Rozdział Trzynasty
Przebudziłam się lekko, słysząc nad sobą szmery. Ciężko było mi powiedzieć, kiedy zasnęłam, ale wiedziałam, że z całą pewnością nad ranem. Do salonu państwa Bakugou wpadały pierwsze promyki słońca, kiedy moje powieki zaczęły robić się ciężkie.
Uniosłam powiekę, czując jak ciepła, miękka kanapa, znika spod mojego ciała i zastępują ją dwa silne ramiona.
— Katsuki, gdzie ty z nią idziesz? — szept mamy Bakugou był niewyraźny i cichy. Zastanawiałam się, czy nawet nie śnię na jawie. Objęłam prawdopodobną szyję chłopaka, mocniej się w niego wtulając. Był ciepły.
— Nie pozwolę jej przecież spać na kanapie. Zaniosę ją do siebie i sam się prześpię w salonie.
— Po prostu wyciągnij futon. Przyniosę ci zapasową pościel. Będzie jej miło jak wstanie i będziesz przy niej.
— Ta, niby dlaczego? — prychnął cicho.
— Na pewno już się domyślasz.
Nie odpowiedział, jedynie mruknął pod nosem i zaczął się przemieszczać. Po jego krokach i skrzypiących panelach, domyśliłam się, że idzie do swojego pokoju. Jakimś cudem, otworzył drzwi.
Następne co poczułam, to miękki materac i poduszkę oraz dłoń na czole, opadającą na policzek. Później ponownie odpłynęłam w sennych odmętach.
Przeciągnęłam się lekko. Przez zasłonięte, ciemne zasłony wpadało niewiele światła, więc ciężko było mi określić, w jakim jestem dokładnie miejscu. Na dodatek jak na złość, nie miałam pod ręką telefonu. Zabrakło również lampki po mojej prawej stronie, była jedynie ściana. Zmarszczyłam brwi, unosząc się do siadu i przecierając oczy. Gdy tylko poznałam pokój w którym byłam, wszystko zaczęło do mnie wracać. Zerknęłam na ziemię. Bakugou spokojnie spał jeszcze na rozłożonym futonie. Tym samym na którym spaliśmy we trójkę jako dzieci, gdy przychodził czas drzemki.
Dziwnie było go widzieć ze spokojnym, odprężonym wyrazem twarzy, a nie wiecznym grymasem niezadowolenia. Na dodatek cisza, była w tym momencie muzyką dla moich uszu. Rozciągnęłam ramiona, czując jak wciąż są lekko spięte. Wtedy zrozumiałam, że śpię w samej czarnej bokserce i spodenkach. Musiał zdjąć moją bluzę przed snem.
Mimo wszystko musiałam go obudzić, żeby chociaż przeniósł się do łóżka i normalnie wyspał. W pierwszej jednak chwili, obejrzałam jego ramiona, wystające znad kołdry i twarz w poszukiwaniu jakichś ran czy skaleczeń.
Lekko szturchnęłam go w ramię.
— Katsuki — powiedziałam dość cicho. Kiedy nie przyniosło to skutku, ponowiłam czynność.
Poderwał się, a ja odskoczyłam, wpadając na łóżko. Zaledwie sekundę później miałam jego dłoń przed twarzą. Zadrżał gdy mnie zobaczył, a ja odetchnęłam z ulgą. Ostatnie czego chciałam, to oberwać jego wybuchem prosto w twarz. Nie potrafiłam się jednak dziwić jego reakcji po tym wszystkim co go spotkało w ostatnich dniach. Nie codziennie jest się porywanym przez przestępców. Miałam jednak wrażenie, że on w jakiś chory sposób działał jak magnes na nich.
— Przepraszam, nic ci się nie stało?
Pokręciłam głową na jego pytanie i lekko rozmasowałam obolały od treningów bark, który dodatkowo pierwszy przyjął uderzenie drewnianą ramą.
— Nie. Pomyślałam, że lepiej się wyśpisz we własnym łóżku, a powinnam się już zbierać. Tym bardziej teraz, kiedy się upewniłam, że wszystko gra — wyjaśniłam unikając jego wzroku. Był zdecydowanie za blisko. — Nie zranili cię, prawda?
— Nie, gadali tylko jakieś głupoty, żebym zmienił front, ale nie zdążyli nic mi zrobić — mruknął pod nosem, prostując się i dając mi więcej wolnej przestrzeni. W mojej opinii wciąż niewystarczająco. Po chwili jednak wstał i podał mi rękę. Przyjęłam ją i uniosłam się stając na równe nogi. — Starczy tego spania.
Zmarszczyłam brwi.
— Wracaj do łóżka i mnie nie denerwuj. Musisz być wyczerpany.
— Spałem wystarczająco. No i chciałem o czymś pogadać z tobą.
— Niby o czym? — zapytałam marszcząc brwi.
Pisnęłam gdy ręką podciągnął moją podkoszulkę. Natychmiast ją ściągnęłam w dół, czując jak rumienią mi się policzki. Szybko jednak z zawstydzenia, przeszłam w stan niezrozumiałego drżenia całego ciała. Zapomniałam o siniakach, których nabawiłam się w trakcie treningów. Gdy teraz o tym myślałam, nie tylko bark i brzuch miałam posiniaczone, a także ramiona. I o ile drobne siniaki na rękach i nogach dało się wyjaśnić stłuczeniami, tak pozostałe były zdecydowanie trudniejsze.
— O tym, że cała jesteś potłuczona — warknął, stając bliżej mnie, obserwując mnie z góry. — Mówiłem ci, jeśli twoja klasa zacznie przekraczać granicę...
— To nie oni! Mówiłam, że umiem sobie sama poradzić.
— Więc kto ci to zrobił?
Mój opiekun w projekcie bohaterów rządowych, przeszło mi przez myśl jako odpowiedź, ale nie mogłam tego wypowiedzieć na głos. W umowie zawarte były na to paragrafy, a także ewentualne zrzeczenie się możliwości założenia instytucji sprawy sądowej w wypadku mojej śmierci. Nie spodziewałam się jednak nigdy, że będzie aż tak tragicznie, a raczej nie przeczytałam całej umowy przed jej podpisaniem.
— Hikari, jeśli masz problem...
— Nie mam żadnego. Przetrenowałam się. Dalej ćwiczę swój quirk, żeby być w klasie bohaterskiej w przyszłym roku i po prostu przesadziłam. — Półprawda wydawała się jedyną rozsądną opcją, chociaż nie mogłam się zmusić, żeby unieść wzrok, gdy to mówiłam.
— Przesadziłaś? Po walce w lesie i porwaniu mam mniej siniaków niż ty. Jeśli będziesz robić to dalej, zrobisz sobie krzywdę.
— A jaki mam wybór?! — wyrwało mi się. Bakugou nie wiedział, że wiąże mnie umowa, nie wiedział o rządzie. — Nie mam wyboru Katsuki. Muszę stać się silna, żeby was dogonić.
— Nie powinnaś nakładać na siebie takiej presji. Już wystarczająco kontrolujesz swój dar i jesteś fizycznie przygotowana. Na dodatek mam wrażenie, że sporo schudłaś w krótkim czasie. To nie jest zdrowe.
— Kompletnie nic nie rozumiesz. Muszę stać się silniejsza.
— Nie musisz. Ochronię cię jeśli zajdzie taka potrzeba. Ten cholerny nerd też by wskoczył za tobą w ogień — powiedział, łapiąc mnie za ramię. — A jeśli uważasz, że nie rozumiem, po prostu mi wytłumacz.
Pokręciłam głową.
— Nie mogę. W tej kwestii nic wam nie mogę powiedzieć, przepraszam.
Chciałam się odsunąć, ale zapomniałam, że zaraz za mną znajduje się łóżko. Straciłam równowagę i chcąc jakkolwiek ją zachować, złapałam za koszulkę Bakugou. Blondyn nie spodziewał się tego, padłam na materac, a on chwilę później zawisnął nade mną.
Dokładnie widziałam rumieniec zalewający jego twarz, ciepłe czerwone oczy i lekkie worki pod nimi. Powstrzymywałam się, żeby nie spojrzeć na jego usta. Wtedy cała sytuacja mogłaby zajść za daleko, tym bardziej, że prawdopodobnie już miał kogoś na oku.
Nachylił się lekko nade mną, czułam jego oddech na policzku i kiedy zaczął się przysuwać na krótką chwilę, przymknęłam oczy. Szybko jednak je otworzyłam i przekręciłam głowę. Jego usta nie znalazły moich, a jedynie mój policzek. Przygryzłam wewnętrzną część dolnej wargi. Chciałam tego, jednak zabawa z jego uczuciami, była nie w porządku.
Odsunął się, nic nie mówiąc, ale widziałam zawód w jego oczach. Nawet jeśli, pani Mitsuki mówiła o mnie, każdy dzień był dla mnie niewiadomą. A nie chciałam umrzeć, pozostawiając go samego. Teraz miałam siniaki. Jednak już na pierwszym treningu niemal mnie zabito.
— Katsuki przykro...
— Wybacz. Nie chciałem cię forsować. Możesz już iść Hikari. Siostra się pewnie martwi.
Chciałam dotknąć lekko jego ramienia, ale odtrącił moją dłoń. Jeśli to zachowanie z mojej strony, miało przekreślić jego zmianę na lepsze, mogłam winić jedynie siebie.
Wstałam uważnie z łóżka, tak aby go nie dotknąć. Stałam koło futonu na którym spał chwilę wcześniej i nie mogłam zmusić się do wyjścia. Po prostu stałam jak słup soli, chociaż dostałam wyraźne polecenie. Wyjdź.
— Kiedy tylko będzie okazja wyjaśnię ci wszystko — dodałam, ruszając do drzwi jego pokoju, które następnie szczelnie zamknęłam.
Schodząc na dół, natknęłam się na mamę Katsukiego w kuchni.
— O, wstałaś Hikariś! Może masz ochotę na śniada... — przerwała. Jej mimika z wesołej i szczęśliwej, nagle stała się zmartwiona. Podeszła do mnie, kładąc mi dłoń na ramieniu. — Co się stało?
— To nic takiego... Po prostu chyba podjęłam trochę złych decyzji i teraz... Krzywdzę bliskie mi osoby — odparłam, siląc się na uśmiech, chociaż z oczu już dawno leciały mi łzy. — Przepraszam, po prostu wrócę już do domu. Czy mój telefon...?
— Jest na stoliku w salonie. Jesteś pewna, że nic nie zjesz przed wyjściem?
Pokręciłam głową. Westchnęła jedynie.
— Chociaż pozwól się odwieźć. U.A. wprowadziło zakaz wychodzenia swoim studentom bez licencji, więc dotyczy to również ciebie. Masaru cię odwiezie.
— Nie chcę robić państwu problemów — powiedziałam od razu. Ale blondynka jedynie z pobłażliwym uśmiechem machnęła ręką.
— To żaden problem. Wiesz, przy okazji chciałabym pogadać z synem, a jak mój mąż tutaj będzie, skończy się tylko na dwóch osobach płaczących.
Spojrzałam na nią przez łzy, marszcząc brwi. Nie kontynuowała jednak myśli, poszła po męża, który zapewne siedział w gabinecie.
Prawa, lewa, tarcza, skok, galareta, tarcza, unik. Gdy lasery przestały strzelać, czułam się jak wyprana z wszelkiej energii. Tym razem nie obyło się bez kontuzji innej niż siniak. Miałam poparzony prawe ramię i lewy policzek, od czerwonych smug. Ale żyłam. Zmęczona, przetrenowana, ale wciąż oddychająca.
— To jeszcze nie koniec na dziś Kazunari — zabrzmiał głos Sato w głośnikach. — Bohater musi walczyć nawet w sytuacji skrajnego wyczerpania. Twoimi przeciwnikami będą nie tylko lasery, ale specjalne androidy, których celem jest twoje ćwiczenie. — Zabicie, przeszło mi przez myśl. — Masz unikać ich ataków i zniszczyć.
— Zrozumiałam! — krzyknęłam, choć wcale nie musiałam.
Czekałam aż pojawią się moi przeciwnicy. Zostali wypchnięci spod kamiennych płyt. Wszystkie posiadały karabiny, co nieco zmniejszyło mój zapał. Nigdy nie musiałam przyjąć pocisku na tarcze, więc nie wiedziałam, czy będzie ona odpowiednią obroną, czy raczej musiałam kombinować inaczej.
— Mogę poprosić o jedną rzecz?
— Co takiego? Streszczaj się.
— Czy jeden android może wycelować w moją tarczę? Chcę wiedzieć czy bariera wytrzyma pocisk.
Głośne westchnienie i zgrzytanie mikrofonu zraniło moje uszy.
— W porządku, ale po tym jednym zostanie puszczona w ciebie seria. Zacznij działać.
Skinęłam głową. Nawet sekundy odpoczynku. Wytworzyłam barierę. Padł wystrzał i dźwięk rozbitego szkła. I wtedy zdałam sobie sprawę, w jak kiepskiej sytuacji jestem. Androidów było sześć, a ja jedna, a na dodatek nie byłam w stanie powstrzymać drobnego pocisku. Powodem prawdopodobnie był jego kaliber i prędkość wystrzału. Sprawiało to, że samo uderzenie było może pięcioma procentami użytymi przez All Mighta w ciosie. Wciąż było to wystarczająco, aby zniszczyć moją tarczę.
Musiałam być w ruchu, żeby nie dostać i choć mięśnie paliły niemiłosiernie, nie dawałam sobie nawet chwili wytchnienia. Dwa złapałam w żelkową formę swojej zdolności. Zauważyłam, że pociski w niej zwalniają. Gdy te się przebiły, wytworzyłam jedną ręką tarczę, drugą utrzymując kolistą żelkę. Pocisk opadł na ziemię.
Zaszarżowałam na jednego z robotów, który musiał przeładować magazynek. Wolną ręką odbiłam się od podłoża i udami objęłam głowę blaszaka. Pochyliłam się do tyłu, rzucając go na ziemię i pokrywając przesuwającą się gęstą masą z mojego quirku. Pozostały trzy, które zdążyły przeładować.
Schowałam się za jednym z drzew, czując jak powoli brakuje mi oddechu. Zamknęłam oczy próbując się skupić. Syknęłam gdy jeden z pocisków trafił mnie w udo. Z mojego gardła wyrwało się jedynie ciche przekleństwo. W tym momencie, nie mogłam utykać.
Tym razem, przeładowywały jeden po drugim, jednak zbiły się w jedną kupę, zamiast wziąć mnie w ogień krzyżowy, dzięki temu, udało mi się ich pojmać w maź z której nie mogli się wydostać, a ich procesy głupiały. Byli pokonani, ale nie chciałam ich puszczać, póki się nie dezaktywowały.
— Na co czekasz? — zapytał Sato w głośnikach, wyraźnie zirytowany.
— Złapałam je. Można je dezaktywować.
— Po prostu je zniszcz. Mamy ich zapas.
Zmarszczyłam brwi, jednak nie kłóciłam się. Były to jedynie blaszaki, a najwyraźniej trening skończył się w miarę pozytywnie. Przysunęłam dwie bańki do siebie i zlepiłam je w jedną wielką, tym samym uwalniając swoją prawą dłoń, którą wytworzyłam pudło z żywicy. Ścisnęłam je, niszcząc roboty i marnując prawdopodobnie wiele miliardów jenów.
Spojrzałam na udo z którego wściekle sączyła się krew, spływając po całej mojej nodze, aż na kamienne płytki.
— Idź do pielęgniarzy. Zajmą się tobą. Na dziś, to już koniec. Masz następne dwa dni wolne na zaaklimatyzowanie się w akademiku. Prezydent to zaleciła, więc okaż jej wdzięczność.
Następnie nastała cisza. Nawet się nie skrzywiłam. Już dawno odkryłam, że sala ta pełna była kamer monitorujących, każdy mój najmniejszy ruch. Lekko utykając, wyszłam przez podwójne drzwi. Skierowałam się do pojedynczych, drugich z lewej. Było to pomieszczenie w którym pracowała dwójka medyków. Nigdy się do mnie nie odezwali, nawet gdy próbowałam nawiązać konwersację. W pewnym momencie przestałam ich nawet witać. Oni wykonywali swoje obowiązki, ja swoje. Dziś było jednak inaczej.
— Trzeba będzie szyć — powiedział mężczyzna, przyglądając się dokładnie ranie, po rozerwaniu nogawki mojego kostiumu i oczyszczeniu jej.
Zerknęłam, rana była podłużna i cały czas krwawiła dość obficie.
— Siedem. — Drugi z pielęgniarzy, który podał niezbędne przybory, spojrzał na mnie unosząc brew. — Siedem szwów. Na oko.
Spojrzeli po sobie, jednak nie weszli w konwersacje. Zamiast tego odkazili ranę i wbili mi strzykawkę wypełnioną bezbarwnym płynem w udo. Syknęłam z bólu, jednak po chwili, ten zaczął się otępiać, a noga mrowieć.
Szył, sprawnie poruszał rękami.
— Będzie blizna? — zapytałam od niechcenia.
— Prawdopodobnie — odparł zimno szyjący, zawiązując ostatni supeł. — Osiem. Nie siedem — dodał i poszedł umyć ręce, dając zabandażować moją nogę pierwszemu. Miał delikatne ręce i zawsze bandażował mnie w taki sposób, żeby nie sprawić mi za dużo bólu.
Gdy skończył, odwrócił lekko moją twarz, patrząc na oparzenie. Policzek również spryskał mi wodą utlenioną i przykleił do niego plaster.
Pozostało jeszcze ramię, którym zajęli się równie szybko i sprawnie.
— Uważaj podczas przebierania, żeby nie rozwalić szwów. Możesz obmyć delikatnie ranę ciepłą wodą, ale nie wykonuj gwałtownych ruchów jakiś czas. No i zrezygnuj z kąpieli w łaźni.
Skinęłam głową, wstając z pryczy. Skierowałam się do wyjścia.
— Dziękuję — rzuciłam na odchodnym, zamykając drzwi. Ruszyłam do szatni.
Moje ciało przywykło do szoku związanego z niebezpieczeństwem. Nie zwracałam już w sytuacjach stresowych jedzenia, jednak dalej czasami robiło mi się niedobrze. Potrafiłam to jednak lepiej skontrolować, niż kiedyś.
Zrzuciłam z siebie nogawkę zniszczonego kostiumu. Z trudem go rozpięłam przez ból w obitych ramionach, ale udało mi się z niego wydostać. Ubrałam się w dres w którym przyjechałam i czarną podkoszulkę. Problem zaczął się przy butach i skarpetkach. Mocno się natrudziłam, żeby je założyć.
Nie była to kwestia bólu, znieczulenie wciąż działało, ale zwykłego uważania na szwy, wedle zaleceń jednego z pielęgniarzy. Domyślałam się, że dopiero jutro w drodze do szkoły ból będzie niemiłosierny.
Wyszłam z szatni, wciąż potargana i spocona. Jedyne o czym marzyłam to prysznic, spadek adrenaliny i sen. Na parking wjeżdżałam sama od jakiegoś czasu. Furuta zawsze czekał przy samochodzie, tupiąc nogą, czekając na możliwość zapalenia papierosa. Zawsze czuć było od niego dymem nikotynowym.
Wchodząc do auta, nawet się nie odezwałam.
— Ciężki dzień?
— Osiem szwów. Rozwalone udo, poparzony polik i ramię.
Skinął głową ze zrozumieniem, wyjeżdżając na drogę główną. Oparłam głowę o szybę, pozwalając sobie na chwilę nastoletniej zadumy. Co by było, gdybym rzeczywiście dała się pocałować Katsukiemu? Ciężko było mi powiedzieć.
Pewne było jednak, że byłabym wtedy na swój sposób szczęśliwsza, niż teraz.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top