Epilog
-Kiedy wrócisz?- Zapytał z krzywą miną mój Harry, kiedy w końcu zainteresował się tym, że już wychodzę.
Uśmiechnąłem się tylko na to, jak bardzo nie potrafi się obrażać i przyciągnąłem go za kark do siebie.
On tylko z westchnieniem oddał pocałunek i również przyciągnął mnie bliżej, pogłębiając naszą pieszczotę.
-Jadę tylko odebrać swoją ostatnią wypłatę. Zejdzie mi tylko pół godziny, kochanie- zaśmiałem się i przytuliłem go mocno do siebie, odgarniając mu przy okazji loczki z twarzy. –Mogę w drodze powrotnej kupić nam jakieś wino i możemy zacząć planować nasz ślub- poruszyłem do niego brwiami, a on momentalnie się rozpromienił.
-Wracaj szybko w takim razie- pocałował mnie jeszcze w policzek i poczekał, aż opuszczę dom, aby mógł zamknąć za mną drzwi.
Widziałem go jeszcze w oknie, kiedy wsiadałem do swojego ukochanego Audi.
Pomachałem mu na pożegnanie.
Ostatnio nasze pożegnania chociaż na kilka minut są ciężkie.
Nie jesteśmy przyzwyczajeni do przebywania bez siebie, więc życie robi się ciężkie, kiedy wyjeżdżamy gdziekolwiek.
Zajrzałem jeszcze do schowka w poszukiwaniu moich papierosów i westchnąłem na widok prawie pustej paczki. Zostały mi tylko dwa, czyli jeden na teraz i jeden na drogę powrotną.
Czyli rzeczywiście muszę jechać do tego sklepu.
Uruchomiłem jeden z albumów The Weeknd i zacząłem nucić ich piosenki, co odrobinę mnie odwiodło od myśli o mojej starej pracy.
Jedną dłonią odpaliłem sobie tkwiącego w zębach papierosa i niedługo po jego wypaleniu dotarłem do swojego miejsca pracy.
Tam przywitałem się ze Stevem, jak starzy przyjaciele i dałem się namówić na kawę, przy której zacząłem podpisywać umowy dotyczące dobrowolnej rezygnacji i potwierdzenie ostatniej wypłaty, która wcale nie była małą sumką.
Steve dorzucił mi do niej wynagrodzenie, więc wracałem do swojego auta z trzynastoma kaflami w portfelu.
Obiecałem mężczyźnie, że nie zerwiemy kontaktu i przyjąłem od niego zaproszenie na ślub jego córki, co było wręcz zaszczytem, że ufa mi na tyle, aby pozwolić mi oglądać coś tak ważnego.
Schowałem papiery do schowka, ale moją uwagę przykuła kabura leżąca pod jakąś szmatką.
Wyciągnąłem ją drżącymi dłońmi i przejechałem po swoich inicjałach wygrawerowanych na stali.
Po głowie przemykały mi te wszystkie wspomnienia z mojego poprzedniego życia, tego zanim Harry się pojawił i zawładnął moim sercem i moją duszą.
Wszystko co dobre spotkało mnie dopiero kiedy poznałem Loczka w tym nieszczęsnym klubie w Wellington, ale nie żałuję tego, co razem przeżyliśmy.
Nie żałuję żadnej decyzji, bo zapewne gdybym nie zabił tego skurwiela i nie trafił do paki z Nickiem, nie poznałbym kogoś tak wspaniałego jak mój Loczek.
Odłożyłem broń na siedzenie obok i wybrałem numer do Loczka, włączając głośnomówiący.
-Już się stęskniłeś, Louis?- odebrał połączenie z rozbawionym wyrzutem w głosie, a ja uśmiechnąłem się do siebie jak idiota.
-Odebrałem już nasze pieniądze. Jadę teraz na chwilę nad Tamizę załatwić coś, ale nie martw się. Będę tam tylko dwie minuty. Co robisz, Hazzie?- przyciszyłem odrobinę Often, sprawdzając przy okazji co będzie po tej piosence i uśmiechnąłem się do siebie, widząc The Hills, które zdecydowanie pasowało do mnie i Harry'ego.
-Wyleguję się w wannie, a Hugo podbiera mi kostki jabłek, które sobie pokroiłem do podjadania. Ogólnie to też myślę o tobie. Po co jedziesz nad Tamizę? Zakładam, że kierujesz się na tamę, prawda?- usłyszałem delikatny chlupot wody w tle.
-Wyrzucę swoją broń. Nie jest mi już potrzebna, skoro odpuściłem sobie z moją pracą- uśmiechnąłem się na swoje wyobrażenie mojego nagiego chłopaka.
Zaparkowałem na żwirowej dróżce i wysiadłem z auta, wcześniej podgłaszając na maksa radio, aby nie ominęło mnie The Hills.
Przystanąłem przy barierkach i wpatrywałem się w prąd wody.
-Dobra decyzja, kochanie. Pobrałem jakieś katalogi dla nas z internetu... Czy ja słyszę The Hills? Ty zbereźniku!- zaczął chichotać, a ja zamachnąłem się i cisnąłem bronią daleko od brzegu w wodę.
- Dzwonię do ciebie tylko o piątej trzydzieści. Jedyna chwila, kiedy jestem obok Ciebie. Kocham tylko to, że mnie dotykasz, nie czujesz. Kiedy jestem najebany, dopiero wtedy jestem sobą. Kiedy jestem najebany, dopiero wtedy jestem sobą, yeah. Pieprzę Cię tylko o piątej trzydzieści. To jedyna chwila, kiedy kiedykolwiek nazywam Cię moim. Kocham tylko to, że mnie dotykasz, nie czujesz . Kiedy jestem najebany, dopiero wtedy jestem sobą . Kiedy jestem najebany, dopiero wtedy jestem sobą, kochanie.- zaśpiewałem wraz z Abelem Makkonenem, a Harry zaczął się śmiać.
-Tak, to zdecydowanie nasza piosenka, kochanie- czułość w jego głosie aż mnie rozgrzała.
Przysiadłem sobie na barierce, wyciągając papierosa i postanowiłem go odpalić już teraz, aby potem już się nie zatrzymywać i jechać prosto do swojego słońca.
-Wypalę papierosa i jadę prosto do ciebie. Zdążę nawet na pieprzenie o piątej trzydzieści- spojrzałem na swój zegarek i zaśmiałem się z reakcji ukochanego, którą było gwałtowne wciągnięcie powietrza, które było słyszalne jak cholera.
-Jesteś takim idiotą- wymamrotał cicho i odłożył gdzieś telefon, aby zapewne dokończyć kąpiel.
-Kochasz mnie. Będę u ciebie za jakieś...- spojrzałem ponownie na swój zegarek, ale nie dokończyłem.
Głos uwiązł mi w gardle na dźwięk odbezpieczanej broni za moją głową.
-Za jakieś?- dopytywał Harry, gdy przez dłuższy moment się nie odzywałem.
-Ty naprawdę myślałeś, że się mnie pozbyliście?- usłyszałem głos, którego najbardziej się obawiałem w tej chwili.
Powoli odwróciłem się w kierunku swojego oprawcy.
Grimshaw patrzył na mnie z pewnego rodzaju satysfakcją wymalowaną na jego zmasakrowanej twarzy.
-Louis?!- Harry krzyczał ze strachem w telefonie, który upuściłem tak po prostu na ziemię.
Wzgórza mają oczy, te wzgórza mają oczy
Kim jesteś by mnie osądzać, kim jesteś by mnie oceniać?
Ukryj swoje kłamstwa, kochanie ukryj je
Tylko tobie mogę ufać, tylko tobie
-Ty naprawdę myślałeś, że odpuszczę sobie szczęśliwe życie przez strach przed tobą?- odważyłem się spojrzeć w rozwścieczone niebieskie tęczówki.
Wyłapałem nutkę zaskoczenia w jego grymasie, ale ona szybko zamieniła się w złośliwy uśmieszek.
-Pozdrów swojego ojczulka w piekle, psie- pociągnął za spust.
A co z miłością?
A co z miłością...
***
Kiedy tylko do moich uszu dotarł wystrzał, zerwałem połączenie, nie chcąc wyciągać pochopnych wniosków.
Wysłałem szybko kilka wiadomości do chłopaków i mojej siostry, jednocześnie wyskakując z tej cholernej wanny.
Prędko się ubrałem w pierwsze lepsze rzeczy, które wpadły mi w ręce i ignorując szczekającego za mną psa wybiegłem przed dom, gdzie czekało na mnie już porsche Malika.
-Na tamę Zayn, szybko- wykonałem telefon pod 911 i poinformowałem ich o zdarzeniu, którego byłem telefonicznym świadkiem.
Na miejscu rozkazałem Malikowi siedzieć w samochodzie, a sam wyciągnąłem nóż, który kiedyś dał mi Louis, abym mógł się jakkolwiek bronić.
Przez pierwsze kilka metrów żwirowej drogi nie było nic widać.
Zatrzymałem się dopiero na widok czerwonego auta, które teraz płonęło.
Stało centralnie za czarnym audi mojego narzeczonego.
Powstrzymywałem w sobie jak tylko mogłem atak paniki, ale to nie zdało się na zbyt wiele, kiedy tylko wspiąłem się po schodkach na tamę i spostrzegłem plamy krwi i resztki czegoś, czego chyba nikt by nie chciał zobaczyć rozbryzganego dookoła.
Niepewnie rozejrzałem się za jakimkolwiek ciałem.
Tak bardzo jak nie chciałem podchodzić do czarnej kurtki, która wystawała zza krzaka, tak bardzo musiałem się upewnić, mimo tego, że doskonale znałem te naszywki.
To była kurtka, którą Louis miał ubraną w tę pamiętną noc.
Podążyłem po ścieżce z krwi aż do tego nieszczęsnego krzaka i zerknąłem za niego.
Od razu musiałem się przytrzymać rosnącego obok drzewa, gdyż moje nogi ugięły się, a wizja zamazała, przez nagły płacz, który się ze mnie wydarł.
-Lou!- krzyknąłem, chociaż zabrzmiało to bardziej jak szept.
Dopadłem do chłodnego ciała mojego ukochanego i przyciągnąłem go do szczelnego uścisku.
Nie chciałem w to wierzyć.
To nie może być prawda.
-Nic ci nie będzie. Wszystko jest z tobą dobrze- próbowałem sam siebie oszukać.
Wmawiałem sobie, że krew, która dalej płynęła, wcale nie jest krwią, w której jestem teraz cały ubrudzony.
Ułożyłem jego głowę na swoich kolanach i przeczesywałem jego włosy palcami, starając się ignorować obrzydzenie, gdy natrafiałem na dziurę po środku jego czoła, do którego przykleiła się grzywka.
Kiedy policja i pogotowie dotarli do nas nie pozwoliłem im go dotknąć.
-Zostawcie go! Nic mu nie jest!- zacząłem wrzeszczeć, gdy odciągnęli mnie siłą od Louisa, którego niebieskie, matowe oczy były utkwione tylko w jednym punkcie. –On musi tylko poleżeć!- odpychałem od siebie Zayn'a, ale z uścisku Liama już się nie mogłem wyrwać.
Zostałem zamknięty w szczelnych ramionach przyjaciela, co odrobinę mnie otrzeźwiło i przez to zacząłem ponownie płakać.
-Louis!- wrzeszczałem na całe gardło, gdy policjanci zabezpieczali teren, pakując ciało mojego ukochanego do czarnego worka, niczym z tych wszystkich kryminałów, które uwielbialiśmy oglądać razem.
-Mieliśmy wziąć ślub! Mieliśmy sobie powiedzieć na zawsze! Mieliśmy być razem aż po grób!- zacząłem bić Liama, który zdawał się być tym jednak niewzruszony i tylko starał się mnie uwolnić od widoku pakowanego ciała do karetki.
-Harry- Niall, który dopiero teraz przestał opróżniać swoje wnętrzności pod jednym z drzew, spróbował odciągnąć moją uwagę.
-Nie! Nie pozwalam na to! Zostawił mnie!- Liam w końcu musiał mnie podnieść, ale popełnił tym błąd bo zacząłem go kopać i w końcu się wyrwałem.
Przebiegłem tylko jakiś metr, zanim nie zaryłem ciałem o żwirową ścieżkę.
-Louis!- zacząłem tylko jeszcze bardziej płakać.
Bolała mnie cała twarz, którą zapewne poobdzierałem, ale to było nic w porównaniu do bólu, jaki miałem teraz w sercu.
-Harry, kochanie- takiego znalazła mnie mama, która od razu przyciągnęła mnie do swojej piersi, ignorując to, że jestem cały brudny w swojej i jego krwi.
-Musicie jechać z nami do szpitala- gdzieś w oddali słyszałem policjanta, ale to się dla mnie nie liczyło.
Uparcie patrzyłem tylko w miejsce, gdzie było najwięcej rozbryzganej krwi i resztek tego, co przebił pocisk.
Dlaczego się nie bronił, skoro miał przy sobie broń?!
-Lou...- wyszeptałem w końcu bezradnie, a mama z pomocą Liama podniosła mnie na nogi.
-Podwiozę go. Wy jedźcie z policją. Poradzę sobie- odebrał mnie od nich Zayn, który posadził mnie na fotelu pasażera.
Oparłem się tylko bezwładnie o szybę i wpatrywałem się w tę tamę, na której straciłem życie.
Straciłem swoje życie, którym był mój Louis. Straciłem swój jedyny powód do uśmiechu, straciłem miłość swojego życia, pozbawiono mnie szczęścia.
Zacisnąłem mocno oczy, nie mogąc patrzeć już na to miejsce, które badali mężczyźni w dziwnych strojach.
-Harry, słońce- szepnął Malik, dotykając delikatnie mojego ramienia, ale tylko strzepnąłem jego dłoń.
-To bez sensu- pociągnąłem nosem, gdy Malik odpalił silnik z cichym westchnieniem i wyjechał z tego przeklętego miejsca.
-Chcesz się przebrać, zanim do niego pojedziemy? Zanim go odwiedzimy?-dobierał jak najdelikatniej słowa. –Jesteś cały we krwi, kochanie- przyciszył odrobinę radio, zatrzymując się w korku na moście.
Dzwonię do ciebie tylko o piątej trzydzieści
To jedyna chwila, gdy będę u twojego boku
Kocham tylko to, że mnie dotykasz, nie czujesz
Nawet tutaj leci pieprzone The Hills.
-Po prostu jedź- zacisnąłem dłonie w pięści, przyglądając się wzburzonej wodzie, która w tym momencie przypominała mi tak bardzo Louisa.
Była tak samo porywcza, jak życie mojego ukochanego, który dopiero teraz zazna spokoju.
Spuściłem wzrok na klamkę, która była odbezpieczona.
Wzgórza mają oczy, te wzgórza mają oczy
Kim jesteś by mnie osądzać, kim jesteś by mnie oceniać?
Ukryj swoje kłamstwa, kochanie ukryj je
Tylko tobie mogę ufać, tylko tobie
-W końcu- Zayn zacisnął dłonie mocniej na kierownicy i przejechał na pas szybkiego ruchu, który był przy samych barierkach.
Burzliwa woda była teraz na wyciągnięcie ręki.
Szum krwi w moich uszach tylko mnie nakręcił.
-Zee?- spytałem niepewnie.
A co z miłością?
-Hazz?- spojrzał na mnie na chwilę.
-Przepraszam za to- i otworzyłem drzwi, odpychając się z całej siły nogami, dzięki czemu wyleciałem dość daleko, ledwie co zahaczając o barierki i runąłem w dół, a w mojej głowie krążył tylko przerażony wrzask Malika i przeklęty zbitek słów.
A co z miłością?
A co z miłością...
***
A więc...
To koniec.
The Hills dobiegło właśnie końca, dziękujemy Wam bardzo serdecznie kochani!
Wielkie podziękowania dla Karo, która poprawiła całe to ff, od początku do końca, znosząc moje kaprysy i tak dalej.
I także ogromne podziękowania dla współautorki tego fanfiction, mam nadzieję że to nie ostatnia tak wspaniała (jak dla mnie) współpraca. Dużo miłości dla Ciebie Olcia.
Napiszcie w komentarzu co wam zapadło najbardziej w pamięć!
Wrócę za jakiś czas na wattpada gdy tylko poukładam sobie wszystko w swoim życiu.
Do zobaczenia!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top