swoim przyjeździe mimo, że na bieżąco byli z wydarzeniami związanymi z Tiarą i Nowym Jorkiem. Poczułam nagłą potrzebę odwiedzenia ich. W końcu one są moją jedyną rodziną w Swellview, a o rodzinę trzeba dbać.

— Babcia za dużo mówi, Lucy za mną nie przepada, a Abigail mnie przeraża — posłałam mu błagalne spojrzenie. — No dobra, ale nie patrz tak na mnie — pisnęłam uradowana. — Samochód jest pod sklepem, więc musimy się wrócić.

Skinęłam głową i ruszyliśmy w stronę Składu Rupieci. Była godzina popołudniowa, a słońce dzisiaj wyjątkowo bardzo świeciło utrudniając tym samym normalne funkcjonowanie. Naprawdę nie przepadam za latem.

— O nie — szepnął Ray.

Przez całą drogę miałam utkwiony wzrok w szarym chodniku i moich znoszonych adidasach, więc gdy podniosłam głowę dopiero teraz dostrzegłam Henryka stojące obok auta.

— Co ty tutaj robisz? — zapytałam z głośnym westchnieniem.

Nie ukrywam, że naprawdę mocno się powstrzymywałam od rozpoczęcia kolejnej kłótni. Odczuwałam ogromny żal i smutek, który nie zniknie po kilku minutach.

— Chciałem pogadać z tobą na spokojnie — posłał znaczące spojrzenie stojącemu obok mnie brunetowi.

Manchester rozumiejąc intencje spojrzenia, bez słowa wsiadł na miejsce kierowcy cierpliwie wyczekując mojego przyjścia.

— Myślę, że już wszystko sobie wyjaśniliśmy — założyłam ręce na piersi. — Po prostu dajmy sobie spokój.

— Głupio wyszło — przybliżył się do mnie. — Wiedz, że serio się cieszę z twojego przyjazdu.

— W porządku. Teraz wybacz, ale jadę z Ray'em do Abi — obeszłam wóz dookoła, aby dojść na miejsce pasażera.

— Mam nadzieję, że uda nam się jeszcze na spokojnie porozmawiać. Opowiesz mi o siostrze i o straconym miesiącu — uznał Hart. — Przepraszam cię za wszystko.

— Ja też cię przepraszam — posłałam mu delikatny uśmiech i wsiadłam do auta.

Ruchem ręki pokazałam mężczyźnie, że może odjeżdżać, a sama nadal wpatrywałam się w chłopaka, którego uważam za moją pierwszą prawdziwą miłość. Cały konflikt, który między nami zaistniał trudno jakkolwiek określić. Jestem nim naprawdę zmęczona i pragnę zakończyć wszelkie spory. Jednak muszę przyznać, że po krótkiej rozmowie pod sklepem odzyskałam nadzieję na powrót tego co było kiedyś, ale potrzeba czasu.

— Bylibyście cudowną parą — odezwał się Ray po kilkuminutowej ciszy.

— Skończ — jęknęłam.

— Skończ — powtórzył po mnie cienkim głosikiem. — Nie róbcie sobie pod górkę, bo tylko marnujecie cenny czas. Idziecie do ostatniej klasy i nie wiadomo, gdzie was potem życie wywiezie. Korzystajcie póki możecie. I spokojnie jak tylko wrócę do kryjówki to jemu też nagadam — dodał.

Wywróciłam oczami i nie odpowiadając, przeniosłam wzrok na szybę, za którą mogłam ujrzeć dobrze znane mi budynki. Jednak jeden z nich szczególnie zwrócił moją uwagę. Niewielki, jednopiętrowy dom z ogromnych ogrodem, a w nim miniaturowy staw i stary dąb. Dom jedynie mi mignął, więc nie byłam w stanie dostrzec zmian, które na pewno powstały. W tym domu spędziłam najlepsze lata mojego dzieciństwa. Niestety, ale od razu po naszym wyjeździe, Izabell sprzedała go dla przyjaznej rodzinki, która przeprowadziła się do Swellview z samej Polski. Do dziś pamiętam jak mama próbowała się z nimi nieudolnie dogadać, przez słabo znany im język angielski.

— Obym to przeżył — szepnął Ray, gdy wyszliśmy z samochodu zaparkowanego pod domem rodzinnym mojej rodzicielki.

— Jak zrobisz wstyd to ja cię wtedy dobiję — oznajmiłam i bez pukania otworzyłam drzwi wejściowe.

Niecałe pół roku temu także przeszłam przez framugę tych drzwi, ale z kobietą, która dała mi życie. Skierowałyśmy się wtedy od razu do kuchni, tak jak ja z brunetem teraz. Niekontrolowane porównania, które następującą od śmierci rodzicielką są dla mnie coraz bardziej bolesne.

— Babcia? — zwróciłam na siebie uwagę kobiety siedzącej na swoim ulubionym krześle w kuchni.

— Matko Święta — zasłoniła usta dłonią. — Meguś, kochanie! Co ty tutaj? Nie ważne! Chodź tu do mnie! — uradowana przytuliła się do mnie. — Czemu nie mówiłaś szybciej, że przyjedziesz to bym twoje ulubione ciasto upiekła. Akurat obiad ugotowałam, chcesz?

Spojrzałam pytająco na mężczyznę stojącego przy drzwiach. Zdaje się, że kobieta dopiero teraz go dostrzegła, bo do niego także podbiegła truchtem.

— Raymond! Jak ja cię dawno widziałam — niespodziewanie uścisnęła go. — Tobie także nałożę obiad. Abigail! — krzyknęła. — Mamy gości!

— Nie musi pani...

— Jaka pani?! Gdyby nie ta okropna tragedia zostalibyśmy pewnie rodziną, więc spokojnie możesz się zwracać do mnie mama lub Wendy — wepchnęła go w głąb kuchni i sama zajęła się wyjmowaniem garnków z piekarnika.

Muszę przyznać, że tak bardzo zawstydzonego Ray'a to jeszcze nie widziałam.

— Meg? — usłyszałam zdziwiony głos brunetki. — Tak bardzo tęskniłam.

Rówieśniczka objęła mnie mocno i z niewiadomych przyczyn zwyczajnie zaczęła płakać. Zalewała się łzami co chwilę powtarzając, że tęskniła. Tymczasem Kapitan był zasypywany różnymi pytaniami przez sześćdziesięcioletnią kobietę, która niecierpliwie oczekiwała odpowiedzi.

— Wracasz ze mną do szkoły, prawda? — zapytała przygryzając dolną wargę.

— Tak! — pisnęła i ponownie wskoczyła mi w ramiona.

Brakowało mi wspólnych posiłków z rodziną. We Włoszech jadałam zwykle sama, ponieważ każdy jadł w swoich godzinach, a w Nowym Jorku musieliśmy co chwilę coś zamawiać. Jednak to nie było to samo co pyszny obiad babci ugotowany z taką starannością i sercem.

— Musisz częściej zabierać mnie do babci — szepnął mi do ucha Ray, gdy zajadał się ciepłym kotletem.

Po dobrym posiłku zasiedliśmy wszyscy na kanapie w salonie. Już dawno nie byłam tak najedzona jak teraz. Babcia Wendy podała nam herbatę na co z wdzięcznością skinęłam głową.

— Naprawdę miło z twojej strony Ray, że ją tu przywiozłeś — powiedziała z wymuszonym uśmiechem Lucy, która dopiero wróciła z pracy. — Jednak jest pewna sprawa, o której musimy wszyscy porozmawiać. Wiem, że jest to nieprzyjemny temat, ale jak to wszystko załatwimy to będziemy mieli spokój na jakiś czas — spojrzała znacząco na bruneta.

— O co chodzi? — zapytałam nerwowo przełykając ślinę.

Mężczyzna siedzący obok mnie czuł się odrobinę niekomfortowo, gdy wszyscy na niego spoglądali. Zwykle lubił być w centrum uwagi, aczkolwiek teraz pochłonął go taki stres, że nie mógł nawet spokojnie przełknąć śliny.

— Bo wiecie, Izabell nie żyje — powiedziała z trudem Trembley.

— Do czego zmierzasz? — rzucił szybko Kapitan.

— Megan nie jest pełnoletnia, więc potrzebuje opiekuna prawnego — zaczęła niepewnie. — Musimy ci jak najszybciej go znaleźć, aby opieka społeczna pewnego dnia nie zapukała do twoich drzwi. Jesteś w takim wieku, że sama możesz go wybrać — uznała. — Oczywiście ja z babcia z chęcią cię przygarniemy, ale wtedy musiałabyś mieszkać u nas. Jest jeszcze babcia we Włoszech, ale musiałabyś tam wrócić. Myślę, że Tiara nawet mogłabym nim zostać, ale nie jestem do tego zbytnio przekonana. Ciocia Christine lub Monica także się zgłosiły. Możesz wybierać.

Od jakiegoś czasu sprawy prawne ciągle chodziły mi po głowie. Wiedziałam, że prędzej czy później będę musiała mieć nowego opiekuna prawnego, ale nie byłam na to psychicznie gotowa. Nikt nie jest w stanie zastąpić mi rodziców. Chociaż i tak czuję pewną ulgę, że pozwolili mi wybrać.

Najchętniej zgłosiłabym się do Lucy, która jest dla mnie wraz z babcią i Abigail tą najbliższą rodziną, ale z drugiej strony utrudnieniem byłoby zamieszkanie. Byłabym zmuszona przeprowadzić się tutaj, a problemem jest brak wolnych pokoi. Abigail musiałabym dzielić ze mną pokój, a wiem, że na dłuższą metę nie wytrzymałybyśmy. Obie jesteśmy jedynaczkami, więc nie jesteśmy przyzwyczajone do dzielenia się czymś takim jak pokój.

Do babci Margaret także nie uśmiechało mi się jechać, ponieważ pragnęłam pozostać w Swellview przynajmniej do ukończenia szkoły. Przez ten argument odpada również ciocia Christine, która mieszka na drugim końcu kraju. Wyjątkiem jest młodsza córka siostry babci - Monica. Mieszka ona w pobliskim mieście, więc spokojnie mogłabym dojeżdżać do przyjaciół i szkoły. Problem tkwi w jej dzieciach, z którymi nigdy się nie dogadywałam. Od niepamiętnych czasów, co spotkanie rodzinne dokuczaliśmy sobie, więc mieszkając tam nie byłabym w stanie normalnie funkcjonować.

Pozostała Tiara, która zamieszkuje w Nowym Jorku i tym gorzej, bo w akademiku. Aby zostać moim opiekunem musiałabym wynająć mieszkanie, a z tym związanych jest wiele problemów. Ściągać ją tutaj też nie chcę, bo byłaby zmuszona porzucić studia, na które tak długo zbierała.

Miałam tak wiele propozycji, jednak żadna nie odpowiadała mi na tyle, aby przy niej pozostać. Nie mogłam myśleć tylko o sobie. Wiem, że większość osób się do tego zgłosiło czując potrzebę pomocy prawie pełnoletniej dziewczynie, która niedawno straciła mamę, ale nie każdy ma taką możliwość. Tak bardzo nie wiedziałam kogo wybrać.

— Jeśli chcesz mogę i ja zostać twoim opiekunem — wtrącił Ray widząc moją niepewność.

— Ty? — prychnęła Lucy. — Nie masz żony ani dzieci, mieszkasz w jakiejś kawalerce w centrum do tego jesteś niestabilny emocjonalnie przez śmierć mojej siostry i nie jesteś z rodziny! Nie pozwolę, abyś przyjął opiekę nad Megan.

Kawalerka w centrum?

— Może i nie jestem z rodziny, ale byłem partnerem jej mamy, którą kochałem najbardziej na świecie — zaczął Manchester będąc czerwonym ze złości, ale jednocześnie starając się mówić z opanowaniem. — Może i dzieci nie mam, ale to raczej ważne nie jest. I racja mieszkam w centrum, ale w mieszkaniu z dwoma pokojami. Z resztą jeśli Meg będzie chciała zostać w domu to nawet będę mógł się dla niej przeprowadzić — uśmiechnął się do mnie pocieszająco, ale chwilę potem ponownie skierował spojrzenie na brunetkę. — Do cholery, straciłem trzy miesiące temu miłość mojego życia, więc to normalne, że jestem przybity, ale że od razu niestabilny emocjonalnie? Myślę, że Bell chciałabym, abym ja w tej sytuacji się nią zajął.

— Jesteś skrajnie nieodpowiedzialny!

— Lucy, przestań! — wtrąciła rozzłoszczona babcia. — Raymond jest porządnym człowiekiem i nie tobie wypada wybierać. Jeśli Megan będzie chciała zamieszkać z nim to właśnie to zrobi, a ty będziesz ją w tym wspierać.

— Masz w ogóle jakieś doświadczenie w opiece nad dzieckiem? — kontynuowała odrobinę mniej jadowicie.

Zdaje się, że przestała spoglądać na moje dobra, a jej niezrozumiałą niechęć do mężczyzny i chęć zrobienia mu na złość.

— Dzieckiem? Jestem prawie pełnoletnia i umiem o siebie zadbać! — wstałam zezłoszczona.  — Tak się składa, że wizja Ray'a jako mojego prawnego opiekuna jest dla mnie najwygodniejsza i myślę, że dla innych także. Jeśli to nie kłopot... — zwróciłam się do mężczyzny.

— Naprawdę z chęcią nim zostanę — przerwał mi.

Lucy już więcej się nie wykłócała tylko z grymasem się zgodziła. To racja, że zostało nam teraz długie chodzenie po różnych urzędach i załatwianie formalności, ale jak tylko się z tym uporamy będziemy mogli powrócić do nowej normalności jaka nam pozostała.

Byłam szczęśliwa i smutna zarazem. Niektóre pytania nadal krążyły po mojej głowie, ale nie mogłam je zadać przy rodzinie, więc pozostało mi tylko do czasu powrotu widzieć same znaki zapytania. Jednak po ustaleniu wszystkiego szybko zajęliśmy się błahymi tematami, o których rozmawialiśmy przez kolejne godziny.

Jak tylko zaczęło się z ściemniać opuściliśmy dom pod pretekstem zmęczenia. W sumie była to prawda, ponieważ byłam wyczerpana lotem, a w domu czekały na mnie rzeczy do zrobienia związane z powrotem.

— Ray... — odezwałam się zachrypniętym głosem, gdy wsiedliśmy do auta.

Dopiero teraz poczułam jak wszelkie emocje ze mnie wychodzą, a ja ponownie tego dnia żałośnie się rozpłakałam. Nigdy nie mieliśmy jakiejś wspaniałej relacji, a on chce zrobić dla mnie tak wiele.

— Zrobiłeś to, bo mama ci kazała przed śmiercią? — zapytałam wycierając płynące łzy po moich policzkach.

— Wiem jak to wygląda, ale nie. Zrobiłem to dla ciebie, ale też myślałem o sobie. Dzięki tobie nie myślę tak dużo o Bell mimo, że cholernie mi ją przypominasz. Całe życie byłem egoistycznym gburem i czas zrobić coś dobrego — dodał śmiejąc się.

— Dziękuję Raymondzie — uśmiechnęłam się szczerze.

— Cała przyjemność po mojej stronie Castellano, a teraz co powiesz na powrót do tej lodziarni co byliśmy kilka godzin temu?

Skinęłam entuzjastycznie głową przypominając sobie pyszny smak lodów miętowych.

— Teraz pobawimy się w piratów, bo zaraz nam zamknął lodziarnie — zaśmialiśmy się.

Może jeszcze wszystko się ułoży i naprawdę szczęśliwie spędzę ten ostatni rok szkoły?

~♡~

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top