Rozdział Siedemnasty


Stałam jeszcze chwilę, słuchając krzyków zirytowanego Bakugou, który zaczął coś wspominać o cholernym kamieniowaniu dzieci. Nie miałam ochoty nawet go tym razem uspokajać. Mimo to, stałam obserwując grupy dzieciaków. Żaden nie wyróżniał się na pierwszy rzut oka.

— Który z was gówniarze, jest najsilniejszy?! — Uderzyłam pięścią w otwartą dłoń, gdy usłyszałam krzyk Bakugou. Choć sam pomysł walki był irracjonalny, tak prowokacja wyszła perfekcyjnie. Byłam pewna, że odpowiedzialny za to wszystko dzieciak, wychyli się, nie chcąc stracić w oczach swojej grupy. — Wyłaź i zawalcz ze mną!

— Twój przemocowy sposób jest nie z tej epoki — odezwał się ulizany dzieciak stojący przy ścianie. — Musiałeś mieć okropne wychowanie.

— Za późno, przejrzał cię Katsuki — rzuciłam na co blondyn spiorunował mnie wzrokiem.

— Delikwenci są już pase — wyjaśniła Camie podchodząc do Bakugou, zrobiłam krok do przodu stając między nimi.

— On nie jest delikwentem — zaprzeczyłam posyłając jej pełne błyskawic spojrzenie. Przechyliła lekko głowę, nie rozumiejąc o co mi chodzi. Z pewnością jej piękna główka nie grzeszyła inteligencją.

— Wszyscy wiedzą, że najszybszą drogą do zostania przyjaciółmi, jest poznanie się! — krzyknął Yoarashi. — Niech ten, kto chce zostać bohaterem, podniesie rękę!

W górę wystrzeliła masa rąk. Podbiegłam do ucznia Shiketsu, również unosząc swoją.

— Wow! Masz głowę Yoarashi! Świetny pomysł — pochwaliłam go, na co się uśmiechnął i wziął kilka dzieciaków na ręce.

— Widzę, ja też chcę być! Wszystko przez pasję i pływającą w żyłach gorącą krew, prawda?!

Lekko się wykrzywiłam. Kompletnie nie miałam pojęcia o czym gadał, ale działało.

— Bohaterowie mają przyczyniać się do uśmiechu innych! — zaczęłam, wystawiając palec w górę. Nachyliłam się do grupy uczniów, chcących być w przyszłości bohaterami. — Myślicie, że to w porządku przyczyniać się do smutku swojej nauczycielki? Czy takimi właśnie bohaterami chcecie być? — zapytałam, na co kilka osób wydawało się zawstydzonych i unikało mojego oceniającego spojrzenia.

— Właściwie... Chyba nie możecie nas tego uczyć, skoro sami jesteście tutaj przez nie zdany egzamin, który zwiększył ilość obowiązków dla nauczycieli i pracowników rządowych, zmuszając ich do uczestniczenia w dodatkowych szkoleniach — wyjaśnił dzieciak trzymany w rękach kwadratowej szczeny.

— Cholera, masz rację! — zawołał uczeń Shiketsu, wystrzelając w górę za pomocą zdolności. Złapałam oba trzymane przed chwilą przez niego maluchy. Zdecydowanie uczniowie Shiketsu byli pełni wigoru.

— Te dzieciaki są rzeczywiście zdegenerowane do granic możliwości... — rzuciła miss młodego pokolenia. Wywróciłam oczami.

— O tym mówię! Czasami potrzebujesz przemocy, żeby ich postawić na swoim miejscu! — zagrzmiał Bakugou. Ukradkiem spojrzałam na Todorokiego, który od razu zwrócił uwagę na jego błędny tok myślenia. Odwróciłam wzrok.

— To nie takie proste Katsuki. Przemoc to nie rozwiązanie — odpowiedziałam, siląc się na spokojny ton. Widziałam jak się zawahał w dość niespodziewany sposób. Czy już wiedzieli o Shoto i jego historii? Trudno było mi to powiedzieć, jednak zdecydowanie, gdyby Katsuki się nie domyślał, nie zawahałby się.

— No dobra! To pokaż mi jak ty to robisz! — krzyknął do Todorokiego, który jedynie skinął głową.

Todoroki podszedł i posłał piękny uśmiech w stronę dzieciaków. Kilka dziewczynek zaczęło się rozpływać na ten widok. Nie było w tym nic dziwnego, Todoroki sam w sobie był bardzo przystojny. Ta bańka spokoju, jednak pękła z pierwszym słowem wypowiedzianym przez Camie. Zanudzone dzieciaki porozchodziły się. Shoto westchnął i zaczął mówić.

— Jestem studentem U.A., a nie jakimś... Czymś... Cokolwiek by to nie było... No i potencjalnym bohaterem. Mam na imię Shoto, moim ojcem jest bohater numer jeden, Endeavor do którego zawsze miałem pewien uraz... — Złapałam go za szelkę kostiumu, wskazując zanudzony tłum dzieci.

— Twój życiorys nie zadziała. Jak w ogóle miał zadziałać?!

IcyHot od razu podupadł, przepraszając. Puściłam go. Definitywnie nie zapowiadało się na poprawę sytuacji.

— Nie ma dla ciebie już nadziei człowieku. — Skinęłam głową, zgadzając się z Katsukim. Dla Todorokiego było już zdecydowanie za późno.

— Czyli... Wygląda na to, że przez cały czas próbowaliśmy zrobić wszystko normalnie i to nie zadziałało. Więc może pokażmy im kim jesteśmy korzystając z quirków.

Spojrzałam na Camie z lekko otwartą buzią.

— No co? — zapytała.

— Nic, w końcu powiedziałaś coś mądrego. To niesamowite... Musimy to dobrze przemyśleć, żeby zrobić na nich wrażenie. Nie wiem jak wasze dary Shiketsu, ale mój w porównaniu do tej dwójki jest... Mało widowiskowy.

— Chrzanić to, po prostu pójdźmy na całość! — zawołał Katsuki ustawiając się do pozycji bojowej. — I się tak nie martw, na pewno zrobisz wrażenie — dodał, Shoto skinął głową, emanując od siebie lodowate temperatury.

— Pokażemy wam, że nie jesteśmy dla nas przeciwnikami! — zawołał jeden z napierających dzieciaków.

I cholera miały racje, jedynie przez wzgląd na to, że nie mogliśmy się bronić. Quirki smarkaczy latały na prawo i lewo. Bakugou stracił część swojej maski i dumy, a ja powoli traciłam nadzieję.

— Te wypierdki atakują każdego bez chwili zawahania — odezwał się Bakugou, ściągając porwaną maskę.

— Chyba zrezygnuje z bycia matką.

— Zacznijmy od tego, że ty byś nie wychowała małego terrorysty.

— To prawda — przyznałam rację Bakugou. — Jakieś pomysły ferajna?

Kilka dziewczynek nagle zapiszczało.

— Jeden — przyznała Camie.

Wychyliłam się zza lodowego muru Shoto, przed dziećmi stał Todoroki jak malowany, jednak jakiś... Inny. Po chwili zniknął, rozmywając się w powietrzu. Prychnęłam śmiechem i zakryłam twarz chowając uśmiech. Bakugou natomiast nawet nie krył się ze swoim rozbawieniem.

— Przepraszam, to była tylko iluzja. Sama chciałabym dostać taki komplement, ale niestety, nasza szkoła jest staromodna i randkowanie w niej jest zakazane — rozwodziła się dziewczyna, na co jedynie wywróciłam oczami wzdychając ciężko.

— Chciałbym podziwiać twoją uroczą twarzyczkę — powtórzył Bakugou, papugując iluzję Todorokiego. — To było dobre, Glamroki!

— Powtórz to! — zawołałam z błyskiem w oku, patrząc na Katsukiego z szeroko otwartą buzią. — Nigdy nie widziałam cię w tak dobrej wersji! — dodałam, na co Bakugou jedynie zamrugał oczami.

— Hę?! Ja zawsze jestem w swojej najlepszej wersji!

— I cały czar prysł...

— Czy to naprawdę było takie zabawne? — zapytał Shoto.

— Dobra, współpracujmy i pokażmy tym dzieciakom na co nas stać! — zawołał kwadratowa szczęka. Skinęłam głową, stając prosto i rozkładając dłonie.

Gdy dzieciaki zaczęły unosić się w powietrzu, z Todorokim stworzyliśmy wielkie przecinające się zjeżdżalnie, moja z energii, jego z lodu, pod którymi stworzyłam żelkowatą powłokę przypominającą ogromny materac, na wypadek, gdyby któryś ze szczyli postanowił uciec i upaść. Na niebie dzięki mocy Camie pojawiła się piękna zorza polarna.

— Jeśli byśmy z nimi przegrali, gdy patrzą na nas z góry, chyba bym nie mógł spojrzeć w lustro...

— Nie przegramy — mruknęłam do Katsukiego, łokciem uderzając go w bok. Lekko się uśmiechnęłam w jego kierunku.

— No i zadbamy o ich zmianę, żeby nie skończyli jak ja na egzaminie — rzucił Yoarashi.

— To z pewnością poszerzy ich perspektywy i trochę pomoże — dodał Todoroki, uśmiechając się.

— Katsuki... — zaczęłam miękko, patrząc na ścianę. Zerknął na mnie zdziwiony. — Ten dzieciak... — spojrzał w tym samym kierunku.

— Zostaw to mnie.

Skinęłam głową. Obserwowałam go i choć nie usłyszałam nawet słowa, widziałam jak twarz blondyna z wściekłej, gdy ciągnął dzieciaka, złagodniała i spoważniała. Uśmiechnęłam się na ten widok, małym palcem, tworząc za nim ścianę i przyciągając go do siebie, gdy ulizany blondyn, trafił razem z resztą do lodowo-żywicowego disneylandu. Patrzyłam na Bakugou, który jedynie zerknął na swoje plecy, żeby zobaczyć moją ścianę.

— Rzeczywiście się poprawiłaś w kontroli quirku — przyznał, na co szczerze się uśmiechnęłam.

— Mówiłam. Warto było trochę pocierpieć... No i cieszę się, że mogłam zobaczyć twoją zmianę. Tylko nie osiadaj na laurach! Wciąż jeszcze musisz sporo rzeczy poprawić w swoim zachowaniu!

Spodziewałam się wybuchu, jednak Bakugou, jedynie się uśmiechnął półgębkiem i stanął obok. Skrzyżował ręce na piersi i obserwował bawiących się przedszkolaków, którzy powoli zaczęli opadać na żelkowatą powłokę i się od niej odbijać, jak w dmuchanym zamku.

— Hej, wszyscy! Następnym razem, zróbmy coś jeszcze bardziej niesamowitego! Jakiś totalnie piekielny rollercoater! — krzyknął Yoarashi. Todoroki poddał pod wątpliwość jego plan. Zdecydowanie był on nierealistyczny.

— Ale zimnoo — zajęczała jedna z dziewczynek, schodząc z żelki. Shoto podszedł do niej wytwarzając ogień na swojej ręce. — Dziękuje! — powiedziała głośno, przykładając rączki do jego płomiennego daru.

Gdy ostatnie z dzieci zeszły bezpiecznie z mojej zdolności, spojrzałam na Bakugou.

— Czas to posprzątać. Idź na całość.

— A dasz radę? — zapytał, unosząc brew. Prychnęłam jedynie, zamykając go szczelnie w klatce z energii.

— Wybaw się, twoja kolej. Pokaż tym dzieciakom trochę destrukcji.

— Tylko obserwuj uważnie! — zawołał, za pomocą quirku odlatując od ziemi i niszcząc kolejne lodowe słupy.

— Następnym razem może po prostu stwórz śnieg... — mruknęłam do Shoto widząc pływającą podłogę w sali. Pokręcił głową, łapiąc za mop.

— Nie mogę stworzyć śniegu...

Jęknęłam rozpaczliwie, narobiło to nam wiele roboty. Widziałam jak powoli ręce Bakugou drżą. Mimo to, dzielnie niszczył kolejne warstwy, aż nic z nich nie zostało. Opuściłam tarczę, która ostatecznie na nic się nie zdała. Widziałam jak wypuszcza parę z ust przez obniżoną lodem temperaturę.

Podeszłam spokojnie, łapiąc go za rękę. Odwrócił się, chcąc w pierwszej chwili krzyknąć, ale zamilkł i po prostu patrzył, jak obserwuje jego drżące przedramiona.

— Wszystko gra?

— Coś takiego to pestka — wyjaśnił, wyswobadzając nadgarstek z mojego uścisku. — Sama byś powiedziała, czy wszystko gra. Miałaś białe plamy na zdolności.

Otworzyłam szerzej oczy. Nawet ja nie zwróciłam na nie uwagi.

— Cóż... Pojawiają się, jak korzystam z limitu, ale to nic takiego — machnęłam ręką. — Lepiej się zajmijmy odzyskaniem twoich granatów — zasugerowałam, na co jedynie prychnął odchylając głowę.

Wyszedł krok na przód i wskazał palcem grupę dzieciaków.

— Moja własność i to już. To nie są cholerne zabawki — warknął. Kilku chłopców zaczęło podchodzić z jego akcesoriami.

— To twój chłopak? Jest super — odezwała się jedna z dziewczynek, ta sama, którą Todoroki ogrzał swoją zdolnością. Spojrzałam na nią lekko zdziwiona i uśmiechnęłam się lekko.

— Może kiedyś. Mam nadzieję, że kiedyś — przyznałam, nie mogąc ukryć uśmiechu, gdy tłumaczył grupce dzieci, dlaczego to co zrobili było nieodpowiedzialne i niebezpieczne, a następnie wskazał w moją stronę, miejsce gdzie wcześniej stała lodowa skorupa, prawdopodobnie wyjaśniając co mogłoby się wydarzyć, gdyby ci pociągnęli zawleczkę. Kilkoro z nich pobladło ze strachu. Najwyraźniej nie wyjaśnił im jednak, że to on musiałby aktywować eksplozję, co mogło dodatkowo w przyszłości ochronić ich przed zabraniem czyjejś własności po raz kolejny.


Przyszedł czas pożegnania z dziećmi. Przytuliłam każdego malucha, który tego chciał i zamieniłam z każdym, który do mnie podszedł, przynajmniej kilka słów. Wszystkie dzieciaki rozpierzchły się między nas, niemal po równo. Jedynie Katsuki stał samotnie, z rękoma w kieszeniach i granatami obok. Mimo to nie wydawał się niezadowolony, wręcz przeciwnie.

Podszedł do niego chłopiec "lider" i sprawca wszystkich tych kłopotów. Zamienili kilka słów między sobą, na co ulizany chłopiec jedynie promiennie się uśmiechnął i uciekł do nauczycielki.

Gang Orca pochwalił wszystkich, a gdy wyczuł, że jego słowa są zbyt miękkie jeszcze na koniec zaczął na nas krzyczeć. Nie mniej nie wydawał się już w żaden sposób straszny. Choć było to moje pierwsze i ostatnie spotkanie, mogłam w końcu odebrać swoją licencję.

Wychodząc z hali trzymałam się blisko Katsukiego. Bardziej niż cokolwiek innego, chciałam wrócić do U.A. busem z chłopakami.

Sato stał z moimi nauczycielami i wypalającym papierosa Furutą.

— W sumie, gdy tak o tym pomyślę, to naprawdę cię lubię Shoto! Nasze quirki świetnie razem współpracują! — mówił Yoarashi.

— Byłbyś świetną partią Bakugou, gdybyś po prostu się nie odzywał. Nie chciałbyś spróbować? — zasugerowała Camie.

— Na jego szczęście, gadanie to jeden z wielu jego plusów — rzuciłam z uśmiechem, czując jak dziewczyna coraz mniej podnosi mi ciśnienie, za to potrafi mnie rozbawić.

— Wciąż nie mogę uwierzyć, że z tak paskudnym charakterem cię wyrwał Kazunari... — mruknęła, na co mocno się zarumieniłam i spiorunowałam ją wzrokiem.

— Nie jesteśmy razem! — zawołaliśmy równo.

— Tak? Myślałam, że wy...

— Kazunari, idziemy — zawołał Sato, gdy tylko mnie zauważył. Zesztywniałam na moment, ale jedynie odkręciłam głowę. Nie miałam wyjścia.

— Widzimy się...

— Wpadnij do mnie jak wrócisz — rzucił Katsuki, zanim dałam radę dokończyć. Skinęłam jedynie głową i dobiegłam do zajmujących się mną mężczyzn. Furuta wyciągnął kieszonkową popielniczkę i schował w niej peta. Ruszyliśmy do samochodu.

— Świetna robota Kazunari — pochwalił mnie kierowca, na co jedynie posłałam mu promienny uśmiech.

— Powinnaś była poradzić sobie szybciej z tą grupą gówniarzy. Ale rzeczywiście, dobra robota. Dobrze współpracujesz z innymi, chociaż zdecydowanie wolałbym cię wyszkolić na indywidualistkę. No i poprawił ci się mocno limit, nie wspominając o sile zdolności... Ten młody idiota Mera zasugerował, żebyś miała trochę wolnego, więc na trening przyjdziesz dopiero w przyszłym tygodniu. Przez ten czas masz wolne.

Spojrzałam na Sato z niedowierzaniem, ale i ogromnym szczęściem.

— Dziękuję.

— Nie dziękuj mnie, tylko Merze. Na pewno go niedługo ponownie spotkasz. Furuta, odwieź ją od razu do U.A., ja muszę załatwić jeszcze kilka ważnych spraw.

Palacz skinął głową. Odeszłam razem z nim.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top