Rozdział Pierwszy
— Nie wierzę, że naprawdę nic nie zrobiłaś na egzaminie. Mój Boże. Hikari, ty się do niego przygotowywałaś niemal całe życie. Co ja mam teraz powiedzieć Ryu Kyu? Że odrzuciłaś rekomendacje i tak "o" nie zdałaś?
Jęknęłam rozpaczliwie mocniej zaciskając poduszkę na głowie. Mimo to głos Akemi przebijał się przez pierze i materiał, zmuszając mnie do słuchania jej wykładów. Kobieta nie dawała za wygraną robiąc mi awanturę o schrzaniony egzamin wstępny do U.A. Słysząc kolejne piski i krzyki zarzuciłam jedynie nogami, uderzając mocno w materac, przy okazji dłonią puszczając w stronę siostry pocisk z żywicy, który natychmiast pchnął ją w stronę drzwi, na co spoglądałam spod poduszki, kątem oka.
— Daj mi spokój — wykrztusiłam jedynie słabym głosem. Fioletowowłosa jedynie usiadła na łóżku obok mnie. Jej dłoń lekko zaczęła poklepywać mnie w plecy. — Akemi, czy ja nie wyraziłam się jasno? — zapytałam piorunując ją wzrokiem.
— Jak znam życie ojciec by powiedział, że jesteś jak matka.
— Ty nie lepsza.
— Czasami się zastanawiam, czy nie lepiej by było jakbyśmy miały charaktery po ojcach — mruknęła posyłając mi ciepły uśmiech. — Przepraszam, że się uniosłam, ale wciąż w to nie mogę uwierzyć. Jeszcze raz, jak to się stało, że nie mogłaś zniszczyć robotów?
— Byliśmy w miastach treningowych. Bez cholernych roślin. Żadnej, najmniejszej roślinki. Moja żywica bez pobierania energii z roślin była za słaba, a później w ogóle zniknęła, jak zawsze. Nie byłam w stanie powalić żadnego i kogokolwiek uratować... Agh! Czuje się okropnie... Nawet Midoriyi dobrze poszło! Rozwalił robota i przy okazji uratował setki osób, które ten mógł zaatakować. Nie zdziwię się jeśli się dostanie.
— Midoriya? On nie miał quirku, więc jak? — Oczy Akemi świeciły z ciekawości, a brwi zbliżyły się do siebie. Oddzielała je jedynie cienka szpara. Wyraz twarzy mojej siostry był na skraju ciekawości i kompletnego braku akceptacji zasłyszanych właśnie słów. — Bardziej bym się spodziewała Bakugou.
— Nie wiem... Nie mam pojęcia, czy ukrywał to przed wszystkimi, ale był niesamowity. Jednym uderzeniem powalił gigantycznego robota. Co prawda złamał sobie rękę... I nogi... Ale to wciąż ogromny robot, nie? A Bakugou... Cholerny kretyn na pewno zdał. Jego pieprzony quirk idealnie nadaje się do rozwalania tego.
— Zaczynasz przeklinać jak on — zauważyła Akemi doprowadzając mnie do wrzenia. Przekręciłam się na plecy, unosząc się do siadu i mierząc ją wzrokiem zabójcy. Kobieta jedynie westchnęła unosząc dłonie w poddańczym geście. — No już, przepraszam. Co teraz zrobisz? Ze szkołą?
— Pójdę do klasy ogólnej. Najwyżej spróbuję się przenieść albo coś. Albo przepiszę się w drugiej klasie i podejdę do egzaminu jeszcze raz.
— Nie głupi pomysł — przytaknęła Akemi zwlekając się z mojego łóżka. — Za jakąś godzinę będzie obiad. Zrobiłabym ci twoją ulubioną grillowaną makrele, ale tak się składa, że nie chciało mi się iść do sklepu.
— Tak, tak. Rozumiem Akemi, na prawdę nie musisz się tłumaczyć.
Ponownie położyłam się na łóżku. Wpatrywałam się pusto w sufit i słysząc zamykające się drzwi sięgnęłam po telefon. Nie miałam żadnego powiadomienia, więc wolny czas wykorzystałam próbując oglądać ulubiony serial. Po dziesięciu minutach przewijania kolejnych scen dałam sobie spokój. Brakowało mi czegoś co mogłoby mnie zainteresować, przykuć uwagę na dłużej i nie usypiać. Nie potrafiłam w tamtym momencie jednak wymyślić, co mogłoby być dla mnie wystarczająco zajmujące.
Wstałam na równe nogi otwierając okno na oścież, chcąc wpuścić nieco świeżego powietrza. Chłodny wiosenny wietrzyk rozwiał moje rozpuszczone włosy. Schowałam jeden z niesfornych kosmyków za ucho.
Muszę je obciąć, upomniałam się w myślach wiedząc, że i tak nie tknę swojej różowej tafli. Za bardzo lubiłam się nimi bawić, jak również traktowałam je jako atut, a zarazem przekleństwo. Włosy błyszczące i zdrowe, jednak sztywne do tego stopnia, że upięcie ich w jakąś fikuśną fryzurę lub zakręcenie ich było niemal niemożliwe do wykonania.
Stałam tak chwilę przy oknie, opierając się o parapet. Widok za nim zapierał zbytnio piersi. Miałam całkiem dobry pogląd na miasto w oddali, jeśli tylko mogłam się nieco wychylić. Były oczywiście plusy i minusy mieszkania w takim miejscu. Okolica była spokojna, sąsiedzi, w większości starsi ludzie, zawsze gotowi byli poratować dobrą radą lub cukrem, gdy Akemi zapomniała go kupić, a nawet, gdy byłam mała, przygarniali mnie, gdy siostra jeździła na wyjazdy zagraniczne. Jednak dojazdy do szkoły bywały okropne. Przynajmniej trzy przesiadki, najpierw dwa autobusy, następnie metro, niekiedy z metra w kolejny autobus, gdy się śpieszyłam. Czasami brakowało mi mieszkania w okolicy Bakugou i Midoriyi, jednak po śmierci ojca, zarówno ja, jak i Akemi musiałyśmy zmienić otoczenie. Za dużo rzeczy o nim przypominało w tamtym miejscu. Siostra szybko kupiła nowe mieszkanie, to w którym osiedliłyśmy się obecnie. Wiele czasu zajęło nam, by było przytulne, a przy okazji nowoczesne, jak obie lubiłyśmy. Ściany pokrywały fotografie z czasów, gdy wszystko było dobrze. Gdy ona uczyła się w U.A, a ojciec żył i zajmował się nami od śmierci matki.
Zastanawiałam się, jak radzi sobie Midoriya, skąd jego nienaturalnie duża moc, której nigdy bym się po nim nie spodziewała. Sięgnęłam po telefon leżący na skraju łóżka. Było późno, koło osiemnastej i powoli zachodziło słońce. Nie mogłam się jednak powstrzymać przed zadzwonieniem do zielonowłosego. Odebrał po dwóch sygnałach.
— Hej Hikariś? Coś się stało?
— Cześć Izuku, miałbyś może chwilę, żeby pogadać? Trochę mnie dobiły te testy.
Przez chwilę, po drugiej stronie panowała cisza, słyszałam jednak szmery, a następnie Midoriye informującego swoją mamę o wyjściu i zamykane drzwi.
— Pewnie, spotkajmy się na placu zabaw na twojej ulicy. Pewnie wcześnie nie skończymy, a nie chcę żebyś wracała sama.
— Nie przesadzaj, jest późno więc spotkajmy się w połowie drogi. Może w galerii, albo w tej mega smacznej restauracji ramen koło metra. Przyznam, że trochę jestem głodna, a u mnie w okolicy nie ma nic dobrego, poza pizzą, której mam już dość — zasugerowałam, zamykając okno. Spojrzałam na swoje ubrania, dżinsowe spodnie i lekką, szarą bluzę z kapturem. Pod nią miałam jeszcze różową bokserkę, na wypadek, gdyby było mi za ciepło. Szybko zdecydowałam, że nie będę się przebierać, a jedynie założyłam skarpetki i wyszłam z pokoju.
— Dobrze, dobrze. Ale odprowadzę cię później do metra.
— Izuku, to tylko sto metrów. Mam metro za dziesięć minut, więc na miejscu będę za jakieś dwadzieścia. Widzimy się na miejscu.
— Do zobaczenia!
Rozłączyłam się będąc już na dole schodów. Akemi patrzyła na mnie z wyczekiwaniem, łyżką w ustach i lodami na kolanach, przed telewizorem. Lekko unisła brew, najwyraźniej zaciekawiona.
— Idę się spotkać z Izuku, jak coś będę dzwonić, nie wiem, kiedy wrócę — oznajmiłam zakładając swoje białe adidasy.
— Baw się dobrze i jak idziesz na jedzenie, kup też mi. Kiedyś się jakoś odwdzięczę. — Spojrzałam na nią sceptycznie, wiedząc, że się nie odwdzięczy, a jedynie wyda moje ciężko wyżebrane od niej pieniądze. — No dobra, nic za to nie dostaniesz, ale i tak masz mi kupić.
Wywróciłam oczami i zdjęłam kapcie w przedpokoju, przycupnęłam na podłodze i założyłam białe trampki. Zasznurowałam je w dokładne kokardki i podniosłam się energicznie. Otworzyłam drzwi i wyszłam na zewnątrz. Chociaż była końcówka marca, było ciepło. Jedynie wiatr zdawał się psuć wyśmienitą pogodę. Sięgnęłam do kieszeni swojej bluzy, aby wyciągnąć z niej gumkę do włosów i sprawdzić czy aby na pewno mam w niej portfel. Ten był na miejscu, więc mogłam ruszyć. Włosy związałam w koka, nie chcąc, aby wiatr zbytnio je zmierzwił i poplątał, a przy tym także zniszczył.
Sięgnęłam po telefon sprawdzając godzinę. Zostało mi kilkanaście minut do odjazdu metra. Nie mniej same pociągi jeździły co piętnaście minut, więc Izuku mógłby na mnie poczekać, chociaż nie chciałam mu tego robić. Midoriya był miły. Czasami aż za bardzo i to mnie niepokoiło. Nie umiałam myśleć, że kiedy on dalej traktował Katsukiego jak przyjaciela, ten się nad nim znęcał fizycznie i psychicznie. Czasami traktowałam to nawet jako przejaw głupoty. Istny masochizm. A jednak gdzieś w głębi rozumiałam go. Zawsze trzymaliśmy się razem, nasza trójka gotowa była zostać bohaterami, sławnymi na całą Japonię. Teraz, ja zawaliłam testy, Midoriya chociaż wcześniej nie posiadający daru, nagle jawił się jako jeden z silniejszych ludzi, choć jego quirk sam go ranił, a Katsuki nie miał osobowości herosa.
Spojrzałam w zamyśleniu w niebo, pełne kolorów wywołanych zachodem. Słońce wciąż w pełnej krasie było nieco nad horyzontem. Pozostała może niecała godzina do jego kompletnego zajścia.
Midoriya stał przy huśtawce na małym placu zabaw pod peronem, wpatrzony w ziemię. Sam plac zabaw przywoływał wspomnienia, zarówno huśtawki, jak i stojąca na środku duża piaskownica, w której ktoś zostawił plastikowe wiaderko i grabki.
Wyobraźnia dawała o sobie znać, gdy na nieruchomej karuzeli widziałam trójkę małych dzieci z czego jedno skulone, trzymające się za buzie. W podobnym miejscu Katsuki stracił swojego pierwszego mleczaka, gdy z impetem wpadł w metalową rurkę.
— Coś się stało, Hikariś? — zapytał Izuku, przyciągając moją uwagę. Rękę miał zabliźnioną, a oczy zmartwione. Bez słowa przysiadłam na huśtace. Odepchnęłam się mocno od ziemi, zaczynając się bujać. Dopiero wtedy się odezwałam.
— Dlaczego nie mówiłeś, że masz dar? — odpowiedziałam pytaniem, patrząc jak w domu naprzeciwko włącza się światło. Powoli robiło się ciemno.
— No bo wiesz... Ten... No taka była to dziwna sytuacja... Że no...
— Izuku.
— Obudził się jakiś czas temu — rzucił szybko, wypluwając słowa jak karabin maszynowy. Nie wierzyłam mu.
— I dalej, nic nie powiedziałeś.
— Chciałem zrobić niespodziankę... W końcu całe życie byłem bezużyteczny. W sumie niewiele się zmieniło patrząc na to, że go nie kontroluje i wciąż łamię sobie kości.
— Więc dlaczego bohaterstwo, skoro go nie kontrolujesz?
Zamilkł na chwilę. Spojrzałam na niego rozhuśtana. Zrobił zdziwioną minę, by spojrzeć po chwili namysłu w ziemię i uśmiechnąć się słabo.
— Bo chciałem być jak All Might — przyznał. Zaorałam nogami w ziemię i zeskoczyłam z huśtawki, stając przed nim.
— Izuku, to będzie zagrożenie dla twojego życia. Nie wierzę ci, że obudziłeś teraz swój dar. Kiepsko kłamiesz. Bardzo, bardzo kiepsko. Ale nie będę tego drążyć, powiesz mi kiedyś — mruknęłam, choć w mojej głowie wyglądało to nieco inaczej. Nie miałam jednak zamiaru prosić. Wolałam skupić się na innych rzeczach. — Musisz nauczyć się kontrolować swój dar.
— Wiem — przyznał, uśmiechając się niemrawo w moją stronę.
Odwróciłam się i zaczęłam iść przed siebie, a on za mną. Ruszyliśmy w drogę do baru ramen w milczeniu. Moją głowę wciąż zasypywało wiele różnych myśli.
Obudził quirk, jednak ten nie przypominał ani quirku jego matki, ani ojca, na dodatek oparty był na brutalnej, prostej sile, jak ten należący do jego ulubionego bohatera. Wszystko wydawało się nierealne, choć z drugiej strony cieszyłam się w głębi serca, że osoby, które wciąż były dla mnie ważne, spełniały swoje marzenia. Kątem oka zerknęłam na Izuku. Był uśmiechnięty, szczerze, szeroko. Po prostu szczęśliwy. Sama również lekko się uśmiechnęłam.
Weszliśmy do małej budki, serwującej ramen. Przysiedliśmy na wysokich krzesłach, zamawiając dla siebie po porcji, z czego od razu poprosiłam o przygotowanie jednej porcji na wynos, dla siostry.
— Słyszałem, że nie poszło ci najlepiej. Co teraz będziesz robić?
— Wygrywać na własnych zasadach — odparłam, ruchem serdecznego palca zmaterializowałam mały prostokąt na blacie, a następnie ruchem palca wskazującego i środkowego stworzyłam dwie kolejne. Złączyłam palce ze sobą, tworząc podłużną malutką ścianę, którą dezaktywowałam po chwili. — Nie dostałam się, ale jest dużo okazji, żeby pokazać moją siłę. Turniej na przykład. Nie mam zamiaru z nikim przegrać, a do tego czasu będę w klasie ogólnej. Ryu Kyu i Endeavor chyba dostali by kręćka jakbym kompletnie zrezygnowała ze ścieżki bohaterki. Więc przegrałam na zasadach U.A., ale wygram dzięki sobie samej.
Midoriya z podziwem skinął głową, patrząc w miejsce w którym chwilę wcześniej był mój quirk. Ilu ludzi podobnych do mnie nie dostało szansy przez źle zaprojektowany egzamin? Ciężko powiedzieć. Wiedziałam jednak, że takich jak ja, musiało być więcej. Urodzonych z darami do bycia bohaterem, ale posiadającymi wady, które egzamin ukazał wręcz wybitnie, jednocześnie niszcząc marzenia.
Moje.
Innych.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top