Rozdział Dziewiąty


 — Wow, czyli macie mieć praktyki u bohaterów? Ale odjazd — rzuciłam w trakcie rozmowy z Izuku w stołówce. Shinsou gdzieś zniknął, więc gdyby nie on, skończyłabym kompletnie sama. Iida siedział koło nas, wcinając z pogodnym wyrazem twarzy kawałek pieczonej ryby, choć po oczach widziałam, że dalej gryzła go sprawa z bratem. Dołączyła do nas również Ochaco, koleżanka z ich klasy, która wydawała się również sympatyczna.

— Tak, niesamowite, nie? — zapytała z szerokim uśmiechem. — Wybieraliśmy też imiona dla bohaterów!

— Jakie wybrałaś?

— Uravity!

— Pasuje do twojego quirku! I brzmi super uroczo — zawołałam, przyciskając dłoń do policzka, czując jak powoli się roztapiam. — A wy?

— Tenya.

Spojrzałam na Iidę marszcząc brwi, jednak tego nie skomentowałam, spojrzał na mnie niepewnie.

— Coś nie tak?

— Spodziewałam się czegoś innego — przyznałam, rzucając mu dość wymowne spojrzenie. — A ty Izuku?

— Dek-

Nie pozwoliłam mu dokończyć. Z promiennym uśmiechem, zdzieliłam go zdolnością w łeb. Uraraka pisnęła i podskoczyła, a czterooki zamrugał zaskoczony. Czułam jak drży mi żyłka na czole. Złapałam brokuła za krawat i przyciągnęłam do siebie.

— Ciebie chyba Budda opuścił jak to pisałeś! Dlaczego Deku?! Prędzej odetnę sobie język i dwa palce niż tak na ciebie zawołam!

— Hi... Hikari... Dusisz... Mnie...

Puściłam materiał i przysiadłam ponownie na swoim miejscu, czując jak wzbiera we mnie frustracja.

— Pogrzało cię do reszty! A jaki wybrał Katsuki?

— Bakugou? Powiedzmy... Że to skomplikowane... — odparła Ochaco, unikając mojego wzroku, wciąż wyraźnie zmieszana sytuacją sprzed chwili.

— Wybierał same badziewia? — Na moje pytanie, jedynie wszyscy skinęli głowami. — Niech zgadnę, padły słowa: król, wybuchy, najlepszy?

— Niemalże — zaśmiała się dziewczyna. — Dobrze znasz Bakugou, prawda?

— Od dziecka, jak Izuku — przyznałam, chowając kosmyk włosów, gdy brałam kawałek ryby. — Nie raz gadałam z nim o naszych potencjalnych nazwach i już wtedy wiedziałam, że jest w tym okropny.

— A ty, jaki chciałaś mieć pseudonim Hikari? — zapytał Tenya, poprawiając okulary.

— Ichigo — odparliśmy niemal równo z Midoriyą. — Może jeszcze będę miała okazję go wykorzystać — rzuciłam ze śmiechem, wiedząc, że te słowa, mają drugie dno. Podpisałam dzień wcześniej umowę z rządem, tym samym nie mogłam już pisnąć ani słówka o programie w którym byłam. — W ogóle ile mieliście propozycji? Słyszałam, że każdy kto idzie na staż dostaje wcześniej ofertę. Jak to wyglądało u was?

— Todoroki i Bakugou zgarnęli całe mnóstwo propozycji. Todoroki miał ich ponad cztery tysiące, a Bakugou trzy i pół. Reszta z nas... Cóż... Nie było źle. Dostałam dwadzieścia ofert, więc to zawsze jakiś wybór — powiedziała z łagodnym uśmiechem Ochaco.

— Ja dostałem trzysta jeden, więc też mam dużo możliwości.

— Ja jedną... Trochę wstyd, ale nikt nie chce na stażu ucznia, który łamie sobie kości — zaśmiał się Midoriya, drapiąc się po karku.

— Bo współcześni bohaterowie to idioci — przyznałam wyraźnie akcentując ostatnie zdanie. — Może i masz jedną ofertę, ale może akurat ta, będzie w stanie ci pomóc z opanowaniem zdolności. Łamiesz sobie kości, to prawda. Ale kiedy to opanujesz, możesz być małym All Mightem — zauważyłam. Mój telefon zabrzęczał w torebce. Sięgnęłam po niego i zmarszczyłam brwi.

God of Killing Explosion, co o tym myślisz?

Poczułam jak zalewa mnie delikatny ból oczu, gdy to widziałam. Z pewnością, nie chciałam również usłyszeć tej nazwy w wiadomościach. Rozejrzałam się po stołówce, jednak nigdzie nie zauważyłam Katsukiego. Pewnie siedział w klasie i dalej myślał nad nazwą oraz domyślił się, że o tym rozmawiałam z Czterookim, Brokułem i Uraraką.

Badziewna. Nie każ mi tego słuchać jak zostaniesz bohaterem, bo wywalę telewizor za okno.

Odpisałam szybko i uniosłam wzrok. Cała trójka patrzyła na mnie dziwnie. Zarumieniłam się i schowałam telefon do torebki.

— Hikari, masz chłopaka? — zapytał nagle Tenya.

— Co? Nie. Dlaczego?

— Uśmiechnęłaś się do telefonu pisząc wiadomość — odparł Izuku.

— I zarumieniłaś się, jak odłożyłaś telefon — dodała Ochaco.

— To nikt, z kim mogłabym kiedykolwiek być — odparłam po wzięciu głębokiego oddechu. — Za bardzo się różnimy... I nigdy bym nie zaakceptowała tego jak się zachowuje względem innych. — Nie spodziewałam się, żeby Midoriya zrozumiał o kogo mi chodzi, więc mówiłam otwarcie. Nagle straciłam apetyt.

— Będę musiał pogadać z twoją siostrą. Najwyraźniej chodzi o jakiegoś chuligana, który może ci zniszczyć życie — oznajmił Tenya, wyciągając swój telefon. Spiorunowałam go wzrokiem.

— Będziesz dręczył moją siostrę w stanie... — przerwałam, zdając sobie sprawę, że nie jest to informacja, którą chciałabym zdradzać każdemu. Mimo to, okularnik zrozumiał i zmarszczył brwi.

— Dobra, ale będę cię obserwował.

Wywróciłam oczami, jednak lekko się uśmiechnęłam. Zerknęłam na zegarek. Zbliżał się koniec przerwy, a tym samym zakończenie, naprawdę zabawnego spotkania.

— Zbiorę się pierwsza — powiedziałam, wstając z resztkami niedojedzonego posiłku. — Przekażcie temu idiocie, żeby wymyślił coś co nie jest... Jakby napisał to pięciolatek — dodałam i poszłam w stronę tac.


Po szkole, już czekał na mnie samochód rządowy. Czarna toyota combi. Kierowca stał przed autem i kończył wypalać papierosa. Spojrzał na mnie z dziwnym wyrazem i otworzył drzwi.

— Mogłabym się przebrać? Albo chociaż powiedzieć siostrze, że już jadę?

— Nie ma takiej potrzeby. Wszystko będzie czekało na panienkę w instytucie, a panienki siostra została już poinformowana — wyjaśnił, nie ukrywając swojego cynizmu w trakcie wymawiania słowa "panienka", choć nie wydawał się wiele starszy ode mnie. Prawdopodobnie chodziło o jakieś procedury, których nie miałam prawa rozumieć.

Westchnęłam ciężko i zajęłam miejsce. Wyjęłam z torebki telefon, patrząc czy któryś z moich przyjaciół mi czegoś nie wysłał. Shinsou jedynie napisał, że częściej będzie znikał na przerwach i jeśli wszystko dobrze pójdzie, będę miała niespodziankę. Byłam ciekawa, co takiego przygotował. Zero wiadomości od Midoriyi i Bakugou. Ostatnia wiadomość od Izuku jaką dostała, to były przeprosiny za nieprzeczytanie na czas wiadomości. Zaczęło mnie coraz mocniej zastanawiać, skąd nagły brak czasu z jego strony. Wyjrzałam za okno. Kojarzyłam to miejsce. Była to droga w stronę Uniwersytetu w Musutafu, zwanego w skrócie UWM. Znajdował się on niedaleko mojego domu, więc czasami chodziłam do kawiarni na tamtej ulicy na gorącą czekoladę.

Szybko jednak z niej zjechaliśmy na drogę główną, a stamtąd prosto, aż do zjazdu na parking podziemny, którego wjazd był zamknięty na głucho. Przed drzwiami z jakiegoś czarnego metalu, znajdowało się okienko, w którym siedział umundurowany mężczyzna. Kierowca pokazał identyfikator, a następnie brama przed nami stanęła otworem. W środku było dużo identycznych samochodów. Znajdowały się w nim jednak również pancerne suwy i vany. Wszystkie w tym samym, czarnym odcieniu.

Wyszłam na zewnątrz, rozglądając się. To miejsce było ogromne, lampy przyciemnione. Panował tu półmrok i na próżno było szukać znaków wskazujących ewentualną drogę ewakuacyjną. Rządowi po prostu nie przyjmowali, że w tej szklanej twierdzy, mogłoby stać się coś niebezpiecznego.

Kierowca skinął na mnie głową. Podbiegłam do niego i szłam za nim, wciąż obserwując to miejsce. Mój telefon zawibrował, ale w tym momencie i tak pewnie wiadomość by się nie wysłała. Zasięg tu, z pewnością nie należał do najlepszych. Weszliśmy do windy i ze zdziwieniem odkryłam, że poza górnymi piętrami, których było pięćdziesiąt, jest kolejne pięćdziesiąt pięter, ale w dół. Szofer wcisnął guzik z cyfrą minus trzydzieści.

Czułam jak serce podchodzi mi do gardła im niżej byliśmy. Ogromny stres mną zawładnął. Według Aizawy i Nezu, był to pewnie nienajlepszy pomysł. O ile nie głupi. Natomiast ja, znajdowałam się już na minus dwudziestym siódmym piętrze i nie miałam gdzie uciekać.

Drzwi otworzyły się. Długi korytarz był mocno oświetlony przez lampy ledowe w zimnym odcieniu, podkreślające rażące w oczy białe ściany. Czułam się niespokojna w tym miejscu, nerwowa.

Szliśmy aż na koniec korytarza, do metalowych dwuskrzydłowych drzwi. Mężczyzna z niemałym trudem pchnął je. Ku mojemu zdziwieniu, weszliśmy do ogromnego pomieszczenia, przypominającego ogromną szklarnię. Na środku siedział przy białym stole pan Sato, popijając coś z filiżanki.

— O, dobrze, że jesteś Kazunari — zaczął, opuszczając naczynie na mały, porcelanowy talerzyk. — To porcelana z Bolesławca. Wiesz może gdzie jest Bolesławiec?

Pokręciłam głową, niezbyt pewna, dokąd zmierza ta dyskusja.

— Jest z Polski. Taki mały, nieistotny Europejski kraj. Ale czy aby na pewno? Widzisz Kazunari. Polacy są śmiesznym narodem. Nawet, kiedy ich nie ma przez 123 lata na mapie i tak dają radę podnieść się i walczyć o to, aby trwać. Znasz kogoś kto nigdy się nie poddaje?

Na myśl przyszły mi jedynie dwie osoby jakie znałam w swoim życiu. Jednak w dziwny sposób, tylko jedna pozostała na dłużej.

— Każdy Japończyk, który choć trochę zna polską historię, będzie ją podziwiał, bo nie każdy naród będzie w stanie wywalczyć sobie niepodległość. Tym bardziej, kiedy zniknął na ponad wiek. Gdyby to spotkało takie Stany Zjednoczone... Bądź Filipiny... Nie podnieśliby się. A przynajmniej, tak spekuluję. Może herbaty?

Odmówiłam, nie będąc w stanie wykrztusić z siebie ani słowa. Ciężko było mi ocenić, gdzie zmierza ta rozmowa. Nie mniej był to moment w którym rozumiałam jak musiała czuć się Alicja na spotkaniu z Szalonym Kapelusznikiem.

— Cóż, nie mogę się dziwić. Pewnie zżera cię stres. A więc zacznijmy.

Wokół nas, zaczęło się pojawiać wiele działek, wymierzonych prosto w stół. Nie odpaliły, jednak wywoływały grozę. Naliczyłam cztery, jednak nie byłam pewna, czy to na pewno wszystkie.

— Twoim dzisiejszym celem jest skupienie się na obronie i ataku, jednocześnie. Stawiasz ścianę, klatkę, cokolwiek i jednocześnie niszczysz działka. Ale uważaj, bo każde z nich, po zniszczeniu, wzmacnia kolejne. Będą więc coraz silniejsze.

— W mundurku?

— Oczywiście. Nie mamy jeszcze dla ciebie stroju bohaterskiego i nie zawsze będziesz go również miała na sobie, ratując ludzi. Może dojść do tego, że będziesz musiała walczyć w obcasach i wieczorowej sukni. Nawet w takim wydaniu, będziesz bohaterką.

Przygryzłam wnętrze policzka. Zrzuciłam z siebie marynarkę, gdy bez ostrzeżenia padł pierwszy strzał. Szybki gest ręki go zablokował, ale ściana z powodu pośpiechu nie była najgrubsza i pojawiła się na niej rysa. Rzeczywiście, pierwsze uderzenie, nie było najpotężniejsze. Nawet średnia eksplozja Bakugou byłaby w stanie przebić moją osłonę. Od razu zlokalizowałam wzrokiem źródło ataku i zniszczyłam je, materializując w jego wnętrzu, rozrastającą się różową energię, która je rozsadziła. Następne zaatakowały cztery działka na raz. Sato dalej popijał herbatę niewzruszony, gdy ja stworzyłam kolejną ścianę, tym razem grubszą. Obiema rękoma wytworzyłam klatkę w której nas zamknęłam, gdy w końcu lasery nie miały możliwości się przebić, zaczęłam niszczyć je jeden po drugim.

Piąty, szósty.

Dwunasty, trzynasty.

Dwudziesty.

Trzydziesty.

Powoli czułam jak tracę je z oczu. Coraz więcej ataków i coraz mniej możliwości. Jak hydra. Jeśli jednak to była odpowiedź, musiałam zniszczyć wszystkie na raz, w tym samym momencie. Spojrzałam na siedzącego obok Sato, który przyglądał mi się, opierając wygodnie o stolik.

— Jaką ma pan zdolność?

— Mamy rozmawiać o twojej zdolności. Nie poradziłaś sobie również z zadaniem.

— Poradzę sobie, jeśli będę wiedziała, że jest pan bezpieczny.

Spojrzał na mnie zdziwiony i machnął ręką.

— Żaden mnie nie zaatakuje. Są skupione na tobie, więc rób co musisz i spraw, żebym nie żałował swojej decyzji, bo chwilowo się nie popisujesz.

Opuściłam ścianę i puściłam się w bieg w celu obiegnięcia pomieszczenia. Kilka przewrotów, pomogło mi w miarę sprawnie uniknąć laserów. Chwilowo naliczyłam ich pięć, na jednej ścianie. Nie oznaczało to jednak, że będą umieszczone symetrycznie, również na drugiej. Przeczyły temu wszystkie możliwe wiązki, które atakowały z wielu stron równocześnie.

Dobiegłam do drugiej ze ścian. Na tej było czternaście. Na ścianie od drzwi naliczyłam ich kolejne pięć. Na ostatniej ze ścian, było sześć. Pomieszczenie było wielkim sześcianem. Razem dwadzieścia. Na środku stał stolik z Sato siedzącym na krześle, który obserwował każdy mój ruch. Wzięłam głęboki wdech i wskoczyłam na mebel z impetem, wystawiając ręce po bokach i pstryknęłam palcami. Energia rozsadziła maszyny od wewnątrz. Wszystkie na raz.

— Za długo zajęło ci rozgryzienie tego — odezwał się w końcu. — Ale było to w dalszym ciągu imponujące, brawo — dodał chłodniej, niż powinien podczas wypowiadania gratulacji. — Ile byś wytrzymała bez roślin? — zapytał po dłuższej chwili ciszy.

— Może dwie minuty.

— Musimy zwiększyć ten limit. Nie możesz być bezużyteczna, jeśli trafi się walka na nieprzystosowanym gruncie. Nie możemy pozwolić, żeby było tak z rządową bohaterką. Zaczniemy od teraz.

Spojrzałam zdziwiona na mężczyznę, żeby sekundę później, zrozumieć o czym mówił. Rośliny wokół zaczęły opadać, patrzyłam jak znikają pod powierzchnią, która została zamknięta, przez grubą, kamienną płytę. Pomieszczenie nagle wydawało się niesamowicie małe.

— Użyj zdolności. Najwięcej ile będziesz w stanie.

Wytworzyłam dość słabą ścianę. Zwiększałam ją do granicy pomieszczenia. Następnie kolejną i kolejną. Wszystkie trzy pękły minutę później. Próby wytworzenia kolejnej, nie zadziałały.

— Żałosne — skwitował jedynie. — Próbuj. Masz wokół siebie jedynie beton i setki ludzi, których trzeba uratować? Co im powiesz? Że nie masz żadnych chwastów wokół i im nie pomożesz?

Zagryzłam wargę, spuszczając głowę i patrząc na kamienne płytki. Próbowałam nie raz, jednak moja zdolność, miała swoje ograniczenia.

Machnęłam ręką, drugi raz i trzeci. Wszystko na nic. Trzepnęłam dłońmi o uda. Czułam jak Sato patrzy na mnie z żałością. Frustrowało mnie to i wkurzało. Chciałam jak najbardziej, pokazać mu, że jestem w stanie przeskoczyć limit, jednak prawda była taka, że moja zdolność bez roślin, była kompletnie bezużyteczna i nie istniała. Ograniczeniem Bakugou była jego wyobraźnia i siła wybuchów, nad którą mógł pracować. Ograniczeniem Todorokiego było ciągłe przegrzewanie się i zamrażanie. Ograniczeniem Izuku było ciało nieprzystosowane do zdolności. Ograniczenie Tenyi polegało na maksymalnej prędkości, jaką mógł osiągnąć. Każdy miał ograniczenia i każdy miał swoich wrogów. Moim był brak "chwastów" wokół.

— To bez sensu, ciężko powiedzieć, co liderka w tobie widziała — rzucił nagle, kierując się do wyjścia. — Będziesz tu siedzieć, aż nie wskrzesisz z siebie choćby małej powłoki energetycznej.

Zamknął za sobą metalowe drzwi. Zadrżałam. Będąc kompletnie sama, czułam się zaniepokojona. Próbowałam z siebie wyrzucić cokolwiek. Chociaż małą ścianę, wszystko na nic.

Mijały minuty, być może godziny. Siedziałam na środku zimnej, kamiennej podłogi, myśląc, co mogłabym zrobić. Kamienne pomieszczenie wokół mnie, sprawiało, że nie czułam żadnej energii, którą mogłabym wchłonąć, zmagazynować i wykorzystać. Ten trening nie był czymś, czego bym się spodziewała. Nie sądziłam, że będą forsować moje limity, do dzikiej granicy, której zwyczajnie nie byłam w stanie przeskoczyć. Nie byłam Bakugou czy Midoriyą, a nawet Iidą. Moje limity nie były fizycznie uwarunkowane. Przynajmniej tak mi się wydawało.

Machnęłam palcem, licząc, że coś się pojawi. Na marne. Pozostała jeszcze nadzieja, że wyczuję rośliny pode mną lub nade mną. Położyłam się plackiem na ziemi, skupiając na... Właściwie niczym. Energia nie emanowała, nie sączyłam jej przez dziwny kamień na ścianach, suficie i podłodze. Odcięto mnie.

Usłyszałam wystrzał. Poderwałam się z miejsca. Obok znajdował się przepalony fragment kamienia, a ze ściany wyrosło jak znikąd działo z laserem. Uniknęłam kilku strzałów, a później kolejnych, gdy pojawiały się nowe bronie. Próbowałam z całych sił, uniknąć wszystkich, ale w pewnym momencie, było ich za dużo. Potknęłam się o własną marynarkę i gdy jeden z laserów, celował we mnie, machnęłam ręką chcąc się obronić. Laser wystrzelił, jednak nic się nie wydarzyło. Uniosłam głowę, przede mną stała różowa ściana, z przebijającymi, białymi plamami, która chwilę później rozpadła się jak szklana wydmuszka.

Klaskanie w ręce wyrwało mnie z szoku. Niemal mnie zabili.

— Brawo. Możesz wyjść, na dziś kończymy. I pamiętaj. Wiążę cię umowa. Nikt nie może wiedzieć, jakie treningi przechodzisz i kiedy. W tym twoja siostra.

Serce tłukło mi w klatce piersiowej, a oddech miałam pytki. Z pewnością gdyby nie szok, zareagowałabym agresywnie, jednak w tym wypadku, jedynie zostałam podniesiona, przez mężczyznę w którym rozpoznałam mojego szofera i wyszłam za nim.

Niemal. Mnie. Zabili.

Te trzy słowa wyryły się w mojej pamięci.

— Gdzie jest toaleta? — zapytałam.

Dryblas wskazał mi drzwi po prawej, obok których przechodziliśmy.

Wbiegłam tam, zatrzaskując je za sobą i zamykając na zamek, nachyliłam się nad ubikacją, zwracając zjedzony dziś udon. Trwało to dobre kilka chwil, aż nie opróżniłam żołądka. Oparłam głowę o muszlę, spuszczając wodę. Stres, niesamowity stres opuścił moje ciało i dał miejsce strachowi. To były pierwsze zajęcia, a ja miałam przeżyć cztery lata. Nagle zrozumiałam zamartwianie się profesora Aizawy i dyrektora. Byłam skazana na siebie i jedynie swoją wolę przetrwania. Silną chęć przeżycia. Wiedziałam, że jeśli ją stracę, umrę w trakcie trwania programu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top