⌘ They think she did it...
14 listopada 2038. Posterunek Detroit Police.
Jedynym dźwiękiem rozlegającym się w niewielkim pokoju przylegającym do sali przesłuchań jest skrzypienie krzesła, na którym siedzi jeden z policjantów. Starszy mężczyzna buja się lekko, ze skrzyżowanymi na piersi rękamii próbuje ukryć klasyczne już dla siebie wieczne zdenerwowanie. Gdyby siedzący obok niego młodszy kolega dwa dni temu założył się z nim, porucznik postawiłby wszystkie swoje pieniądze na to, że nie ma takiej rzeczy na świecie, która by go mogła zaskoczyć. A teraz Anderson jest tylko wdzięczny, że Chris nie zaproponował mu takiego zakładu.
Hank nie żywił nadziei na to, że sytuacja w Detroit uspokoi się w najbliższych dniach, czy nawet miesiącach, szczególnie w obliczu tak wielkich zmian, jednak jemu udało się przejść do akceptacji nowego stanu rzeczy o wiele szybciej, niż by się tego kiedykolwiek po sobie spodziewał. I wie doskonale, że jest to zasługa tylko i wyłącznie Connora, który teraz stoi kilka kroków za jego krzesłem, nie spuszczając wzroku z podejrzanej, siedzącej za lustrem weneckim. Porucznik rzuca na niego krótkie spojrzenie, rejestrując to, że android, nawet jak na swoje standardy stoi, bardzo sztywno, sprawiając wrażenie zaniepokojonego. Co nie mogło wynikać z nadmiaru pracy, bo jego umysł był stworzony do ogarniania tego tysiąca różnych spraw, które na nich spadły, a konkretniej tego właśnie dochodzenia.
Dochodzenia, które zaczęło się od nocnego telefonu w domu samego kapitana.
Jedna z szych CyberLife poinformowała Fowlera o swoich podejrzeniach, że sam Elijah Kamski rozpłynął się w powietrzu zaraz po rewolucji. Więc Anderson i Connor rozpoczęli pieczołowite śledztwo, które z każdą kolejną godziną dostarczało im tylko coraz mniej odpowiedzi.
Aż do teraz. Teraz mieli główną podejrzaną.
Według Andersona problem leży jednak w tym, że to, co widzi, w żaden sposób nie pokrywa się z tym, co ma przed sobą w dokumentach, czy z tym, co powiedział mu na jej temat Connor. Blondynka siedząca przy stole ma na sobie elegancką białą sukienkę, jej krótkie, jasne włosy są ułożone w nienaganne fale, a drobne dłonie trzyma na blacie przed sobą. Podejrzana wpatruje się w szybę, sprawiając wrażenie, jakby patrzyła przez nią prosto na Connora. Anderson sam nie wie jednak, co przeraża go w niej najbardziej. To, że wygląda na dwadzieścia lat, mimo tego, że jej dokumenty twierdzą, że ma więcej, czy to, że nie poruszyła się ani o milimetr, odkąd usiadła przy stole.
– Connor, ona na pewno nie jest jedną z twoich? – odzywa się Chris, przerywając ciszę panującą w pomieszczeniu. Connor przenosi spojrzenie na oficera i od razu kręci głową.
– Oczywiście, że nie jest androidem. Monitoruję pracę jej serca oraz oddech, by móc ustalić współczynnik jej stresu. Pozostaje on cały czas na tym samym poziomie. – Policjanci spoglądają na androida, który wraca wzrokiem do podejrzanej.
– I jesteś pewien, że to ta babeczka, którą mieliśmy zgarnąć? – upewnia się Hank, a Connor mu przytakuje.
– Ta, poruczniku. To z całą pewnością osoba, która zgłosiła zaginięcie Kamskiego, oraz którą widzieliśmy na monitoringu spod jego posiadłości.
– Coś mi tu nie gra – mruczy pod nosem Anderson i podnosi się z krzesła, ale zanim ruszy do sali przesłuchań opiera się jeszcze o biurko, by kolejny raz swobodnie zmierzyć wzrokiem dziewczynę. – A może ty chcesz ją przesłuchać, co Connor?
– Ja? Dlaczego? Przecież już mówiłem. Ona nie jest androidem.
– No wiesz, skoro pracuje w CyberLife, może masz jej jakieś pytania do zadania, czy kilka rzeczy do powiedzenia... – zaczyna mówić Hank, ale brunet nie zaszczyca go nawet jednym spojrzeniem, więc porucznik wzrusza ramionami. – Jak sobie chcesz.
Anderson opuszcza pomieszczenie i wchodzi do sali przesłuchań, a siedząca przy stole kobieta od razu na niego spogląda. Na jej różowych ustach pojawia się delikatny uśmiech, przez który Hank czuje się na ułamek sekundy zbity z pantałyku. Mniej więcej tak samo, gdy drzwi willi Kamskiego otworzyła im jasnowłosa androidka. Podejrzana dalej siedzi sztywno, trzymając splecione dłonie przed sobą na stole, ale jej błękitne oczy uważnie obserwują każdy ruch policjanta ubranego w krzykliwą koszulę.
– Dzień dobry, nazywam się...
– Porucznik Hank Anderson. Spodziewałam się, że kapitan Fowler przydzieli właśnie pana do tej sprawy. Więc nie powinien być pan zajęty szukaniem Elijaha, zamiast przesłuchiwaniem ewentualnych świadków? – W jej głosie słyszalny jest subtelny francuski akcent, który po całych latach życia w Stanach kobieta musiała zachować tylko dlatego, że jest on charakterystyczny. Hank siada naprzeciwko niej, a dziewczyna pochyla lekko głowę i niemal pożera go zaciekawionym spojrzeniem przez dłuższą chwilę. Aż nagle w jej oczach pojawia się błysk rozbawienia, po którym blondynka w końcu puszcza swoje dłonie, a jej mięśnie się rozluźniają, gdy opiera się wygodniej na krześle. – Och, no tak... trzy dni śledztwa i trafiłam na sam szczyt listy podejrzanych. Nie jestem nawet zaskoczona. Czy w takim razie nie powinnam zadzwonić po mojego prawnika?
– Na razie nie ma takiej konieczności, panno De Rivaux. – Kobieta uśmiecha się szerzej na dźwięk swojego nazwiska i spogląda Hankowi prosto w oczy.
– To nie zdarza się aż tak często, by ktoś umiał bezbłędnie wymówić moje nazwisko. Mówi pan po francusku, poruczniku?
– Trochę. Rodzina byłej żony mieszka we francuskojęzycznej części Kanady.
– Ce sera intéressant* – szepcze dziewczyna i dopiero opuszcza wzrok. – Więc skoro nie potrzebuję prawnika, to nie jestem o nic oskarżona. Więc co tu robię?
– Chcieliśmy tylko zadać pani kilka pytań.
– Jeśli chodzi o sprawy zawodowe to niestety, ale nie mogę ich omawiać bez obecności prawnego przedstawiciela CyberLife – mówi pewnie blondynka i wzrusza ramionami dla teatralnego podkreślenia tego, że nie ma najmniejszego wpływu na to, co właśnie oświadczyła. Jej uśmiech znika jednak po chwili i podejrzana wzdycha cicho. – Och, nie.
Nie chodzi o pracę, chodzi o Elijaha.
– Jest pani bardzo bystra.
– Wiem o tym.
– Jest pani też ostatnią osobą, która mogła widzieć pana Kamskiego, dlatego musimy zadać pani kilka pytań. Nie jest pani jednak w tej chwili o nic oskarżona – mówi Hank, przyglądając się twarzy dziewczyny, lecz nie widzi, by rysowały się na niej żadne emocje. – Czy pani i Kamski jesteście blisko?
– Proszę zdefiniować "blisko", poruczniku – odpowiada bez zastanowienia i uśmiecha się niespodziewanie dość szeroko. – Musi mi pan wybaczyć, ale trochę nie rozumiem mojej sytuacji. Ściągnęliście mnie bez najmniejszych wyjaśnień, nie stawiacie mi jednak żadnych zarzutów, ale zaczynacie zadawać pytania o Elijaha. Może powinien mi pan wyjaśnić, o co dokładnie chodzi, żebym...
– Żebyś mogła dopasować swoją historię do wydarzeń? – mruczy pod nosem Anderson, a blondynka wybucha delikatnym śmiechem. Kobieta nie przestając patrzeć na niego, gdy kręci lekko głową, a jej krótkie włosy błyszczą w świetle jarzeniówek nad ich głowami.
– Ja i Elijah mamy prawie dwudziestotrzyletnią historię, więc chciałabym po prostu wiedzieć, gdzie zacząć.
– Najlepiej od początku.
– Nie ma pan ciekawszych rzeczy do roboty poruczniku?
– Nie. W tej chwili nie mam – odpowiada jej i daje znak, by zaczęła mówić. Blondynka bierze głęboki wdech i przewraca oczami, chcąc ostentacyjnie pokazać, jak bardzo jest rozczarowana tą propozycją. Hank doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że odkąd tylko De Rivaux przestąpiła dziś próg posterunku, cały czas gra. A on nie do końca potrafi określić, która część tego przedstawienia jest prawdziwa. Czy jej chłodna, niemal mechaniczna obojętność, gdy siedziała tu sama, czy nadmierna ekspresja i potrzeba skupienia na sobie uwagi, gdy tylko zajął miejsce naprzeciwko niej. – Jeśli nie będzie pani chciała ze mną porozmawiać, panno De Rivaux...
– Amicio. Wolę gdy mężczyźni zwracają się do mnie po imieniu.
– Jeśli nie będziesz chciała ze mną porozmawiać, porozmawiamy z twoimi współpracownikami. Próbując znaleźć osobę, która zyskałaby najwięcej na zniknięciu Kamskiego.
– Och, to będzie długa lista – mówi blondynka, uśmiechając się pogodnie.
– A ty się na niej znajdujesz?
– Pytasz mnie, poruczniku, czy zyskałabym dużo na jego ewentualnej śmierci? – upewnia się Amicia, a Hank jej przytakuje. – Tak. Niewyobrażalnie dużo. I wcale nie mam tu na myśli pieniędzy, czy patentów, które nazywał swoimi. Jeśli jednak pytasz mnie, czy bym go zabiła, to nie. Nie taka była umowa.
– Umowa?
– Tak. Jeśli któreś z nas umrze, drugie dostanie wszystko. Pod jednym warunkiem - nie może być nawet poszlaki, że przyłożyliśmy się do tej śmierci – oświadcza kobieta i stuka lekko w blat metalowego stołu swoimi długimi paznokciami, po raz pierwszy raz okazując tym gestem jakiekolwiek uczucia.
– Można gdzieś zobaczyć tę umowę?
– A mam zadzwonić po swojego prawnika? – pyta kpiąco Amicia i krzyżuje dłonie na piersiach, przez chwilę tocząc pojedynek na spojrzenia z Andersonem. W końcu ona odpuszcza pierwsza i znów przenosi wzrok na lustro weneckie za plecami porucznika, jakby potrafiła przez nie dojrzeć osoby obserwujące ich rozmowę. – Wiesz, Hank, jakie męczące jest odpowiadanie na pytania o Elijaha? Mam wrażenie, że nikt nie rozmawia ze mną o niczym innym, tylko w kółko o nim. A jeśli mam być z tobą całkowicie szczera, to nie sądzę, by ktoś tak naprawdę kiedykolwiek chciałby się do niego zbliżyć.
– Dlaczego tak sądzisz?
– Mam swoje powody – mówi nerwowo blondynka i bierze płytki wdech, jakby w idealnie wyćwiczony sposób próbowała błyskawicznie zapanować nad własnymi uczuciami. – Więc nie wiecie gdzie on jest, tak? Nie macie pojęcia, co się z nim stało... – Pomimo tego, że Hank nie daje jej żadnej odpowiedzi na zadane pytanie, Amicia przytakuje lekko. – Dobrze. Jeśli bardzo sobie tego życzysz, mogę wam opowiedzieć o tajemniczym panu Kamskim. Mam czas. W końcu moja firma legła w gruzach kilka dni temu, więc to nie tak, że muszę gdzieś być w tej chwili. Tylko jak mam sobie zafundować tę wątpliwą przyjemność opowiadania o tym wszystkim, to będę potrzebować papierosa. Więc proszę, poruczniku: bądź tak miły i go zorganizuj. Wiem, że chociaż jedna osoba na tym posterunku na pewno pali.
Hank milczy przez chwilę, przyglądając się blondynce, która po delikatnym wypadnięciu z roli, wróciła do niej na nowo, po czym jej ustępuje i obraca się w stronę lustra weneckiego i daje znać, by Chris zorganizował papierosy i popielniczkę. Oczekując na drugiego policjanta, siedzą z podejrzaną w milczeniu, obserwując się z taką uwagą, jakby każde z nich, próbowało wyczytać z drugiej strony coś nowego. I dopiero gdy Amicia wkłada między wargi papierosa i zaciąga się dymem, na jej ustach pojawia się coś na kształt naprawdę szczerego uśmiechu.
– Jestem naprawdę mądra – mówi niespodziewanie, a Hank posyła jej kpiący uśmiech. – To nie żart, nie żadne wybujałe ego. Jestem ponadprzeciętnie inteligentna i najpewniej jestem jedyną oddychającą istotą, która może dorównać Elijahowi inteligencją. Jednak zanim się poznaliśmy, każde z nas uważało się za wybitną, unikatową jednostkę, przynajmniej do czasu, aż nasza promotorka na studiach nie pokazała nam swoich testów. Na większości z nich uzyskaliśmy jednakowe wyniki.
– Więc poznaliście się na studiach? Wydaje mi się, że jest między wami różnica wieku.
– Zaledwie trzy lata, co jednak nigdy nie miało znaczenia. Elijah zawsze zachowywał się... – Amicia przerywa w pół zdania i przez chwilę szuka odpowiednich słów, którymi mogłaby określić tak skomplikowaną osobę, jak Kamski. – On zawsze był sobą. I zanim się poznaliśmy stalkował mnie przez kilka miesięcy, licząc, że się nie zorientuję. Nasza promotorka zmusiła nas w końcu do pracy nad wspólnym projektem i zaskoczyło. – Blondynka niespodziewanie pstryka palcami, dla podkreślenia efektu swojej wypowiedzi. – Właściwie to po tym wszystkim, co później z tego wynikło, to żałuję, że nie mogę zapytać teraz Amandy, czy nie żałuje tego, że nas poznała.
– Amandy? Amandy Stern, późniejszej współzałożycielki CyberLife? – upewnia się Hank, a dziewczyna spogląda znów w stronę lustra, dzielącego salę, w której się znajdują z drugim pomieszczeniem i uśmiecha się szeroko.
– Tak. Amanda Stern była mi bardzo bliska.
Dzień dobry!
Ale się cieszę, że mogę znów do was wrócić. Tęskniłam za pisaniem tej buby Connora i tego starego pijaka.
Od razu jednak chcę zaznaczyć, że to ff będzie miało dwutorową narrację i rozdziały na przesłuchaniu będą przeplatać się z wydarzeniami z przeszłości.
Tak żebyście się nie nudzili.
I żebyście poznali w całości tę wersję Kamskiego, bo oj daleka ona będzie od tej, którą pisałam w more human.
Dzięki, że jesteście. Zostawcie po sobie jakiś ślad.
Kons.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top