~Chapter four~
~♡~
Wywróciłam oczami na upomnienie ze strony mężczyzny, gdy niekontrolowanie trzasnęłam drzwiami wysiadając z jego auta. Szybkim ruchem ręki odgarnęłam włosy, które pod wpływem chłodnego wiatru, roztrzepały się i dokładnie zlustrowałam wzrokiem sklep, do którego zmierzamy.
Ray kiwnął głową na znak, abym za nim podążyła i ruszył w kierunku szklanych drzwi. Po otwarciu usłyszałam dźwięk dzwoneczka, a sekundę potem ryk dinozaura znajdującego się na półce obok. Szczerze pożałowałam, że dopiero teraz pierwszy tu przyszłam. Różnorodne przedmioty, które w większości nie miały nic ze sobą wspólnego dodawały tajemniczości sklepowi, a nawet i niezrozumiałej fascynacji.
Przy ladzie sklepowej siedział skupiony na czytaniu gazety Jasper, który nawet nie zwrócił uwagi na to, że przyszliśmy. Gdy szef chłopaka podszedł do niego w celu najprawdopodobniej opieprzu za nie przywitanie klientów, którymi mogliśmy być ja zajęłam się dokładnym oglądaniem przedmiotów. Na pierwszy rzut oka były to zwykły śmiecie, ale po głębszym przyjrzeniu dojrzysz niezwykłość tych rzeczy. Dajmy przykład zegara, który wisiał na ścianie obok kilku innych. Na pierwszy rzut oka wydawał się być zwykły, ale jak tylko na dłużej zawiesisz na nim oko dostrzeżesz małe elementy, które dodają mu wielkiego uroku i niesamowitości.
— Dlatego masz witać klientów, gdy przyjdą do sklepu, a nie czytać głupią gazetę! — wrzasnął mężczyzna wyrywając mu z ręki papierowy przedmiot.
Zaśmiałam się cicho i podeszłam do lady, tym samym zwracając na siebie uwagę szatyna, który wcześniej nie wiedział o moim przybyciu.
— Hej Jasp — przywitałam się z przyjaznym uśmiechem.
— Meg? — zamrugał dwukrotnie. — Myślałem, że jesteś we Włoszech. Hej! — niespodziewanie przyciągnął mnie do siebie i przytulił przez ladę. — Przyjechałaś w odwiedzinach czy wróciłaś na stałe? — zaciekawił się.
— Na chwilę obecną myślę, że na stałe — zerknęłam na Manchester'a, który obserwował nas z delikatnym uśmiechem na twarzy.
Wymieniłam jeszcze kilka zdań z szatynem, po czym pożegnałam się i poszłam wraz z brunetem na zaplecze. Z tego co zdążył mi powiedzieć to pod nim znajduje się kryjówka, do której właśnie zmierzamy. Te całe gniazdko Kapitana znajduje się kilometr pod ziemią, więc po zobaczeniu windy miałam ochotę krzyczeć ze szczęścia. Nienawidziłam schodów.
— A i nie bój się — zalecił Ray, gdy po naciśnięciu nacisku weszliśmy do windy.
Posłałam mu zdezorientowane spojrzenie, które dosłownie sekundę potem zmieniło się w przerażenie. Poczułam jak pod moimi stopami zapadło się podłoże, a ja z nieokreśloną prędkością spadam w dół. Mój głośny krzyk roznosił się po szybie w momencie, gdy mężczyzna z założonymi rękami i z niewytłumaczalnym spokojem wyczekiwał końca trasy.
Po kilku długich sekundach upadłam na zimną podłogę, a do moich uszu dotarł dźwięk otwieranej windy. Mężczyzna podał mi rękę i z łatwością pomógł mi wstać. Zdezorientowana zostałam pociągnięta w głąb pomieszczenia, w którym dominował kolor niebieski i czerwony.
— Patrzcie kogo znalazłem! — krzyknął brunet.
Na środku kryjówki była rozłożona mata od twistera, w którego grały dwie dziewczyny. Obok nich stał niski mężczyzna żywo kibicujący brunetce. Ponownie przejechałam wzrokiem po pomieszczeniu i nie dostrzegłam w nim Henryka co przyznam, że mnie zasmuciło.
— Kto to jest? — zapytał mężczyzna.
Charlotte wraz z Piper, które wyginały się na planszy nie miały możliwości wcześniejszego zobaczenia mnie. Początkowo próbowały powoli się wyplątać, ale skończyło się tym, że blondynka zbyt gwałtownie zabrała rękę, przez co obie wylądowały na macie.
— Schwoz to jest Megan - córka Izabell — wyjaśnił. — Megan to jest Schwoz - pracuje tutaj.
— Miło mi cię w końcu poznać — podszedł i uścisnął moją rękę.
Jak tylko puściłam dłoń Schwoza podbiegła do mnie Piper i niespodziewanie przytuliła się do mnie. Dziewczyna o sekrecie swojego brata dowiedziała się niedawno i przez przypadek. Jak tylko doszła do niej informacja, że ja także wiem to od razu do mnie zadzwoniła w celu wyżalenia się na starszego brata.
— Czemu nie powiedziałaś mi, że wracasz? — zapytała ściskając mnie.
Z bólem muszę stwierdzić, że dziewczynie niewiele brakuje do przerośnięcia mnie. Wydaje się, że przez wakacje bardziej wydoroślała i z wyglądu i z zachowania.
— Spontaniczna decyzja — powiedziałam, starając się uciąć temat.
— Brakowało mi ciebie — przyznała Charlotte, gdy przyszła jej kolei przywitania się.
Dopiero widząc ich po tych dwóch miesiącach uświadomiłam sobie jak bardzo za nimi tęskniłam. Znam ich stosunkowo krótko, ale mimo to stali się nieodłącznym elementem mojego życia. Do samego miasta mam ogromny sentyment, a co dopiero do ludzi w nim mieszkających.
Miałam w planach zostać w Swellview bynajmniej do skończenia liceum. Po tym nie mam większych planów na życie. Jestem strasznie zmienną osobą i obawiam się, że jeśli teraz wybiorę sobie ścieżkę życiową to będę ją potem co chwile zmieniać, bądź pójdę w tą stronę, a następnie okaże się, że jednak będę żałować.
— Tak bardzo za wami tęskniłam — wyznałam czując nadchodzące łzy w oczach.
Brakowało mi kilku osób, aby z czystym sumieniem uznać, że w pomieszczeniu są osoby, które kocham, ale wiedziałam, że niektórzy nie mają nawet możliwości do pobytu w Swellview, co byłam w stanie zrozumieć.
Starałam się skupić na Char i Piper, które zasypywały mnie różnymi pytaniami. Jednak z tyłu głowy dalej zastanawiałam się gdzie jest Henryk. Próbowałam się przełamać i po prostu o to zapytać, ale wydawało się być to głupie biorąc pod uwagę nasze ostatnie spotkanie.
— A teraz opowiadaj jak spędziłaś te ostatnie dni we Włoszech. Musi być tam naprawdę pięknie. Widziałam te wszystkie zdjęcia na instagramie! — zaśmiałam się na słowa Piper, która nawet nie dawała mi chwili na odpowiedź. — Wybacz! Możesz mówić!
— W sumie to ostatnie dni spędziłam w Nowym Jorku — spodziewałam się jeszcze większej fali pytań, ale odpowiedziała mi cisza i zmieszane spojrzenia.
— U Petera, prawda? — usłyszałam za sobą dobrze znany mi głos.
Przełknęłam głośno ślinę i odwróciłam się w stronę Henryka. Nie wiem ile czasu stał za mną, ponieważ nie zauważyłam jego przyjścia, ale po minie mogłam wywnioskować, że najwyraźniej nie był zadowolony z mojego przyjazdu.
— Nie — zaprzeczyłam. — To nie tak, Henryk...
Chłopak nie zmienił się w ogóle. Jego blond włosy nadal były ułożone tak jak kiedyś, a ubiór typowy jak na niego. Miał na sobie koszule w kratę, w której dominowały odcienie czerwonego. Wyglądał w niej naprawdę cudownie, co strasznie przyciągało mój wzrok.
— A więc po co byłaś w Nowym Jorku? — zapytał lekko podnosząc głos.
— Pogadajcie na osobności, a my nie będziemy wam przeszkadzać — uznał Ray wypychając siłą z pomieszczenia resztę. — Tylko bez kłótni — dodał na odchodne.
Miałam ochotę podejść do siedemnastolatka i rzucić mu się w ramiona, ale jego mocno zaciśnięta szczęka przypominała mi jak bardzo musi być na mnie zły.
— Po co byłaś w Nowym Jorku? — powtórzył pytanie, gdy nie doczekał się mojej odpowiedzi.
— No dobra spotkałam się tam z Peterem, bo pomagał mi w odnalezieniu mojej siostry. Po za tym jest on moim przyjacielem i nie masz prawa wściekać się dlatego, że go odwiedziłam! — także podniosłam głos.
— Ty nie masz siostry!
— Owszem mam, ale sama niedawno dowiedziałam się o jej istnieniu! — założyłam ręce na piersi.
Nigdy nie wspomniałam mu o niej mimo, że gdy odwiedził mnie we Włoszech to miałam o niej podstawowe informacje, ale nadal żadnej pewności. Nie chciałam go w to mieszać. Chciałam po prostu spędzić jak najlepiej te kilka dni w jego towarzystwie. Nie mówiłam mu o żadnych problemach, z którymi w tamtym okresie się zmagałam. W tamtym momencie najważniejszy był on, ale zdaje się, że jego niewiedza przyczyniła się do naszej kłótni.
— Niedawno, czyli kiedy? — zainteresował się.
— Jak tylko przyjechałam do Włoszech — powiedziałam cicho.
— Miałaś tyle okazji, aby mi o tym opowiedzieć — prychnął. — Cholera Meg, pomógłbym ci przecież! Nie musiałabyś spotykać się z Davis'em!
Denerwowała mnie jego ciągła zazdrość o Petera. Byłam świadoma tego, że nie byłam dla bruneta obojętna, ale jest to przeszłość, która nie ma żadnego wpływu na teraźniejszość. Z Peterem łączy mnie czysta przyjaźń, a Henryk powinien to zaakceptować tym bardziej, że nie jest moim chłopakiem.
— Ale ja chciałam spotkać się z Davis'em, bo jest moim przyjacielem! — poczułam jak moje policzki czerwienią się ze złości. — Jezu, Henryk. Wróciłam! Ty zamiast mnie przytulić, a może i nawet pocałować robisz kolejną niepotrzebną kłótnię! Tęskniłam za tobą i byłeś jednym z najważniejszych powodów mojego powrotu do Swellview, a ty czepiasz się niepotrzebnie Petera!
Chłopak przetarł ręką po twarzy i spojrzał na mnie już nie tym samym spojrzeniem co wcześniej. Dopiero teraz dostrzegłam jak jego oczy bardzo się świeciły na mój widok. Gdy nasze relacje się polepszyły i przestałam w nim widzieć jedynie denerwującego syna przyjaciółki mamy, kłóciliśmy się naprawdę rzadko. Nie wiem co się zepsuło i doprowadziło do pęknięcia naszej kolorowej bańki przepełnionej zrozumieniem i wsparciem.
— Nie powinniśmy się kłócić — powiedział już spokojnym głosem. — Też za tobą tęskniłem Meggie.
— Mogę cię już przytulić? — zapytałam czując lekką ulgę.
Henryk zaśmiał się krótko i podreptał w moim kierunku. W momencie, gdy zamknął mnie swoich ramionach poczułam jak pustka, która towarzyszyła mi przez ostatnie tygodnie zniknęła. Tkwiliśmy w totalnej ciszy przez kilka minut ciesząc się zwyczajnie swoją obecność. Delikatnie podniosłam głowę do góry, aby spojrzeć w jego czekoladowe oczy, od których emanowała radość. Chciałam, aby mnie pocałował, ale najpewniej się wahał. Nie mogąc wytrzymać dłużej stanęłam na palcach, aby złączyć nasze usta.
— Czekaj — odsunął się przez co nie doszło do pocałunku. — Ale przez ten miesiąc nie całowałaś się z Davis'em lub jakimś innym Peterem?
Zamrugałam dwukrotnie nie mogąc uwierzyć w słowa chłopaka. Odsunął się ode mnie tylko po to, aby ponownie wspomnieć mi o Peterze, do którego miał wyraźny problem.
— Znowu zaczynasz? — założyłam ręce na piersi.
— Rozumiem byliśmy pokłóceni, ale od razu poleciałaś do niego mimo, że nadal byłaś moja —kontynuował swoje mądrości.
— Twoja? — prychnęłam. — Od kiedy jestem przedmiotem?
— Dobrze wiesz, że nie o to mi chodziło — zrobił krok do przodu. — Kochałem cię, to nic dla ciebie nie znaczyło?
— Oczywiście, że tak! Ale nie pamiętam żebyś mnie zapytał o związek lub o cokolwiek, więc nie masz prawa mówić, że jestem twoja!
Pamiętam jak każdego dnia czekałam na te kilka słów, które utwierdzą mnie w przekonaniu, że jestem dla niego naprawdę ważna. Zachowywaliśmy się jak para, ale nigdy nią nie byliśmy.
— Może nie chciałem związku?! — krzyknął.
Przymknęłam oczy czując jak powstrzymywane wcześniej łzy, spływają mi po policzkach.
— Czyżby? — zapytałam łamiącym się głosem.
Wyciągnęłam z małej, czarnej torebki biżuterię z serduszkiem, którą dostałam na siedemnaste urodziny od Henryka i z żalem położyłam mu na dłoni.
— W takim razie podaruj ją dziewczynie, z którą chcesz być w związku — wyszeptałam i odwróciłam się w stronę windy.
Nacisnęłam guzik, ale zanim winda zjechała na dół minęło kilka sekund. Czułam przeszywający wzrok na plecach, ale chłopak nie zrobił nic, aby mnie zatrzymać. Liczyłam, że podejdzie do mnie, bądź przynajmniej coś powie, ale stał cicho w tym samym miejscu.
Patrzyłam się smutno w czekoladowe oczy chłopaka, gdy winda powoli się zamykała. Jadąc do góry czułam, że odeszłam od chłopaka, który przez ostatnie miesiące był dla mnie wszystkim.
~♡~
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top