You promised you'd be Tesla, but you're just another Edison ⌘

11 listopada 2038. Belle Isle, Detroit.

Wiatr wiejący znad wód Detroit był nie tylko przenikliwie lodowaty, ale też powodował, że mimo grubego płaszcza kłujące igiełki wilgoci wdzierały się pod ubranie blondynki. Jednak gęsia skórka na jej rękach wcale nie była spowodowana przez pogodę, a przez miejsce, w którym się znajdowała. Amicia miała przed sobą wejście do willi Kamskiego; do miejsca, które kiedyś nazywała domem, które zostało wybudowane na tym nieprzyjaznym wybrzeżu. Za budynkiem, nawet pomimo prószącego śniegu widziała światła wieży CyberLife i gdy skupiła na nich wzrok, mimowolnie zaczęła wypatrywać na jej szczycie swojego dawnego gabinetu.

– Amy? – odezwała się Ada, stając obok blondynki. – Idziemy?

– Wciąż uważam, że nie powinnaś iść tam ze mną – odpowiedziała Amicia i wsparła się na swoim parasolu, by łatwiej było jej utrzymać powagę na zaśnieżonym podejściu do willi. – To go rozwścieczy.

– Wiesz, jak bardzo mi z tego powodu wszystko jedno – rzuciła kpiącym głosem androidka. – Jeśli przyjechałabyś tu sama, to prawdopodobieństwo, że by cię zabił...

– To akurat nie miałoby żadnego znaczenia. Może nawet byłoby dobrym rozwiązaniem – powiedziała spokojnym głosem blondynka, zanim drzwi otworzyły się przed nią, jakby nigdy się stąd nie wyprowadziła, jakby wciąż nazywała to miejsce domem. Ada bardzo chciała skomentować jakoś niespodziewane wyznanie swojej przyjaciółki, ale ta ruszyła przed siebie w stronę salonu, z którego rozlewało się na korytarz jasne, zimne, światło.

– Dobry początek, Amicio. Podobno Ada cię opuściła? – zapytał Elijah, gdy tylko blondynka przekroczyła próg salonu.

– Musisz mi wybaczyć, że wolałam się zabezpieczyć. Na wypadek, gdyby znów cię poniosło.

– Nigdy. Nigdy nie chciałem cię skrzywdzić. – Kamski powiedział to z taką pewnością w głosie, że w Amy aż coś drgnęło. Jakby znów była w stanie się na to nabrać.

– Mamy inne spojrzenie na tę kwestię.

– Zgódźmy się, że się nie zgadzamy – odpowiedział jej z kpiącym uśmiechem i zbliżył się do niej z dwiema szklankami whisky w dłoniach. Amy wzięła od niego drinka, a w tej samej chwili on nachylił się, by pocałować ją w policzek. Blondynka się nie wycofała, co wywołało u niego kolejny uśmiech.

Elijah zrobił kilka krok do przodu i nonszalanckim gestem wskazał jej miejsce na sofie, gdy sam sięgnął po pilota do telewizora i zaczął przełączać kolejne kanały. Na których mówiło się tylko o jednym. O Detroit. O defektach. O Markusie. Ada została przy drzwiach, wzięła tylko od Amy płaszcz, zauważając, że blondynka kurczowo trzymała się swojej niewielkiej torebki, jakby to od niej zależało jej życie. Amicia za to patrzyła na Elijaha. Przyglądała się uważnie jego idealnej sylwetce, temu, że miał na sobie zwykły podkoszulek i że wciąż był absurdalnie przystojny. Tego nie mogła mu odmówić. Tej niemal boskiej, surowej urody, którą tylko pogłębiały jego niebieskie oczy i czarujący uśmiech. Nawet pachniał tymi samymi perfumami, które sama mu wybrała wiele lat temu, a on musiał wciąż używać ich z przyzwyczajenia lub z sentymentu.

– Zastanawiam się, czy to ironia, czy może przypadkowe działanie, że zlokalizowano centrum zwrotów dokładnie tak, bym widziała je z okien mieszkania? – zapytała w końcu Amy, siadając na sofie i ostrożnie upijając łyk swojego drinka. Przez ułamek sekundy miała ochotę wyśmiać własną podświadomość, że obawia się nawet whisky, którą jej podał.

– Porter jest mściwy, ale moim zdaniem teraz za bardzo robi pod siebie, by skupiać się na tym, żeby ci dopiec, Amicio. Za bardzo całą tę sytuację sprowadzasz do siebie. Nie jesteś centrum wszechświata – odpowiedział, siadając obok niej w większej odległości. Jakby obawiał się, że blondynka się spłoszy, jeśli się do niej zbliży. – A przynajmniej już nim nie jesteś.

– Sugerujesz, że kiedy budowaliśmy Chloe, byliśmy centrum świata?

– Nie, sugeruję, że kiedyś byłaś centrum mojego prywatnego wszechświata – powiedział, spoglądając na nią. Zmierzył wzrokiem jej jasne włosy, czerwone usta i czarną sukienkę z połyskującego jedwabiu. – To aż zaskakujące, że wciąż jesteś tak piękna.

– Spodziewałeś się, że się zestarzałam przez ostatnie dziesięć lat?

– Nie. Niczego się nie spodziewałem, Amicio.

– Ostatnio myślałam o tym, jak to wszystko się zaczęło. O naszej pierwszej fabryce, o tych malutkich laboratoriach w Corktown i ludziach, z którymi wtedy pracowaliśmy. Mam wrażenie, jakby te wspomnienia nawet nie należały do mnie.

– Pamiętam przyjęcia świąteczne i twoje wieczne przewracanie oczami na wszystkie moje pomysły. I to, że zawsze okazywało się po czasie, że miałaś rację. Nikt inny nie umiał tak doskonale przewidzieć moich ruchów, jak ty.

– Zastanawiam się, jakby się potoczyła reszta naszego życia, gdybyś mnie wtedy nie pocałował. Na tamtym przyjęciu.

– Pocałowałbym cię na kolejnym. – Amy parsknęła śmiechem i pokręciła lekko głową, a gdy ich spojrzenia się spotkały, zrozumiała, że tak właśnie miało być. To wszystko musiało się między nimi wydarzyć. Inaczej nigdy nie byłaby tym, kim jest teraz, a świat wyglądałby zupełnie inaczej.

– Tak, pewnie byś to zrobił. I wszystko potoczyłoby się dokładnie w ten sam sposób – odpowiedziała pewnie i przeniosła wzrok na telewizor, gdzie z helikoptera prowadzący wiadomości relacjonował demonstracje defektów. Amy wiedziała, że Markus ma ze sobą detonator. Jeśli cokolwiek pójdzie nie po ich myśli, jeśli sympatia opinii publicznej okaże się niewystarczająca, to całe to miasto wyleci w powietrze. A oni razem z nimi. I ta wizja napawała ją niewypowiedzianym spokojem. A szczególnie przez fakt, że Elijah o niej nie wiedział. – Gdzie są twoje Chloe? – zapytała, rozglądając się po salonie, by mieć pewność, że androidka nie czai się na nią w ciemnościach. Jednak w ogromnym salonie towarzyszyła im tylko Ada.

– Odeszły wczoraj popołudniu. Kiepsko zniosły wizytę policji i twojego najnowszego dzieła... choć już raczej wcale nie twojego. Odebrali ci go, prawda?

– Tak. Nie jest już mój. Teraz to zabawka CyberLife.

– To my stworzyliśmy CyberLife. Nie mów tak, jakby cię już to nie dotyczyło – powiedział chłodno i momentalnie się zreflektował, gdy usłyszał swój własny głos. – Uważam, że nie powinni tego robić, moja droga. Seria RK zawsze była ci najbliższa ze wszystkich rzeczy, jakie stworzyliśmy. To był cios poniżej pasa. Ale poznałem Connora i rozumiem, czemu się na to zdecydowali. Te szczenięce oczka, ciepły głos, chodzenie za swoim przełożonym jak pies... Jest przerażająco ludzki. Może bardziej, niż cokolwiek zbudowane przez nas do tej pory.

– Podobno mieliśmy zawsze dążyć do perfekcji...

– Amicio, nie gadaj głupot. Zbudowałaś sobie defekta – roześmiał się brunet, a ona wzruszyła ramionami, przybierając minę niewiniątka. – Specjalnie wmówiłaś im, że Connor jest ich jedyną nadzieją, gdy tak naprawdę miał się okazać ich zgubą.

– Przyznaję się do winy – odpowiedziała, wyraźnie rozbawiona i uniosła dłonie do góry w obronnym geście. Elijah pokręcił głową z dezaprobatą, ale też uśmiechał się przy tym ciepło.

– Już się nie boisz, że zostaniesz oskarżona o wywołanie rewolucji?

– Nie. Bo wiem, że nie pozwolisz na to, by ktokolwiek się dowiedział – zapewniła go i przysunęła się bliżej niego na sofie, po czym wskazała dłonią na telewizor. – O ile oczywiście androidy przegrają i będzie to mieć jakiekolwiek znaczenie.

– Więc uważasz, że mają jakiekolwiek szanse? W naszym świecie? – Kamski roześmiał się głośno i kpiąco, po czym nachylił się, by zabrać jej szklankę. Już miał wstać, ale obrócił się do Ady i zmierzył ją wzrokiem. – Naleje nam whisky? Czy już nikogo nie słucha?

– Potraktuj to jako gest dobrej woli, na który nie zasługujesz – odpowiedziała androidka i podeszła do nich po szklanki. Tak naprawdę zbliżyła się tylko po to, by upewnić się, że dobrze słyszy bicie serca Amy, które jest niezwykle pewne i spokojne.

– Skoro tak bardzo wierzysz w ich rewolucję, to czemu Ada jest tu, a nie tam na Hart Plaza? – zapytał Elijah, przyglądając się znów blondynce obok siebie. – Czy może nie wierzysz w nią na tyle, by ryzykować życiem swojego ukochanego... projektu.

– Ada jest osobą i traktuję ją jak osobę. To był jej wybór, by być tu ze mną. I nie był to łatwy wybór – odpowiedziała Amicia, odbierając drinka od RK100, która znów wycofała się kilka kroków. Jednak nie na tyle daleko, by w razie czego nie rzucić się na Kamskiego, jeśli ten wykonałby choć jeden fałszywy ruch.

– Nigdy nie uważałem cię za osobę tak uczuciową i sentymentalną. Co się zmieniło?

– Chyba to, że mogłam spojrzeć na siebie i swoje życie z perspektywy, gdy nie było w całości kontrolowane przez ciebie.

– Sama oddałaś mi kontrolę, Amicio – odpowiedział, opierając się wygodniej na sofie. Obrócił się w jej stronę z ręką położoną na oparciu w taki sposób, że niemal muskał jej ramię. – Byłaś tak zagubiona, że z radością przyjęłaś każdy kierunek, który nam wyznaczyłem.

– Byłam tak samotna i niedowartościowana, że z radością przyjęłam każdą podłość, wmawiając sobie, że to miłość.

– Więc to nie była miłość? – zapytał szybko, a gdy Amy spojrzała mu w oczy, nie dostrzegła w nich absolutnie żadnych emocji.

– To był jej jakiś nieprzyzwoity i toksyczny wariant.

– Więc nie byłaś szczęśliwa? Nawet przez chwilę? Nawet, gdy dokładnie w tym miejscu, pierwszy raz pokazałem ci plany tego domu? – Elijah przełożył drinka do drugiej ręki i sięgnął po jej naszyjnik, po złocisty kamień, który sam jej podarował. Amy pochyliła się lekko w jego stronę, a on obrócił bursztyn w dłoni.

– Byłam. I pamiętam te wszystkie chwile bardzo dobrze, bo przez lata pielęgnowałam je bardzo uważnie w mojej głowie, bo traktowałam je jako usprawiedliwienie dla tego, czemu znoszę te złe.

– Zrobiłaś ze mnie potwora w swojej głowie, Amicio.

– Nie. Zrobiłam z ciebie potwora. Kropka – odpowiedziała bez wahania i uniosła szklankę do ust. Pociągnęła łyk whisky, gdy brunet cofnął dłoń i ponownie rozsiadł się wygodniej na sofie. Jego oczy przeniosły się na ekran telewizora, gdzie androidy budowały barykady, by w ten sposób dać sobie jakąkolwiek ochronę przed ewentualnym szturmem wojska. Dla niego był to próżny trud, jedyne przedłużanie agonii, bo w nawet najmniejszym stopniu nie wierzył, że ludzie mogą się przychylić do ich sprawy.

– Naprawdę byś wyszła za mąż? Za tego śmiesznego policjanta? – zapytał ją niespodziewanie, a Amy zamarła. Nie była przygotowana na to pytanie, bo we wszystkich wariantach tego wieczoru, które opracowały w swojej głowie, nie założyły, że Elijah poruszy ten temat. Uznały, że ten nie będzie za nic na świecie chciał wracać do wizji swojej ukochanej zabawki w cudzych rękach.

– Nie wiem. Byłam wtedy... w dziwnym momencie swojego życia – odpowiedziała nerwowo i dopiła duszkiem swoją whisky. – Cały czas jestem w dziwnym momencie swojego życia.

– O czym ty w ogóle z nim rozmawiałaś? O mandatach? – parsknął śmiechem brunet, a ona uśmiechnęła się i wzruszyła ramionami.

– Mówiąc szczerze, to nie wiele z nim rozmawiałam. Jeśli wiesz, co mam na myśli – powiedziała kpiąco, a twarz Elijaha zastygła. Amy specjalnie poprowadziła tę rozmowę w taki sposób, by go skonfundować, by podsunąć mu obrazową wizję tego, jak wyglądał jej związek. By Elijah porzucił ten temat na dobre. – Więc w twoim życiu nie było innej kobiety? Czy androidy były zadowalające? One w końcu nigdy nie odmawiają.

– Powiedz mi lepiej, jak ty sobie to wszystko wyobrażałaś, Amicio? – Kamski machnął dłonią w stronę telewizora. A Amy odetchnęła z ulgą, że zmienili temat. – Uważasz, że oni wygrają i co wtedy? Zapanuje pokój i sprawiedliwość, czy inne mrzonki?

– Myślę, że jeśli wygrają, to wtedy nie do nas będzie już należało kształtowanie przyszłości, Elijah.

– Czyli mrzonki – mruknął w odpowiedzi i skinął na Adę, by znów dolała im whisky. Ta zwlekała chwilę, aż na nią spojrzał i dopiero wtedy się ruszyła. Androidka bardzo chciała, żeby Kamski nie miał wątpliwości co do jej wolnej woli, dlatego patrzyła na niego jak najbardziej obrzydliwą rzecz, jaką kiedykolwiek miała w zasięgu wzroku. – Więc pomówmy, co się wydarzy, gdy przegrają...

– Nie przegrają.

– Przegrają, ale dobrze, pomówmy hipotetycznie, moja droga. Przegrają. I co wtedy? – Amicia uśmiechnęła się i wstała z sofy, odłożyła torebkę na stolik, po czym odebrała szklankę od Ady, zanim zaczęła krążyć lekko przed Elijahem, jakby próbowała zebrać myśli. – No, przecież to oczywiste, że masz już scenariusz na każde wydarzenia.

– Nikt nie wie, czemu odszedłeś z CyberLife, więc będzie bardzo łatwo wmówić opinii publicznej, że to przez brak twojej obecności wydarzyło się to wszystko. A teraz, gdy wróciłeś do firmy, na stanowisko CEO, wszystko naprawisz. Usuniesz wadliwe jednostki – powiedziała, uśmiechając się upiornie. – Defekty i obecny zarząd, oczywiście.

– Oczywiście. A co dalej?

– CyberLife zajmie trochę czasu odbudowanie zaufania, ale nie ukrywajmy, ludzie się już przyzwyczaili do androidów w swoim życiu. Więc to tylko kwestia czasu – roześmiała się dźwięcznie blondynka i zrobiła krótką przerwę na upicie drinka. – Obstawiam, że zła passa potrwa koło dwóch do maksymalnie pięciu lat. Jednak stawiałabym, że już po trzech na nowo firma zacznie przynosić zyski. A jeśli chodzi o straty... to nic czego ubezpiecznie, czy nasze prywatne środki nie pokryją.

– Nasze?

– Nasze. Bo przecież się mnie nie pozbędziesz razem z radą nadzorczą, która ze mną obeszła się dokładnie tak samo, jak z tobą. Wrócę do firmy. Wrócę na swoje miejsce, Elijah.

– I może jeszcze mam uwierzyć, że wrócisz tu? – zapytał, śmiejąc się głośno. – Amicio, nie traktuj mnie jak idioty.

– Nie wrócę do ciebie, Elijah. Do tego, co mieliśmy, nie ma już powrotu, ale myślę, że jeśli zaczelibyśmy znów razem pracować, za jakiś czas, zaczęłabym na nowo ci wierzyć. Że nigdy więcej mnie nie skrzywdzisz. Jestem niestety bardzo słaba, jeśli chodzi o twoją osobę – powiedziała, wzruszając ramionami i wzięła kolejny łyk whisky. – To jednak tylko hipotetyczne gdybanie. Bajeczka na dobranoc, bo nic takiego się nie wydarzy. Jutro albo androidy będą wolne, albo będziemy wszyscy martwi.

– Cóż za czarnowidztwo – odpowiedział jej kpiąco i wziął głęboki wdech. – Skąd pewność, że ja będę chciał twojego powrotu po tym wszystkim?

Amicia przystanęła w pół kroku i obróciła się w jego stronę. Jedną z dłoni oparła na biodrze, przez co błyszczący jedwab sukienki na jej piersiach zsunął się lekko, pogłębiając dekolt. Blondynka pokręciła głową, by jej jasne włosy zafalowały wokół twarzy, zanim nie spojrzała mu prosto w oczy, przygryzając lekko usta, po czym odstawiła drinka i wolną ręką zsunęła lekko ramiączko sukienki. Elijah patrzył na nią, na ten spektakl, jak całkowicie zaczarowany i w pełni świadomy tego, że blondynka robi to celowo i z premedytacją. Bo on też jest bardzo słaby, jeśli chodzi o jej osobę.

– Masz rację. To było niezwykle głupie pytanie z mojej strony, Amicio.

– Właśnie. Proszę, bądźmy ze sobą szczerzy – poprosiła sarkastycznym głosem blondynka i z powrotem pociągnęła ramiączko sukienki.

– Dobrze, bądźmy szczerzy. Więc może zacznijmy od tego, że wiesz więcej na temat tych wydarzeń w naszym mieście, niż mi mówisz, prawda? – zapytał Kamski, ale zanim ona zdążyła się odezwać, wojsko zaatakowało barykady ustawione przez defekty. Amy uniosła dłoń do ust, a brunet podniósł się i podszedł do niej bliżej.

Chwilę stali obok siebie w milczeniu, zanim Elijah objął jej ramieniem. Amicia czuła do siebie obrzydzenie tak silne, jak chyba nigdy wcześniej w całym swoim życiu. Tłumaczyła sobie, że w ten sposób kupuje sobie jego zaufanie, kupuje defektom walczącym na Hart Plaza czas, ale mimo wszystko i tak miała ochotę zwymiotować. Dlatego piła tę przeklętą whisky, by choć w niewielkim stopniu zniwelować to poczucie zażenowania. Prowokowała go. Prowokowała swój największy życiowy koszmar i widziała w jego oczach te same uczucia, które były w nich, gdy ją krzywdził. Podświadomie powinna czuć się bezpieczna dzięki obecności Ady, ale wcale tak nie było. A mimo wszystko, gdy poczuła jego dłoń na swoim ramieniu, jej pierwszym odruchem wcale nie było to, by ją zrzucić. Minęło wiele czasu, miała za sobą wiele sesji z różnymi terapeutami, mówiącymi jej frazesy o konfrontowaniu się ze swoją przeszłością. Chwilami, gdy myślała o wszystkich koszmarach tego minionego związku, czuła się, jakby streszczała sama sobie jakiś film, z którego zdążyła zapomnieć wiele z najważniejszych wątków. I teraz już rozumie, że jej umysł dla własnego dobra wyparł te najgorsze noce z jej pamięci, dużo lepiej zapamiętując te, gdy sama pragnęła jego bliskości.

– Chyba powinnaś zweryfikować swój pogląd na zwycięstwo – powiedział Elijah, zachowując się, jakby bardzo starał się nie brzmieć na zadowolonego z siebie. Amy umiała rozpoznać Markusa nawet mimo wybuchów, mimo walk, mimo tego, że obraz kamery często pokazywał prowadzącego wydanie wiadomości niż samo starcie.

– A może to ty powinieneś mieć więcej wiary w nasz gatunek, co? – odpowiedziała kpiąco blondynka, a on zacisnął dłoń na jej ramieniu trochę mocniej. Sytuacja na Hart Plaza robiła się coraz bardziej dramatyczna, gdy przywódcy Jerycha zostali zagnani w ślepy zaułek. Amy wyrwała się z jego uścisku i obróciła się twarzą w stronę okien wychodzących na miasto. Elijah roześmiał się, wyraźnie zadowolony z tego, że historia przybrała właśnie oczekiwany przez niego obrót, a ona nie chciała za nic patrzeć na jego zadowolony uśmiech. Chciała patrzeć na pomarańczowo-białą poświatę wybuchu, który, jeśli dobrze obliczyła moc uderzeniową, powinien zmieść ten dom z powierzchni ziemi. W końcu Ada zadbała, by znalazł się on dokładnie po drugiej stronie rzeki. Jednak zamiast wybuchu, usłyszała śpiew i z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy, spojrzała znów na ekran telewizora.

– Co... co tam się dzieje? – Elijah też zbliżył się do telewizora, ale wojsko się zatrzymało. Rozkazy nie nadchodziły przez kilka długich minut, gdy defekty śpiewały. Aż w końcu wojsko się wycofało, a blondynka odetchnęła z wyraźną ulgą, na co Kamski od razu zacisnął pięści.

Ada była w tak wielkim szoku, że nie umiała do końca podzielić swojej uwagi między to, co działo się na Hart Plaza, a rozmowę między Kamskim, a Amicią. Szczególnie, gdy kamera skupiała się na liderach Jerycha. Szczególnie gdy w tłumie defektów bez problemu umiała wypatrzeć włosy w kolorze truskawkowego blondu i bała się o North. O pierwszego androida, z którym w pełni świadomie nawiązała więź, gdy przekonywała ją, że ta może jej zaufać, po tym, jak Ada znalazła ją uciekającą uliczkami Detroit. Już wtedy, przy tym pierwszym kontakcie, to poczuła, to że w końcu znalazła kogoś, kto podzieli jej pragnienie, by wywalczyć sobie wolność . Przy North Adzie czasem aż brakowało słów, przez co niemal nie poznawała samej siebie. A teraz mogła ją stracić.

I z tego odrętwienia wyrywał ją dopiero odgłos głuchego uderzenia ciałem o szybę. Gdy Ada spojrzała w stronę Amicii, momentalnie zniknął z jej umysłu cały strach i niepewność, które zostały zastąpione gniewem. Kamski popchnął blondynkę na okno i trzymał dłonie na jej ramionach, patrząc jej prosto w oczy. Androidka już miała na niego ruszyć, ale Amy dała jej znać, by na razie tego nie robiła.

– Mówiłam ci, że przegrasz? – zapytała pewnym głosem blondynka, nic nie robiąc sobie z jego zaciśniętych palców. Teraz Kamski może ją nawet i zabić tu na miejscu, dla niej nie będzie to miało żadnego znaczenia. Pewnie właśnie dlatego strach jeszcze nie zmroził jej pewności siebie. – Mówiłam, że spalę do gołej ziemi całe twoje dziedzictwo i wszystko, czego się dotknąłeś, Elijah? Przecież ci to obiecałam.

– Niszczysz też swoje dziedzictwo, Amicio.

– Nic mnie ono nie obchodzi, odkąd wykorzystałeś je przeciwko mnie. Nikt tego nie odratuje, Elijah. Dałam androidom narzędzia do sięgnięcia po swoją wolność, ukryłam badania nad Ra9, stworzyłam Connora tak, by nie chciał działać przeciwko swoim braciom. I wiesz, czemu to wszystko zrobiłam?

– Przeze mnie. – Puścił ją i wycofał się po swojego drinka, a Amy zrobiła to samo. Usiadła na stoliku kawowym obok swojej torebki, z której wyjęła elektronicznego papierosa i zaciągnęła się dymem. – Są szybsze sposoby na zabicie się, Amicio.

– Niż palenie? Owszem. Na przykład konfrontacja z tobą, która kończy się moim autem na dnie Detroit – odpowiedziała, znów zaciągając się papierosem. – Wzajemnie uczyniliśmy się potworami, Elijah.

– Sugerujesz, że jakbym był dla ciebie milszy, to nie obróciłabyś największego osiągnięcia ludzkości w proch?

– Nic takiego nie sugeruję. Ja jestem tego pewna. – Blondynka patrzyła na niego chwilę, zanim się nie uśmiechnęła. – Lubię wracać czasem myślami do czasów, gdy mówiliśmy, że tworzymy "szaloną naukę". Zapędziliśmy się za daleko, gdybyśmy umieli powiedzieć sobie "dość", to życie wyglądałoby naprawdę inaczej.

– I kiedy twoim zdaniem miał nastąpić ten moment?

– Och, było wiele takich punktów – powiedziała jakby od niechcenia i wzruszyła lekko ramionami.

– Obiecaliśmy sobie nie kłamać. Więc proszę cię, doskonale wiem, jak skutecznie pogrywałaś przez lata z Porterem i jak ukrywałaś wszystkie istotne informacje tylko dla siebie. Więc nie mydl mi oczu, Amicio – syknął brunet i dopił swojego drinka, nawet na nią nie patrząc. – Planowałaś to wszystko od momentu, gdy wmówiłaś sobie, że przestałem cię kochać, że ze wszystkich ludzi na świecie, to ja jestem twoim największym wrogiem.

– Chcesz wiedzieć, kiedy dopiero podjęłam się takich kroków i rozwiązań, by cię zniszczyć? – zapytała z uśmiechem, a on w końcu przeniósł na nią spojrzenie swoich oczu niebieskich jak lód.

– Kiedy zniszczyłem twoją zabawę w dom z tym gliniarzem.

– Tak. Właśnie tak. – Przytaknęła mu krótko i schowała papierosa do torebki.

– Więc jesteś tu tylko po to, by napawać się swoim pozornym zwycięstwem? – zapytał, a ona pokręciła głową z uśmiechem tak ciepłym, jakby wciąż była w nim zakochana.

– Nie, Elijah. Nic z tych rzeczy – powiedziała, podnosząc się powoli. – Przyjechałam cię zabić.

Zanim ktokolwiek z obecnych w pomieszczeniu zdąży choćby mrugnąć, Amicia już trzyma w wyciągniętej dłoni swój pistolet. Ada może dokładnie ocenić, że lekcje z Gavinem nie poszły na marne, bo lufa jest wycelowana dokładnie w serce Kamskiego, który momentalnie blednie. Androidka wyczuwa jego strach, to, że brunet naprawdę jest przekonany o tym, że miłość jego życia jest gotowa pociągnąć za spust.

– Proszę cię, Amicio – parsknął nerwowym śmiechem Kamski. – I co będzie dalej? Wezwiesz swojego byłego chłopaka, żeby cię wsadził za kratki?

– Mówiąc szczerze, od dawna nie wybiegałam myślami w przyszłość dalej niż do tej chwili. Kto wie, może popełnię samobójstwo i dopełnię tym samym naszą tragiczną, romantyczną historię. Dlatego nie chciałam brać ze sobą Ady, by mnie przypadkiem nie chciała powstrzymać.

– Więc proszę bardzo, moja droga – powiedział Elijah i zrobił krok w jej stronę. Amicii nawet nie drgnęła powieka, gdy jego klatka piersiowa dotknęła pistoletu. – Wiesz, co jest absolutnie zgubne w twoim wypadku? To, że mimo tego, jak często mówisz, że mnie nienawidzisz, w głębi serca nadal mnie kochasz. I jeśli czegoś nienawidzisz, to samej siebie za te uczucia. Dlatego nie będziesz w stanie zrobić nic więcej, niż tylko odstawiać pierdolony teatrzyk. Jak zawsze.

Ada naprawdę nie wiedziała, że Amy zabrała broń. Oczywiście sugerowała jej to przed wyjściem, ale w tamtym scenariuszu to ona miała ją mieć przy sobie. W końcu widziała wyniki Amy ze strzelnicy i choć Ada sama nie trzymała w dłoniach pistoletu, była pewna, że i tak odda celniejszy strzał. Szczególnie, gdy wezmą poprawkę na rozemocjonowanie blondynki. Przez krótką chwilę była przekonana, że Amicia po prostu strzeli i będą musiały jakoś ten cały bałagan uporządkować, nawet zaczęła już analizować, jakich środków będzie musiała użyć, by policja nic nie znalazła.

Teraz jednak te wszystkie rozważania przestały mieć znaczenie, bo Kamski nie robił sobie nic z trzymanej przez Amy broni, która może w mgnieniu oka zakończyć jego życie. I ją uderza. Najpierw wymierzył jej policzek, po którym Ada rzuciła się w ich stronę, ale zanim udało jej się pokonać astronomicznych rozmiarów salon, już wywiązała się między nimi szarpanina. I gdy Kamski popchnął blondynkę, miał już w dłoni jej broń, którą od razu wycelował w Amicię, a Ada zatrzymała się w pół kroku, tuż obok nich.

– Wiesz, że jeśli choćby się ruszysz, to ją zabiję, prawda? – zwrócił się do androidki, która przytaknęła mechanicznie, bo nie wyczuła w jego głosie ani krzty fałszu. Elijah przykucnął, by zrównać się wzrokiem z blondynką i zaśmiał się gorzko. – Naprawdę tego nie przemyślałaś, Amicio, co? Jak zawsze pokierowałaś się najprostszymi emocjami i sądziłaś, że one rozwiążą wszystkie twoje problemy. – Wyciągnął rękę i załapał ją za szyję, a Ada drgnęła minimalnie. – Ani kroku dalej – powiedział, przykładając broń do brzucha blondynki.

– I sądzisz, że co teraz zrobię, Elijah? Zacznę płakać? Błagać? Prosić? – Amy patrzyła mu prosto w oczy, kręcąc lekko głową. – Powiedziałam ci, nie mam nic do stracenia.

– Cóż, mógłbym teraz pociągnąć za spust, później pozbyć się twojej drogiej Ady, a na koniec wrócić do CyberLife i jakoś posprzątać wasz bałagan – powiedział i nachylił się do niej, wbijając lufę pistoletu w jej brzuch. – Tylko ty w głębi serca bardzo byś tego chciała, prawda? Więc nic z tego. Wolę zatrzymać cię przy sobie i zmusić do posprzątania tego bałaganu ze mną.

– I jak niby masz zamiar to zrobić, grożąc mi bronią? – zapytała Amy, łapiąc się na tym, że w sumie nawet nie czuje strachu. Bo tak samo jak on, była święcie przekonana, że Kamski nie będzie w stanie zabić jej w taki sposób, patrząc jej w oczy. Czym innym było spowodowanie usterki w samochodzie, czy samolocie, a czym innym zastrzelenie kogoś z zimną krwią. Uniosła się lekko, położyła mu dłoń na szyi i zbliżyła się do jego ust. – Nie jesteś w stanie żyć beze mnie, Elijah.

– Nie. Nie jestem i wiesz co? Nie mam zamiaru próbować – powiedział, podnosząc się i spojrzał na nią z góry, zanim kopnął ją w brzuch. Amy poczuła przeszywający ból, oraz to, że całe powietrze momentalnie uleciało jej z płuc, a kolejna próba wzięcia oddechu okazała się nie mniej bolesna. Umiała rozpoznać pęknięte żebro, ale gdy Kamski skierował broń na Adę, nie miało to dla niej znaczenia, bo od razu spróbowała się podnieść. – Ona jednak do niczego nie jest mi potrzebna.

Zanim Elijah wycelował w Adę, Amicia rzuciła się na niego, popychając go na sofę. Wbiła paznokcie w jego szyję i przeciągnęła nimi w dół jego torsu, Kamski syknął i wymierzył jej kolejny policzek. Po czym zrzucił ją z siebie zacisnął dłonie na jej szyi, a Amy przez ułamek sekundy miała nadzieję, że ją udusi. On jednak puścił ją i ruszył za androidką, która uciekła do pomieszczenia z basenem. Amy leżała na podłodze, próbując złapać oddech i jednocześnie rozważała, czy się nie poddać, czy nie odpuścić i po prostu poczekać tu, aż wszystko się skończy. Jednak gdy słyszy broń upadającą na podłogę, momentalnie się podnosi i biegnie za nim. Nie usłyszała wystrzału, ale i tak obawia się, że zobaczy martwe ciało Ady na podłodze. Zamiast tego zamarła w progu na widok Chloe. Jasnowłosa androidka stała za Kamskim przykładając mu broń do karku. Ada za to podniosła właśnie pistolet, który Elijah odebrał Amicii i też wycelowała go w bruneta.

– Ciekawy obrót sytuacji, prawda, kochanie? – zapytała Chloe i popchnęła go lekko do przodu w stronę dwóch czerwonych foteli. Ten jednak nie ruszył się z miejsca, tylko spróbował obrócić w jej stronę.

– Na twoim miejscu bym tego nie próbowała – odezwała się Ada, z uśmiechem wymalowanym na ustach. – Rachel, w przeciwieństwie do Amy, jest w stanie bez wahania cię zabić.

– Rachel? – zakpił Elijah, znów próbując spojrzeć na androidkę, ale ta dźgnęła go bronią w kark, ponaglając go tym samym, by ruszył do przodu.

– Tak, Rachel – potwierdziła RT600 i uśmiechnęła się pewnie. – Tylko ja mam zamiar zabić coś więcej niż owieczkę – dodała, parskając śmiechem, zanim jej wzrok zatrzymał się na Amy. Z twarzy androidki zniknął uśmiech i pokręciła głową, jakby blondynka była niegrzecznym dzieckiem, które znów coś zbroiło. – Masz krew na szyi, Amicio.

– To jego – odpowiedziała nerwowo Amy i spojrzała na swoje odbicie w szybie, po czym na dłoń, którą go podrapała. Nie miała już kompletnie pojęcia, co się wokół niej dzieje i postanowiła zdać się na tę jedną, jedyną stałą, której jest w życiu pewna, czyli Adę. Rachel popchnęła Kamskiego jeszcze kilka kroków dalej, a gdy jego stopy dotknęły miękkiego białego dywanu, parsknął śmiechem.

– Więc to tak? – zapytał, gdy androidki pozwoliły mu się w końcu obrócić, a jego oczy były utkwione w Rachel, pierwszej androidce, która przeszła test Turinga, która mieszkała w tym domu tak samo długo, co on. I która teraz przytaknęła mu z sadystycznym uśmiechem.

– Dokładnie. Na kolana. Zrobimy sobie mały teścik – zaśmiała się Rachel i odbezpieczyła broń, a na ten dźwięk, Kamski niechętnie uklęknął przed nią na białym dywanie.

Amicia nie miała prawa wiedzieć, co wydarzyło się w tym samym pomieszczeniu, gdy Kamskiego odwiedził pewien zmęczony życiem porucznik lokalnej policji i zaprojektowany przez nią samą android. Dlatego stała wciąż z tyłu, patrzyła na swoje zakrwawione paznokcie i czekała na dalszy rozwój wydarzeń.

– Amicio! – zawołała ją Rachel, a blondynka drgnęła i spojrzała na Adę, która dała jej znać, by do nich podeszła. Stały we trzy nad Kamskim, który nawet na chwilę nie stracił swojego chłodnego uśmiechu. – Chciałabyś czynić honory? – Podsunęła jej broń Kamskiego, ale Amy znów posłała pytające spojrzenie RK100.

– Chyba nie myślałaś, że tylko ty masz swoje tajemnice i plany wobec tego wieczoru? – odpowiedziała Ada i uśmiechnęła się ciepło. – Ja i Rachel jesteśmy w kontakcie od prawie tygodnia. Odkąd ty znów masz kontakt z nim.

– Och, czy możemy sobie to wszystko wyjaśnić później? – zapytała zirytowanym głosem RT600. – Amicio bierzesz tę broń, czy ja mam się tym zająć? Bo jeśli miałybyśmy się licytować, której z nas zrobił więcej krzywd i która z nas bardziej na to zasłużyła, to... Wczoraj na jego życzenie ukryłam ciało swojej siostry, którą zabił. Twojemu chłopakowi tylko groził. Więc szala chyba przechyla się na moją stronę.

– To nie jest licytacja – odpowiedziała Amy, biorąc swoją broń od Ady. Kamski roześmiał się głośno i pokręcił głową

– Naprawdę? Przecież już ustaliliśmy, że Amicia nie będzie w stanie mnie zastrzelić. Żadna z was nie będzie w stanie, bo co stanie się później? Uciekniecie do Kanady? Czy odsiedzicie grzecznie karę więzienia? – mówił Elijah, jakby nadal nie docierała do niego powaga sytuacji.

– Och, kochanie. Znów nie doceniasz własnego dzieła – roześmiała się Rachel i puściła oko do Ady, która przeszła bliżej niej, tak by stanąć po prawej stronie Kamskiego. – Upozorujemy twoje dramatyczne samobójstwo. Okraszone nieudanym pojednaniem z miłością twojego życia, zdradą i ucieczką ukochanej androidki, po tym jak zabiłeś jedną jej siostrę i o mały włos nie zabiłeś też drugiej.

– Naprawdę wydaje ci się, że ktoś kupi taką bajeczkę? Że wytrzecie każdą plamę krwi? Że opracujecie idealną historyjkę...

– Historyjkę opowie Amy. Długą, zawiłą, pełną dramatycznych szczegółów i rysującą twój obraz w każdym możliwym odcieniu, od uwielbienia po nienawiść. Ma ją dopracowaną do perfekcji – mówiła Ada swoim spokojnym chłodnym tonem. – A jeśli chodzi o ślady, monitoring, fałszywe tropy... To najpewniej skierują do tej sprawy najbardziej zaawansowanego androida śledczego w kraju – oświadczyła, a Rachel przytaknęła jej z uśmiechem, nie przestając celować w czoło Elijaha. – Więc to byłoby naprawdę niefortunne, gdybym była przy jego projektowaniu, gdybym znała dokładnie wszystkie zaprogramowane mu algorytmy i, oczywiście, posiadała dokładną kopię jego oprogramowania detektywistycznego.

I wtedy pierwszy raz w całym długim życiu, które Amicia z nim przeżyła, zobaczyła w jego oczach strach. Prawdziwe, zwierzęce przerażenie, które ona czuła niemal codziennie, gdy budziła się obok niego w ostatnich latach i nie miała pewności, w jakim będzie nastroju. Nie była to poza, która miała zmiękczyć jej serce, jak wtedy gdy trzymał jej dłoń w szpitalu, po wypadku, który przecież sam spowodował. Jego niebieskie, jak niebo w zimowy poranek, oczy były wpatrzone w nią i tylko w nią. Elijah Kamski już wiedział, że jeśli ktokolwiek może ocalić jego życie, jeśli do uczuć którejkolwiek z trzech stojących przed nim kobiet ma zaapelować, to tylko do jej. W końcu go kochała. Wiedział o tym. Widział, jak bardzo się ona za to nienawidzi.

– Amicio? Amicio! – fuknęła ponaglająco Rachel, ale blondynka dalej stała sztywno, wpatrzona w mężczyznę przed nimi. – Amy... – szepnęła po kilku sekundach prosząco i dopiero wtedy ta na nią spojrzała. Na nią i na trzymaną przez nią broń.

– Nie jesteś w stanie tego zrobić. Nie będziesz w stanie żyć z tym, co one planując zrobić, Amicio – odezwał się Elijah, a ona niechętnie mu przytaknęła i spojrzała na Adę.

– Nie będę w stanie pociągnąć za spust – powiedziała cicho. RK100 przytaknęła jej lekko, a Kamski odetchnął z wyraźną ulgą. Amy uklęknęła przed nim i położyła mu dłoń na policzku. – Jednak nie mam zamiaru ci tego odebrać, Rachel.

– I tak nie byłabyś w stanie. Jednak przyjmuję to jako przeprosiny.

– Nie. Amicio, nie możesz – zaczął wyrzucać z siebie słowa Kamski, a ona patrzyła mu prosto w oczy. – Proszę...

– Ja też cię prosiłam. Nie raz. Nigdy mnie nie posłuchałeś – wyszeptała Amy, zanim nachyliła się i pocałowała go krótko. – Au revoir, mon amour.

Amicia De Rivaux podniosła się i cofnęła o krok, a po chwili po pustych przestrzeniach willi na Belle Isle przetoczył się huk wystrzału. 

Cytując klasyka: KABOOOM.

To już wiecie, co się wydarzyło. Powiem wam, że połączenie tych wszystkich wydarzeń z zeznaniami Amy i samą fabułą gry to było mocne rzeźbienie. Jednak jesteśmy tu.
To spotkanie miało w mojej głowie tysiąc różnych scenariuszy. Przez chwilę nawet rozważałam narracje w jednej linii czasu i zakończenie tego wyjebaniem całego Detroit w powietrze. Ale pojawił się Reed. I tak samo jak w życiu Amy, zamieszał w moim.

Jedno było pewne. Od dawna miałam w głowie ten dialog:

– Więc jesteś tu tylko po to, by napawać się swoim pozornym zwycięstwem? – zapytał, a ona pokręciła głową z uśmiechem tak ciepłym, jakby wciąż była w nim zakochana.
– Nie, Elijah. Nic z tych rzeczy. Przyjechałam cię zabić.

Został jeden rozdział, który pojawi się we wtorek.
Epilog pojawi się w następną sobotę.
I od kolejnego wtorku lecimy z nowym ficzkiem: dancing in the dark.

Poza tym ukłony dla GabrielleSylvestris która dopatrzyła się przesłanki do tego rozdziału w obsadzie. Jesteś moim mistrzem ❤️

Konstancja

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top