ROZDZIAŁ III
────── ☠ ──────
ROZDZIAŁ III: Nowe znajomości
────── ☠ ──────
— Dziękuję za ratunek, panie — powiedziała, wyrywając się z chwilowego amoku, w jakim znalazła się po ich ucieczce, gdy weszli w bardziej spokojną ulicę.
Oboje stanęli we wnęce pomiędzy dwoma budynkami, by nie rzucać się w oczy innym przechodniom.
Czarnowłosa odwróciła głowę w jego stronę, a ich spojrzenia w końcu się spotkały. Oboje poczuli dziwny wstrząs, który poruszył nimi do głębi. Tak jakby zostali szarpnięci przez niewidzialną linę, która połączyła ich ze sobą. To uczucie było nowe i niepodobne do niczego, co czuła wcześniej.
Mężczyzna był starszy od niej, miał może koło pięćdziesięciu lat. Jego brodata twarz była opalona, trochę pomarszczona i naznaczona blizną pod prawym okiem. Zaś jego oczy... Nigdy chyba nie miała okazji spotkać kogoś o tak pięknym i intensywnym niebieskim kolorze, jaki miał ten mężczyzna. Była niezwykle ciekawa, jak wyglądały podczas dnia.
— Nie jesteś stąd — odezwał się jako pierwszy po chwili, przyglądając się uważnie jej twarzy. Blada, otoczona czarnymi włosami, lekko zarumieniona po ich szybkiej ucieczce. Jej oczy przypominały mu sarnę, było w nich tak wiele niewinności, że był zaskoczony, jak coś tak niewinnego mogło się przez tak długi czas uchować przed całym wyniszczającym światem. Mężczyzna doceniał piękne rzeczy, a ona z pewnością taką była. — Co kobieta taka jak ty, tutaj robi? — zapytał, starając się zignorować to dziwnie uczucie, które mu towarzyszyło, kiedy na nią patrzył.
— Ja... uciekam — odpowiedziała cicho, rozglądając się czy ktoś ich nie podsłuchuje. Wszyscy ludzie jednak byli zajęci swoimi sprawami, spacerując daleko od nich. Tak jakby wygląd tego mężczyzny wszystkich odstraszał. — Czy wiesz panie, gdzie znajdę... — Zaczęła przeszukiwać kieszenie i rękawy swojej sukienki, ale z przerażeniem zdała sobie sprawę, że nigdzie nie miała karteczki od Cinth'a. — O nie. Zgubiłam ją... — wymamrotała, czując, jak w jej gardle tworzy nieprzyjemna gula. Jej twarz pobladła i poczuła się wyjątkowo słaba, jakby jej nogi miały się załamać pod jej ciężarem.
— Co takiego? — zapytał nieznajomy, marszcząc brwi i obserwując jej przejęcie.
Oparła się o ścianę za sobą, oddychając ciężko i wpatrując się w ziemię. Jej jedyna nadzieja na ucieczkę... Stracona. Zgubiona gdzieś po drodze, kiedy uciekała. Jak mogło do tego dojść? Czemu to się musiało przytrafiać akurat jej? Dlaczego świat zawsze musiał rzucać jej pod nogi przeszkody? Czym sobie na to zasłużyła?
— Zgubiłam kartkę z miejscem, gdzie miałam się z kimś spotkać. Ci ludzie mieli mi pomóc — wyjaśniła drżącym głosem, czując, jak łzy napływają jej do oczu. — Co ja teraz zrobię? Ja... Ja... — wyjąkała, już bliska płaczu.
Nagle oboje usłyszeli krzyki i wydawane rozkazy. Byli pewni, że w ich kierunku szedł oddział żołnierzy, którzy jej szukali. Jean na ten dźwięk, nie potrafiła już wytrzymać i z bezsilności rozpłakała się cicho, chowając twarz w dłonie, by jakkolwiek zagłuszyć swój płacz. Wyglądała jak mała i bezradna dziewczynka.
— Cicho, przestań płakać — warknął mężczyzna, podchodząc do niej z niezadowoleniem na twarzy, gdy patrzył, jak płacze. Wiedział, że może niepotrzebnie zwrócić na siebie uwagę gwardii. Nieoczekiwanie w jego umyśle zrodził się sprytny plan, który mógł oszczędzić im kolejnej próby ucieczki przed żołnierzami. — Pocałuj mnie — rozkazał jej stanowczo i w pierwszej chwili pomyślała, że się przesłyszała.
— C-Co? — wyjąkała zaskoczona, podnosząc na niego wzrok i wpatrując się w niego ze zdumieniem. — Przepraszam, ale...
— Po prostu to zrób, dziewczyno, albo nas złapią — powiedział szybko, ale to wcale jej nie przekonało. Stała jak słup soli, z otwartymi ustami, niezdolna do powiedzenia czegokolwiek i na zmianę wpatrywała się, to w jego oczy, to w jego usta. Nie był nawet pewien, czy w tym momencie go zrozumiała, a nie mieli zbyt wiele czasu, zanim nie zjawi się tutaj oddział.
Widząc jej ciągłe wahanie, przewrócił oczami i złapał ją za nadgarstki. Szybko przyciągnął ją do siebie, tym samym przyciskając swoje szorstkie usta do jej i nie dając jej czasu na ucieczkę.
Pisnęła zaskoczona tym ruchem i uczuciem łaskoczących ją po twarzy jego wąsów, zastygając niczym rzeźba, nie mając pojęcia, co w tym momencie zrobić. Nie można tego było nazwać pocałunkiem, przynajmniej dla Jean, ponieważ zawsze inaczej wyobrażała sobie pocałunki. W książkach opisywano to jako piękne przeżycie, pełne miłości i ciepła, a to było... zwyczajne. Ulotne i mało romantyczne.
Z zamkniętymi oczami i wstrzymanym oddechem, nie mając innego wyboru czekała, nasłuchując kroków żołnierzy. Było ich dużo, pewnie trafili na większy oddział, który po alarmie wzniesionym po jej ucieczce szybko udał się za nią w pościg.
— Ruszcie się! — krzyknął ktoś, najpewniej dowódca oddziału. — Markiz jest wściekły i jeśli nie znajdziemy jej do wschodu słońca, każe nas wszystkich powiesić, a ja chciałbym jeszcze trochę pożyć.
Minęła kolejna chwila, zanim oddalili się od nich na tyle, by mężczyzna nie odsunął się od niej, całkowicie niewzruszony pocałunkiem. Wręcz przeciwnie, uniósł kąciki ust, przesuwając po nich językiem i rozejrzał się, czy żołnierze, aby na pewno odeszli.
— To było niestosowne... — wymamrotała słabo, rumieniąc się wściekle i ocierając wierzchem dłoni swoje usta, nie potrafiąc się pozbyć dziwnego uczucia wewnątrz niej, jakie pozostawił po sobie ten pocałunek.
— Nie mogliśmy przyciągać ich uwagi, a musieliśmy wyglądać normalnie. Z twoją słodką twarzą na pewno by na nas spojrzeli — wytłumaczył spokojnie, obserwując z rozbawieniem, jak jej twarz jeszcze bardziej się rumieni na te słowa. — Nie masz za co dziękować. — Posłał jej psotny uśmieszek, który ją rozzłościł. Miała ochotę go uderzyć, co ją zaskoczyło, bo nigdy nie czuła takich emocji.
— Mogłeś po prostu się do mnie przysunąć, cokolwiek... To... To było naruszenie mojej prywatności! — wypaliła zawstydzona i cała czerwona na twarzy. Zaśmiał się z jej reakcji, jakby drwiąc z jej przejęcia taką rzeczą, która była dla niego błaha.
— Nie jestem dżentelmenem — odpowiedział krótko, wzruszając ramionami, wcale nie przejmując się jej oburzeniem. Chciała mu coś odpowiedzieć, ale szybko ją uprzedził. — Teraz wracaj, skąd przylazłaś, dziewczyno. O tej porze nie jest tu bezpiecznie. Żołnierze urządzili sobie na kogoś polowanie, na kogoś ważnego i lepiej teraz im nie podpadać — ostrzegł ją, poprawiając swój kapelusz, gotów do odejścia i pozostawienia jej samej sobie.
Jednak jej blada dłoń na jego ramieniu zatrzymała go w pół kroku. Spojrzał z podniesioną brwią na jej rękę, a potem na nią. Zaskoczona własnym impulsywnym zachowaniem, szybko go puściła, jakby był ogniem.
— Nie rozumiesz, ja muszę stąd uciec — wytłumaczyła szybko. — Czy... Czy mógłbyś mi pomóc? — zapytała, spuszczając głowę i czując, jak jej policzki płoną z jeszcze większego wstydu.
— Czy jesteś na tyle głupia, żeby prosić o to pirata? — spytał, nieco zaskoczony jej prośbą. Skrzyżował ręce na piersi, unosząc brodę. Czuła na sobie jego przeszywający wzrok, co nie dawało jej spokoju i sprawiało, że poruszyła się nerwowo. Nie pozwoliła jednak, by ten niepokój ją w całości opanował. Jeśli było coś, czego nauczyła się z wielu lat spędzonych na dworze, to to jak udawać i chować swoje emocje w sobie. Ale tym razem było to naprawdę trudne do zrobienia. Ten mężczyzna miał w sobie coś, co ją niepokoiło.
— Okazuję się więc, że nawet pirat może być dżentelmenem, tak jak dżentelmen może być prawdziwym draniem — powiedziała pewnie, przypominając sobie sytuację sprzed niedawna, gdy obronił. Mężczyzna w kapeluszu prychnął trochę rozbawiony, ale też nieco będąc pod wrażeniem jej słów. — Proszę, zabierz mnie stąd, dokądkolwiek idziesz, czy płyniesz. Po prostu potrzebuję uciec z tego miejsca. Jeśli tego nie zrobię, czeka mnie marny los — dodała ciszej, głosem pełnym błagania.
Pirat zmierzył ją od góry do dołu oceniającym wzrokiem, rozważając wszystkie za i przeciw. Zagryzła ze stresu wargę, ale nadal wpatrywała się w niego błagalnie. Czuła, jakby jej żołądek zawiązał się w supeł. W swojej desperacji chwytała się wszelkich środków, by się uratować. Naprawdę była nawet gotowa zawrzeć układ z piratem, który by jej pomógł, tylko po to, by uciec od ojca. Co mogło być od niego gorsze?
— Jak masz na imię, dziewczyno? — zapytał zaciekawiony, unosząc brew. — Jeśli mi powiesz, może rozważę pomoc tobie. Muszę wiedzieć z kim mam do czynienia.
Wbiła wzrok w ziemię, zastanawiając się nad odpowiedzią. Nie powinna mu zdradzać swojego prawdziwego imienia. Cinth kazał jej nikomu nie ufać. Chociaż... Ten pirat mógł być jej ostatnią deską ratunku. Ale czy mogła mu aż tak zaufać?
— Jean Ray — odpowiedziała szybko, nieco zbyt szybko by brzmiało to prawdziwie.
— Jean Ray? — powtórzył, chcąc się upewnić czy dobrze usłyszał. Skinęła głową, przełykając ciężko ślinę i wytrzymując jego spojrzenie. Zacmokał, kręcąc głową z politowaniem, po czym niespodziewanie lufa jego pistoletu znalazła się przy jej brodzie. Sapnęła przestraszona, przysuwając się do ściany, ale i tak nie miała dokąd uciec, bo zastąpił jej drogę. — Zabawne — prychnął, opierając wygodnie jedną rękę na ścianie, tuż obok jej głowy. — Nie powinnaś mnie okłamywać, Jeannette Valerie Sharpe. — Na dźwięk jej prawdziwego imienia, rozszerzyła oczy z zaskoczenia i otworzyła usta. — Każdego, kto to zrobi, czeka nieprzyjemny los — dodał ostrzegawczym tonem, a jego uśmiech zniknął.
Spojrzał na nią groźnie spod ciężkich powiek. Atmosfera nagle się zmieniła, a ona poczuła prawdziwy strach, może nawet jeszcze większy niż ten, który towarzyszył jej, kiedy miała do czynienia z tamtym mężczyzną, nie wiedząc, co ten pirat zamierza teraz zrobić. Czy chciał ją zabić? A może gorzej?
— Zapłacę ci! Powiedz tylko ile, a tyle dostaniesz — wypaliła w panice, zanim pomyślała nad tymi słowami i ich konsekwencjami.
Pirat zmrużył oczy, wpatrując się w nią intensywnie, jakby szukał w jej słowach kolejnego kłamstwa. Rzecz w tym, że już się domyślił, że dziewczyna była okropną kłamczuchą, w przeciwieństwie do niego. Nieskromnie uważał się za mistrza w tej dziedzinie, więc łatwo mu było bawić się kimś takim jak ona. Mógł czytać z niej jak z otwartej księgi.
— Jesteś niezwykle uparta... ale w końcu zaczynasz gadać do rzeczy — dodał po chwili namysłu, nieco odsuwając od niej pistolet. To był dla niej dobry znak, by kontynuować podążanie tą drogą.
— Ile chcesz? — Zaczęła grzebać w kieszeniach swojej sukienki, szukając sakiewki ze złotem, którą ze sobą zabrała. Mężczyzna jednak powstrzymał ją, podnosząc rękę.
— Czemu ci tak zależy? — zapytał zaciekawiony, w ogóle nie dbając o jej pytanie. — Przed czym właściwie uciekasz? — Przejechał ręką po swoich wąsach i brodzie, wpatrując się w nią w zastanowieniu. Mimo wszystko, dziewczyna go zainteresowała.
— Mój ojciec... — odetchnęła głęboko, zamykając na chwilę oczy, czując, jak wszystkie nieprzyjemne wspomnienia dni spędzonych w Dworze ożywają. — Po śmierci matki stał się okrutny i zamienił moje życie w piekło, teraz chce bym się ożeniła z podobnym typem mężczyzny, co on. Błagam, musisz mi pomóc. Nie wiem, co robić — powiedziała, patrząc na niego bezradnym wzrokiem.
Przez chwilę mierzył ją spojrzeniem, a ona w oczekiwaniu przełknęła nerwowo ślinę, przygotowując się na najgorsze.
W końcu westchnął ciężko, odsuwając od jej twarzy pistolet i chowając go. Wypuściła cicho z ulgą wstrzymywane powietrze.
— Chodź, Mała Jean. Nie mamy za dużo czasu, nim nas nie znajdą — powiedział tylko, po czym nie czekając na nią, ruszył przed siebie pewnym krokiem.
Zaskoczona pobiegła za nim, próbując nadążyć i powstrzymać cisnący się na jej usta uśmiech szczęścia, którego tak dawno nie czuła. Była dla niej nadzieja. Mogła stąd jeszcze uciec.
Jednak Jean nigdy nie wiedziała, że piraci zawsze mieli przebiegłe plany i nigdy nie robili nic z dobroci ich serc. Powinna była o tym pomyśleć, zanim zaufała temu mężczyźnie.
Być może wtedy udałoby się uniknąć problemów, które miały się wydarzyć w przyszłości.
Taka zabawna sytuacja, której nikt się nie spodziewał, po tym, jaki ciągnę slow burn w EC 😅
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top