~Chapter seven~

~♡~

— Dlaczego on tego nie zabierał? — zapytałam retorycznie przeglądając ciuchy, które pozostawiłam w szafie.

Podejrzewałam szybki powrót, więc większość ubrań zostawiłam tutaj w Swellview. Jak na złość znalazłam dwie bluzy z kapturem, które należały do Henryka. Nie widząc przeciwwskazań przyłożyłam do nosa błękitną odzież i zaciągnęłam się zapachem, który tak bardzo wzbudzał we mnie najprzyjemniejsze wspomnienia.

— Czy ty wąchasz bluzę Henryka? — zapytał Ray, który stał dotychczas niezauważalnie obok framugi drzwi.

Odkąd wczoraj zdecydowaliśmy, że właśnie on zostanie moim prawnym opiekunem, Ray stopniowo wprowadzał się do mnie. I tak często u nas sypiał, gdy mama żyła, więc nie trudno było przyzwyczaić mu się do nowego miejsca zamieszkania. Czasami sama się dziwie jak on szybko umie się przystosowywać do nowości.

— Nie? — skłamałam szybko odrzucając ją na bok. — Przywiozłeś już wszystkie potrzebne rzeczy? — zmieniłam temat na co mężczyzna wywrócił oczami. 

— Te najpotrzebniejsze tak — założył ręce na piersi. — Większość moich rzeczy i tak zostaje w kryjówce. 

Wspólnie wczoraj ustaliliśmy jak to będzie wszystko teraz wyglądać. Z racji tego, że Ray jest Kapitanem to musi mieć szybki dostęp do wszelkich narzędzi niezbędnych do walki z przestępczością. Mężczyzna większość czasu będzie spędzał w kryjówce, a tylko nocami lub w wyjątkowej sytuacji, takiej jak odwiedziny Lucy. Układ mi jak najbardziej odpowiadał zważając na to, że potrzebuję odrobinę samotności, aby w harmonii oswoić się z niektórymi rzeczami, które nadal nie dają mi spokoju.

— Jadę teraz do kryjówki — odezwał się po chwili ciszy. — Chcesz jechać ze mną? Pomożesz wytłumaczyć im moją przeprowadzkę. 

— Nie wiedzą? — rozchyliłam lekko usta ze zdziwienia. 

Sądziłam, że w trakcie przenoszenia rzeczy poinformował innych o prawnej zmianie lokum. 

— Nie wiedziałem jak im to powiedzieć — podrapał się po głowie, tym samym rozwalając idealnie ułożone włosy. 

Gdy tylko zorientował się o swoim niekontrolowanym ruchu krzyknął krótko i podbiegł do mojej toaletki, aby od nowa je ułożyć. Z parsknięciem obserwowałam poczynania mężczyzny dopóki z dumą nie oznajmił, że fryzura znów jest idealna. 

— Przebiorę się i możemy jechać — oznajmiłam popychając go w stronę wyjścia z pokoju, a następnie zatrzaskując mu drzwi przed nosem.

Z racji tego, że wieczorem byłam umówiona z Abigail i Eleanor na miasto musiałam ubrać się odpowiednio, aby potem nie musieć wracać do domu. Z lekkim westchnieniem nałożyłam na nogi białe jeansy, które były moimi ulubionymi, a przez głowę przełożyłam żółty, przylegający top na ramiączkach uwydatniający mają figurę. Biorąc pod uwagę to, że wieczorem będzie zimniej wyjęłam z szafy białą katanę i po związaniu włosów w wysokiego kucyka opuściłam pokój.

— Jestem gotowa! — oznajmiłam z ciepłym uśmiechem schodząc po schodach.

Dobry humor towarzyszy mi od momentu, w którym otworzyłam dzisiaj rano oczy. Myślę, że jest to spowodowane moim nowych przekonaniem, że w końcu zaczyna się wszystko układać. Czuję, że jestem w miejscu, w którym powinnam być i zacząć normalnie żyć.

— Ale ja nie jestem — burknął Manchester zalewając wodę do kubka z kawą. 

— Spałeś coś w ogóle tej nocy? — zapytałam zaniepokojona jego wielkimi worami pod oczami.

— Godzinę, może dwie — przełożył kubek do ust i szybko wypił gorący napój. — Teraz jestem gotowy.

Skinęłam głową ze zrozumieniem i podreptałam za mężczyzną, który bez zbędnych słów opuścił dom. Wywróciłam oczami na jego szybki chód i skarciłam w głowie osobę odpowiedzialną za to, że mam tak krótkie nogi.

— Co tak długo? — zapytał zniecierpliwiony, gdy usiadłam na miejscu pasażera.

— Mam krótkie nogi! — prychnął. — I musiałam drzwi zamknąć, aby znowu nie było włamania! — olśniło mnie. — Właśnie. Wiadomo coś z tą sprawą, gdy zmaltretowali mi dom?

Z tego co wiem przestępca nie zostawił żadnych śladów, które w jakimś stopniu doprowadzą śledczych do jego znalezienia, więc policja nadzwyczajnie się poddała, wsadzając teczkę z informacjami do szuflady ze sprawami nierozwiązanymi. Kilka dni potem Niebezpieczny w sekrecie oznajmił mi, że on wraz z Kapitanem na własną rękę próbują odnaleźć włamywacza. Od tego czasu nikt nie poinformował mnie z niczym, co jest z tym związane.

— Jakieś kilka dni po twoim wyjeździe Schwoz i Char doszli do wniosku, że to Ben zdemolował dom — spiął mięśnie na wypowiedzenie imienia człowieka, który zabił mu dziewczynę. — Oficjalnego potwierdzenia nie ma, bo rozpłynął się w powietrza wraz z Chatem.

— Bryce i Rowe nie żyją, tak? — przełknęłam głośno ślinę.

— Tak — odparł z lekką chrypką. — Obiecuję ci, że złapiemy Bena i na dożywocie wpakujemy do najgorszego więzienia.

Podniosłam delikatnie lewy kącik ust próbując się uśmiechnąć, ale ostatecznie wyszedł z tego grymas. Rowe nie postąpiła dobrze, ale nikt nie zasługuje na śmierć w tak młodym wieku. Ona po prostu stała w złym miejscu w nieodpowiednim czasie, a zapłaciła za to życiem. Podobnie było z Brycem, który przez ostatnie miesiące był znany jako Coldman, bądź Snowman czego tak bardzo nie lubił jego brat. Gdyby nie zaatakował Kapitana najprawdopodobniej on i Rowe przeżyliby, ale los postanowił inaczej. Każda zrobiona przez nas rzecz odnosi swoje skutki w przyszłości. Mimo, że oni przyczynili się do śmierci mojej rodzicielki to i tak cholernie jest mi ich szkoda, bo jednak śmierć to ostateczny koniec wszystkiego.

— Też masz wrażenie, że będzie coraz lepiej? — zapytałam zatapiając skupione spojrzenie w kolorowych budynkach.

— Raczej nadzieję — westchnął parkując pod sklepem.

Gdy chciałam wchodzić już przez szklane drzwi zostałam pociągnięta w boczną uliczkę znajdującą się obok budynku. Skrzywiłam się na widok tak wielkiego bałaganu, który się tutaj znajdował. Mężczyzna podszedł pewnym krokiem do starego auta zaparkowanego obok śmietników i podniósł do góry pokrywę komory silnika ukazując niebieski tunel.

— Co to? — zapytałam zaintrygowana.

— Tuba prowadząca na dół do kryjówki — wyjaśnił jakby była to najzwyczajniejsza rzecz.

— Nie boicie się, że ktoś przypadkowy to odkryje?

— Nieee — przeciągnął. — Był tylko jeden taki przypadek. Paper właśnie tak się o nas dowiedziała. Cwana, mała bestia.

— Piper — poprawiłam go.

— Paper, Piper czy Fraidy Gaga to to samo.

Skomentowałam to jedynie krótkim prychnięciem. Mężczyzna z wielkim zaangażowaniem zaczął tłumaczyć mi działanie tuby. Z jego słów wydawało się to być skomplikowane, ale ostatecznie okazało się, że moim zadaniem jest jedynie wejść do niej i krzyknąć parę słów, a w kilka sekund znajdę się kilometr pod ziemią.

— To kto pierwszy? — zapytałam zniecierpliwiona.

— Jasne, że ja! — krzyknął i nawet nie zerkając na mnie, wszedł do tuby.

Czując nagły uścisk w żołądku rozejrzałam się dookoła, aby upewnić się czy na pewno nikogo tu nie ma i wykonałam to co zrobił mężczyzna. Wszystko potem działo się tak szybko, że nawet nie ogarnęłam, gdy stałam już blada w kryjówce. Posiłek, który spożywałam nie całą godzinę temu buzował mi po żołądku, a nagłe zawroty głowy spowodowały, że straciłam panowanie nad równowagą, co jest skutkiem mojego bolesnego upadku na tyłek.

— Megan, nie rób wiochy — skomentował to Kapitan i jakby nigdy nic odszedł w głąb kryjówki.

Zdecydowanie wolę windę.

— Wszystko w porządku? — zapytał Henryk biegiem do mnie podchodząc.

— Chyba — spojrzałam na niego z wdzięcznością, gdy pomógł mi wstać.

— Hej — uśmiechnęłam się przyjaźnie widząc przyjaciół, a oni odpowiedzieli mi po chwili tym samym.

Ray warknął głośny, gdy Schwoz nie zauważając jego przyjścia nadal wiercił coś przy jakiejś okrągłej maszynie.

— Schwoz! — krzyknął mu niespodziewanie do ucha powodując, że niski mężczyzna upadł przestraszony na podłogę.

— No czo?! — spytał łapiąc się w okolicach serca.

— Po co to naprawiasz? — zapytał wskazując na okrąg.

— Nie naprawiam, a ulepszam! Prawie mogłeś mnie zabić! — zaśmiałam się krótko na nietypowe sformułowanie słów.

Mężczyźni zaczęli prowadzić dość burzliwą rozmowę na temat dziwnego urządzenia, którego funkcje nadal były mi nieznane. Po chwilowym wsłuchiwaniu się w rozmowę ruszyłam znudzona do półokrągłej kanapy, przytulając na powitanie brunetkę.

— Jak się czujesz? — zapytała lustrując dokładnie moją twarz.

— Normalnie, a ty?

— Też — uśmiechnęła się lekko.

W momencie, gdy Ray i Schwoz ucichli, Henryk niespodziewanie popchnął Char na środek kanapy tak, aby znajdować się naprzeciw mnie. Siedemnastolatka fuknęła pod nosem, mordując przyjaciela spojrzeniem.

— Jak się spało? — zapytał nie zwracając uwagi na Charlotte, co jeszcze bardziej ją zdenerwowało.

— Dobrze...

Dziewczyna parsknęła śmiechem i nadal zezłoszczona popchnęła blondyna tak, że spadł z kanapy lądując na zimnej powierzchni, a ona z uśmiechem wróciła na swoje poprzednie miejsce.

— Ała?! — krzyknął zdezorientowany.

— Co wy wszyscy padacie dzisiaj jak muchy? — zapytał Ray, gdy udało mu się opanować śmiech. — A teraz siadajcie, bo musimy bardzo poważnie porozmawiać — wskazał na kanapę na, której siedziałam.

— Może poczekamy na Jaspera i Piper? — zaproponował Hart zerkając na zegarek. — Zaraz powinni przyjść.

— Eee... potem im powiecie — uznał, gdy wszyscy już spokojni zasiedli na swoim miejscu. — A więc pewnie zastanawialiście się, gdzie byłem tej nocy.

— Niezbyt.

— Nie było cię?

— Kogo to obchodzi.

— Cicho! Kontynuując — powiercił się na kanapie robiąc napięcie. — Jak dobrze wiecie, ostatnie miesiące były dla mnie trudne i dość...

— Ray został moim opiekunem prawnym i formalnie mieszka w moim domu, ale praktycznie i tak będzie często w kryjówce, więc luzik — niecierpliwa przerwałam mężczyźnie.

Henryk i Charlotte nie ukrywali zdziwienia, które nastąpiło wraz z moimi pierwszymi słowami i pozostało do końca krótkiej wypowiedzi. Schwoz za to uśmiechnął się szeroko klaszcząc uradowany dłońmi. Spojrzałam niepewnie na Ray'a czując jak przegryzana przeze mnie warga boli coraz mocniej. Przyjaciele nadal byli cicho najwyraźniej przetrawiając to wszystko w głowie.

— Widzisz, jakbym ja spokojnie i powoli wszystko wyjaśnił to nie złapaliby zawiasa — uznał siedzący obok brunet.

— Nie — zaprzeczyła pierwsza Charlotte. — Jest okej, ale po prostu to trochę dziwne i nie w twoim stylu Ray.

— Czasami dziecko z ciebie, a wziąłeś Meggie pod opiekę — wyjaśnił bezpośrednio Henryk, co spotkało się z wkurzonym wzrokiem mężczyzny. — Chociaż cieszę się, że będę miał waszą dwójkę obok — uśmiechnął się do mnie ciepło.

— Myślę, że gdyby nie Ray musiałabym się wyprowadzić ze Swellview, bo uwierzcie, że lepszego opiekuna bym nie znalazła — dotknęłam ramię superbohatera, aby pokazać mu swoją wdzięczność.

— Jestem z ciebie naprawdę dumna — oznajmiła Charlotte szefowi. — Tylko nie przyzwyczajaj się do tego. A ty! Chodź! — pociągnęła mnie za rękę z trudem wyprowadzając z kanapy — Pokażę ci coś!

Zaciekawiona podążałam za dziewczyną, która podeszła do ściany z wieloma kolorowymi naciskami.

— Co byś zjadła?

Posłałam jej zdezorientowaną minę, a chwilę potem ponownie zaczęłam się rozglądać starając się wyłapać każdy osobny element w przyciskach, bądź monitorach. Dziewczyna parsknęła śmiechem i przycisnęła wewnętrzną część dłoni na ekran.

— Frytki — powiedziała wyraźnie, a chwilę potem wyjęta z wnętrza maszyny porcję frytek, podając mi ją.

— Wow — otworzyłam buzię ze zdziwienia, którą zaraz potem zapełniłam frytkami.

Brunetka zaśmiała się głośno, a chłopcy dołączyli niedługo po niej. Zignorowałam ich skupiając się na pysznym smaku niezdrowego jedzenia. Zazwyczaj staram się odżywiać zdrowo przez co skarciłam się za chwilową słabość jaką teraz miałam, ale mimo to nadal nie przestawałam jeść.

— Idę zawołać Jaspera. Musi mi pomóc z tym ustrojstwem — oznajmił Schwoz wskazując na wcześniej ulepszaną maszynę.

— Nie! Stój! — zatrzymał go Henryk. — Ja go zawołam. Chciałabyś pójść ze mną? — zwrócił się do mnie najprawdopodobniej chcąc porozmawiać w cztery oczy.

Niepewnie skinęłam głową dreptając za nim do windy. Jednak za nim się ostatecznie zamknęła usłyszałam szczęśliwy okrzyk Ray'a dzięki, któremu oboje się zaśmialiśmy.

— Bardzo ładnie dzisiaj wyglądasz — odezwał się pierwszy.

— Dziękuję, ty też — przegryzłam dolną wargę.

Starałam się nie zerkać na jego szary t-shirt i narzuconą na niego zielono-czarną koszulę w kratę, którą tak bardzo uwielbiałam. Henryk miał tendencję to noszenia koszul, których miał naprawdę dużą ilość w garderobie. Osobiście wolę go w bluzach, ale na koszule nie będę narzekać.

Po kilku długich sekundach winda się zatrzymała, a my usłyszeliśmy charakterystyczny dźwięk otwieranej windy.

— Moja mama się dzisiaj o ciebie pytała — zamilkł widząc nietypowy widok, gdy weszliśmy do sklepu.

Jasper stał obok drabiny trzymając na swoich rękach oniemiałą blondynkę. Ich twarze znajdowały się zaskakująco blisko siebie, a Piper nie próbowała go zabić, tak jak miała to zwykle w zwyczaju.

— Jasp? Piper! — wrzasnął zdezorientowany Henryk.

Szatyn widząc przyjaciela drgnął i pod wpływem chwili puścił czternastolatkę tak, że z głośnym jęknięciem wylądowała na podłodze.

I czwarta osoba upadła...

— To nie tak jak myślisz! — zaczął się tłumaczyć siedemnastolatek.

— Stary, zluzuj — powiedział już spokojniej Hart.

Podeszłam do Piper i pomogłam jej wstać i otrzepać jeansy z brudu znajdującego się w pomieszczeniu. Dziewczyna zdawała się być nieobecna i zażenowana zaistniałą sytuacją. Spojrzałam na nią pytająco, czekając na wyjaśnienia, których chciał jej brat, ale nie chciał być natarczywy.

— To serio nie tak jak myślicie!— poprawiła kosmyk włosów. — Pomagałam Jasperowi wycierać półkę, ale zachwiałam się i poleciałam do tyłu. Na szczęście był obok i mnie w porę złapał. Wtedy przyszliście wy — wskazała na mnie i blondyna.

— Dokładnie tak było! — oznajmił z ulgą chłopak.

Blondyn lustrował twarz przyjaciela i młodszej siostry najpewniej sprawdzając na swoje bezsensowne sposoby, czy na pewno mówią prawdę, co jeszcze bardziej zażenowało ich dwójkę.

— Schwoz kazał nam cię zawołać, abyś pomógł mu przy wynalazku — przekazałam Jasperowi, gdy uświadomiłam sobie, że Henryk szybko się nie odezwie.

— A co ze sklepem?

— Popilnujemy — zapewniłam z ciepłym uśmiechem.

— Dzięki!— krzyknął na odchodne i skierował się na zaplecze.

Westchnęłam głośno i obeszłam ladę dookoła, aby usiąść na krześle i wyłożyć nogi na mebel. Zawsze w skrycie o tym marzyłam.

— To jak, będziesz w poniedziałek na kolacji? — zapytała Piper zakładają ręce na piersi.

— Jakiej kolacji?

Dziewczyna spojrzała zirytowana na starszego brata, który niewinnie drapał się po głowie.

— Nie zaprosiłeś jej? — zacisnęła usta w wąską linię.

— Właśnie chciałem to zrobić!— bronił się.

— Ugh — wywróciła oczami. — Dobra ja idę do domu, a ty działaj. Na razie Meg! — pomachałam do niej z uśmiechem na pożegnanie.

Cisza, która nastała, gdy sztuczna głowa dinozaura zakończyła swój ryk, była tą z najbardziej krępujących. Blondyn lustrował wzrokiem wszystko w pomieszczeniu, ale na złość unikał mojego przeszywającego wzroku, który dawał jasno znać, że pragnę wyjaśnień.

— Henryk? — zwróciłam na siebie uwagę.

— Hmm?

— Podejdź tu do mnie — zaleciłam pokazując palcem, aby się przybliżył.

Skupiłam się na każdym wykonanym ruchu przez chłopaka. Dokładnie widziałam jak spiął mięśnie, przełknął ślinę i z lekkim zachwianiem podszedł do lady, a następnie oparł się o nią rękami. Po oczach widziałam, że chciał ze mną pogadać na osobności, ale bał się wypowiedzieć jakiegokolwiek słowa.

Uśmiechnęłam się złośliwie przypominając sobie wczorajsze słowa Henryka odnośnie niechcianego przez niego związku i wstałam z wygodnego siedzenia, czując chęć zabawy. Także oparłam dłonie o blat, a swoją twarz przybliżyłam tak blisko Henryka twarzy, że dzieliły nas jedynie centymetry. Czułam jego nierównomierny oddech na nosie i policzkach. Aby dodać sobie większego uroku przegryzłam delikatnie wargę i obserwowałam jak policzki blondyna przybierają różowy kolor pierwszy raz od dawna.

Chłopak był na skraju opanowania, gdy ja wsadziłam prawą dłoń do kieszeni katany, szukając potrzebnego mi przedmiotu. Dokładnie wyczułam moment, w którym Henryk nie wytrzymał i chciał złączyć nasze usta razem, ale w porę się oddaliłam z chytrym uśmiechem. Potajemnie odpakowałam lizaka z papierku i z gracją wsadziłam go sobie do ust, powoli oblizując i ssąc boki.

— Dobrze się bawisz, co? — odezwał się w końcu, nawet nie przejmując się policzkami, które nadal były zaróżowione.

— Nie wiem o czym mówisz — ponownie założyłam nogi na blat. — Ja tylko liżę lizaka i czekam aż powiesz mi to co chciałeś powiedzieć.

Pokręcił głową z niedowierzaniem, ale chwilę potem utkwił swój wzrok w podłogę starając się opanować oddech i ponownie spojrzał na mnie swoimi czekoladowymi tęczówkami.

— Jak mówiłem przedtem, moja mama o ciebie pytała. Powiedziałem jej, że wróciłaś do miasta — wyjaśnił. — Ucieszyła się i chciała jak najszybciej cię odwiedzić, ale nie miała czasu i też zbytnio nie chciała się narzucać, bo byłaś pewnie zmęczona przyjazdem. Postanowiła, że zrobi w poniedziałek kolację i poprosiła, abym ciebie zaprosił. Przyjdziesz?

— Pewnie, że tak — uśmiechnęłam się delikatnie, nadal ssąc lizaka.

— To super. Do cholery! Megan odstaw tego lizaka, proszę — zaśmiałam się niewinnie na jego wybuch.

Pokiwałam przecząco głową, a następnie poprawiłam kucyka, z którego wychodziło mi kilka niesfornych włosów. Chłopak niespodziewanie przybliżył się do mnie i wyciągnął z moich ust nie przetrzymywany przeze mnie patyczek. Chciałam powiedzieć, aby mi go oddał, ale ku mojemu zdziwieniu sam go sobie wsadził do ust, liżąc w takim sam sposób jak ja wcześniej.

— I co, dobry? — skinął głową.

Przeniosłam spojrzenie na drzwi wejściowe przez, które weszła brunetka. Jednak zatrzymała się, gdy usłyszała ryk dinozaura i z zaciekawieniem szukała skąd on się wydobywała.

— Ale bajer — skomentowała patrząc z podekscytowaniem na sztuczną głowę wymarłego zwierzęcia. — Hejka — uśmiechnęła się do mnie, a następnie przeniosła spojrzenie na chłopaka. — Siema Hart.

— Abigail — odezwał się Henryk. — Jak miło cię widzieć — mruknął niezbyt entuzjastycznie. 

Podszedł do kąta, w którym znajdowało się drugie krzesło i przestawił je na puste miejsce obok mnie. Wywróciłam oczami, gdy zabrał moje nogi z lady i położył sobie na kolanach, siedząc na wcześniej postawionym krześle. Chciał pobawić się ze mną, tak jak ja z nim poprzednio, ale zapomniał, że ja mam większą samokontrolę od niego.

— Jesteś już gotowa? — zapytała z podniesionymi brwiami patrząc na poczynania chłopaka, który gładził dłonią moje łydki.

— Jestem — wstałam z krzesła i poprawiłam białe jeansy, którego były lekko zsunięte. — Pilnuj dobrze sklepu — szepnęłam blondynowi do ucha i pocałowałam w policzek na pożegnanie.

Z uśmiechem skierowałam się do wyjścia wiedząc, że kuzynka podąży za mną.

— Miłej erekcji Hart! — krzyknęła Abigail na odchodne, zamykając drzwi wejściowe. — No co? Wy możecie się podroczyć, a ja nie mogę?

~♡~

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top