~Chapter seventeen~

~♡~

Poprawiłam niesforne kosmyki włosów wystające z niedbałego koka, znajdującego się na czubku mojej głowy i z przymrużonymi powiekami wyczekiwałam przyjścia osoby, z którą umówiłam się na spotkanie pod starym kinem. Zbliżała się godzina dziewiąta, a ciemność całkowicie opanowała niebo pozwalając, aby księżyc, który dzisiaj znajdował się po przeciwnej stronie Ziemi niż Słońce był jedyną naturalną formą oświetlenia. Nie byłam nawet w najmniejszym stopniu gotowa na spotkanie, które w przeciągu najbliższych minut najprawdopodobniej się wydarzy, jednak moja ostatnia kłótnia z Henrykiem dała mi coś ważnego do zrozumienia.

Oni nigdy nie pozwolą mi sobie pomóc.

Mój żołądek co jakiś czas przypominał o swojej obecność poprzez irytujący głód, jednak nie potrafiłam niczego wcześniej przełknąć. Toczyłam w myślach nieustępującą wojnę, która wydawała się nie mieć końca. Echem po mojej głowie niczym piłeczka pingpongowa odbijały się słowa mojego chłopaka, który bez najmniejszych skrupułów przedstawił swoją perspektywę, nawet nie wysłuchując do końca tego co miałam mu do powiedzenia.

Ani on, ani Ray nie zachowywali się w stosunku do mnie dobrze. Powinni od razu poinformować mnie o wydarzeniach w aptece, a wtedy ja nie zawahałabym się mówiąc o bukiecie fioletowych tulipanów, wywołanym zdjęciom i numerze telefonu do osoby, którą szukali od ponad pół roku. Nie byłam nawet pewna czy wiem wszystko to co oni, czy jednak coś więcej przede mną ukrywają.

— Jezu, ale pizga — mruknęłam sama do siebie, czując na twarzy gęste krople deszczu i zimny wiatr.

Na moje nieszczęście zaczęło padać przez co samotne stanie nocą pod starym budynkiem było już nie tylko przerażające, ale również niekomfortowe. Błędem jest jakiekolwiek wychodzenie z domu bez telefonu, którego aktualnie nie posiadam, więc nie mam możliwości zadzwonienia po pomoc, gdyby okazała się ona konieczna.

Mijały kolejne minuty, a ja coraz bardziej wątpiłam w powodzenie tego spotkania. Szczelniej przykryłam się swoim ulubionym płaszczem i zmoknięta ruszyłam z powrotem w stronę ulicy, na której zamieszkuję. Próbowałam zająć myśli czymś nieistotnym i błahym, aby chociaż na chwilę nie myśleć o problemach, ale okazało się to być zwyczajnie niemożliwe. Dopóki nadal znajdowałam się w pobliżu centrum to obracałam się na boki, gdyby jednak mężczyzna zdecydował się na przyjście. Dochodząc do pobliskiego parku poczułam jednocześnie ulgę i zawód, bo najprawdopodobniej miał mi coś ważnego do przekazania.

Moje rozbudowane przemyślenia przerwał warkot silnika, który wydobywał się z zatrzymującego się na poboczu żółtego audi. Stanęłam na chodniku, którym zwykle szłam do szkoły i zachowując bezpieczną odległość, spoglądałam na samochód. Chwilę potem od drzwi kierowcy otworzyło się okno, za którym siedział uśmiechnięty chłopak.

— Dawno się nie widzieliśmy, co Meg? — zagadał blondyn, wzdychając ciężko. — Wybacz za spóźnienie, ale miałem pilną sprawę po drodze do załatwienia. Najważniejsze jest to, że dotarłem. Wsiadaj — poklepał dłonią po pustym siedzeniu pasażera.

Nie mogąc wydusić z siebie najmniejszego słowa, skinęłam niemrawo głową i obeszłam pojazd, aby następnie wykonać jego polecenie. Po zamknięciu drzwi i zapięciu pasów młody mężczyzna nadal nie wyruszył, tylko lustrował mnie przeszywającym wzrokiem.

— Zawiąż to sobie na oczy — rzucił mi na kolana czarną przepaskę.

— Nie ma mowy — wyraziłam swój sprzeciw, ale gdy kątem oka mignęła mi broń, którą trzymał w kurtce, więc posłusznie podniosłam materiał zawiązując go dookoła głowy.

Moje życie było w tym momencie zagrożone, a ja dopiero w tym momencie zdałam sobie z tego sprawę. Przez własną głupotę i chęć udowodnienia swojej racji znalazłam się w aucie z kryminalistą, który jest na każde zawołanie mordercy kobiety, która mnie wychowała. Mój strach z sekundy na sekundy mnożył się coraz bardziej, co skutkowało niekontrolowanymi ruchami, które wykonywało moje ciało.

— Ej, Meg — zaczął łagodnie chłopak najprawdopodobniej zauważając moje trzęsące się kolana. — Obiecuję ci, że nikt nie zrobi ci krzywdy — mało ostrożnie nacisnął gaz, przez co wbiłam się fotel.

— Akurat wam nigdy nie zaufam w takiej sprawie — powiedziałam na jednym wdechu, widząc przerażającą ciemność.

— Zdradzę ci mały sekret — uznał, a ja przez głos mogłam domyślić się, że jego twarzy nadal znajdował się szeroki uśmiech. — Jesteś dla wujka Bena ważna i jedyne co od ciebie chce to rozmowy.

Przełknęłam głośno ślinę, próbując na szybko przeanalizować słowa osiemnastolatka. Wszystko było pogmatwane i nie posiadające wystarczającej liczby elementów, aby móc połączyć je w całość. Liczyłam, że rozmowa z najstarszym Suntly'em odpowie mi na wszystkie pytania.

Jednak i tak najbardziej zdziwiła mnie obecność Barry'ego, którego ostatni raz widziałam na pamiętnej imprezie u Henryka, gdy chciał tam przeprowadzić atak, ale miejscowi bohaterowie w odpowiednim czasie go złapali. Wtedy nie usłyszałam o nim więcej ani słowa. Ostatnie czasy wydarzenia przewijały się tak intensywnie, że na tamten okres Barry okazał się być dla mnie mało znaczącą osobą i zwyczajnie zapomniałam o jego istnieniu.

— Jak się trzymasz po stracie mamy? — zapytał wprost lekko przejętym tonem.

— Nie będę z tobą o tym rozmawiać — mruknęłam stanowczo.

Nie minęła sekunda, gdy blondyn przetrzymał hamulec przez co gwałtownie zatrzymaliśmy się na kałuży wpadając w poślizg, który chłopakowi udało się natychmiast opanować. Nie mogłam przeanalizować sytuacji przez chustkę, która nadal zakrywała mi oczy. Nie wiedziałam gdzie się znajdowałam, ani jak wrócić do domu w razie takiej konieczności. Zapanowała niezręczna cisza, która uchem odbijała się po wnętrzu auta. Czułam nieprzyjemne uczucie szybko bijącego serca, co nasilał strach i ogromny stres.

Nic nie widziałam. Nie miałam broni. Nie posiadałam telefonu. Byłam w potrzasku.

— Barry? — zapytałam niepewnie z wyczuwalnie drżącym głosem po usłyszeniu głośno zamkniętych drzwi.

— Dotarliśmy — oznajmił po otworzeniu drzwi ze strony pasażera.

Chciałam zdjąć z oczu opaskę, ale chłopak od razu ją poprawił. Pomógł mi w rozpięciu pasów i powolnym wykaraskaniu się z żółtego samochodu.

— Dostałem polecenie, abyś do samych drzwi wejściowych miała zasłonięte oczy — wyjaśnił Barry, prowadząc mnie przez jakąś ścieżkę.

Przełknęłam głośno ślinę słysząc, że wchodzimy do budynku, w którym temperatura diametralnie się różniła od tej na dworze. Nagła fala ciepła sprawiła, że zakręciło mi się w głowie, co było skutkiem mojego zachwiania.

— Uważaj na naszego gościa — usłyszałam głos, który sprawiał, że moje wszystko najgorsze wspomnienia powróciły w najdrastyczniejszy sposób. — Nie chcemy, aby stała jej się krzywda.

Stałam w bezruchu, gdy czarny materiał został ściągnięty przez mężczyznę, a ja mogłam zobaczyć twarze kryminalistów i pomieszczenie, w którym się znajdowaliśmy. Nie marnowałam czasu w wakacje i bardzo zagłębiałam się w tematykę porwań, bądź spotkań z niebezpiecznymi osobami, więc stosując się do poleceń z artykułów i biografii dokładnie lustrowałam wzrokiem pomieszczenie, zwracając uwagę nawet na najmniejsze szczegóły.

Najbardziej zdziwił mnie fakt, że zostałam zabrana do domu, w którym najprawdopodobniej zamieszkiwali, a nie magazynu, w którym odbierali broń od Kapitana B i Niebezpiecznego. Znajdowaliśmy się w wielkim salonie, a po jego udekorowaniu mogłam się domyślić, że dom jest dużej wielkości i wybudowany w nowoczesnym stylu. Podróż do niego zajęła nam nie dłużej niż piętnaście minut, więc najpewniej nie opuściliśmy Swellview.

— Zapraszam do mojego gabinetu — odchrząknął czterdziestolatek, zwracając tym samym moją uwagę.

Nie czekając obrócił się na pięcie i pomaszerował w głąb salonu, z którego znajdowały się drzwi do kolejnego pomieszczenie. Kątem oka zerknęłam na Barry'ego, który kiwnął delikatnie głową, abym podążała za jego wujkiem. Niepewnie stąpałam kroki do nieznanego mi pokoju, próbując przedłużyć to najbardziej jak tylko potrafiłam.

Wchodząc przez białe drzwi znalazłam się w pomieszczeniu wielkości mojego pokoju. Na środku stało duże biurko, przy którym siedział mężczyzna. Po dostrzeżeniu mnie wskazał dłonią na krzesło postawione naprzeciw niego. Obok dużej jasnej kanapy znajdującej się po tej samej stronie co drzwi, stał Chet ze skupieniem obserwując każdy mój ruch.

— Skoro broń przyjmujesz w magazynach to czemu mnie zabrałeś do domu? — zadałam odważnie pytanie, na które w tym momencie najbardziej oczekiwałam odpowiedzi.

— Ray i Henryk są moimi wrogami, więc to logiczne, że nie zaproszę ich do domu — podniósł delikatnie lewy kącik ust do góry. — Za to ty jesteś córką mojej ukochanej i pragnę mieć w tobie sojusznika.

Nie mogąc więcej wytrzymać słuchania absurdalnego zdania głośno prychnęłam, starając się jak najbardziej pokazać swoją niechęć do jego osoby.

— Mówisz o tej ukochanej, którą zabiłeś? — odparłam z jadem w głosie.

Mężczyzna zamilkł i ze spokojem wstał z krzesła, na którym wcześniej siedział.

— Wyjdźcie chłopcy — rozkazał, spoglądając na syna i siostrzeńca.

— Ale tato... — zaczął Chet, jednak nie skończył dostrzegając poważną minę swojego ojca.

Zostałam w pomieszczeniu sama z mordercą, który równie spokojnie co poprzednio ruszył w moim kierunku i usiadł na biurko oddalone ode mnie o metr.

— Może herbaty? — zmienił temat. — Jeśli tak bardzo chcesz rozmawiać o błędach przeszłości zamiast przejść do sedna to przynajmniej zróbmy to przy herbatce.

Wywróciłam z irytacją oczy, mając dość tego całego spotkania.

— Jak ci się mieszka z Ray'em? — zadał kolejne pytanie widząc, że nie mam zamiaru odpowiadać na poprzednie. — Musi być naprawdę fatalnym opiekunem, że w ogóle się tu znalazłaś. Kto o zdrowych zmysłach pozwala swojej podopiecznej spotkać się z tak niebezpieczną osobą jaką jestem — przeniosłam spojrzenie na podłogę. — No chyba, że nie ma o tym pojęcia — nadal się nie odezwałam. — Cóż, w takim razie przypomnijmy sobie wspólnie w jak wielkiej kropce jesteście. Znam tożsamość tych dwóch cymbałów i również posiadam na to dowód w postaci zdjęć, które sama widziałaś. Mam przy sobie wiernych ludzi, którzy równie bardzo co ja nienawidzą Ray'a. Praktycznie wiem, gdzie w każdym momencie mogę ich znaleźć i zaatakować. Za to wy nie wiecie nic. No, przynajmniej oni nie wiedzą nic — poprawił się. — Nie wiedzą, gdzie mnie znaleźć, z kim współpracuję, ani jakie mam zamiary.

— Skoro masz tak wielką przewagę to czemu po prostu nas wszystkich nie zabijesz? — zapytałam, starając się opanować załamujący się głos.

— Nie w tym mój cel — mruknął tajemniczo.

— A więc jaki masz cel?

— Marzeń się nie rozpowiada — posłał mi chytry uśmiech. — W tym momencie jestem ci bardziej potrzebny niż ty mi — przypomniał, powracając na swoje wcześniejsze miejsce. — Czy ktoś oprócz ciebie wie, że tu jesteś?

Pokręciłam delikatnie głową, wbijając mocno paznokcie w podłokietnik.

— A czy ktokolwiek wie o mojej próbie skontaktowania się z tobą? — zadał ponowne pytanie.

Zawahałam się, jednak również pokręciłam na to głową. Bałam się, że mężczyzna mógł wiedzieć o tym, że Piper była wtedy ze mną, gdy znalazłam bukiet tulipanów, ale jego reakcja nie wykazywała nic oprócz skupienia.

— I lepiej, aby tak zostało — uznał rozkazującym tonem. — Nie mam zamiaru skrzywdzić ani ciebie, ani twoich pożal się Boże przyjaciół, ale ty mi będziesz potrzebna do czegoś innego.

— Do czego? — zdziwiłam się.

— Dowiesz się w swoim czasie — ponownie wstał z siedzenia. — Wchodzisz w ten układ? — wystawił w moim kierunku dłoń.

— Nie opublikujesz zdjęć i przestaniesz brać broń od chłopaków? — upewniłam się, rzucając mu przeszywające spojrzenie.

Miałam wrażenie jakbym zawarła pakt z samym diabłem.

— Zdjęcia sobie podaruję, ale broń będzie mi potrzebna — uśmiechnął się szarmancko. — Może być, czy chcesz zwiedzić moją nową piwnicę?

Drgnęłam, słysząc powagę w jego głosie, która po chwili zniknęła w fali dźwięcznego śmiechu. Czekając aż opanuje atak rozglądałam się po pomieszczeniu, w którym głównie dominował kolor biały i zielony. Jednak w oczy rzucił mi się obraz wiszący na jednej ze ścian. Przedstawiał on piękne słoneczniki rosnące na łące w słoneczne popołudnie.

— Izabell go dla nie namalowała, gdy ze sobą chodziliśmy — wyjaśnił. — Czyż nie jest piękny?

Właśnie w tym momencie pomyślałam o mojej rodzicielce i o tym, że nie byłabym zadowolona z faktu, że spoufalam się z wrogiem. Byłaby wręcz zawiedziona moim ciągiem decyzji, które doprowadziły mnie do tej sytuacji. Popełniłam wiele błędów, które sprawiły, że nie mam wyboru mimo, że Ben próbuje mi wmówić, że on istnieje.

Gdy się zgodzę zdradzę własnych przyjaciół i marionetką w rękach wroga, ale jednocześnie moi przyjaciele przez jakiś czas będą mieli gwarantowane bezpieczeństwo, a gdy się nie zgodzę mogę zostać ponownie porwana i tym razem zabita.

— Zgadzam się — uścisnęłam jego suchą dłoń.

Po chwilowej rozmowie, którą głównie prowadził on powiedział, abym po opuszczeniu gabinetu odnalazła w salonie Barry'ego, który podwiezie mnie do domu.

— Wymyśl coś, aby zniechęcić ich do szukania mnie — polecił, gdy wychodziłam z pomieszczenia.

Bez słowa zamknęłam drzwi do gabinetu i odetchnęłam z ulgą sądząc, że najgorsze właśnie mnie minęło.

— Będzie dobrze — drgnęłam na głos Barry'ego, który pojawił się obok mnie.

Będzie tylko gorzej.

Nie odzywałam się przez całą drogę, a Barry nawet nie próbował się narzucać wiedząc, że potrzebowałam oczyścić myśli. Sama nie potrafiłam zliczyć ilu minionych czynów żałowałam. Nie zorientowałam się, kiedy pierwsza zła decyzja popchnęła mnie na samo dno.

— Wysadź mnie obok parku — wyszeptałam po paru minutach podróży.

— Możesz ściągnąć opaskę — zaproponował.

Mało entuzjastycznie rozwiązałam ją z oczu i zamrugałam kilkukrotnie, aby przyzwyczaić się do światła lamp ulicznych. Przejeżdżając obok oświetlonego ratusza zwróciłam uwagę na duży zegar przedstawiający godzinę dwudziestą trzecią. Niekontrolowanie drgnęłam na zamieszanie, które zapewne zrobił Ray po powrocie z misji i zorientowaniu się o moim zniknięciu.

— Trzymaj się — odezwał się chłopak, gdy wychodziłam z samochodu.

— Dzięki, ty też — rzuciłam lekko od niechcenia i zatrzasnęłam drzwiczki.

Barry był dla mnie dobry, ale to nie zmienia faktu, że należał do rodziny psychopatów, za którą ślepo dążył. Momentami było mi go naprawdę szkoda, ponieważ wykonując polecenie wujka został wskazany na pół roku więzienia, a mimo to nadal stoi u jego boku.

— Gdzieś ty była!? — usłyszałam głośny wrzask mężczyzny, gdy cała zmoknięta przekroczyłam próg drzwi wejściowych.

Tak jak podejrzewałam był wściekły, ale jego twarz nie przedstawiała nic oprócz zmęczenia i zmartwienia. Wyrzuty sumienia się nasiliły, a obrzydzenie samą sobą sprawiły, że jedyną rzeczą jaką byłam w stanie wykonać to rozpłakać się niczym małe dziecko, które porządnie nabroiło.

Teoretycznie byłam jeszcze dzieckiem i porządnie nabroiłam.

— Meg...

Pokręciłam głową i wbiegłam w ramiona swojego opiekuna. Wręcz dławiłam się słonymi łzami, które towarzyszyły głośnym łkaniom.

— Prze-przepraszam — łkałam, mocząc łzami granatową bluzkę mężczyzny.

— Nic się już nie stało — powiedział spokojnym tonem głosu w między czasie robiąc dłonią kółka po moich plecach. — Przebierz się, a ja zrobię ci ciepłą herbatę.

Kiwnęłam i jak najszybciej opuściłam pomieszczenie. Poprzez żałosny płacz uniknęłam tłumaczeń i krzyku, jednak nie rozwiązał on moich problemów, a jedynie je nasilił, ponieważ Ray wiedział, że coś nie gra, co zmusza mnie do ponownego kłamania mu prosto w oczy.

Niekontrolowanie głośno trzasnęłam drzwiami, gdy zamknęłam się w swoim pokoju. Czułam okropny wstyd, który opanował całe moje ciało. Z trudnością ściągnęłam czarną gumkę, która utrzymywała przesiąknięte deszczem włosy związane w koka i usiadłam na krześle. Moje legginsy poprzez intensywną ulewę przykleiły się do ciała, przez co minęło parę minut zanim wylądowały na panelach. To samo zrobiłam z czarną bluzą, więc zostałam jedynie w bieliźnie.

Było późno, a ja odczuwałam ogromne zmęczenie, więc niezdarnie ubrałam na siebie spodenki i bluzkę, chcąc jak najszybciej znaleźć się pod ciepłą kołdrą. Odetchnęłam z ulgą, gdy zakryłam się po szyję przykryciem. Leżąc w najwygodniejszej pozycji w oczy rzuciło mi się małe pudełko leżące na szafce nocnej obok lampki. Zmarszczyłam brwi dokładnie mu się przyglądając. Gdy w końcu zabrałam się do tego, aby posunąć się w stronę szafki i sięgnąć po nie, usłyszałam delikatne stukanie dłonią o drzwi.

— Wejdź Ray — powiedziałam na tyle głośno, aby mnie usłyszał.

— Nie jestem Ray'em — usłyszałam zachrypnięty głos chłopaka po rozchyleniu drzwi.

Zerknęłam na blondyna, któremu aktualnie najbardziej obawiałam się spojrzeć w oczy. Niepewnie przekroczył próg drzwi i postawił gorący kubek z herbatą na szufladę, która stała obok drzwi do pokoju. Podniósł delikatnie jeden z kącików ust, po czym usiadł na skraju łóżka.

— Po powrocie z misji grałem z Jasperem na konsoli, więc nie widziałem wiadomości, które wysłał mi Ray — zaczął, bawiąc się swoimi palcami. — Od razu przybiegłem, gdy je zobaczyłem. Ray naprawdę bardzo się martwił. Meggie, czemu uciekłaś z domu?

— Nie uciekłam — zaprzeczyłam od razu krzyżując nogi i przesuwając się w stronę mojego chłopaka. — Potrzebowałam chwili ciszy, aby trochę w spokoju pomyśleć — ponownie skłamałam. — Myślałam, że zdążę wrócić zanim wy wrócicie, ale się rozpadało i musiałam się schronić.

— Rozumiem — mruknął.

Położyłam lewą dłoń na jego karku, a prawą lekkim ruchem zmusiłam go, żeby na mnie spojrzał. Jego twarz przedstawiała zmęczenie takie same jak u mojego opiekuna. Byli zmęczeni ciągłymi misjami, a przeze mnie mieli coraz więcej zmartwień.

— Przepraszam — wypaliłam.

— Nie przepraszaj, nie masz za co — westchnął. — W pełni rozumiem twoje zachowanie. Myślę, że twojej sytuacji również bym się tak zachowywał.

— Na początku chciałam pomóc, ale teraz nie marzę o niczym innym jak zapomnienie o Suntly'ach — pogłaskałam Hart'a po policzku, widząc jego skrzywienie moimi słowami. — Nie szukajcie ich, ani nie czekajcie na konfrontację z nimi. Jeśli znów będą komuś zagrażać to wtedy zaczniecie działać, ale teraz dajcie sobie spokój.

— Oni zagrażają każdemu z nas — zauważyłam samotną iskierkę pływającą w jednej ze źrenic chłopaka. — Nie chcieliśmy, abyś wiedziała, ale wtedy w aptece napastnikami byli Ben i Chet. Nic nie ukradli, ani nie zrobili krzywdy klientom, ale zagrozili nam, że jeśli nie będziemy przywozić im broni na magazyny to cię zabiją.

Rozchyliłam usta ze zdziwienia nie mogąc uwierzyć, że w końcu mi powiedział prawdę. Gwałtownie wtuliłam się w klatkę piersiową siedemnastolatka, myśląc nad przyznaniem się do oglądania zapisu z kamer, ale ostatecznie zrezygnowałam z tego pomysłu.

— Dziękuję, że mi powiedziałeś, ale proszę dajcie tej sprawie spokój tak jak ja to zrobiłam — próbowałam go przekonać, aby wykonać polecenie Bena. — Próbowali was tylko nastraszyć. Bardziej bójcie się o siebie, ponieważ jesteście dla nich największym zagrożeniem, a nie chcę was stracić tak jak straciłam mamę.

— Przekonam Ray'a do odpuszczenia — zapewnił.

— Dziękuję — uśmiechnęłam się z wdzięcznością. — Zostaniesz u mnie na noc? Nie chcę być sama.

— Z chęcią, ale najpierw pójdę pogadać z Ray'em — wstał z łóżka i podszedł do komody, na której poprzednio został kubek z gorącym napojem. — Wypij herbatę i połóż się spać, a ja do ciebie zaraz przyjdę — podał mi napój, po czym złożył na moim czole czuły pocałunek. — O i na szafce leży nowy telefon, który kupił ci Ray — dodał przed wyjściem z pokoju.

Spojrzałam ponownie na tajemnicze pudełko, o którym całkowicie zapomniałam i sięgnęłam po nie. Uśmiechnęłam się sama do siebie, widząc trzymając w dłoniach rzecz, której przez ostatnie dni tak bardzo mi brakowało.

Po paru minutach bawienia się smartfonem, korzystając z nieobecności swojego chłopaka weszłam w google map i ze skupieniem szukałam posiadłości, w której znajdowałam się godzinę temu. Nie było to trudne, ponieważ już wcześniej zorientowałam się, że leży ona na tej bogatej ulicy miasta, a dzięki zapamiętanym szczegółom mogłam z łatwością zdobyć ich dokładny adres zamieszkania, który w przyszłości na pewno mi się przyda.

~♡~


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top